Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2010, 00:43   #81
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Twarz Whipida, jako pierwsza rzecz, jaką się widzi po ocknięciu, nie mogła należeć do przyjemnych. Tak pewnie sądziłaby zdecydowana większość osób w Galaktyce. Tamir jednak czuł inaczej. To była dobrze mu znana twarz, której nie widział od czasu odlotu z Coruscant. Był nawet moment, gdy wydawało mu się, że już więcej jej nie zobaczy. Tym bardziej, twarz Mistrza K'Kruhka sprawiła, że młody Zabrak od razu poczuł się lepiej. Obecność tutaj tego Jedi, którego Torn uważał za swojego przyjaciela, znaczyła, że sytuacja na polu bitwy w miarę się ustabilizowała. Poza tym, była okazja, by Rycerz mógł dowiedzieć się czegoś konkretnego.
Po opuszczeniu bacty i wzięciu głębokiego oddechu, Tamir usiadł na krześle. Mimo iż kończyny, które były złamane, ciągle trochę bolały, to teraz przynajmniej mógł już nimi ruszać, a i przemieszczać mógł się bez asysty drugiej osoby. Lecznicza kąpiel, to było to, czego potrzebował. Czuł się lepiej, zdecydowanie lepiej, ale pozostawały sprawy, które nie pozwoliły na całkowite odzyskanie dobrego samopoczucia. A podczas kąpieli, pojawiła się jeszcze jedna.
- O wiele lepiej niż kilka godzin temu, Mistrzu - odparł na pytanie, z delikatnym uśmiechem - Nie tak łatwo się mnie pozbyć. Zakon będzie musiał się ze mną jeszcze trochę pomęczyć - dodał z szerszym uśmiechem. Czyżby wracał dawny Tamir?
- Powiedz mi Mistrzu, jak zła jest sytuacja? -

- Myślę, że lepsza niż gdy rozstawałeś się siłami Republiki. Panujemy w powietrzu, w przestrzeni kosmicznej wciąż trwają walki o utrzymanie korytarza na planetę, a mistrz Glaive planuje kontrofensywę. -

- Mistrz Glaive musi coś wiedzieć. Tak, jak i wy wszyscy - powiedział z powagą - Po stronie Konfederacji znajdują się dwie osoby wrażliwe na Moc. Jedną z nich, jest głównodowodzący na Elomie, Artel Darc. Drugi, to Korel. -

- Tak, Era powiadomiła o wszystkim mistrza Kotę. Jednak przede wszystkim musimy stąd przegnać droidy. -

- Rozumiem, że wsparcie, jakie otrzymaliśmy to nie tylko kolejne oddziały klonów, a także ty i Jared. Ilu jeszcze Jedi znajduje się na Elom? -

K'Kruhk zamyślił się przez chwilę:
- Jeżeli dobrze liczę, to dwunastu -

- Dwunastu... W takim razie coś poszło bardzo niezgodnie z planami. Aż tylu nas tu nie powinno być. - powiedział zmartwiony - Co się właściwie stało? Dlaczego zwiad zawiódł? -

- A ilu, twoim zdaniem, Jedi potrzeba do zdobycia planety? - K'Kruhk zaśmiał się.

- Nie wiem Mistrzu. Jak dotąd Jedi nie zdobywali planet. - przyznał szczerze - Ale czasy się zmieniły -

- Na prawdę tak uważasz? - whiphid zdziwił się. - To, że nie robili tego przez ostatnie tysiąclecie, nie znaczy, że nie robili tego nigdy. Nie rozmawiajmy jednak o minionych sprawach, pomyślmy lepiej o tym co jest teraz. Kiedy wracasz na front? -

- Tak Mistrzu - przytaknął - Wrócę na front, kiedy tylko będę mógł. Jedna kąpiel to za mało, żebym odzyskał pełną sprawność. Złamana noga i ręka, ciągle bolą, ale przynajmniej mogę nimi ruszać. - stwierdził - Ale nie wiem, co zdziałam na froncie bez miecza... - powiedział ze smutkiem i... wstydem?

- Miecz to tylko kawałek metalu z emiterem i kryształem. Siła Jedi nie drzemie w jego broni, ale w nim samym. -

- Ale tym, co we mnie drzemie, nie odbiję strzału z blastera, Mistrzu - powiedział z nikłym uśmiechem - Chyba, że wsadzicie mnie w kokpit myśliwca -

- Nie ode mnie to zależy, młody Jedi. Zresztą bądź dobrej myśli. Może zanim wyzdrowiejesz, ten cały konflikt zdąrzy się skończyć? -

- Żebym znów usłyszał, że ja odpoczywam, kiedy inni walczą? - zapytał z uśmiechem unosząc brew - Jeżeli będę potrzebny, to Mistrz Glaive ma mnie do dyspozycji -

- Nie wątpię, nie wątpię. Myślę jednak, że przynajmniej na razie poradzimy sobie bez twojej pomocy - powiedział K'Kruhk klepiąc Tamira po ramieniu. - Powiedz mi jednak, bo wyczuwam coś dziwnego w twoich myślach, o czym teraz myślisz? -

Tamir westchnął słysząc pytanie K'Kruhka. No tak, znał go przecież dobrze. Niemal tak dobrze, jak Yalare. Musiał więc to wyczuć.
- Martwię się, Mistrzu...- odparł poważniejąc - Martwię się o moją dawną Mistrzynię. Chciałbym wiedzieć, że z Yalare wszystko dobrze


- Z Yalare jest absolutnie wszystko w porządku. Rozmawiałem z nią przed godziną. Możesz być o nią spokojny. Jednak nie o to mi chodziło. Mówię o tym co skrywasz, o tym co zdarzyło się stosunkowo niedawno i o tym o czym nie chciałbyś się ze mną podzielić. -

Zabrak spojrzał badawczo na Whipida. Przecież nie mógł ot tak sobie wejść mu do głowy, prawda? K'Krukh miał swoje zasady. Nie łamałby prywatności Tamira. Ale była jeszcze jedna rzecz, która zastanawiała młodego Jedi.
- Jest coś, o czym chciałbym porozmawiać... - odezwał się niepewnie - Będąc w bakcie, miałem sen... a może raczej wizję. Nie wiem co ona oznacza -

- Wizję? Nie jestem w tym dobry. Gdyby była tu mistrzyni Twoseas... Ale opowiedz. Może razem spróbujemy dowiedzieć się, co takiego szykuje nam los.

- Leciałem w swoim myśliwcu, w szyku, razem z innymi maszynami pilotowanymi przez Jedi. - zaczął przypominając sobie swój sen - Leciałem nad wzburzonym morzem, w pobliżu miast zbudowanych na platformach. Później szwadron, którego byłem częścią, skierował się ku gęstym, ciężkim od deszczu, burzowym chmurom. - mówił powoli - Razem ze mną, lecieli Jared, Mistrzyni Kossex, Mistrz Choi, Bath, Kenobi i Skywalker. Wylecieliśmy na orbitę, gdzie znajdowała się flota Separatystów. Otwarto do nas ogień, a gdy jeden z pocisków minął niebezpiecznie blisko mój myśliwiec... rozbłysk, który mnie oślepił i obudziłem się. -

- Mistrz Kenobi - K'Kruhk poprawił Tamira. - Cóż to może oznaczać prawie wszystko. A może to po prostu zwykły obraz nadciągającej przyszłości? W każdym razie prawdopodobnie nie skończy się dla ciebie na tej jednej kampanii.

- Ale ten rozbłysk... - zaczął niepewnie - To może oznaczać, że widziałem w jaki sposób zginę? -

- Nie będę cie oszukiwał, kto wie. Osobiście wątpię. Wizje zazwyczaj kończą się, gdy wszystko zamienia się w biel i niczego już nie jesteś w stanie dojrzeć. Myślę, że gdybyś miał zginąć, wyraźnie byś to odczuł. -

- Co nie zmienia faktu, że to zastanawiające. Nigdy do tej pory żadnej nie miałem. - powiedział zamyślony, gładząc się po brodzie - Moc ma specyficzne poczucie humoru -

- Zawsze musi być pierwszy raz. Czułbyś się lepiej, gdyby takie wizje zdarzały się każdej nocy?

- Wszystko zależy od punktu widzenia, Mistrzu - odparł Tamir z uśmiechem, cytując słowa K'Krukha - Z jednej strony, wiedziałbym co się wydarzy. Z drugiej... kiepsko bym sypiał -

- Uwierz mi, że nawet ci Jedi, którzy specjalizują się w takich wizjach, mogą je opacznie zrozumieć. Przypomina mi się przypadek, gdy tysiące lat temu, bodajże w trakcie Wojen mandaloriańskich, na Taris czwórka mistrzów miała pewną wizję. Widzieli jak postać w skafandrze kosmicznym, jakich używali ich padawani, jest Sithem. Postanowili zabić swoich uczniów, a w konsekwencji na Ciemną Stronę omal nie przeszedł piąty z mistrzów. Natomiast pozostała czwórka zginęła. Smutna, ale prawdziwa historia. -

Torn zamyślił się. Historia opowiedziana przez Whipida, uświadomiła mu, że musi uważać, do czego przywiązuje wagę. Skoro czwórka mistrzów źle zrozumiała wizję, czego konsekwencją był tragiczny koniec, to on, młody i niedoświadczony Rycerz, musiał tym bardziej uważać. Skoro jednak widział siebie podczas innej bitwy, to oznaczało, że przetrwa Elom. To było pocieszające. Fakt, że Yalare żyje, także napełniał serce Zabraka radością. Była jednak jedna osoba, która nie dawała spokoju Tamirowi
- Mistrzu, co z Korelem? Wiesz od jak dawna męczymy się z nim, ja i Yalare. Przez ostatnie miesiące nie robiłem nic innego, tylko ścigałem go, po niemal całych Rubieżach. Nie mogę pozwolić mu teraz uciec - powiedział z pewnością

- Galaktyka z pewnością byłaby lepszym miejscem, gdyby nie tacy jak on, ale nie ulegaj swoim myślom. Nie stawiaj sobie za cel, jego pojmania. Nie za wszelką cenę. Jeżeli Moc zechce, będziesz miał ku temu okazję. -

- Na razie Moc pozwoliła mi przekonać się, jak brutalne są techniki jego przesłuchań... - powiedział z grymasem niezadowolenia Zabrak - Nie mogę pozwolić, by ktoś jeszcze znalazł się w jego łapach

- Opanuj się, proszę. Nie jesteś jedynym Jedi w galaktyce. Nie okrzykuj się zbawcą światów. Nie tylko ty jeden możesz położyć kres terrorowi Korela. Mistrzyni Yalare chyba opowiadała ci o Wojnach Mandaloriańskich. Nie wyciągnąłeś z nich żadnej nauki? -

Tamir westchnął ze skruchą
- Przepraszam, Mistrzu.. Po prostu podchodzę do tej sprawy za bardzo osobiście. Wiem, że nie powinienem, ale to jest trudne w tym przypadku. - przyznał spuszczając głowę. Znów poczuł się, jakby był Padawanem - Wybacz mi, Mistrzu -

- Nikt nie mówił, że życie jest łatwe. -

- Mogę jednak obiecać, że nie podążę ścieżką Revana i Malaka. - powiedział z przekonaniem w głosie - Nie stanę się poplecznikiem Dooku i sługą Ciemnej Strony -

- Nigdy nie możesz być pewien jutra. Nie bądź taki pewien czystości swojego serca. Ciemna Strona jest potężna i kusząca. Co dzień musisz się jej wystrzegać. -

- Znasz mnie, Mistrzu. Nie poddam się Ciemnej Stronie łatwo -

- Znam cię i wiem, że jesteś porywczy. Dlatego zapamiętaj moje słowa. -

- Zapamiętam, Mistrzu. - powiedział z powagą - Dziękuję za rozmowę i rozjaśnienie moich wątpliwości. -

- Wypoczywaj młody Tamirze i oby Moc ci w tym dopomogla.

- Niech Moc wspiera was w walce, Mistrzu. - odparł - Pamiętaj, że jestem gotów stawić się na wezwanie, gdyby zaszła taka potrzeba -

- Będę pamiętał, ale nie licz na to. Lepiej, żebyś wpierw wyzdrowiał do końca - to mówiąc whiphid wyszedł.


Wzrok Zabraka podążył za znikającą za drzwiami, masywną sylwetką. Musiał przy tym przyznać sam przed sobą, że jego wizyta podziałała zarówno kojąco, jak i niepokojąco. Cieszył się, że zobaczył osobę, której zawdzięczał zostanie Jedi. Zawsze czegoś się od niego uczył. K'Krukh był dla niego autorytetem. Tym bardziej więc zabolało go, gdy ten wypomniał mu porywczość i wskazał na możliwość przejścia, na drugą stronę barykady. To by znaczyło, że Whipid nie ufał Tamirowi tak, jak mogłoby się wydawać. A to bolało młodego Jedi bardziej, niż tortury zafundowane mu przez Korela. Bo cóż może być bardziej bolesnego, niż brak zaufania od osoby, którą uważa się za przyjaciela?
- Sir - głos klona wyrwał Tamira z zamyślenia
- Tak? - zapytał przenosząc wzrok na twarz medyka, który doglądał Zabraka po wyjściu z bacty
- Przenosimy pana do pokoju, sir. - zakomunikował, na co Torn odparł jedynie skinieniem głowy.

***

Tamir leżał w łóżku, wbijając wzrok w sufit. Do jego uszu dochodziły dźwięki kroków oddalającego się klona. Jeszcze przy drzwiach, tuż przed opuszczeniem pokoju, lekarz życzył komandorowi szybkiego powrotu do zdrowia, po czym wyszedł, udając się tam, gdzie będzie potrzebny. Jedi pozostał więc teraz sam. Sam na sam ze swoimi myślami. Z wątpliwościami, które nawiedzały go od czasu wyjścia z bacty. Do starych, doszły nowe, te związane z wizją i rozmową z K'Krukhiem. Wciąż w jego głowie, odbijały się echem słowa Whipida. “ Znam cię i wiem, że jesteś porywczy”, mówił. A Torn nie mógł się z tym nie zgodzić. Efektem jego porywczości była utrata miecza i złamana noga. Chciał dobrze, ale wyszło inaczej. To samo tyczyło się jego chęci powstrzymania Korela. Ten Shistavanen już od tak dawna pojawiał się w jego życiu, że Tamir chciał się go z niego pozbyć jak najszybciej. Uwolniłby przy tym Galaktykę od kogoś takiego i kto wie, ilu istnieniom oszczędziłby cierpień. W tym wypadku też chciał dobrze.
Revan i Malak też chcieli dobrze odezwał się głos w jego głowie.
Właśnie, to były kolejne sprawy, które go martwiły. Nie chciał skończyć tak, jak oni. Wielcy Jedi, bohaterowie Wojen Mandaloriańskich, a jak skończyli? Jako zdrajcy Republiki. Lordowie Sith, knujący i mordujący się wzajemnie. Jak szybko z przyjaciół walczących ramię w ramię, stali się zaciekłymi wrogami.
“ Nie bądź taki pewien czystości swojego serca”, powiedział mu K'Krukh. Jak nie być pewnym czystości swojego serca, kiedy to jedyne, czego naprawdę jestem pewien? zapytał sam siebie, lecz nikt nie raczył udzielić mu odpowiedzi. Poczekał chwilę, aż pytanie przebrzmi, z nadzieją, że ktoś mu jednak odpowie, lecz na nadziejach się skończyło. A od wspomnienia o sercu, był już tylko krok od tego, by jego myśli skierowały się ku jedynej osobie na Elom, przy której jego serce zaczynało bić szybciej. Już na samą myśl o Erze, tętno Zabraka przyspieszyło. Na wargach znów poczuł smak jej ust, a dłonie przypomniały sobie gładkość jej skóry. Pod zamkniętymi powiekami, pojawił się przywołany obraz jej twarzy. I tych niesamowitych oczu, które wpatrywały się w twarz i oczy Zabraka...
Jednak błogość jaką poczuł na wspomnienie tego wszystkiego, szybko przegnał nieprzyjemny skurcz w żołądku. W końcu od tego, co między nimi zaszło, minęły już ponad dwie godziny, a Era do tej pory jeszcze go nie odwiedziła. Czyżby więc uznała, że posunęli się wtedy za daleko? Że Tamir posunął się za daleko? A może poczuła się urażona tym, że... Tamirze Torn, weź się w garść! upomniał go jego własny głos. Tylko rzecz jasna o wiele łatwiej było mówić, a ciężej przechodzić do działania. Jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdybaniem niczego nie załatwi. Musiał poczekać. Sam nie wiedział, gdzie jej szukać, więc był zmuszony czekać, aż ona zdecyduje się do niego przyjść. Rzecz jasna chciałby wyskoczyć z łóżka i przebiec się po całej wiosce w jej poszukiwaniu, ale pierwszy lepszy, napotkany klon odesłałby go tu ponownie. A co, gdyby wpadł na Mistrza K'Krukha? To co mu niby powie? Musiał więc zająć czymś innym swoje myśli. Tylko czym? Leżąc w łóżko bezczynnie, nie mógł robić wielu rzeczy, które pozwoliłyby mu na odegnanie od siebie myśli o Erze, wizji, czy powrocie na front. Zaczął więc od tego, co było najbliżej, czyli... swojej karty pacjenta. Przebiegł po niej wzrokiem, ale niestety lekarzem nie był, więc nie miał pojęcia, co tam było wypisane. Poza tym to, że siniaki i opuchlizna zniknęły, wiedział sam, bez czytania swojej karty. Pozostawało więc sięgnąć po jedyna rzecz, która pozwoliłaby mu na oczyszczenie umysłu i zrelaksowanie się. Medytacja.

***

Uśmiech wciąż zdobił twarz Tamira, który wpatrywał się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła Era. Poczuł, jakby kamień wielkości Coruscant, spadł mu z serca. Dziewczyna nie miała mu za złe tego, co zaszło między nimi na sali zabiegowej, a co więcej, podzielała jego chęć do czucia bliskości drugiej osoby. Fakt, że postanowiła wyrzucić z siebie wszystko, co ją dusiło, przekonał Tamira, że mogą sobie powiedzieć wszystko. Stali się swoimi powiernikami. Wsparciem w trudnych chwilach i powodem, dla którego warto było robić wszystko, by przeżyć kolejne starcie. A komu by się to miało nie podobać? Podobnie jak Era, tak i Tamir nie chciał o tym myśleć. Nie tyle nie chciał, co wiedział, że zdanie innych nie jest na tyle ważne, by z tego zrezygnował. To było coś wspaniałego. Coś, co sprawiało, że Zabrak czuł, że żyje. Jak uśmiech Mocy. Poza tym, nie robili nikomu krzywdy. Cieszyli się tylko sobą, wspierali się i czuli się przy sobie dobrze. Tak musiało być. Wszystko dążyło do tego, by ta dwójka się do siebie zbliżyła. Niewola u Separatystów, rajd Ery na działa i wezwanie pomocy przez Tamira. To nie mógł być przypadek. Jedi nie wierzyli w przypadki. To było coś więcej. Znacznie więcej. To była wola Mocy. Tak przynajmniej sądził Zabrak. A co będzie dalej? Cokolwiek by nie było, ostatecznie i tak trzeba będzie to przyjąć. A teraz, wiedząc, że Yalare żyje i mając kogoś, komu mógł się zwierzyć, kto go rozumiał i był rozumianym przez Tamira, wszystko wydawało się jakieś łatwiejsze. Promyk nadziei, który rozpraszał mrok towarzyszący kampanii na Elom, zamienił się w cały snop nadziei, dodawał wiary i sił.
 
Gekido jest offline