Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2010, 00:43   #81
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Twarz Whipida, jako pierwsza rzecz, jaką się widzi po ocknięciu, nie mogła należeć do przyjemnych. Tak pewnie sądziłaby zdecydowana większość osób w Galaktyce. Tamir jednak czuł inaczej. To była dobrze mu znana twarz, której nie widział od czasu odlotu z Coruscant. Był nawet moment, gdy wydawało mu się, że już więcej jej nie zobaczy. Tym bardziej, twarz Mistrza K'Kruhka sprawiła, że młody Zabrak od razu poczuł się lepiej. Obecność tutaj tego Jedi, którego Torn uważał za swojego przyjaciela, znaczyła, że sytuacja na polu bitwy w miarę się ustabilizowała. Poza tym, była okazja, by Rycerz mógł dowiedzieć się czegoś konkretnego.
Po opuszczeniu bacty i wzięciu głębokiego oddechu, Tamir usiadł na krześle. Mimo iż kończyny, które były złamane, ciągle trochę bolały, to teraz przynajmniej mógł już nimi ruszać, a i przemieszczać mógł się bez asysty drugiej osoby. Lecznicza kąpiel, to było to, czego potrzebował. Czuł się lepiej, zdecydowanie lepiej, ale pozostawały sprawy, które nie pozwoliły na całkowite odzyskanie dobrego samopoczucia. A podczas kąpieli, pojawiła się jeszcze jedna.
- O wiele lepiej niż kilka godzin temu, Mistrzu - odparł na pytanie, z delikatnym uśmiechem - Nie tak łatwo się mnie pozbyć. Zakon będzie musiał się ze mną jeszcze trochę pomęczyć - dodał z szerszym uśmiechem. Czyżby wracał dawny Tamir?
- Powiedz mi Mistrzu, jak zła jest sytuacja? -

- Myślę, że lepsza niż gdy rozstawałeś się siłami Republiki. Panujemy w powietrzu, w przestrzeni kosmicznej wciąż trwają walki o utrzymanie korytarza na planetę, a mistrz Glaive planuje kontrofensywę. -

- Mistrz Glaive musi coś wiedzieć. Tak, jak i wy wszyscy - powiedział z powagą - Po stronie Konfederacji znajdują się dwie osoby wrażliwe na Moc. Jedną z nich, jest głównodowodzący na Elomie, Artel Darc. Drugi, to Korel. -

- Tak, Era powiadomiła o wszystkim mistrza Kotę. Jednak przede wszystkim musimy stąd przegnać droidy. -

- Rozumiem, że wsparcie, jakie otrzymaliśmy to nie tylko kolejne oddziały klonów, a także ty i Jared. Ilu jeszcze Jedi znajduje się na Elom? -

K'Kruhk zamyślił się przez chwilę:
- Jeżeli dobrze liczę, to dwunastu -

- Dwunastu... W takim razie coś poszło bardzo niezgodnie z planami. Aż tylu nas tu nie powinno być. - powiedział zmartwiony - Co się właściwie stało? Dlaczego zwiad zawiódł? -

- A ilu, twoim zdaniem, Jedi potrzeba do zdobycia planety? - K'Kruhk zaśmiał się.

- Nie wiem Mistrzu. Jak dotąd Jedi nie zdobywali planet. - przyznał szczerze - Ale czasy się zmieniły -

- Na prawdę tak uważasz? - whiphid zdziwił się. - To, że nie robili tego przez ostatnie tysiąclecie, nie znaczy, że nie robili tego nigdy. Nie rozmawiajmy jednak o minionych sprawach, pomyślmy lepiej o tym co jest teraz. Kiedy wracasz na front? -

- Tak Mistrzu - przytaknął - Wrócę na front, kiedy tylko będę mógł. Jedna kąpiel to za mało, żebym odzyskał pełną sprawność. Złamana noga i ręka, ciągle bolą, ale przynajmniej mogę nimi ruszać. - stwierdził - Ale nie wiem, co zdziałam na froncie bez miecza... - powiedział ze smutkiem i... wstydem?

- Miecz to tylko kawałek metalu z emiterem i kryształem. Siła Jedi nie drzemie w jego broni, ale w nim samym. -

- Ale tym, co we mnie drzemie, nie odbiję strzału z blastera, Mistrzu - powiedział z nikłym uśmiechem - Chyba, że wsadzicie mnie w kokpit myśliwca -

- Nie ode mnie to zależy, młody Jedi. Zresztą bądź dobrej myśli. Może zanim wyzdrowiejesz, ten cały konflikt zdąrzy się skończyć? -

- Żebym znów usłyszał, że ja odpoczywam, kiedy inni walczą? - zapytał z uśmiechem unosząc brew - Jeżeli będę potrzebny, to Mistrz Glaive ma mnie do dyspozycji -

- Nie wątpię, nie wątpię. Myślę jednak, że przynajmniej na razie poradzimy sobie bez twojej pomocy - powiedział K'Kruhk klepiąc Tamira po ramieniu. - Powiedz mi jednak, bo wyczuwam coś dziwnego w twoich myślach, o czym teraz myślisz? -

Tamir westchnął słysząc pytanie K'Kruhka. No tak, znał go przecież dobrze. Niemal tak dobrze, jak Yalare. Musiał więc to wyczuć.
- Martwię się, Mistrzu...- odparł poważniejąc - Martwię się o moją dawną Mistrzynię. Chciałbym wiedzieć, że z Yalare wszystko dobrze


- Z Yalare jest absolutnie wszystko w porządku. Rozmawiałem z nią przed godziną. Możesz być o nią spokojny. Jednak nie o to mi chodziło. Mówię o tym co skrywasz, o tym co zdarzyło się stosunkowo niedawno i o tym o czym nie chciałbyś się ze mną podzielić. -

Zabrak spojrzał badawczo na Whipida. Przecież nie mógł ot tak sobie wejść mu do głowy, prawda? K'Krukh miał swoje zasady. Nie łamałby prywatności Tamira. Ale była jeszcze jedna rzecz, która zastanawiała młodego Jedi.
- Jest coś, o czym chciałbym porozmawiać... - odezwał się niepewnie - Będąc w bakcie, miałem sen... a może raczej wizję. Nie wiem co ona oznacza -

- Wizję? Nie jestem w tym dobry. Gdyby była tu mistrzyni Twoseas... Ale opowiedz. Może razem spróbujemy dowiedzieć się, co takiego szykuje nam los.

- Leciałem w swoim myśliwcu, w szyku, razem z innymi maszynami pilotowanymi przez Jedi. - zaczął przypominając sobie swój sen - Leciałem nad wzburzonym morzem, w pobliżu miast zbudowanych na platformach. Później szwadron, którego byłem częścią, skierował się ku gęstym, ciężkim od deszczu, burzowym chmurom. - mówił powoli - Razem ze mną, lecieli Jared, Mistrzyni Kossex, Mistrz Choi, Bath, Kenobi i Skywalker. Wylecieliśmy na orbitę, gdzie znajdowała się flota Separatystów. Otwarto do nas ogień, a gdy jeden z pocisków minął niebezpiecznie blisko mój myśliwiec... rozbłysk, który mnie oślepił i obudziłem się. -

- Mistrz Kenobi - K'Kruhk poprawił Tamira. - Cóż to może oznaczać prawie wszystko. A może to po prostu zwykły obraz nadciągającej przyszłości? W każdym razie prawdopodobnie nie skończy się dla ciebie na tej jednej kampanii.

- Ale ten rozbłysk... - zaczął niepewnie - To może oznaczać, że widziałem w jaki sposób zginę? -

- Nie będę cie oszukiwał, kto wie. Osobiście wątpię. Wizje zazwyczaj kończą się, gdy wszystko zamienia się w biel i niczego już nie jesteś w stanie dojrzeć. Myślę, że gdybyś miał zginąć, wyraźnie byś to odczuł. -

- Co nie zmienia faktu, że to zastanawiające. Nigdy do tej pory żadnej nie miałem. - powiedział zamyślony, gładząc się po brodzie - Moc ma specyficzne poczucie humoru -

- Zawsze musi być pierwszy raz. Czułbyś się lepiej, gdyby takie wizje zdarzały się każdej nocy?

- Wszystko zależy od punktu widzenia, Mistrzu - odparł Tamir z uśmiechem, cytując słowa K'Krukha - Z jednej strony, wiedziałbym co się wydarzy. Z drugiej... kiepsko bym sypiał -

- Uwierz mi, że nawet ci Jedi, którzy specjalizują się w takich wizjach, mogą je opacznie zrozumieć. Przypomina mi się przypadek, gdy tysiące lat temu, bodajże w trakcie Wojen mandaloriańskich, na Taris czwórka mistrzów miała pewną wizję. Widzieli jak postać w skafandrze kosmicznym, jakich używali ich padawani, jest Sithem. Postanowili zabić swoich uczniów, a w konsekwencji na Ciemną Stronę omal nie przeszedł piąty z mistrzów. Natomiast pozostała czwórka zginęła. Smutna, ale prawdziwa historia. -

Torn zamyślił się. Historia opowiedziana przez Whipida, uświadomiła mu, że musi uważać, do czego przywiązuje wagę. Skoro czwórka mistrzów źle zrozumiała wizję, czego konsekwencją był tragiczny koniec, to on, młody i niedoświadczony Rycerz, musiał tym bardziej uważać. Skoro jednak widział siebie podczas innej bitwy, to oznaczało, że przetrwa Elom. To było pocieszające. Fakt, że Yalare żyje, także napełniał serce Zabraka radością. Była jednak jedna osoba, która nie dawała spokoju Tamirowi
- Mistrzu, co z Korelem? Wiesz od jak dawna męczymy się z nim, ja i Yalare. Przez ostatnie miesiące nie robiłem nic innego, tylko ścigałem go, po niemal całych Rubieżach. Nie mogę pozwolić mu teraz uciec - powiedział z pewnością

- Galaktyka z pewnością byłaby lepszym miejscem, gdyby nie tacy jak on, ale nie ulegaj swoim myślom. Nie stawiaj sobie za cel, jego pojmania. Nie za wszelką cenę. Jeżeli Moc zechce, będziesz miał ku temu okazję. -

- Na razie Moc pozwoliła mi przekonać się, jak brutalne są techniki jego przesłuchań... - powiedział z grymasem niezadowolenia Zabrak - Nie mogę pozwolić, by ktoś jeszcze znalazł się w jego łapach

- Opanuj się, proszę. Nie jesteś jedynym Jedi w galaktyce. Nie okrzykuj się zbawcą światów. Nie tylko ty jeden możesz położyć kres terrorowi Korela. Mistrzyni Yalare chyba opowiadała ci o Wojnach Mandaloriańskich. Nie wyciągnąłeś z nich żadnej nauki? -

Tamir westchnął ze skruchą
- Przepraszam, Mistrzu.. Po prostu podchodzę do tej sprawy za bardzo osobiście. Wiem, że nie powinienem, ale to jest trudne w tym przypadku. - przyznał spuszczając głowę. Znów poczuł się, jakby był Padawanem - Wybacz mi, Mistrzu -

- Nikt nie mówił, że życie jest łatwe. -

- Mogę jednak obiecać, że nie podążę ścieżką Revana i Malaka. - powiedział z przekonaniem w głosie - Nie stanę się poplecznikiem Dooku i sługą Ciemnej Strony -

- Nigdy nie możesz być pewien jutra. Nie bądź taki pewien czystości swojego serca. Ciemna Strona jest potężna i kusząca. Co dzień musisz się jej wystrzegać. -

- Znasz mnie, Mistrzu. Nie poddam się Ciemnej Stronie łatwo -

- Znam cię i wiem, że jesteś porywczy. Dlatego zapamiętaj moje słowa. -

- Zapamiętam, Mistrzu. - powiedział z powagą - Dziękuję za rozmowę i rozjaśnienie moich wątpliwości. -

- Wypoczywaj młody Tamirze i oby Moc ci w tym dopomogla.

- Niech Moc wspiera was w walce, Mistrzu. - odparł - Pamiętaj, że jestem gotów stawić się na wezwanie, gdyby zaszła taka potrzeba -

- Będę pamiętał, ale nie licz na to. Lepiej, żebyś wpierw wyzdrowiał do końca - to mówiąc whiphid wyszedł.


Wzrok Zabraka podążył za znikającą za drzwiami, masywną sylwetką. Musiał przy tym przyznać sam przed sobą, że jego wizyta podziałała zarówno kojąco, jak i niepokojąco. Cieszył się, że zobaczył osobę, której zawdzięczał zostanie Jedi. Zawsze czegoś się od niego uczył. K'Krukh był dla niego autorytetem. Tym bardziej więc zabolało go, gdy ten wypomniał mu porywczość i wskazał na możliwość przejścia, na drugą stronę barykady. To by znaczyło, że Whipid nie ufał Tamirowi tak, jak mogłoby się wydawać. A to bolało młodego Jedi bardziej, niż tortury zafundowane mu przez Korela. Bo cóż może być bardziej bolesnego, niż brak zaufania od osoby, którą uważa się za przyjaciela?
- Sir - głos klona wyrwał Tamira z zamyślenia
- Tak? - zapytał przenosząc wzrok na twarz medyka, który doglądał Zabraka po wyjściu z bacty
- Przenosimy pana do pokoju, sir. - zakomunikował, na co Torn odparł jedynie skinieniem głowy.

***

Tamir leżał w łóżku, wbijając wzrok w sufit. Do jego uszu dochodziły dźwięki kroków oddalającego się klona. Jeszcze przy drzwiach, tuż przed opuszczeniem pokoju, lekarz życzył komandorowi szybkiego powrotu do zdrowia, po czym wyszedł, udając się tam, gdzie będzie potrzebny. Jedi pozostał więc teraz sam. Sam na sam ze swoimi myślami. Z wątpliwościami, które nawiedzały go od czasu wyjścia z bacty. Do starych, doszły nowe, te związane z wizją i rozmową z K'Krukhiem. Wciąż w jego głowie, odbijały się echem słowa Whipida. “ Znam cię i wiem, że jesteś porywczy”, mówił. A Torn nie mógł się z tym nie zgodzić. Efektem jego porywczości była utrata miecza i złamana noga. Chciał dobrze, ale wyszło inaczej. To samo tyczyło się jego chęci powstrzymania Korela. Ten Shistavanen już od tak dawna pojawiał się w jego życiu, że Tamir chciał się go z niego pozbyć jak najszybciej. Uwolniłby przy tym Galaktykę od kogoś takiego i kto wie, ilu istnieniom oszczędziłby cierpień. W tym wypadku też chciał dobrze.
Revan i Malak też chcieli dobrze odezwał się głos w jego głowie.
Właśnie, to były kolejne sprawy, które go martwiły. Nie chciał skończyć tak, jak oni. Wielcy Jedi, bohaterowie Wojen Mandaloriańskich, a jak skończyli? Jako zdrajcy Republiki. Lordowie Sith, knujący i mordujący się wzajemnie. Jak szybko z przyjaciół walczących ramię w ramię, stali się zaciekłymi wrogami.
“ Nie bądź taki pewien czystości swojego serca”, powiedział mu K'Krukh. Jak nie być pewnym czystości swojego serca, kiedy to jedyne, czego naprawdę jestem pewien? zapytał sam siebie, lecz nikt nie raczył udzielić mu odpowiedzi. Poczekał chwilę, aż pytanie przebrzmi, z nadzieją, że ktoś mu jednak odpowie, lecz na nadziejach się skończyło. A od wspomnienia o sercu, był już tylko krok od tego, by jego myśli skierowały się ku jedynej osobie na Elom, przy której jego serce zaczynało bić szybciej. Już na samą myśl o Erze, tętno Zabraka przyspieszyło. Na wargach znów poczuł smak jej ust, a dłonie przypomniały sobie gładkość jej skóry. Pod zamkniętymi powiekami, pojawił się przywołany obraz jej twarzy. I tych niesamowitych oczu, które wpatrywały się w twarz i oczy Zabraka...
Jednak błogość jaką poczuł na wspomnienie tego wszystkiego, szybko przegnał nieprzyjemny skurcz w żołądku. W końcu od tego, co między nimi zaszło, minęły już ponad dwie godziny, a Era do tej pory jeszcze go nie odwiedziła. Czyżby więc uznała, że posunęli się wtedy za daleko? Że Tamir posunął się za daleko? A może poczuła się urażona tym, że... Tamirze Torn, weź się w garść! upomniał go jego własny głos. Tylko rzecz jasna o wiele łatwiej było mówić, a ciężej przechodzić do działania. Jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdybaniem niczego nie załatwi. Musiał poczekać. Sam nie wiedział, gdzie jej szukać, więc był zmuszony czekać, aż ona zdecyduje się do niego przyjść. Rzecz jasna chciałby wyskoczyć z łóżka i przebiec się po całej wiosce w jej poszukiwaniu, ale pierwszy lepszy, napotkany klon odesłałby go tu ponownie. A co, gdyby wpadł na Mistrza K'Krukha? To co mu niby powie? Musiał więc zająć czymś innym swoje myśli. Tylko czym? Leżąc w łóżko bezczynnie, nie mógł robić wielu rzeczy, które pozwoliłyby mu na odegnanie od siebie myśli o Erze, wizji, czy powrocie na front. Zaczął więc od tego, co było najbliżej, czyli... swojej karty pacjenta. Przebiegł po niej wzrokiem, ale niestety lekarzem nie był, więc nie miał pojęcia, co tam było wypisane. Poza tym to, że siniaki i opuchlizna zniknęły, wiedział sam, bez czytania swojej karty. Pozostawało więc sięgnąć po jedyna rzecz, która pozwoliłaby mu na oczyszczenie umysłu i zrelaksowanie się. Medytacja.

***

Uśmiech wciąż zdobił twarz Tamira, który wpatrywał się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła Era. Poczuł, jakby kamień wielkości Coruscant, spadł mu z serca. Dziewczyna nie miała mu za złe tego, co zaszło między nimi na sali zabiegowej, a co więcej, podzielała jego chęć do czucia bliskości drugiej osoby. Fakt, że postanowiła wyrzucić z siebie wszystko, co ją dusiło, przekonał Tamira, że mogą sobie powiedzieć wszystko. Stali się swoimi powiernikami. Wsparciem w trudnych chwilach i powodem, dla którego warto było robić wszystko, by przeżyć kolejne starcie. A komu by się to miało nie podobać? Podobnie jak Era, tak i Tamir nie chciał o tym myśleć. Nie tyle nie chciał, co wiedział, że zdanie innych nie jest na tyle ważne, by z tego zrezygnował. To było coś wspaniałego. Coś, co sprawiało, że Zabrak czuł, że żyje. Jak uśmiech Mocy. Poza tym, nie robili nikomu krzywdy. Cieszyli się tylko sobą, wspierali się i czuli się przy sobie dobrze. Tak musiało być. Wszystko dążyło do tego, by ta dwójka się do siebie zbliżyła. Niewola u Separatystów, rajd Ery na działa i wezwanie pomocy przez Tamira. To nie mógł być przypadek. Jedi nie wierzyli w przypadki. To było coś więcej. Znacznie więcej. To była wola Mocy. Tak przynajmniej sądził Zabrak. A co będzie dalej? Cokolwiek by nie było, ostatecznie i tak trzeba będzie to przyjąć. A teraz, wiedząc, że Yalare żyje i mając kogoś, komu mógł się zwierzyć, kto go rozumiał i był rozumianym przez Tamira, wszystko wydawało się jakieś łatwiejsze. Promyk nadziei, który rozpraszał mrok towarzyszący kampanii na Elom, zamienił się w cały snop nadziei, dodawał wiary i sił.
 
Gekido jest offline  
Stary 15-02-2010, 22:35   #82
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ciemność pokrywała, ciągnące się po horyzont, równiny. Jedynie w oddali można było dostrzec pojedyncze światła, które wskazywały niektóre z pozycji droidów. Klony wpatrywały się w te światła, tkwiąc w okopach i zastanawiając się ile z tych nielicznych białych punktów to podpucha, która miała ściągnąć ogień artyleryjski. Kapitan spojrzał na swój zegarek. "Jeszcze kilka sekund" powiedział na głos.

Chwilę potem za plecami żołnierzy zrobiło się jasno jak w dzień. Niektórzy odwrócili się by podziwiać widowisko, które się właśnie zaczynało. Dziesiątki SPHA ostrzeliwało pozycje wroga. Długie, błękitne strumienie kreśliły linie na czarnym nieboskłonie i błyskawicznie podążały w kierunku stanowisk puszek. Jednocześnie na ich końcach widoczne były eksplozje, gdy promień trafiał w cel. Działa powoli się wstrzeliwały i wybuchy były coraz częstsze. Mało który klon chciałby być teraz po drugiej stronie.

Jakby tego było mało na pozycje Konfederacji zaczęły spadać ogromne, ciemnoniebieskie, wiązki. To musiała być flota. Prawdopodobnie niektóre Venatory rozpoczęły ostrzał powierzchni planety. Eksplozje, po stronie droidów, stawały się coraz większe. Sytuacja trwała z dobrą godzinę. Potem flota zaprzestała ostrzału, ale SPHA wciąż rozświetlały okolicę.

Jakiś kwadrans po skończonym bombardowaniu przez siły z przestrzeni kosmicznej, do akcji ruszyły LAAT wraz z osłaniającymi je myśliwcami V-19. Kanonierki, korzystając ze swoich stanowisk strzelniczych oraz wyrzutni rakiet, niszczyły pozostałe jeszcze punkty oporu. Siła ich ognia, jak na jednostki transportowe, była całkiem spora, więc skutecznie wykonywały swoją pracę. Gdy kończyły się rakiety, wracały okrężną drogą, a na ich miejsce przybywały kolejne. Trwało do bez przerwy. Niemożliwym wydało się by jakikolwiek droid przetrwał to piekło.

Po następnej godzinie nadszedł wreszcie ten czas. Kapitan krzyknął "Naprzód!" i jego podkomendni wyszli z okopu. Ruszyli przed siebie. Nad głowami wciąż przelatywały im LAAT, tym razem wiozące już powietrzny desant, oraz V-19. Piechotę wspierały natomiast machiny kroczące AT-TE i ciężkie transportowce, Juggernauty najnowszego typu. Atak rozpoczął się.


Shalulira & Nejl

Oboje Jedi wciąż siedzieli w celi, uwięzieni w polu tarczy promieniowej, która uniemożliwiła im skorzystanie z Mocy by uciec. Ennrian wciąż nie odpowiadał na wcześniejsze wezwanie co mogło oznaczać, że w tej chwili nie interesują go jego "goście". Jedzenie przyniesione przez droida okazało się tylko odrobinę smaczniejsze, niż wyglądało, ale Lira nie przekonała się o tym, nie chcąc nawet zaszczycić talerza spojrzeniem.

Dziewczyna pogrążona była we własnych myślach. Wspominała czasy szkolenia, nauki Ennriana, nawet ich pierwsze spotkanie. Pamiętała, że był dobrym człowiekiem. Bywał uparty, ale nigdy nic nie wskazywało na to, by mógł ulec Ciemnej Stronie. Sama nie wiedziała, czy lepiej się czuła, gdy jej mistrz był martwy, czy gdy stał się jej wrogiem.

Nejl natomiast opróżnił swój talerz, nie bez wysiłku. Jedzenie nie było najlepsze, ale nie przypominało też czegoś w co można wdepnąć na ulicy. Najwyżej odrobinę wyglądem. Nie odezwał się już ani jednym słowem do siedzącej obok Jedi. Jego towarzyszka nie wyglądała na chętną do rozmów, a on nie zamierzał prowokować jej do wybuchu, bo chyba tylko tego im jeszcze brakowało.

Nagle usłyszeli kroki na korytarzu. Kilka osób wyraźnie zbliżało się do drzwi ich celi i... biegło. Co więcej, Lirze wydało się, że nie są to odgłosy wydawane przez metalowe stopy droidów, a jak najbardziej stopy żywych istot. Dobiegły ich też wysokie, piskliwe głosiki, ale nie zrozumieli ani słowa. Po chwili drzwi od celi eksplodowały.

Na szczęście oboje Jedi byli bezpieczni. Uratowało ich paradoksalnie to samo co ich więziło, czyli tarcza promieniowa, która nie pozwoliła odłamkom wyrządzić im krzywdy. Po chwili w otworze jaki powstał pokazała się zielona głowa, z wielkimi czarnymi oczami i czymś w rodzaju czułek. Osobnik rozejrzał się po celi, a potem odwrócił się i krzyknął coś po rodiańsku. Po chwili do celi zajrzała jeszcze dwójka Rodian. Niebieski, który miał przepaskę na oko i... Gurlthon! Shalulira rozpoznała natychmiast tego, nieco ciamajdowatego, strażnika, którego "poprosiła" o pomoc.

Mężczyzna z przepaską spytał o coś Gurlthona. Ten pokiwał głową wskazując na dziewczynę, oraz wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową, gdy wskazał Nejla. Dowódca, którym wydawał się osobnik z przepaską, powiedział coś i Rodianin, który pierwszy zajrzał do celi strzelił ze swojego blastera gdzieś w sufit. Musiał trafić emiter tarczy, gdyż ta chwilę potem przestała istnieć.

- Gurlthon przybyć cię ocalić, panienko - odezwał się strażnik, radośnie podbiegając do Liry. Było to dosyć dziwne, bo Jedi nie używała już na nim swoich sztuczek, a mimo to, ten wciąż zdawał się być nią zauroczony. - Szybko, musieć uciekać.

Chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku wyjścia. Gdy Qua'ire spytała o Nejla, który nie mógł się ruszać o własnych siłach, przez ranną nogę, Gorlthon stwierdził:

- My nie przybyć po niego.


Era

Jedi spędziła blisko godzinę na sali operacyjnej. Rannych było sporo, więc można to było uznać za dość krótki okres czasu. Dzięki chirurgom z kompanii medycznej i dostarczonemu sprzętowi uwinęli się wręcz błyskawicznie. Gdy dziewczyna skończyła, wyszła na dwór, z nadzieją na odpoczynek, a może nawet na wizytę u Tamira. Wciąż jeszcze było ciemno. Na placu, pośrodku wioski, dostrzegła jakieś zamieszanie.

Kilku żołnierzy biegało, zdawać by się mogło, w kółko. Pośrodku stała kanonierka LAAT/i, a przy niej trójka Jedi. Era nie miała problemu z rozpoznaniem K'Kruhka. Whipid wyróżniał się w tłumie jak góra lodowa pośrodku oceanu. Nie sposób go było przeoczyć. Dwójkę pozostałych też poznała dość szybko. Byli to Jared i Kota. Dziewczyna dostrzegła też coś, czego do tej pory nie widziała. Czwórkę osób, zakutych w olbrzymie zbroje. Nie widziała dokładnie kim są, ale to musiały być klony.

Dopiero po chwili zorientowała się, że obok niej ktoś stoi. Odwróciła się, może trochę za nerwowo, i ujrzała kolejnego Jedi, którego nie znała z imienia. Ten miał już na koncie trochę wiosen. Na skroniach jego włosy przybrały siwy kolor. Trochę przyprószone były również jego wąsy. Rycerz zwrócił się do niej łagodnym tonem:

- Spokojnie, ja ci nie zrobię krzywdy - powiedział z uśmiechem. - Widzę, że zainteresowała cię szykowana wyprawa - Gdy to mówił przygotowania zdawały się dobiec końca, gdyż kanonierka poderwała się w górę i odleciała na północ, w kierunku frontu. - Oby osiągnęli swój cel i niech Moc będzie z nimi.

Era spytała jakiż to cel obrał sobie tym razem mistrz Kota. Chociaż bardziej od jego losu, interesował ją los Jareda, którego zdążyła polubić. Zdziwiła się, gdy usłyszała:

- Ruszyli na poszukiwania zaginionego Jedi. Nazywał się bodajże Kasar Oturos.

W tej samej chwili do dziewczyny podbiegł Dur:

- Pani komandor - zasalutował. - Właśnie otrzymaliśmy wiadomość, że zbliża się do nas transport rannych. Pięć kanonierek.


Jared

Jared przesiedział na placu jakąś godzinę, zanim wylądowała na nim kanonierka. Prawdopodobnie właśnie ona miała zabrać grupę mistrza Koty na zbliżającą się akcję. Młody Jedi wciąż nie wstawał z miejsca. Z LAAT/i wyłonił się jeden z klonów-komandosów. Prawdopodobnie jeden z tych, którzy podróżowali z Korelianinem, gdy ten leciał na Elom. Chociaż było ich tylu, że ciężko stwierdzić z pewnością.

Jakiś kwadrans później pojawił się mistrz Kota i mistrz K'Kruhk. Obaj podeszli do komandosa, który, ku małemu zdziwieniu Jareda, nie zasalutował im. Niewiele czasu przebywał z klonami, ale zdążył się nauczyć, że te korzystają z każdej okazji, by wypiąć klatę do przodu, a palce prawej dłoni przytknąć do czoła. Wstał więc i podszedł do zgromadzonych. Wokół krzątało się sporo zwykłych klonów.

- O, Jared, już jesteś - powitał go Rahm Kota. - Znasz chyba mistrza K'Kruhka?

- Z widzenia - przytaknął whipid. Rzeczywiście kilka razy się widzieli, ale były to czasy treningu u Mace'a Windu. Aż dziw, że K'Kruhk to pamiętał.

- A to jest dowódca Drużyny Kappa, która będzie nam towarzyszyć. RC-coś tam. W każdym razie woli by nazywać go Serge. A tam siedzą jego ludzie - mistrz wskazał trójkę klonów, w wielkich zbrojach, stojących przy kanonierce. - Smoke, Doc, i Hawkeye. W każdym razie czas na nas. Mam nadzieję, że jesteś gotowy.

Wszyscy załadowali się do kanonierki, a ta wystartowała. Jared, wyglądając na zewnątrz, by ostatni raz rzucić okiem na wioskę, dostrzegł jednego z jeńców, których niedawno uwolnił. Tego nie-Jedi. Miejscowy tubylec zdawał się przyglądać odlatującej LAAT/i. Podobnie czyniła Era wraz z mistrzem Torlesem, których młody rycerz również dostrzegł. Mistrz Kota odczekał jakiś czas, aż wreszcie zabrał się za wtajemniczanie wszystkich w szczegóły planu:

- Od ponad dwóch godzin nasza artyleria i lotnictwo, bombardują stanowiska droidów. Kilka minut temu ruszyły wojska lądowe. Rozpoczęła się nasza ofensywa. My chcemy wykorzystać ją jako przykrywkę dla tej misji. Wczoraj straciliśmy rycerza Jedi Kastara Induro, w tym rejonie - Kota włączył mini-mapę, na której wskazywał miejsce domniemanej śmierci Induro. - Uznaliśmy go za martwego, na podstawie informacji dostarczonych przez Erę D'an jednak wczoraj odebraliśmy sygnał z jego lokalizatora. Istnieje więc możliwość, że chłopak przeżył, odzyskał przytomność i go włączył w nadziei na ratunek. Trochę naciągana teoria, ale musimy to sprawdzić, jeśli istnieje chociaż cień szansy. Prawdopodobnie jest więziony przez droidy. Jego sygnał wychwyciliśmy kilka kilometrów od miejsca rozbicia jego myśliwca. Wylądujemy jednak w pobliżu wraku, żeby się przekonać czy na pewno ocalał. Możliwe, że droidy włączyły jego komunikator, by zwabić nas w pułapkę. Mogły jednak nie zabrać jego ciała z miejsca katastrofy. Jeżeli nie znajdziemy ciała i jednocześnie znajdziemy ślady obecności droidów, to uderzymy na ich domniemaną bazę i uwolnimy młodego Induro. W przeciwnym razie wzywamy transport i się wycofujemy.

Jared spoglądał w dół, przez lekko uchylone boczne drzwi. Widział setki, jeśli nie tysiące, czerwonych i niebieskich błysków. Co chwilę towarzyszyła im jakaś eksplozja. Widok był niesamowity. Przez ciemność Jedi nie dostrzegał nic, ale same błyski robiły spore wrażenie.

Kanonierka dołączyła do grupy bombardującej, dzięki czemu miała zostać niewykryta przez radary blaszaków, a przynajmniej nie jako samodzielna jednostka, która wskazywałaby na misję specjalną. Grupa towarzyszyła jej przez cały czas. Nawet podczas lądowania krążyła nad nimi. Dopiero po wysadzeniu Jedi i komandosów, odleciała, wraz z ich transportem, w kierunku pozycji droidów. Codd i jego towarzysze rozejrzeli się po okolicy. Wszędzie było mnóstwo blaszanych części, składających się niegdyś na myśliwiec.

Grupa zabrała się do przeszukiwania okolicy. Części były rozrzucone w promieniu kilkuset metrów. Na szczęście w pobliżu nie było żadnych puszek, więc grupa mogła pracować spokojnie. Po jakimś kwadransie K'Kruhk znalazł miecz świetlny. Zachował się w całkiem dobrym stanie, co wskazywało na to, że mniej więcej w jednym kawałku mógł być również jego właściciel. Ciała jednak nie znaleziono. Znaleziono natomiast ślady pozostawione przez grupę osobników nieznanego pochodzenia. Prawdopodobnie były to droidy bo niby kto inny mógł się tu znaleźć? Do takiego wniosku doszli wszyscy. Należało zatem znaleźć wroga.

Siódemka ruszyła w kierunku, z którego wciąż odbierano sygnał lokalizatora Kastara. Przeszli kilka, może kilkanaście kilometrów, gdy zaczęło świtać. Jakąś godzinę później doszli do utartego traktu. Kota wolał nie ryzykować i nie ruszyli wzdłuż niego. Odeszli jeszcze kilka kilometrów w kierunku prostopadłym do drogi i dopiero skręcili we właściwym kierunku. Wreszcie dotarli do lasu. Pierwsza zmiana krajobrazu na tej trawiastej planecie. Ruszyli dalej pod osłoną drzew.

Doszli do kolejnej drogi. Tym razem jednak dosłyszeli dźwięki, wskazujące na zbliżający się szybko konwój. Hawkeye zameldował, że przez elektrolornetkę dostrzegł dwa czołgi AAT w osłonie nielicznej piechoty, około 20 jednostek.

- Mam pewien pomysł - oznajmił mistrz Kota. - Zajmiemy się tym konwojem, tylko niech jeden czołg pozostanie w nienaruszonym stanie. K'Kruhk, ty z Dociem staniecie tam. Zajmiecie się droidami zamykającymi kolumnę. Smoke niech zniszczy pierwszy czołg. Ja, Serge i Hawkeye zajmiemy się pozostałą piechotą. Ty Jared zajmij się drugim czołgiem. Tylko pamiętaj, ma pozostać w nienaruszonym stanie. No to na miejsca.


Tamir

Zabraka denerwował fakt, że nie może ruszyć się ze szpitala. Pamiętał ostatnie wydarzenia, ale mimo to wolałby coś robić, a nie leżeć w łóżku. Jedyną pociechą pozostawała Era, której bliskość pomagała Tamirowi, chociaż poza dwiema krótkimi chwilami, nie mieli dla siebie czasu.

Dodatkowo K'Kruhk pytał o myśli młodego rycerza i chociaż chłopak zdołał się wykręcić swoją wizją to nie wiedział czy whipid mu uwierzył, czy po prostu wolał nie drążyć tego tematu. Faktem było, że Jedi nie krył się ze swoimi myślami i z łatwością mogły być one odczute przez innych mistrzów.

Jakby na samą wzmiankę o mistrzach do pokoju wszedł, wcześniej pukając, jeden z nich. Miał długie, białe włosy i bladą skórę. Wyglądał raczej sympatycznie. Spytał czy nie przeszkadza, a po zapewnieniu Tamira, że tak nie jest, usiadł na krześle, stojącym przy łóżku i zaczął:

- Witaj Tamirze. Nazywam się Dass Jennir. Jestem tu z polecenia mistrza Koty. Wiemy, że dużo ostatnio przeżyłeś, ale ta sprawa nie może czekać. Przed chwilą rozpoczęła się ofensywa, a my musimy poznać naszego wroga. Musisz mi opowiedzieć wszystko co wiesz o tych Mrocznych Jedi, których spotkałeś.
 
Col Frost jest offline  
Stary 21-02-2010, 17:17   #83
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Wojna. Dla jednych horror i piekło, a dla innych raj w Galaktyce. Tam, gdzie jedni cierpieli, uciekając przed batalionami droidów, unikając spojrzeń ich martwych oczu, tam inni odnajdywali rozkosz i satysfakcję. Do tych pierwszych należał Shivi. Elomin, którego Tamir poznał w niewoli u Separatystów. Tych drugich, reprezentowały takie kreatury, jak Korel. A Torn i inni Jedi stanowili przeciwwagę do tego wszystkiego. Balansowali na skraju jasności i mroku, podejmując decyzję, które mogły pchnąć ich w jedną, lub drugą stronę. I o ile Zabrak był pewien czystości swojego serca i słuszności swoich czynów, o tyle Mistrz K'Kruhk, jego stary przyjaciel i osoba, dzięki której Tamir zaczął poznawać ścieżki Mocy, już niekoniecznie. Czyżby dostrzegał w młodym Rycerzu coś, co on sam ciągle przeoczał? A może powiedział tak, ze względu na to, że dotknął chociaż jednej myśli związanej z tym, co zaszło między nim, a Erą? Tak wiele pytań pozostawało bez jednoznacznej odpowiedzi. Bez jakiejkolwiek odpowiedzi.
Tamir rozpoczął medytację niemal zaraz po tym, jak młoda Jedi ruszyła na wezwanie, by nieść pomoc potrzebującym. On sam niestety był tu uziemiony i nie mógł pomóc w żaden sposób. Medytacja była zatem odpowiednią metodą na zabicie czasu. A przy okazji na oczyszczenie umysłu, uspokojenie rytmu serca i uciszenie swoich emocji. A było ich tak wiele i były tak skrajnie różne. Złość na samego siebie. Smutek związany z każdym klonem, którego stracił. Niepewność, co do losu tych klonów, dla których dał się złapać. Radość związana z wieścią o tym, że z Yalare wszystko dobrze. Ale przede wszystkim, szczęście. Szczęście, że w czymś tak okropnym jak wojna, potrafił znaleźć kogoś, kto sprawi, że chociaż na chwilę o tym zapomni. Kogoś, dla kogo warto będzie walczyć o przetrwanie. Kogoś, dla kogo warto będzie starać się, by wrócić z frontu w jednym kawałku. Kogoś, dla kogo serce bije szybciej, na sam widok tej osoby.
To wszystko musiało zostać stłumione, uspokojone i zepchnięte w cień. Nie mógł sobie pozwolić, by następny Jedi, z którym będzie rozmawiał zaczął zadawać mu takie pytania, jak K'Kruhk. Łatwo było jednak podjąć działanie. Wszystko powoli znikało, a umysł młodego Jedi stawał się czysty, myśli nie krążyły w jego głowie z prędkością nadświetlnej, a serce ustabilizowało swój rytm. Wszystko zdawało się wracać do normalności. Wszystko, poza myślą, która nie chciała dać Zabrakowi spokoju. Tą myślą, a raczej obrazem, był on wciągnięty w mrok. Kroczący, jako sługa Ciemnej Strony. Ten obraz wprawiał go w niepokój. Sprawiał, że przez jego ciało przechodziły nieprzyjemne dreszcze. Tak jak wtedy, gdy usłyszał za sobą głos Korela.
- Sir, wszystko dobrze? -
Głos klona sprowadził go na ziemię. Tamir otwarł oczy i odwrócił głowę w kierunku źródła dźwięku. Był nim jeden z klonów, którzy pracowali w sekcji medycznej. Być może nawet ten, który wyjmował go z bacty. Ciężko było poznać. Ale jego wzrok, sposób w jaki patrzył na Zabraka... Był zaniepokojony. Tylko czym?
- Tak, wszystko dobrze - odparł, odruchowo przykładając dłoń do czoła.
Torn był zdziwiony tym, co odkrył przez ten jeden, tak prosty i automatyczny gest. Jego dłoń wyczuła kropelki potu na jego czole. Czyżby więc ta wizja, miała aż taki wpływ na niego?
- Jest mi po prostu trochę gorąco - wyjaśnił, przywołując uśmiech na twarz
- Spacer powinien panu dobrze zrobić, komandorze. - powiedział rzeczowo klon - Przyczyni się też do pańskiej rehabilitacji -
Jedi uśmiechnął się bardziej. Aż trudno było mu uwierzyć w to, że kiedy lecieli na Elom, Era porównała klony do dzieci. Stwierdziła, że są zagubione. A one wydawały się znacznie lepiej przystosowane do sytuacji niż niejeden Jedi. A na pewno byli mniej zagubieni niż Tamir. Z dzieci, bardzo szybko awansowali w jego oczach, w odpowiedzialnych dorosłych. Dorosłych, którzy musieli niańczyć takich narwańców, jak on. Narwańców, którzy lekkomyślne skaczą na bombowiec Separatystów.
- Na pewno skorzystam z rady. Na razie jednak wolę jeszcze chwilę poleżeć - odparł.
- Tylko proszę pamiętać o założeniu czegoś na górę. Robi się chłodno - przypomniał, po czym opuścił pomieszczenie, pozostawiając Tamira samego.
Wypuszczając głośno powietrze, położył się na łóżku, zakładając zdrową rękę pod głowę. Musiał zrobić sobie przerwę od jakiegokolwiek myślenia. Musiał zająć czymś głowę. Czymkolwiek, byle nie rozważaniami nad słowami Whipida, czy rozmyślaniem o tym, jak bardzo jest nieprzydatny. Spacer rzeczywiście mógłby mu dobrze zrobić, ale to przed snem. A teraz? Teraz Tamir ściągnął brwi, gdy jego wzrok padł na coś, czego wcześniej na jego łóżku nie było. Jednym ruchem podniósł się do siadu. Ręka zawędrowała w kierunku tajemniczego przedmiotu, chwytając go i przysuwając bliżej twarzy. No tak! Era zostawiła mu datapad z holofilmami. Cóż, w końcu i tak nie miał nic lepszego do roboty. Położył się więc, otwierając odpowiedni folder.
- Atak potwór z Rubieży... - przeczytał na głos tytuł filmu - Niech będzie - stwierdził wzruszając ramionami i puszczając film...
Horror to nie był ulubiony gatunek filmowy Tamira. Ale z drugiej strony, oglądał filmy tak rzadko, że właściwie sam nie wiedział jakie lubi. Możliwe więc, że ten akurat nie przypadł mu do gustu. Może dlatego, że tak naprawdę nic się tam nie działo? A te potwory? Jakieś dziwne skrzyżowanie Mynocka z... sam właściwie nie wiedział z czym. Hawk-bat? Chyba to było to drugie stworzenie, z który twórca chciał skrzyżować Mynocka. Cóż, krzyżówka mogłaby być bardziej straszna, ale ta przedstawiona w tym holofimie mogła straszyć najwyżej małych adeptów w Świątyni. Chociaż może nawet nie. Mimo wszystko, Tamir oglądał dalej. Nic lepszego do roboty nie miał, a ryzykować kolejne obrazy podsuwane mu przez wyobraźnię podczas medytacji? Na to nie miał ochoty. I wtedy do jego uszu dobiegło pukanie. Drzwi otwarły się, a oczom Zabraka ukazał się mężczyzna o długich, jasnych włosach. Z pewnością nie był klonem. A poza klonami przebywali tu jedynie Jedi. W czym też upewnił go miecz, luźno zwisający z pasa. Torn nacisnął PAUZE, by zatrzymać film i odłożyć datapad.
- O jednym mogę powiedzieć sporo - zaczął w odpowiedzi na prośbę Mistrza Jennira. Na wieści o kontrofensywie nie zareagował inaczej, niż po prostu zaakceptowaniem ich. Na pytania będzie czas, kiedy udzieli informacji. - O drugim nie wiem zbyt wiele. Znam jego personalia i stopień. Nazywa się Artel Darc i jest na Elom głównodowodzącym siłami Separatystów. Podczas naszego spotkania nie mówił zbyt wiele. Właściwie też o nic nie pytał. Chciał tylko wiedzieć co ranny i bezbronny Jedi robi tak daleko za linią frontu - ciągnął. - A kiedy Korel mnie... - na samo wspomnienie, Tamir na chwilę zacisnął zęby - Kiedy mnie ''przesłuchiwał'', tylko się przyglądał. -
Po tej części wypowiedzi, Zabrak westchnął. Jakby powiedzenie tego wymagało od niego jakiegoś wielkiego wysiłku. A przecież to były tylko słowa. Tak. Słowa, które przywoływały obrazy. Bolesne wspomnienia. A to przecież był tylko początek wypowiedzi.
- Ten drugi to Korel. Shistavanen. Bardzo brutalny w swoich metodach i czerpiący wiele przyjemności z zadawania bólu i cierpienia. Z tego, co wiem od mojej Mistrzyni, był w Zakonie, ale zdradził. Yalare stoczyła z nim walkę, pozbawiła go ręki i myślała, że zginął... - o dziwo Tamir mówił spokojnie. Być może była to zasługa medytacji. A może widmo przejścia na Ciemną Stronę tak na niego działało? - Spotkałem go jeszcze jako Padawan. Od tamtego czasu zetknąłem się z nim kilka razy, za każdym razem udaremniając jakiś jego zamach, czy krzyżowałem plany. Przez ostatnie miesiące ścigałem po Rubieżach, aż w końcu znów spotkaliśmy się na Elom. - była to jednak historia jego spotkań z Korelem, opowiedziana w dużym skrócie. Wątpił, by takie informacje do czegoś się przydały. - Jest silny Mocą. Poza tym zwinny i szybki, co zawdzięcza uwarunkowaniu genetycznemu. Walczy za pomocą dwóch mieczy świetlnych i to całkiem nieźle. Do otwartej walki stanąłem z nim co prawda raz, i to w dodatku z Yalare u boku, a i tak potrafił blokować i kontrować nasze ataki. Trzeba na niego uważać. Na nich obu - zakończył spoglądając Mistrzowi w oczy.

- Jak na wszystkich Mrocznych Jedi - skwitował Jennir. - Spróbujemy połączyć się ze Świątynią. Mistrzyni Nu powinna znaleźć coś o tym Korelu skoro był niegdyś w Zakonie. Może o tym Artelu też coś znajdzie. Przypomnisz sobie coś jeszcze? Każda informacja może być ważna? -

- Nie wiem Mistrzu... - przyznał posępniejąc - Pamiętam, że Artel wyszedł z przesłuchania, zostawiając mnie z Korelem sam na sam. Droid wezwał go do sztabu. Chyba... - powiedział bez większej pewności w głosie - Wiem, że usłyszałem odgłos odjeżdżającego śmigacza, więc na pewno nie było go, kiedy przybyliście mnie odbić. - westchnął. - Nie wiem, czy to się wam do czegoś przyda. -


- Jeśli został wezwany do sztabu - Jedi zastanawiał się - to musiało się wydarzyć coś ważnego. Ale co takiego? Kontrnatarcie było najwyżej w wyobraźni mistrza Glaive'a, a nasza akcja na bazy droidów w ogóle nie miała mieć wówczas miejsca. Może chodzi o atak floty? Nie wiem, muszę się nad tym zastanowić. W każdym razie to chyba wszystko co chciałbym wiedzieć. Jak się czujesz? -

- Możliwe, że chodziło o postępy Republiki w przestrzeni - przyznał Tamir rozluźniając trochę napięte mięśnie. Słysząc pytanie westchnął. Ileż to już razy tego dnia go o to pytano? Chyba z godzinę temu, klon, który go odwiedził upewniał się dwa razy, czy Zabrak na pewno dobrze się czuję.
- Czuję się właściwie dobrze. - odpowiedział. - Noga i ręka jeszcze bolą, ale to tylko kwestia czasu, nim znów będę w stanie skakać i walczyć. Kąpiel w bakcie dobrze mi zrobiła. Ale... - Zabrak spojrzał na chwilę w kierunku okna - Czuję się taki niepotrzebny. Jedyne co mogę robić, to udzielać informacji i odpowiadać klonom, które do mnie zaglądają, że na pewno dobrze się czuję i niczego mi nie potrzeba. -


- Uważasz, że udzielnie informacji to nic ważnego? Mój drogi chłopcze, nie ma nic ważniejszego. Może kiedyś się o tym przekonasz. A jeśli chodzi o wylegiwanie się tu i bycie obsługiwanym przez batalion klonów, cóż korzystaj póki możesz - zażartował.

- Chyba nic innego mi nie pozostaje - odparł powracając wzrokiem do Jedi - Mogę mieć tylko nadzieję, że te informacje, które udzieliłem będą przydatne. Chciałbym jakoś bardziej się przyczynić do pokonania Separatystów na Elom, ale muszę zgodzić się z wolą Mocy, która zadecydowała, że mam leżeć w szpitalu i czekać. -

- Mówisz jedno, ale myślisz zupełnie co innego. Przecież tak naprawdę nie chcesz się podporządkowywać, tylko ruszać w bój, czyż nie?

- Chcę ruszać w bój, to prawda - przyznał, przytakując - Ale czasem trzeba przedłożyć rozsądek nad chęci. - powiedział z nikłym uśmiechem - Mistrz K'Kruhk powiedział, że jestem zbyt porywczy i... cóż, miał rację. Muszę więc odłożyć chęci ruszenia w bój na czas, kiedy moje ciało będzie gotowe. -


- Mądre słowa. Jednak nie odkładaj chęci, a raczej staraj się ich wyzbyć. Ale chyba zasiedziałem się u ciebie zbyt długo. Wojna to okropna rzecz, a nie skończymy jej siedząc i rozprawiając na różne tematy. Pozwól więc, że cię już zostawię Tamirze - Jedi podniósł się z krzesła i ruszył do wyjścia. W progu odwrócił się jeszcze - Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia. I do zobaczenia.
- Dziękuję Mistrzu i niech Moc będzie z Tobą - odpowiedział żegnając Jedi
- I niech Moc będzie z tobą - mistrz wyszedł.

Tamir wpatrywał się jeszcze chwilę w drzwi, za którymi zniknął Jennir. Kolejny gość, którego młody Rycerz miał okazję u siebie gościć. Gdyby tak chętnie przychodzili do niego w czasach pokoju, to pewnie teraz miałby wśród znajomych przynajmniej połowę Zakonu. Teraz właściwie i tak przychodzili tylko po to, by zadać mu parę pytań, dowiedzieć się czegoś więcej o Mrocznych Jedi i przelotnie tylko zapytać o to, jak się czuje. Jednak nawet takie krótkie wizyty sprawiały, że w rozmowie pojawiało się coś, co dawało Tornowi temat do rozmyślań. Kolejny. Tak, jakby Zabrak nie miał nad czym kontemplować.
- No nic, wracam do filmu... - powiedział do siebie, chwytając za datapad i rozpoczynając oglądanie horroru od miejsca, w którym skończył. A właśnie jedno z tych dziwnych stworzeń, miało rzucić się na bezbronną i przestraszoną Zeltrońską panią kapitan....

Słońce dawno już zaszło za linią horyzontu i ciemność otuliła okolicę. Idealna pora na spacer dla kogoś, kto wolał oglądać gwiazdy, niż chmury na niebie. A Tamir należał właśnie do takich osób. Dla niego noc zawsze była lepszą porą na spacery niż dzień. Mrok, który skrywał wszystko. Niósł ze sobą niewiadomą. Tajemniczość tej pory sprawiała, że Zabrak tak bardzo ją lubił. Tajemniczość i magiczność. Jego wzrok nie potrafił przebić się przez ciemność, ale dzięki Mocy wiedział, gdzie w danej chwili przelatuje jakiś ptak. Widział go pikującego na swoją zdobycz, a później odlatującego na gałąź, by ucztować. Ale nie tu na Elom. Tu wszystko było inne. Nawet noc. Wokół wioski nie było żadnych drzew, więc nie było ptaków. Właściwie Tamir nie wyczuwał obecności zwierząt w pobliżu. Zastąpiły je oddziały klonów. Zakuci w pancerze, przypominali żuki, lecz swą pracowitością i dyscypliną, byli podobni bardziej do mrówek. Właściwie to mogli stanowić połączenie tych dwóch gatunków.
Sama noc wydawała się inna. Mrok, czyli naturalne piękno tej pory, był brutalnie zakłócany przez rozbłyski. W tamtą też stronę skierował się wzrok młodego Jedi. Na linii horyzontu, raz po raz kwitły kwiaty wybuchów, a rozbłyski eksplozji odganiały ciemność. Widok był piękny, niesamowity i niepowtarzalny. Tamir jeszcze czegoś takiego nie doświadczył. Ale urok tego widowiska psuły myśli o wojnie. Wiedział, że tam dochodziło do starć. Tysiące klonów ścierało się z tysiącami droidów. A wśród nich, niczym cienie, przenikali Jedi z mieczami świetlnymi, które rozcinały blaszane ciała. To, co wydawało się piękne dla obserwatora z tak daleka, dla tych, którzy tam walczyli i ginęli, było niczym więcej, jak częścią kontrnatarcia. Ataku, który miał pokazać Konfederacji, że nie mogli być zbyt pewni siebie. Że Republika nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa podczas tej bitwy. Miało być też wiadomością, że Wielka Armia dąży do zwycięstwa.
Kroki przechodzących obok żołnierzy, wyrwały Zabraka z zamyślenia. Podążając za nimi wzrokiem, wiedział, że muszą być ciągle gotowi, bo w każdej chwili mogą dostać rozkaz do ruszenia na front. Co więcej, w każdej chwili coś mogło się nie udać i sam szpital mógłby stać się celem ataku. A tego, nikt z przebywających tutaj by nie chciał. Zwłaszcza Tamir. Chciał walczyć i być przydatny w inny sposób, niż tylko jak źródło informacji, o wątpliwej wartości. Ale nie chciał tego za wszelką cenę. A na pewno nie za cenę życia i bezpieczeństwa rannych klonów. Musiał też przyznać przed samym sobą, że nie tylko klonów. Bezpieczeństwo Ery też było dla niego ważne. Nie chciał, by coś jej się stało. I jakoś nie mógł dopuścić do siebie myśli, że to wojna i na wojnie każdemu może się coś stać. Zwłaszcza, kiedy w pobliżu znajdował się Korel.
Uspokój się, Tamir. upomniał się w myślach Jesteś Jedi. Nie ma emocji, jest spokój powtórzył w myślach pierwszą zasadę z Kodeksu Jedi. Czuł rosnące zniecierpliwienie i napięcie, za każdym razem, gdy pomyślał o Shistavaninie, ale nie mógł dać się ponieść tym emocjom. Jako Jedi powinien je rozumieć, akceptować i kontrolować. Żyć z tym, że Korel ciągle gdzieś tam jest. Zdać się na wolę Mocy. Jeżeli nie on go powstrzyma, to ktoś inny. Jest wielu Jedi w Galaktyce i Mistrz K'Kruhk miał rację. Nie mógł robić z siebie zbawcy światów. Musiał pamiętać nauki Yalare. W tej chwili mógł jedynie uzbroić się w cierpliwość i płynąć z biegiem wydarzeń. Postępując więce wedle nauk swojej Mistrzyni, pogodził się z tym, że musi odpocząć i na razie pomagać walczącym, udzielając odpowiedzi, gdy zadaje mu się pytania. Jak zwykle jednak, starał się dostrzegać jasne strony tej sytuacji. Mógł podziwiać uroki nocy podczas spaceru, a później zaznać snu, a nie wszyscy mogli skorzystać z tego przywileju...
 
Gekido jest offline  
Stary 21-02-2010, 22:39   #84
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Zatęskniła już nad tym uczuciem wyostrzonych zmysłów gdy w pełni skoncentrowana na kolejnym pacjencie. Gdy wyszukując w myśli wiadomości sięgała po Moc by spojrzeć na sprawę szerzej i zabierała się do pracy. Więc gdy wróciło Era przyjęła je z pełnym zaskoczenia zadowoleniem.
Żywy organizm był czymś niezwykłym, niby przebadany na wskroś, a jednak wciąż pełen niewiadomych. Czasem ktoś wyniszczony tak dalece, że nie powinien trzymać się w całości żył podczas gdy inna osoba w znacznie lepszym stanie nagle po prostu gasła.
Kiedyś myślała, ze Moc pozwoli jej poznać odpowiedź czemu tak się dzieje. Tymczasem pomimo głębszego wglądu w fascynujący świat życia pulsującego w każdym oddechu i uderzeniu serca pojawiało się tylko więcej pytań niż odpowiedzi.
Czasami wola Mocy wydawał się Erze piękne innym razem szalone. Starała się zmienić na lepsze to co się jej nie podobało, a jeśli zmienić tego nie mogła akceptowała. Starała się wierzyć w wole Mocy. Postawa ta przypominała trochę miłość. Bezwarunkowe głębokie zaufanie że nie stanie przed wyzwaniem któremu wytężywszy wszystkie siły nie mogłaby sprostać. A gdy porywa ją coś strasznego na co ma niewielki wpływ to na pewno niesie z sobą coś istotnego dla jej dalszych losów. Coś dobrego co trzeba tylko dostrzec.
Bo świat ogólnie był jak mozaika rzeczy cudownych i okropnych, idealnie stopione sprzeczności mogła dostrzec we wszystkim. Można było koncentrować się na tych drugich pozwalając by wysysały z ciebie sił, lub myśleć o tych dobrych i czerpać z nich nadzieję.
Co było złe w wojnie? Nie wiedziała od czego właściwe miała zacząć. Chyba od spustoszenia tego fizycznego jakie widziała na przykład w pustej wiosce i duchowego które okazał jej Shivi, tak to było gorsze niż śmierć której też wokoło nie brakowało.
Co było dobre? Wiedza i doświadczenie które zbierała. Ostatnie dwa dni podczas których wytężała całą swoją wiedzę medyczną nauczyły ją więcej niż lata przy podręcznikach. Co jeszcze? Klony. Helio, Krayt, Dur, Duck „Słoneczko” i inni których wyławiała z tłumu cyferek czasem irytujący czasem ujmujący byli kimś kogo stanowczo warto było poznać. Lubiła ich pomimo tego, że fakt ten musiał wprawiać połowę jej przodków w stan istnej apopleksji.
Czy było jeszcze coś dobrego? Nie, było coś wspaniałego. Tamir.
O nim właśnie myślała gdy wychodząc z sali operacyjnej wrzucała brudny od krwi fartuch do kosza na pranie. Podczas pracy jej myśli krążyły jedynie wokół pacjenta, był to mechanizm którego nauczyła się już dawno. Odsunąć na bok wszystko poza bieżącym zadaniem, rana jaką miała przed sobą. Jednak gdy bieżący problem znikał myśli znów wędrowały swobodnie i poleciały natychmiast w stronę Zabraka a wraz z nimi uniosły się kąciki ust dziewczyny.
Żałowała, że nie zna go lepiej, owszem był Jedi co dawało jej pewne pojęcie o tym jak dorastał jednak wiele jego cech i zachowań wciąż było dla Ery zagadką.
Tak jak wszytko co lubiła zdawał się łączyć w sobie sprzeczności. Z jednej strony wiedziała, ze studiował Teras Kasi styl walki który kojarzył jej się z brutalnością, z drugiej gdy mówił o chęci wzięcia padawana wykazywał się łagodnością. Podczaskich ostatniej rozmowy wydawał się silny, pewny tego co mówił, tego co rodziło się między nimi, jednocześnie doskonale pamiętała to jak kruchy był gdy mówił o stracie swojego batalionu. A przecież było to dopiero pierwsze wrażenie. Co przyniesie dalsze zgłębianie zagadnienia.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że od dłuższej chwili wpatruje się z głupim uśmiechem w mokre od krwi ubranie. Pokręciła głowa pakując strój do kosza na brudy.
Jeśli będziesz się szczerzyć jak idiotka za każdym razem gdy na niego spojrzysz albo o nim pomyślisz ktoś się szybko zorientuje wiesz? Upomniała się w myśli. A jeśli to bezie Jedi zapewne nie omieszka wcisnąć do waszego układu swoich trzech groszy. A to było nie pożądane zwłaszcza teraz gdy wszystko pomiędzy nimi było jak świeży, jasny błysk, nowo narodzone zwierzątko chwiejnie stające na nogach.
Musiała lepiej panować nad myślami póki w okolicy byli Jedi, potem gdy zostaną tylko klony będzie znacznie prościej. Dla uzyskania prywatności wystarczy zamknąć drzwi, no chyba, ze w okolicy napatoczy się Krayt jemu akurat zamek może zupełnie nie przeszkadzać.
Pogrążona w myślach ruszyła do skrzydła dla lżej rannych. Być może Tamir jeszcze nie spał i miał ochotę na towarzystwo.
Gdy przechodziła naprzeciw dziedzińca jej uwagę zwrócił ruch i kanonierka. Az przystanęła przyglądając się zbiegowisku.
Wyglądało na to, że Jared dostał ambitniejsze zadanie niż skręcanie wieżyczek przeciwlotniczych. Dobrze, niech Mistrz Kota korzysta z jego zapału póki chłopak takowy jeszcze ma.
Gdy tak patrzyła na cienie przy kanonierce dotarło do niej że wszyscy Jedi w grupie dostają zadania bojowe poza nią samą. Nawet padawnka mistrza Glaivego walczyła podczas gdy Era miała łatać klony. Owszem było to to na czym się znała i musiała przyznać, że odkąd miała sprzęt i pomoc całkiem dobrze się z tym czuła. Jednak tutaj jej obecność nie miała żadnego strategicznego znaczenia. Mogła więcej niż klon-chirurg ale nie na tyle by stanowić jakiś czynnik wpływający na samą kampanię, w końcu niewielu leczonych przez nią klonów wróci na front. Podczas gdy wszyscy inni mieli los bitwy w swoich rekach ona chowała się za swoim kitlem, a przecież nie sadziła by miała sobie gorzej poradzić niż padawan, w końcu nie dostała tytułu rycerza za piękne oczy.
Źle ci tutaj dziewczyno? Nie? To łaskawie trzaśnij swoją głupią ambicję w łeb zanim wykraczesz coś czego za nic byś nie chciała. Tu robisz to do czego jesteś stworzona a że niewiele to tak naprawdę dla losów bitwy znaczy. Cóż wszystko coś znaczy. Upomniała siebie samą.
Jakby w odpowiedzi na jej rozterki poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach, tak jakby czyjeś spojrzenie wędrowało jej po plecach. Odwróciła się powoli tylko po to by zobaczyć wąsatego jegomościa z mieczem świetlnym przy pasie.
Kolejny Jedi w jej wiosce. Słowo daje oni chyba pączkują kiedy nie patrzę. Ilu ich tu już jest? Przynajmniej połowa tych jacy znajdują się na Elom. Gdyby separatyści wiedzieli spuściliby nam na łby jakąś uroczą bombę i ogłosili święto. Pomyślała.
- Spokojnie, ja ci nie zrobię krzywdy – powiedział nieznajomy z uśmiechem. - Widzę, że zainteresowała cię szykowana wyprawa – Ruchem głowy wskazał na startująca właśnie kanonierkę. - Oby osiągnęli swój cel i niech Moc będzie z nimi.
- A jaki to jest właściwe cel mistrzu...? – spytała odpychając z głowy ślady nieprzyjemnych myśli.
- Jafer Torles – Przedstawił się równie łagodnym tonem jakim przemawiał wcześniej. - Ruszyli na poszukiwania zaginionego Jedi. Nazywał się bodajże Kasar Oturos.
- Kastar Induro – Sama nie wiedziała co te słowa miały znaczyć, czy były wyrazem niedowierzania czy też pytaniem.
Kastar którego pamiętała jako niepewnego ale życzliwego chłopaka ze świątyni, ten sam którego płonące szczątki widziała o świecie jak spadały z nieba. Czy mógł przeżyć? Nie miała pojęcia jak skoro oberwał prosto w kokpit. Gdyby to była prawda to by było wspaniałe... Pomyślała czując narastające podekscytowanie które jednak niemal natychmiast zmąciła nutka winy. - ...i oznaczało, że zostawiłaś go najpewniej rannego za linia wroga.
Myśl nie miała jednak czasu się na dobre zagnieździć w umyśle Ery gdy pojawił się klon.
- Pani komandor – Dur zasalutował, zaczynała się powoli czuć przez ten zwyczaj osaczana. - Właśnie otrzymaliśmy wiadomość, że zbliża się do nas transport rannych. Pięć kanonierek.
- A więc się zaczęło – westchnęła. - Zbieraj zespół. Niech chirurdzy stawią się na bloku mam nadzieję że ekipa obsługująca komory do klonowania i magazyny z krwią już się urządziła bo będą mieli robotę. Ja zostanę na początku z zespołem sekcyjnym, potem dołączę do tych na bloku. – odetchnęła wpatrując się we wciąż ciemne niebo. - Według mnie jesteśmy gotowi, okaże się czy miałam rację. – odwróciła się do stojącego obok Jedi. - Mistrz wybaczy praca wzywa.
Oj tak wzywała i to nie byle jaka.
Już kwadrans potem przekonała się że obszerny hol był jednak dobrym pomysłem gdy zaroił się od biegających z noszami sanitariuszy. Tym razem zabawa zaczęła się na poważnie, choć nie wszyscy przywiezieni pacjenci byli w stanie krytycznym żaden nie stał o własnych silach. Tym razem nie marnowano miejsca na jak to kapitan chirurgów określał „hipochondryków”.
Ofensywa ruszyła a wraz z nią hurtowa dostawa rannych.
Nim Era odegnała obawy by pogrążyć się w pracy jak w transie pomyślała jeszcze, że to będzie długi, wyczerpujący i krwawy dzień.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 21-02-2010 o 22:42.
Lirymoor jest offline  
Stary 22-02-2010, 11:39   #85
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Ich grupa faktycznie była mała, nawet bardzo mała. Jednakże z doświadczenia Jareda, jakkolwiek mogło być ono małe i jakkolwiek można by je odnieść w porównaniu do tych misji, które wcześniej mógł wykonywać, a wojną na taką skalą. Oczywiście skala wydawała się przerażająca i raczej trudna do ogarnięcia. Jednakże rycerz cały czas powtarzał sobie, że właściwie jego "praca" nie różni się niczym od tego co zdarzyło mu się wykonywać wcześniej pod okiem Mistrza Windu. Trzeba było pamiętać jaki mieli tu cel ... chociaż z drugiej strony, całe to zadanie ... Codd miał jednak bardzo złe przeczucia odnośnie tego co mieli tutaj zrobić. Nie wyrażał ich głośno, jednakże gdzieś w jego podświadomości szalał "alarm zbliżeniowy". Wszystko to wydawało się za proste ... a odnalezienie miecza świetlnego zaginionego Jedi, wcale go nie uspokoiło, wręcz przeciwnie.

Gdy ruszali dalej wydawało się, że ta sytuacja może potoczyć się w dwóch kierunkach. Po pierwsze odnajdą rannego Kastara i uratują go z niewoli, to brzmiało łatwo, chociaż zapewne takie nie będzie. Drugą możliwością było to, że idą aby wkroczyć prosto w pułapkę, przygotowaną przez tych dwóch użytkowników ciemnej strony. Wyeliminuj kilku dowódców, a w szeregach zapanuje chaos. Wychodziło na to, że osobą najmniej ważną w tym momencie z obecnych Jedi, był on sam. Oficjalnie nie zajmował żadnego stanowiska, jeżeli któryś z nich miał poświęcić życie, aby uratować innych wyglądało na to, że powinien to być on. Uświadomienie sobie tego, nie było wcale przyjemnym zdarzeniem. Jednakże trzeba zawsze starać się poradzić sobie jak najlepiej z kartami jakie nam rozdało życie ... chociaż w tym momencie wydawało mu się, że jego ręka jest naprawdę słaba ...

Gdy rozpoczęły się przygotowania do zasadzki, przestał o tym rozmyślać. W tym momencie należało się przygotować do walki. Trzeba było być skupionym. Jeden błąd mógł kosztować życie, nie tylko swoje, ale swoich towarzyszy. W tym momencie odsunął od siebie wszelkie wątpliwości. W końcu "będzie co ma być". Oddychał spokojnie, miecz był przygotowany ... skupił się na swoim celu ... jeszcze sekundy.

Gdy rozpoczął się ostrzał, nie obchodzili go inni. Zapalił swój miecz i wspomagając swoją prędkość za pomocą mocy ruszył w stronę czołgu. Odbijał strzały tych droidów, które go zauważyły, a gdy tylko któryś z nich znalazł się zbyt blisko ścinał go za pomocą swojego miecza. Gdzieś w połowie drogi, musiał rzucić się na ziemię, aby uniknąć silniejszego ostrzału, szybko jednak przetoczył się i odbijając strzały ponowił swój szalony bieg. Gdy tylko był wystarczająco blisko podskoczył, ponownie wspomagając się mocą. Miękko wylądował na kadłubie czołgu i ostrożnie ruszył w stronę wieżyczki.

Wejście było zamknięte, ale wykorzystując odpowiedni moment, gdy roboty były zajęte innymi atakującymi użył miecza do otwarcia czołgu. Dowódca siedzący na samej górze wydawał się zaskoczony ... o ile droid może być zaskoczony. Jego istnienie szybko zostało zakończone przez miecz świetlny, a Jared wskoczył do środka z zamiarem rozprawienia się z resztą załogi.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 23-02-2010, 01:36   #86
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Mężczyzna przesunął opuszkiem palca po krawędzi szklanki. Siedział przy stoliku, a jedynymi jego kompanami w tej chwili było właśnie to naczynie, jego bliźniaczka stojąca obok oraz smukła butelka dopełniająca komplet. Takie towarzystwo jednak nie świadczyło o tym, że był samotny, opuszczony lub jakie inne przytłaczające uczucie nim targały. Czekał.

Pomieszczenie może nie było jakoś bardzo oświetlone, ale wystarczająco na tyle, aby otulić wszystkich nastrojem pełnym ciszy i spokoju. Ot, kolejne miejsce dla ukojenia duszy. Gdzieniegdzie można było dostrzec inne postacie pogrążone w rozmowach lub w swych własnych myślach, jednak były one szare, nieważne, rozmazane i trudne do zapamiętania.

-Znalazłam Cię, Mistrzu – głos cichy, spokojny, rzec jeszcze by można, że stonowany rozległ się ponad siedzącym, a należał do nikogo innego, jak do czarnowłosej kobiety w szacie rycerza Jedi. To właśnie przez te włosy zdawali się być swoimi krzywymi odbiciami w lustrze – z jednej strony te czarne i długie, zaplecione w ciasny warkocz, a z drugiej zaś jasne i krótsze, w bardziej niedbały splot ściśnięte.

-Lira, moja droga Lira- powiedział Ennrian prawie śpiewająco, gdy głowę uniósł i ku niej się zwrócił. Jednocześnie nogą odkopnął lekko najbliższe sobie krzesło, aby miejsce dla swej uczennicy zrobić. Zachęcająco klepnął średnio wygodne siedzisko – Chodź, usiądź przy mnie.

Shalulira westchnęła ciężko i ślepiami złocistymi wywróciła w geście fałszywej rezygnacji, ale jednocześnie uśmiechnęła się kącikiem ust. Przysiadła przy swym Mistrzu, który to od razu i dla niej napełnił szklankę trunkiem. Na kilka łyków zaledwie.

-Masz, dla smaku. Po tych wszystkich ćwiczeniach i treningach Jedi mają dość mocne głowy, ale po co kusić los –jego ton głosu wskazywał na kogoś, kto bardzo lubi kusić los na każdy możliwy sposób, chociaż może akurat nie w ten konkretny. Zapadli w milczenie na kilka chwil, gdyż mężczyzna zapatrzył się na kobietę takim wzrokiem, że ona od razu wiedziała, że coś mu po głowie chodzi, więc i kulturalnie mu nie przeszkadzała. W końcu jednak pstryknął szybko palcami, a dźwięk przy tym się wydobywający zdawał się przecinać powietrze niczym bicz.

-To słowo. Mistrz. Nie powinnaś się już tak do mnie zwracać. Już nie, przecież przestałaś być moją padawanką.

-Hm.. – wyciągnęła przed siebie ręce, rozczapierzyła długie palce i chwilę się im przyglądała, jakby oczekiwała, że wydarzy się coś spektakularnego. Ku ogólnemu zaskoczeniu świata, nic takiego nie miało miejsca, więc kończyny zaraz na powrót opadły i tylko ramiona się poruszyły we wzruszeniu -Mówisz tak, ale jeszcze nie czuję żadnej powalającej różnicy. Chociaż.. – zamilkła na moment i przymrużyła oczy w zadumie – Może trochę.. więcej zadowolenia z siebie. Taaak.. to chyba to. Nic więcej.

Pokiwała kilka razy głową dla podkreślenia wagi swych słów, starając się przy tym nie dać wybić z rytmu przez śmiech mężczyzny. Ona tylko z równie poważną, co nieszczerą miną uniosła szklankę do swych ust i nieznacznie zamoczyła wargi w trunku. Tylko cudem i zdolnością do panowania nad mimiką swojej twarzy zdołała się nie skrzywić.

-To oczywiste. Ale Ty się napawasz, a ja znowu będę musiał sam się zajmować misjami albo z jakimiś losowo wybranymi towarzyszami. Odzwyczaiłem się od tego – mruknął Ennrian najwyraźniej nieco niezadowolony, co częściowo tylko było prawdą. W drugiej części, tej ważniejszej i częściej u niego widocznej, było to po prostu pozorowanie by pobawić się trochę ze swoim rozmówcą. Ale przecież nie z nią, nie z Lirą, u której na takie zachowanie mógł tylko liczyć na uśmieszek lekki i podobne zagrania z jej strony. Z racji tego, że oboje byli dobrzy w manipulowaniu umysłami innych osób oraz zwyczajnym bawieniu się słowami, to i ich rozmowy czasami interesujących barw nabierały, gdy jedno chciało drugie zmamić. Dla zabawy. Machnął nonszalancko ręką w powietrzu – Nic to. Dali Ci już kolejną misję?

-Mhm, ale dopiero jutro się dowiem szczegółów. Nie dają zbyt dużo czasu na świętowanie po pasowaniu, czyż nie?

-Dobrze, dobrze. Przynajmniej Zakon się nie cacka z nowymi rycerzami. Jesteś świadoma tego, że po powrocie mi wszystko opowiesz ze swojej pierwszej samotnej podróży, prawda?

-Naturalnie. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Abyś wiedział jak dobrze sobie radzę bez Ciebie – Kruczowłosa uniosła wyzywająco podbródek, nie spuszczając przy tym z oczu Ennriana.

-Bezczelna.. – powiedział cicho, jednak bez choćby cienia chęci skarcenia kobiety za jej słowa. Przekorne iskierki błyszczące w jego oczach były aż za bardzo dobitnym na to dowodem.

-Pamiętaj, jesteś odpowiedzialny za to co przygarniesz i wychowasz. Trzeba było o tym pomyśleć lata temu, Mistrzu – odpowiedziała mu czarująco i z jakże dziewczęcą niewinność, która kazała jej zatrzepotać krótko rzęsami. Ostatnie słowo pozwoliła sobie przeciągnąć z lubością, odpowiednio długo i sykliwie.

Mężczyzna westchnął ciężko na takie zachowanie swej uczennicy i opuścił głowę tylko śmiejąc się do siebie w duchu. Po chwili w jedną rękę ujął swoją szklankę, w której pozostało jeszcze kilka łyków bliżej nieokreślonej cieczy, a drugą zarzucił na ramiona swej podopiecznej, przysuwając ją tym samym trochę ku sobie w przyjaznym geście – Wypijmy. Za to, że udało Ci się bez większych problemów opuścić miejsce pod moimi skrzydłami. I za to, że zdołałaś wyrosnąć na prawdziwego Jedi z tej krnąbrnej i upartej dziewczynki jaką byłaś kiedyś. Zresztą.. nadal jesteś, ale po co się nad tym rozwodzić? Wypijmy.

Stuknął swoim naczyniem o to, które zajmowało miejsce w uchwycie kobiety, po czym wykonał to o czym przed chwilą mówił. Potem zaś pochylił się ku Lirze i wyszeptał słowa przeznaczone tylko dla niej, bo wtedy miały największe znaczenie.

- Jestem z Ciebie dumny.

Tych kilka słów w zupełnie prosty sposób wypełniło ją radością, która nie omieszkała w bezpośredni sposób uzewnętrznić się na twarzy kobiety. Na wargi młodej Jedi wpełzł uśmiech tak promienny, że w późniejszych czasach nawet trudno byłoby to sobie komuś wyobrazić. Uczucie to wypełniało ją całą i rozjaśniało, rozpogadzało rysy. Była.. ah.. szczęśliwa? Może i to słowo było właśnie odpowiednie na ten moment. Nie samo pasowanie na rycerza Jedi, nie ostatni misja z jej mistrzem, ale właśnie ta chwila zdawała się być dla niej zarówno końcem jak i początkiem.

A ona cieszyła się. Tak prosto z serca. Tak infantylnie.


***


Brwi kobiety ściągnęły się ostro, a zaraz też i powieki uniosły się w górę, by mogła bystrym spojrzeniem zlustrować otoczenie.

Czyżby zasnęła? A może tak głęboko pogrążyła się w swych myślach, że od rzeczywistości się odcięła na tych chwil kilka, gdy echa dni dawnych ją nawiedziły? Tak realistyczne, tak żywe i tak beztroskie, jakby miejsce miały tu i teraz. To jednak tylko złudzeniem było i niczym więcej. Faktem było, że została wyrwana z tego dziwnego stanu niepokojącymi odgłosami dochodzącymi z zewnątrz ich celi. Oczywiście, była w stanie rozpoznać te blaszano uderzająco o ziemię, acz te.. ciężko jej było sprecyzować do kogo należały. Zdecydowanie miało miejsce jakieś większe poruszenie, a mogło to być dla nich zarówno dobrym znakiem, jak i, cóż, złym.

Odruchowo zamknęła mocno oczy i głowę odwróciła od drzwi, które rozpadły się od siły eksplozji. Wprawdzie nic nie miało prawa im się stać, gdyż ironicznie obronną rolę odegrała tarcza będąca przecież i ich klatką w celi, ale ciało kobiety instynktownie już reagowało, nawet nie pytając jej przeważenie o zdanie. Zamrugała kilkukrotnie upewniając się, że jej zmysł wzroku nie płata jej jakiegoś figla, bo naprawdę trudno jej było uwierzyć w to co ujrzała. A raczej kogo. Pierwszy raz odkąd trafili do tej celi, twarz Liry została rozświetlona przez lekki uśmiech nieznacznie unoszący kąciki jej ust.

-Same zaskoczenia mię dzisiaj dopadają – mruknęła kierując swe słowa do nikogo konkretnego bądź też po prostu do wiadomości całego świata. W jej słowach nie było nic dziwnego, w końcu już jakiś czas temu zrezygnowała z dalszych usług nieporadnego strażnika, nawet już o nim w większej mierze zapomniała, więc jego widok tutaj był co najmniej nieoczekiwany.

Z pewną dozą zainteresowania obserwowała poczynania Rodianinów , którzy porozumiewali się w swoim świergotliwym język, jednak dokładnie dało się dojść do tematu ich dyskusji. Jej osoba została całkiem pozytywnie przyjęta, co zapewne zawdzięczała swojemu ówczesnemu przewodnikowi, ale nie mogła nie dostrzec tego wzruszenia ramion i przeczącego kręcenia głową strażnika, kiedy przyszła kolej na Ricona.

- Gurlthon przybyć cię ocalić, panienko - oględziny zachowań mieszkańców tej planety przerwał jej sam Gurlthon, który, w jej mniemaniu, odnalazł w sobie jakieś głęboko dotąd ukryte zasoby energii i aktywności, a do tego jeszcze wręcz promieniował radością na widok młodej Jedi. Czyżby w ferworze poszukiwań senatora jednak nie odcięła swych manipulacyjnych nici od strażnika, przez co zmusiła go aż do przyjścia tutaj? Nawet jeśli właśnie tak było, to najwyraźniej miało im to wyjść na dobre - Szybko, musieć uciekać.

Pociągnął ją silnie za rękę, aż wstała z zimnej podłogi i dała się ciągnąć pośpiesznie ku wyjściu. Ślina jej na język nanosiła słowa mówiące o tym, że to dopiero jest prawdziwy ratunek, acz w odpowiednim momencie przełknęła je, gdy spostrzegła, że Rodianie jakoś nie kwapią się do udzielenia pomocy drugiemu Jedi. Pytanie tego dotyczące już z łatwością wypłynęło z jej gardzieli.

- My nie przybyć po niego.


Aż zatrzymała się gwałtownie w miejscu, nie pozwalając na dalsze prowadzenie się, gdy taka odpowiedź do jej uszu dobiegła. To było zaskakujące w każdy możliwy sposób i nieco się gryzło z misjami ratunkowymi, a ona przecież nie mogła pozwolić, aby Ricon tutaj został. Czujnie nasłuchując wszelkich odgłosów, które mogłyby być zaczątkiem ich dalszych problemów, zwróciła się ku jej pokracznemu wybawcy.

-To mój towarzysz, musicie go zabrać. Chyba nie zamierzałeś go tutaj zostawić, prawda Gurlthon? – zwróciła się do tego konkretnego osobnika, pomijając zupełnie resztę ich wybawców z uwagi na to, że to on tak bardzo nią był zauroczony. Uniosła jedną brew w górę i spojrzała na niego w taki sposób, jakby był szczeniaczkiem, który właśnie dał upust swojej potrzebie w nieodpowiednim miejscu – Prawda?

- Eee... - strażnika zatkało.

- Owszem, zamierzaliśmy - wyręczył go Rodianin w opasce. - No już, ruchy. On może wrócić lada chwila.

-Chyba się przesłyszałam – powiedziała Lira nieco oschle rzucając zaledwie krótkie spojrzenie ku tamtemu Rodianinowi. Była bezczelna kwestionując poczynania tej grupki ratunkowej, która narażała własne życia dla nich, ale nie potrafiła zaakceptować takiego ich zamiaru, bo jej własny nie chcący zostawiać w tym miejscu Ricona odzywał się głośno. Chociaż, poniekąd, to nie było tylko to, ale podejrzewała, że gdyby właśnie teraz wspomniała jeszcze o swej niemożności opuszczenia tego miejsca bez miecza świetlnego, to wybawcy w końcu straciliby cierpliwość.

-I te całe „ruchy” byłyby już dobrą chwilę temu, gdybym tylko nie musiała wam zwracać uwagi. Zabierzcie go teraz, a nie będziecie dalej musieli sprawdzać jak bardzo potrafię być uparta – Jej głos był aż ciężki od tej dziwacznej groźby, a sama kobieta nie mogła po prostu uwierzyć, że wykłóca się o coś takiego. Zapatrzyła się niby to obojętnie w dziurę po drzwiach – I wtedy odejdziemy stąd szybciej. Jeśli nie.. cóż.. kiedy Mroczny przyjdzie to nas pewnie ponownie zamknie, ale za to was najprawdopodobniej zabije, wcześniej jeszcze może torturując na rozmaite sposoby. Mi to różnicy nie robi, ja mogę tutaj z wami dalej dyskutować, chyba, że jednak i jego zabierzecie. Takie to proste.

- Jeszcze mi za to zapłacisz - dówódca zwrócił się do Gurlthona, był wściekły. - Niech ci będzie. Zabierać go - rozkazał strażnikowi i trzeciemu spośród rodian. Ci chwycili Nejla za ramiona i powoli wynieśli z celi. Na korytarzu czekała jeszcze dwójka, uzbrojonych w blastery, mężczyzn. Jeden z nich miał na sobie uniform strażnika, natomiast drugi przypominał zwykłego wieśniaka, zupełnie nie pasując do krajobrazu miasta. Oboje, podobnie jak ich towarzysze, byli uzbrojeni w blastery. - Szybciej - ponaglał jeden z nich.

Noszenie rannego Jedi spowalniało tempo ucieczki. Grupa, prowadzona przez rodianina w opasce, przemierzała kolejne ciemne korytarze, aż wreszcie po długiej wspinaczce schodami, dotarła do olbrzymiego pomieszczenia, które okazało się być salą wejściową. Sala była świetnie oświetlona, dzięki olbrzymim oknom sięgającym sufitu, znajdującego się na wysokości kilku pięter. Byli więźniowie aż zmrużyli oczy. Na prawo od uciekinierów znajdowało się wyjście. Drzwi były otwarte, a w ich pobliżu leżało kilka zniszczonych B1. Na lewo stały schody... po których kroczyła grupka droidów.

- Ognia! - rozkazał jeden z nich. Puszki otworzyły ogień, na który rodianie odpowiedzieli z równym zapałem. Gurlthon i jego towarzysz ruszyli, niosąc Ricona, na zewnątrz. Pozostali starali się ich osłaniać. Trójka droidów już stoczyła się ze schodów. Ich ostrzał zdawał się jednak nie słabnąć, a nie było za czym się skryć, gdyż sala była zupełnie pusta. Jakiś zbłąkany strzał rozbił jedno z olbrzymich okien. Kawałki szkła posypały się na podłogę. Rodianin ubrany jak strażnik zagapił się na to i chwilę później oberwał prosto w korpus. Upadł na podłogę i już się nie poruszył.

- Szybciej! - krzyknął ten w opasce w momencie, gdy wynoszący Nejla przechodzili już przez drzwi. Za nimi wybiegła Lira w towarzystwie osobnika ubranego w jakieś łachy. Gdy dowódca przekraczał próg oberwał jednak w nogę. Zwalił się na ziemię, przez chwilę nie wiedząc co się dzieje. Inni zatrzymali się, ale on ich pogonił - Na co czekacie, do cholery?! Uciekajcie! - Nie bez oporu grupka ruszyła do bramy. Gdy Qua'ire ją przekraczała odwróciła się i ujrzała jak rodianin w opasce wysadza siebie i kilka droidów termodetonatorem.

Eksplozja zawaliła całe wejście, dzięki czemu uciekinierzy dostali trochę czasu. Uciekali pustą ulicą, po czym wpadli w jakąś alejkę i tam się zatrzymali. Niosący rannego Jedi, posadzili go na ziemi. Jeden z nich dał mu coś do picia i blaster. Gurlthon zwrócił się do Liry:

- Musimy iść. Szybko.

-Dobrze, teraz nie mamy już większego wyboru – odpowiedziała głosem niespokojnym trochę, gdyż i jej oddech szybki był po całej tej ucieczce. Działo się wiele, a ich ratunek na pewno do najdyskretniejszych nie należał, więc z pewnością będą ich szukać. To nie ulegało wątpliwości.

Czy Ennrian znowu będzie próbował ich odnaleźć? Nie zdziwiłaby się, gdyby tak właśnie było. Najgorsze jednak było to, że aktualnie kobieta była bezbronna, a wątpiła, aby umiejętności perswazji mogły jej się przydać w jakimś większym stopniu. W ferworze, a raczej w tym chaosie, który nastał po jej przekonującej przemowie, nie było możliwości, by choćby namierzyć miejsce, w którym znajdował się jej miecz. Bez niego czuła się tak.. pusto, jakby utraciła sporą część siebie. Aż zimno jej się zrobiło, więc otuliła się mocniej płaszczem Jedi, który nagle wydał jej się taki ciepły i miękki. Przyglądała się chwilę swemu towarzyszowi starając się jakoś ocenić jego stan, po czym znowu powróciła swą uwagę do Gurlthona.

-Ale dokąd? Chcecie nas gdzieś zabrać? Schować jak zbiegów?

- Was? Nie. Tylko ty pójść z nami. On musieć tu zostać - odparł rodianin. - My przyjść tylko po ciebie.

Tęczówki błysnęły złociście, kiedy kobieta wyraźnie wywróciła oczami na te słowa Rodianina. Myślała, że tylko tamten z przepaską na oku się upierał przy tym zdaniu, ale widać było, że się myliła i teraz jeszcze miała się spierać ze swym niedawnym przewodnikiem.

-Dlaczego tak wam zależy na tym, abym tylko ja poszła? Czy dodatkowa osoba tak bardzo będzie przeszkadzała?

- My mieć rozkaz. Nie móc od tak go złamać. Tylko ty mieć pozwolenie na poznanie nasza kryjówka - odpowiedział Gurlthon. Po chwili zastanowienia dodał - Jeśli jednak ty przekonać szefa... może on zgodzić się na twój towarzysz. Ale teraz szybko, musieć się śpieszyć.

-Szczycę się tym, że potrafię być bardzo przekonująca. Porozmawiam z nim, a w razie czego, jeśli chcecie, to możecie powiedzieć temu swojemu szefowi że.. wam groziłam – przymknęła oczy, przechyliła głowę i otwartą dłonią pacnęła się w czoło. Czy ktoś z niej tu kpił? Drugą ręką machnęła w stronę swego towarzysza – Jeśli się obawiacie, że on odkryje waszą kryjówkę, to możecie po prostu mu czymś przewiązać oczy, aby nie widział dokąd nas prowadzicie. W sytuacji kiedy nie uda mi się przekonać waszego szefa, to po prostu gdzieś go zostawicie w mieście – Wzruszyła ramionami, jakby to wszystko było jak najbardziej oczywiste. Zaraz też wyprostowała się na całą możliwość swojego wzrostu i skinęła krótko – Uwijajmy się z tym.

Gurlthon wyglądał na zmartwionego. Spuścił głowę i wydał dźwięk, który prawdopodobnie był głośnym westchnięciem - Przykro mi, że ty tak stawiać sprawę. My mieć swoje rozkazy i musieć ich przestrzegać. Ty akceptować lub nie, ale on zostać tutaj.

-Niech już będzie – odparła Lira głosem kogoś, kto długo i niestrudzenie walczył, ale w końcu się poddał i miał zamiar zrobić wszystko, aby zakończyć w końcu te bolesne doświadczenia. I miała wrażenie, że zaczyna jej już zasychać w gardle, a to nigdy nie był dobry znak. Zrobiła kilka kroków i kucnęła przy Riconie, aby na jego wysokości się znaleźć – Porozmawiam z tym ich szefem i postaram się przekonać, aby i Ciebie przygarnął. Dlatego staraj się nie rzucać w oczy i nie ruszać się stąd – bardziej oznajmiła niż poleciła swemu towarzyszowi. Dopiero później stwierdziła, że to ostatnie było zbędne, skoro mężczyzna był ranny i nie mógł większej ilości ruchów wykonywać. Wprawdzie nie podobało jej się zostawianie go tutaj, ale nie miała wyboru, ich wybawcy byli zbyt uparci. Wsparła dłonie o kolana i podniosła się, ponownie zwracając się ku Rodianinowi – Prowadź więc, bo jeszcze się rozmyślę i zawrócę.

- Dobrze - strażnikowi wyraźnie ulżyło - Gurlthon zaprowadzi teraz panienkę do szefa.

Rodianin rozejrzał się wkoło, jakby czegoś szukał. Zaraz jednak przestał i ruszył przed siebie, pokazując Lirze ręką, by szła za nim. Tak też zrobiła, gdyż miała nadzieję, że może w końcu uda jej się dotrzeć do wyznaczone celu. Prawdą było, że całkiem niedawno znalazła się na tej planecie, ale te wszystkie wydarzenia sprawiły, że czas jej się wydłużył. Dopiero teraz stopniowo do niej dochodziło jak jest zmęczona, a wizja możliwego przyszłego odpoczynku pchała ją dalej do przodu.
Gdziekolwiek ją prowadzono.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 23-02-2010 o 07:59.
Tyaestyra jest offline  
Stary 05-03-2010, 17:17   #87
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir


Po jakimś czasie Zabrak poczuł zmęczenie. Spacer z przyjemności zmienił się w lekką niedogodność, więc Jedi postanowił wrócić do łóżka, tym bardziej, że zrobiło się już późno. Dookoła panował mały rozgardiasz, gdyż przybywały kolejne transporty z rannymi klonami. Lepiej było nie plątać się pod nogami jeśli nie można było pomóc. W drodze powrotnej chłopak zauważył jeszcze Shiviego, wychodzącego na przechadzkę. Elomianin ruszył jednak w zupełnie innym kierunku i Tamir zrezygnował z zamiaru zagadania, coraz bardziej odczuwając efekty braku snu.

Wreszcie położył się wygodnie i zamknął oczy. Przez chwilę widział tylko czerń, ale już chwilę potem śnił o najróżniejszych zdarzeniach, przez które przewijali się Yalare, K'Kruhk, Kota, a nawet mistrz Yoda.

* * * * *

Nagle obraz znacznie się wyostrzył. Wszystko stało się bardziej realne, zapadało w pamięć i nie było tu miejsca na chaos, jakiego w zwykłym śnie nie brakuje. Zabrak doznał uczucia jakby oglądał jakiś film. Znajdował się w lesie, w którym rosły, nieco większe, niż normalnie, drzewa. Daleko im było do ich ogromnych odpowiedników na Kashyyyk i nawet można było nie zauważyć ich nadnaturalnego rozmiaru.

Gdzieś w oddali Jedi zauważył jakiś ruch. Przypatrzył się uważniej i dojrzał, że ktoś zbliża się w jego kierunku. Z jakiegoś powodu odczuł dziwną radość i doznał znajomego uczucia, którego jednak nie kojarzył. Chciał ruszyć w stronę zbliżających się osób, gdyż teraz dostrzegał, że jest ich kilka, ale nie mógł się poruszyć. Nagle, jakby jasność umysłu uświadomiła go w przekonaniu, że to wszystko dzieje się w jego głowie, a on sam może być tylko świadkiem zdarzeń, które tu nastąpią. Pozostało zatem czekać.

Po kilku minutach grupka wyłoniła się z większej gęstwiny i Tamir był w stanie dojrzeć kto do niej należy. Ucieszył się całym sercem, gdy zobaczył, że na czele podąża Era. Za nią szedł klon-kapitan, a dalej trójka szeregowców. Wszyscy byli odziani w brązowe płaszcze, skutkiem czego chłopak nie mógł dojrzeć ich białych zbroi z daleka. Mieli je jednak na sobie.

Zanim zdążył nacieszyć oczy widokiem młodej Jedi, jego wzrok przykuł ruch po lewej stronie. Zza drzewa wyszła jakaś zakapturzona postać, której twarzy Zabrak nie mógł dostrzec. Ciemny płaszcz spływał do samej ziemi, a wzrok zdawał się padać na grupkę klonów i ich przywódczynię.

Dziwnym trafem Era wcale nie zmartwiła się pojawieniem nieznajomego. Co więcej wyglądała na szczęśliwą z tego spotkania. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w stronę przybysza, zostawiając swoich żołnierzy kilka metrów za sobą. Podeszła do niego na tyle blisko, by mogli uścisnąć sobie dłonie. Powiedziała coś do niego, ale Tamir nie dosłyszał co to było.

Wszystko co zdarzyło się potem było przerażającym widokiem. W jednej chwili D'an z uśmiechem witała zakapturzoną postać, a w następnej zastygł jej na twarzy wyraz przerażenia, gdy pomarańczowe ostrze miecza świetlnego wysunęło się z jej pleców. Jedi powoli osunęła się na ziemię, a z jej ust popłynęła strużka krwi. Upadając chwyciła napastnika za płaszcz, skutkiem czego odsłoniła jego oblicze. To był Jared Codd.

* * * * *

Tamir obudził się cały mokry, ciężko oddychając. Za oknem wciąż panowała ciemność...


Era

Jedi operowała jednego klona za drugim. Nigdy w życiu nie czuła się chyba tak zmęczona. Dobrze, że miała do dyspozycji piątkę innych chirurgów, bo inaczej chyba nie dałaby rady. Większość zabiegów nie była skomplikowana i nie trwała dłużej niż trzy kwadranse, ale było kilka poważnych, które wymagały od operującego pełnego skupienia i maksymalnego zaangażowania. Erze pomagała też Moc, której używała nie dla lepszych efektów, ale krótszego czasu całej pracy.

Niestety gdy chirurdzy uporali się z jedną grupą rannych, nadleciała druga, a potem jeszcze trzecia. Gdy dziewczyna wyszła, by odetchnąć świeżym powietrzem było już ciemno. Usłyszała od Dura, że czwarta grupa jest w drodze i nie będą mieli zbyt wiele wolnego czasu, więc postanowiła wykorzystać tę chwilę przynajmniej na przewietrzenie się, skoro na sen nie było szansy, a jego brak od ponad doby dawał się już we znaki. Okoliczności sprawiły, że była świadkiem interesującej rozmowy.

- Nie, to zły pomysł - twierdził Jafer Torles. - Ona nie jest gotowa. Żadne z nich nie jest gotowe. Spójrz co spotkało tego Zabraka, albo tamtego młodego pilota.

- A Jared Codd? Przecież Rahm zabrał go ze sobą - stwierdził Dass Jennir. - Musiał więc uznać, że chłopak doskonale sobie poradzi - Era postanowiła na razie nie ujawniać swojej obecności. Obaj Jedi dyskutowali w bardzo niefortunnym miejscu, skutkiem czego nie wychodząc na zewnątrz można było spokojnie podsłuchać ich rozmowę.

- On był szkolony przez samego mistrza Windu. Zresztą to nie ma znaczenia. Brak im doświadczenia, nie są przygotowani na to co ich czeka. Musimy dać im więcej czasu.

- Nie mamy czasu. Są nam potrzebni tu i teraz. Sami nie damy sobie rady. Ty sobie nie poradzisz.

- Może i masz słuszność, ale nie mogę ryzykować ich życia. Po prostu nie mogę. Zresztą nie chodzi tylko o ich życie. Dooku rośnie w siłę. Przybywa mu sojuszników, również wśród Jedi. A co jeśli ci młodzi i niedoświadczeni ludzie, będąc świadkami okropności wojny, postanowią do niego dołączyć?

- Myślę, że ich nie doceniasz. Zresztą jak już wspomniałem, nie mamy wyboru. Ja niedługo ruszę na południe. Tam jest stosunkowo łatwo, ale tobie na północy przyda się wsparcie. Poza tym ona zna tych żołnierzy, oni też zdążyli się do niej przyzwyczaić. Zaufaj mi, tak będzie lepiej.

- Nie, nie podejmę takiej decyzji. Nie mogę - starszy Jedi wahał się.

- Może więc zapytajmy o to ją? - stwierdził w dziwny sposób Jennir. - Ero, może do nas dołączysz skoro już tu jesteś? - powiedział nieco głośniej. - Domyślam się, że słyszałaś dużą część naszej rozmowy. A więc powiedz, chciałabyś wyruszyć na front?


Jared & Kastar


Kolejne dwa droidy zostały sprawnie przecięte przez klingę miecza świetlnego. Jared wykonał powierzone mu zadanie. Wyjrzał więc na zewnątrz by zobaczyć jak radzą sobie inni. Pierwszy czołg już dymił. Jego wieżyczka leżała nieopodal. Jedi nie dojrzał by jakikolwiek droid się z niego wydostał. W jego pobliżu, kolejne droidy, przecinał mistrz Kota. Jego szybkie ruchy były przeszkodą nie do pokonania przez blaszaki. Kolejne padały w kawałkach na ziemię. Z drugiej strony sztukę walki mieczem pokazywał mistrz K'Kruhk. Jego ruchy diametralnie różniły się od sposobu walki Koty. Whiphid stawiał na siłę, kosztem szybkości, ale mimo to droidy i tak nie były w stanie za nim nadążyć. Ostatni padł w momencie, gdy Jared wygramolił się z czołgu. Jedi przez cały czas byli osłaniani przez klony, jednak okazało się to zupełnie bezcelowe. Mimo to niedługo po walce zaczęły się przechwałki kto trafił więcej puszek.

- Dobra robota – podsumował efekt pracy Codda Rahm Kota. - Szkoda, że musiałeś go trochę uszkodzić, ale takie cięcie, z daleka, powinno pozostać niezauważone. Niech Smoke spróbuje uruchomić tego rzęcha. Plan jest taki, że spróbujemy w trójkę dostać się do bazy droidów wewnątrz tego AAT. Pojadę ja, Smoke jako kierowca i Jared. Ty K'Kruhk i reszta drużyny czekacie w pogotowiu. W trakcie ucieczki z pewnością będziemy potrzebowali pomocy. Plan nieco szalony, ale lepszego nie mamy – skończył.

Wyznaczony komandos zajął miejsce na pozycji kierowcy i już wkrótce czołg był gotowy do drogi. Młody Codd również zasiadł wewnątrz, a mistrz Kota, widocznie lubiący przestrzenie, usiadł na wieżyczce, trzymając jednocześnie nogi wewnątrz pojazdu. Pozostali musieli zadowolić się miejscem na pancerzu, którego starczyło idealnie. Pięć minut później byli już w pobliżu horyzontu.

Dzień minął im na przejażdżce. Na szczęście nie natrafili na żaden wrogi patrol, lub większą kolumnę. Najwidoczniej w lesie nie ma tylu blaszaków, czemu ciężko się dziwić, gdyż najważniejszy w tej chwili jest front. Rahm Kota wpatrywał się w ekranik małego urządzenia. „Jeszcze jakiś kilometr” oznajmił. Wszystkim wydało się dziwne, by puszki zbudowały bazę w takim miejscu. Dawno minęli, ładnie wyglądającą, część lasu. Teraz wjechali w jakieś bagna, przez które prowadziła wąska ścieżynka, ale gdyby nie fakt, że AAT nie ma gąsienic czy innych kół, prawdopodobnie dawno by ugrzęźli. Po co komu baza wojskowa w takim miejscu?

Niedługo zagadka miała się sama wyjaśnić. Gdy do celu pozostało 500 metrów K'Kruhk wraz z trójką klonów, zeskoczyli z pancerza i skryli się w krzakach. Kota wsunął się do środka czołgu i zatrzasnął właz. Jednak zamiast setek droidów i ton sprzętu wojskowego, wszystkim ukazała się maleńka, drewniana chatka. Sygnał najwyraźniej dochodził właśnie z niej.

- [i]Jared, chodź ze mną[i] – powiedział Kota, wychodząc na zewnątrz. Następnie skierował się wprost do drzwi. Pokazał na gesty młodemu Jedi, by zachował czujność, a następnie pociągnął za dziurę po sęku, w jednej z desek, która miała zastąpić klamkę. Obaj wbiegli do środka.

Wewnątrz zamiast oddziału klonów, którego się spodziewali, natrafili jedynie na trójkę Elomianek. Momentalnie poznali cechy szczególne tego gatunku, które zapamiętali u Shiviego, uwolnionego wraz z Tamirem. Dwójka dorosłych kobiet i mała dziewczynka wystraszyły się, gdy zauważyły wbiegających obcych. Jedna krzyknęła, a druga chciała czymś rzucić w przybyszów, ale obie nagle się rozmyśliły. Mała dziewczynka, która najwidoczniej nie do końca zdawała sobie sprawę co się dzieje, rzuciła się na mistrza Kotę, który lekko zaskoczony wziął ją na ręce. Dorosłe Elomianki pozostawały nieufne, ale korzystając z braku zamieszania Kota starał się wyjaśnić im powody najścia, korzystając z podstaw ich języka. Nie było to łatwe, ale chyba zrozumiały. W tym czasie Jared pokazał K'Kruhkowi i reszcie, że wszystko jest w porządku. Wszyscy prócz Hawkeye'a, który został na warcie, weszli do środka. Jednocześnie jedna z gospodyń wyszła przez zasłonę do innego pokoju, a po chwili wróciła, ale nie sama. Towarzyszył jej mężczyzna z bandażem na głowie i temblakiem na ręku.

- Kastar! - prawie krzyknął Kota. - Ty żyjesz.

Kastara całkowicie zaskoczyło, pojawienie się w tym miejscu rycerzy Jedi. Był przekonany, że był jedynym członkiem Zakonu na tej planecie. Co prawda minęło trochę czasu odkąd przyleciał na Kashyyyk, ale chyba nie aż tyle, by ktoś mógł zacząć się o niego martwić. Nie było jednak czasu, by się nad tym zastanawiać.

- Generale - odezwał się komunikator mistrza Koty. To był Hawkeye - W naszą stronę zbliża się kolumna blaszaków. Cokolwiek tam robicie, lepiej kończcie to szybko i... - kontakt został przerwany.

Serge błyskawicznie zatrzasnął drzwi. Pozostali zajęli się okiennicami. Zostawiono je tylko lekko uchylone, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Rahm Kota postawił dziewczynkę na ziemi i sam zakradł się do jednego z okien, ostrożnie wyglądając na zewnątrz. Elomianki skryły się w jakimś kącie.

W stronę domu zbliżała się kolumna złożona z pięciu czołgów AAT i sporej liczby piechoty. Można też było dostrzec droidy B-2, a nawet kilka droidek. Robiło się bardzo nieciekawie...


Shalulira


Gurlthon po parunastu metrach zatrzymał się. Następnie schylił i, nie bez trudu, dźwignął pokrywę studzienki kanalizacyjnej. - Teraz tutaj - oznajmił wchodząc do środka. Dalsza droga wiodła przez śmierdzące i ciasne korytarzyki, przy których podstawie płynęła strużka nieczystości, wyprodukowanych przez miasto i jego mieszkańców. Marsz w takich warunkach zdawał się wiecznością i rzeczywiście musieli przejść ładny kawałek drogi. Wreszcie przewodnik złapał za drabinę i ruszył ku powierzchni. Gdy Jedi wyszła na zewnątrz zdziwiła się. Wyjście nie prowadziło bowiem z powrotem na ulicę, a do wnętrza jakiegoś budynku. Pomieszczenie było ciemne, nie było w nim żadnych okien, ani świateł. Jedynie lampa Gurlthona oświetlała gołe ściany. Rodianin poprowadził dziewczynę po schodach na górę. Na drugim piętrze zastukał w jakieś drzwi, a po usłyszeniu pozwolenia, wszedł do środka. Wewnątrz, w wygodnym fotelu, siedział inny Rodianin. Miał zieloną skórę, a ubranie bogate, choć w szarych barwach. Odłożył na stół jakieś dokumenty, po czym wstał i podszedł do przybyłych.


- Ach, wysłannik Republiki. Jakże się cieszę. Bardzo mi przykro z okoliczności w jakich się spotykamy, ale nastały ciężkie czasy dla mojej planety. Proszę pozwolić, że się przedstawię. Nazywam się Dongo Ralim. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa, iż nie witałem pani osobiście. Niestety nie mogę pokazywać się publicznie. Wysłałem do portu moich dwóch ludzi, niestety wasz statek nie przybył. To był ich ostatni meldunek. Znaleziono ich martwych w jakimś zaułku. Może mi pani wyjaśnić co się stało? - spytał grzecznie.


Nejl


Rycerz został sam. Dostał butelczynę, podejrzanie wyglądającego, napoju i blaster, ale nie odegnało to ponurych myśli o opuszczeniu przez wszystkich. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli znajdzie go choćby pojedynczy droid, może wrócić z powrotem do celi. Całą nadzieję pokładał w umiejętnościach dyplomatycznych Liry, która mogłaby przekonać przywódcę grupki Rodian, do zmiany jego decyzji. To wręcz zabawne jakie role przypadły obu Jedi. Ricon musiał walczyć, ryzykując życie, podczas gdy Shalulira przejęła obowiązki negocjatora.

Chłopak, chcąc przynajmniej zobaczyć, w jakim kierunku udała się jego towarzyszka, podczołgał się do rogu, za którym zniknęła, w towarzystwie Rodian, ale uliczka rozgałęziała się na wiele odnóg.
 
Col Frost jest offline  
Stary 11-03-2010, 13:09   #88
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Era wsunęła się cicho do sali trzymając w dłoni lampę. W sztucznym świetle jej ciemne włosy rzucały cienie na bledszą niż zazwyczaj twarz.
Minęła kilka łóżek na których spały klony. Wszyscy niedawno wyszli z bacty jednak w stanie znacznie gorszym niż Tamir. Piętnastominutowa rotacja nie dawała specyfikowi wiele czasu na działanie. Spaku po środkach przeciwbólowych. To dobrze. Mieli trochę prywatności jeśli zachowają ciszę.
Przez chwilę stała w połwoie drogi do łóżka Zabraka patrząc na jego widoczną w półmroku sylwetkę.
Czuła niemal namacalny smutek. Z jednej strony nie powinna była go budzić, z drugiej wolała nie załatwiać tej sprawy poprzez list.
Dylemat zszedł na dalszy plan gdy postąpiła kilka kroków do przodu. Wokół Zabraka zebrała się mroczna, dusząca aura emocji, czuła je przez Moc. Pościel była zmięta zaś on sam nie wyglądał najlepiej.
Szybko przebyła pozostałą drogę i zasunąwszy kotarę przycupnęła na skraju łóżka.
Gorączka? Zastanawiała się dotykając delikatnie jego policzka by sprawdzić temperaturę.

Zabrak z trudem powstrzymał się, by nie krzyknąć, kiedy się obudził. Natomiast powietrze łapał tak łapczywie, jak osoba, która ledwo zdołała wypłynąć na powierzchnię. Czuł się, jakby tonął. I rzeczywiście tak było. Tonął w zaskoczeniu, szoku i strachu. Tępym wzrokiem patrzył przed siebie, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest całkowicie odkryty. Kołdra, którą wcześniej był przykryty, znajdowała się u nóg łóżka, a w połowie nawet na ziemi. Poduszka nie był w lepszym stanie, ledwo trzymając utrzymując się na łóżku. A on sam, zlany potem i z łapczywie łapiący oddech, próbował dojść do tego, co się przed chwilą stało. A raczej, co przed chwilą widział. To przecież nie było możliwe, by to co widział, stało się naprawdę, racja? Jak dotąd na Elom nie natknęli się na tak gęsty las. A Jared był Jedi, tak jak oni, więc jak mógłby... Nie mógłby. Nie on. Nie znał go długo i przeprowadził z nim tylko jedną rozmowę, ale z jego sposobu bycia można było wywnioskować, że Codd nie przejdzie tak łatwo na Ciemną Stronę. Nie on, który podchodził do wszystkiego tak lekko. A Era też nie dałaby się przecież tak łatwo podejść. To nie mogła być wizja przyszłości. To musiał być tylko koszmar. Tak, koszmar.-
Nieobecny wzrok padł na młodą Jedi. Tamir odwrócił głowę odruchowo, kiedy tylko poczuł dotyk na policzku. Był pewny, że widział przed sobą Erę, że czuł dotyk jej dłoni. Patrzył na nią, ale nie wiedział, czy ona była tu naprawdę, czy może wciąż mu się coś śni.-
- Era? - zapytał szeptem, niepewnie, jakby w obawie, że sen za chwilę zniknie.

Zaskoczyła ją gwałtowność przebudzenia Zabraka, jednak temperaturę miał normalną co pozwoliło jej odetchnąć z ulgą. A wiec co? Koszmar? Dziwisz się po tym co mu zrobili? Nie, nie dziwiła się. Za to była zaniepokojona.
- We własnej osobie, chyba że spodziewałeś się kogoś innego – spytała cichym żartobliwym tonem przenosząc dłoń z policzka na ramie Tamira.

Jedi odetchnął z ulgą i rozluźnił się. Więc już nie spał. Nie miał też przywidzeń. To dobrze. To znaczyło, że nie wariował i nie tracił zmysłów. Jeszcze.-
- Nie wiem... - wykrztusił z siebie kręcąc głową i zasłaniając dłońmi twarz.
Cofnął je jednak szybko, czując, że ma na twarzy coś mokrego. Pot? Czyżby ten sen aż tak na niego podziałał? I czy to był na pewno tylko sen? Już raz miał wizję. Co jeśli teraz także? No i jak odróżnić wizje od snów?

Miał nad głową jakąś paskudną czarną chmurę emocji. I zdaje się tym razem nie łatwo będzie się jej pozbyć.
- Cóż przykro mi ale w tej chwili musisz się zadowolić moim towarzystwem – mówiła cicho zbierając skopaną kołdrę i naciągając ją ponownie na nogi Tamira. Podniosła z ziemi koc i otuliła nim jego plecy Zabraka. Był przemoczony a noc chłodna. Dała mu chwile by uciszył trochę ledwie przebudzony umysł.
- Co się stało? – spytała w końcu poważniejszym już tonem.

Senność, o ile jakakolwiek pozostała po takim przebudzeni, dawno zniknęła. Wzrok też już powoli przestawał być nieobecny. Jednak myśli nie chciały przestać krążyć wokół tego, co nawiedziło Zabraka tej nocy. Bez względu na to, czy to była wizja, czy tylko koszmar, Tamirowi się to niepodobało. Nawet obecność Ery nie potrafiła odciągnąć myśli w inną stronę. A może to przez to, że widział ją tej nocy i to, co widził, dotyczyło jej?
- Miałem sen... chyba - powiedział niepewnie. - Znaczy, mam nadzieję, że to był tylko sen...

Pytać? Nie jest na to za wcześnie? A może dać mu ochłonąć bardziej. Z drugiej strony kto go spyta gdy już wyjadę? Era przez chwilę wahała się jak teraz postąpić. Jak z jednej strony być delikatną a z drugiej skutecznie odegnać ta marę która zawładnęła Tamirem.
- Kolejna wizja? – delikatnie dotknęła jego podbródka i przesunęła go tak by upewnić się, ze patrzy jej w oczy. - Chcesz o tym mówić?

Czy chciał o tym mówić? Kolejna rzecz, której nie był pewny. Jak mógł mówić o czymś, czego nawet nie potrafił sklasyfikować? Mistrz K'Kruhk miał rację, mówiąc, że wizje mogą być męczące. I Tamir dopiero teraz zaczął się zastanawiać, ile jeszcze takich wziji potrzebuje, by postradać zmysły.-
- Byłoby lepiej, gdyby to był tylko sen... - zaczął, chociaż jego głos wziąż był niepewny. Jakby ciągle się bał, że gdy głos nabierze pewności, Era zniknie. - Sam nie wiem jak odróżnić jedno od drugiego...

Nie odróżnisz póki się nie spełni. Brutalna odpowiedź której zamierzała mu oszczędzić. Co teraz powiedzieć? Coś co będzie dobre dla niego czy coś w co sama wierzyła.
- A jesteś pewien że to ma znaczenie? Jeśli to sen to nie należy się nim martwić. Jeśli wizja właściwe też. Jeśli tak ma być to będzie, jeśli nie ma być to nie będzie. Nie widzę sensu w walce z wolą Mocy.

- A co jeśli wolą Mocy jest to, bym jakoś spróbował wpłynąć na to, co widziałem? -
Jedno pytanie, a jak wiele zmieniało. Czy tak naprawdę byli w stanie pojąć wolę Mocy? Czego od nich w tej chwili chciała? Jakie było jej zamierzenie, podsuwając Tamirowi tą i poprzednią wizję? A może to po prostu jej specyficzne poczucie humoru?
- Jeżeli to była wizja to... - zamilkł wpatrując się Erze w oczy. Nie mógł sobie wyobrazić, że Moc mogłaby być tak brutalna i pokazać mu w jaki sposób zginie młoda Jedi. W dodatku z rąk osoby, która nie była im obca.
- Jeżeli to była wizja, to wiem jak i z czyjej ręki zginiesz -

Na chwilę ją zamurowało. Śmierć. Zbyt wiele było jej ostatnio wokół nich. Kruchość życia zbyt mocno uderzała w Erę. Poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Jednak nie to było w tym wszystkim najgorsze ale okrucieństwo jakie dotykało Tamira. Poprzednie wizja była czymś neutralnym, ta już nie. Przez tą burzę którą sama niechcący wywołała Zabrak musiał to odczuć. Co sama by zrobiła widząc jego śmierć?
- To nie jest wiedza tylko przypuszczenie. Sam powiedziałeś, że te sny są zbyt niejasne i złudne by mieć pewność czy to prawda. Może to tylko coś obraz który podsunął ci twój umysł? Co jeśli wciąż będąc pod wpływem tego co cię spotkała zwyczajnie zmaterializował ci przed oczami twój strach? A nawet jeśli nie... Moc i tak zrobi co ma w planie niezależnie od naszej szarpaniny. I może wcale nie chciała cię skłaniając do działania tylko coś uświadomić? – Kogo chciała przekonać. Jego czy siebię? Wierzyła w to co mówi i chciała by on też uwierzył.

- Uświadomić? - zapytał z bladym uśmiechem. - Uświadomić jak kruche jest życie? Że wystarczy jeden błysk klingi miecza świetlnego, by ciało padło martwe? A może uświadomić, że nie powinno się pokładać w innych zaufania? -
Sam właściwie nie wiedział, czy wierzył w to, o co pytał, czy nie. Ale pytał. Miał wątpliwości, więc pytał. Zaczął sobie jednak zdawać sprawę, że Era nie wie wszystkiego, tak jak i on nie wiedział. Pewnie nawet Mistrz K'Kruhk nie potrafiłby mu jasno powiedzieć, co dokładnie widział albo sprecyzować, czy to w ogóle była wizja.
Dłoń Tamira odnalazła dłoń Ery. Znajome ciepło przepłynęło przez jego ciała, przynosząc częściowe ukojenie. Lecz przyniosło też niepewność. Nie wiedział co zrobi, jeżeli Era naprawdę zginie z ręki Jareda. Nie był nawet pewien, czy powinien jej mówić, kto ją zabił. Czy też może kto zabije.

Uścisnęła jego dłoń, była ciepła. Sam gest wydawał się jej w podniecający sposób nowy i zarazem dość znajomy bu wzbudzać poczucie bezpieczeństwa. Choć pozostawał cień niepokoju. W końcu mówili o jej śmierci. Czymś czego nie mogła sobie nawet wyobrazić zaś samo sformowanie wzbudzało ostry strach. Tyle że nie ona była tu teraz najważniejsza.
- Nie wiem. Ale sądzę, że gdyby chciałam żebyś temu zapobiegł postawiłaby cię po prostu w tamtym czasie w tamtym miejscu, nie bawiła się w okrutne gierki. – przysunęła się nieznacznie nie zdejmując dłoni z jego brody. W półmroku jego oczy wydawały się jej ciemne, ledwie widziała w nich cień tej zieleni która zazwyczaj je wypełniała. - Za to wiem jedno. Cokolwiek zrobisz. Jeśli to nie będzie zdrowe i dobre dla ciebie, nie będzie takie dla nikogo. A na pewno nie będzie dobre dla mnie.

Wpatrywał się chwilę w jej oczy. Ciągle niezwykłe, zaskakujące i za każdym razem, tak samo hipnotyzujące. Czuł się przy niej dobrze. Jej obecność pozwalała mu się odprężyć. Era była jedyną osobą, która utrzymywała go w tym szpitalu. Prawdopodobnie gdyby nie ona, Tamir już dawno wykradłby się z łóżka, wsiadł do pierwszej kanonierki i ruszył na front. Ale była tu z nim i to się liczyło.
- Moc się z nami bawi, Ero. Ukazuje nam skrawki przyszłości, dając nadzieję, że możemy zrobić coś, by to, co widzieliśmy, się nie wydarzyło. Łódzimy się, że możemy decydować o sobie. -

- Bo możemy. To że nie ma sensu walczyć z wolą Mocy nie znaczy, że jesteśmy wobec życia zupełnie bezwolni. Moc to troskliwy rodzic który wie że żeby dziecko się czegoś nauczyło może mu radzić ale nie może prowadzić za rączkę. – delikatnie gładziła kciukiem jego dłoń. Chciałaby móc rozwiązać wszystkie problemy Tamira ale aż za dobrze wiedziała, ze to nie możliwe. Tylko on mógł jej rozwiązać. Jedyne co mogła to wspierać go niezależnie od tego czy sobie z tym poradzi czy też nie.
- Wiesz co myślę o tych twoich wizjach? – spytała łagodnie przesuwając dłoń wzdłuż jego policzka ku mokrym od potu jasnym włosom zabraka. - Przeżyłeś coś strasznego, wzgórze a potem niewola. Nie tylko twoje ciało ucierpiało. Dla umysłu i ducha nie wymyślono jeszcze bacty. Myślę, że ten uraz właśnie usiłuje dać o sobie znać, zburzyć ci świadomość, że jesteś bezpieczny, że możesz dochodzić do siebie. Masz przed sobą jeszcze dwa-trzy dni nim będziesz mógł wrócić do czynnej służby. Wykorzystaj je by zdrowieć. Zdrowieć pod każdym względem – Lubiła włosy Tamira, tak jasne jak światło słońca, nietypowe dla Zabraków, podobały się jej gdy ich kosmyki delikatnie przemykały pomiędzy jej palcami. - Dogadaj się ze swoimi emocjami, myślami, strachami. Zrozum je, nie tylko to jak się objawiają ale to co je powoduje, a wtedy łatwiej nad nimi zapanujesz. Dopiero wtedy będziesz naprawdę gotowy by wrócić na front. Tak to jest oficjalne zalecenie lekarza.
Odwróciła się na chwile by sprawdzić poprzez Moc czy klony w sali na pewno śpią. Nie wykryła śladu świadomości ale trzeba było być ostrożnym. Ściszyła głos.
- I powiem ci jaką ja mam wizje przyszłości. Wszyscy wrócimy z Elom w jednym kawałku, tak wszyscy, mistrz kota szuka Kastara, być może przeżył. Wrócimy do świątyni, znów zobaczymy pokój tysiąca fontann, obserwatorium. A w wolnej chwili wybierzmy się gdzieś na miasto, gdzie wystarczy ubrać się mniej typowo dla zakonu by zniknąć w tłumie, by nie musieć strzec własnych myśli przed wścibskimi użytkownikami Mocy gdyż i tak utoną w szumie Coruskant. Gdzie choć przez chwilę będziemy mogli czuć się zupełnie swobodnie. I to śmiem twierdzić bardziej prawdopodobna wizja niż twoja.

Tamir chłonął słowa dziewczyny, odzyskując spokój i przywracając uśmiech na twarz. Słuchał jej z taką uwagą, jak Padawana słuchał nauk swojego Mistrza. Zdał sobie wtedy sprawę, że być może Era bardziej zasłużyła na tytuł Rycerza niż on. W jej słowach pobrzmiewała mądrość, jakiej doświadczał z ust niejednego Mistrza, a on... On sam wciąż błądził, popełniając błędy jak nowicjusz. Udowadniając Radzie, że źle zrobiła awansując go. Chyba wciąż powinien być jeszcze Padawanem i wykonywać misje u boku Yalare. Zbyt rzadko zdarzało mu się myśleć w tak rozsądny i logiczny sposób jak Erze.
Kciuk Zabraka powoli przesuwał się po dłoni dziewczyny tam i z powrotem, odwzajemniając pieszczotę. Lubił czuć ciepło jej ciała i dotyk jej skóry. A wizja przedstawiona mu przez Erę podobała mu się zdecydowanie bardziej niż te, które podsuwała mu Moc. Miała rację. Wrócą z Elom i udadzą się na jakiś czas w miejsce, w którym będą mogli pobyć razem. Sami. Z tą myślą, położył drugą dłoń na jej policzku. Był taki ciepły... Tamir powoli nachylił się, by musnąć delikatnie wargami jej usta.

Dotyk jego warg na jej własnych spowodował, że serce dziewczyny gwałtownie skoczyło do przodu zrywając się do galopu. Znajoma potrzeba przebudziła się z letargu w który wprowadziły ją godziny ciężkiej pracy. Rozchyliła usta podejmując wspólny rytm ruchów. Świat znów przestał istnieć razem z całym tym niepokojem który wzbudziła w niej rozmowa i strachem przed misją jakiej się podjęła. Jej dłoń wyślizgnęła się z włosów Tamira wędrując na jego plecy gdy przysunęła się bliżej. Usta znów chwytały wspólny rytm, emocje zlewały się w Mocy. Poddała się tej sensacji chłonąc każdą sekundę. Kto wie ile czasu minie nim znów będzie mogła jej zaznać.

Serce zaczęło bić jak oszalałe, gdy tylko ich usta zaczęły poruszać się w jednym rytmie. Całe napięcie zniknęło. Odpłynęło wraz ze zmartwieniami. Jedna chwila zapomnienia, na którą mógł sobie pozwolić. Na którą oboje mogli. Mogli i chcieli. Tamir czuł tą chęć w każdym ruchu ich warg. W połączonych oddechach i ich splecionych razem palcach. Dłoń przesunęła się delikatnie i powoli po jej policzku, tonąc we włosach dziewczyny. Tętno mu przyspieszyło, kiedy ich wargi rozłączyły się na chwilę, a jego usta na chwilę wylądowały na jej szyi. Mimo iż czuł się cudownie, badając wargami jej ciało, zatęsknił za smakiem jej ust i wspólnym rytmem ich warg. Dlatego chwilę później, dwójka Jedi znów połączyła się w pocałunku.

Na chwile przestała oddychać gdy usta Tamira przesuwały się po jej skórze. Każdy muśnięty przez niego nerw pulsował wysyłając do mózgu sygnały które napełniały ciało drżeniem. Nigdy nie sądziła, że można czuć coś takiego, całe jej dotychczasowe życie nie przygotowało Ery na to czym mogła być namiętność i teraz gorliwe chłonęła nową wiedzę.
Dzięki rodzącej się pomiędzy nimi bliskości wiedziała, że uspokoiła jego nerwy, ukoiła związane ze snami zmartwienia choć na chwilę. Tak jak wtedy w sali zabiegowej. Tyle że wtedy zaraz wszystko popsuła. Czy teraz popsuje?
Wiedziała, że tak. Ta świadomość pojawiła się nagle i była jak wielka dziura w piersi. To już nie była myśl o tym, że zaraz musi go zostawić i iść walczyć, w jej pochłoniętej przez emocje duszy nie było miejsca na myśli. Uczucie przejawiło się jako rana. Ból gorszy niż cokolwiek co pamiętała. Zlał się on z szalonym rytmem serca, rozkosznym mrowieniem w każdym miejscu gdzie ich ciała się stykały. Sprawił, że gdy znów poczuła jego wargi na swoich podjęła ich wspólny taniec ze zdwojoną żarliwością w trudnej do zniesienia i niemożliwej do przerwania mieszance namiętności i cierpienia.

Przyspieszone bicie serca i krew krążąca w żyłach z prędkością nadświetlnej. To wszystko za sprawą jednej osoby. Jednej osoby i pocałunku, który z każdą chwilą stawał się bardziej namiętny. Myślenie zostało wyłączone, a on rozkoszował się każdą chwilą nowych doznań, na które reagował nie tylko umysł, ale i ciało. Dłoń, która do tej pory była spleciona z dłonią dziewczyny, zsunęła się po niej, by odnaleźć swoje miejsce na jej talii. Nieznacznie przysunął ją do siebie, samemu też przybliżając się do Ery. Delikatnie, nieco niepewnie musnął jej wargi w zapytaniu o zaproszenie do środka.
Może i wyłączył myślenie, ale wciąż czuł. Byli połączeni nie tylko fizycznie, ale także duchowo, przez Moc. Nie mógł więc nie czuć tego, co się pojawiło. Początkowo zakłóciło, ale zwinnie wplotło się w ich wspólne doznania. Chciał o to zapytać, ale jeszcze nie teraz... Jeszcze chwilę chciał czuć tę bliskość.

Miała wrażenie, ze kłócą się w niej dwie sprzeczne siły, jedna rozrywała Erę na kawałki druga zaś zbierała do kupy by zaraz potem znów się rozpadła i skleiła. Niekończący się cykl. Czy to zawsze tak wyglądało? Nawet jeśli tak nie miało to dla niej większego znaczenia i tak by nie zrezygnowała. Gdy dotąd splecione palce straciły kontakt z dłonią Tamira natychmiast wspięły się po jego ramieniu zatrzymując na karku. Potrzebowała bliskości jego ciała, dotyku skóry. Przylgnęła więc do niego niemal desperacko. Rozchyliła usta zapraszając go by był bliżej. Tak blisko jak tylko obecnie mogą być. W głębi serca miała desperacką nadzieje, że to się nigdy nie skończy i nie będzie musiała mu powiedzieć że za blisko pół godziny opuści szpital, opuścić jego.
Służba to wszystko.
Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie przez kilka najbliższych sekund.

Chciałby, by czas się dla nich zatrzymał. Chciał trwać w tej chwili w nieskończoność. Wiedział jednak, że nie mógł. Zamierzał więc korzystać z tego co w tej chwili miał. A miał naprawdę wiele. Miał Erę i nic więcej nie było mu do szczęścia potrzebne. Dlatego kontynuował tę bliskość, póki mógł. Drgnął, gdy poczuł jak dziewczyna przylegnęła do niego. Jednak nie protestował. Nie miał powodu. Sam chciał być tak blisko niej, jak to było możliwe. Przesunął dłoń wzdłuż linii jej ciała, a później na plecy młodej Jedi. Odległość między nimi nie istniała. Byli tak blisko siebie. Pragnął dotyku jej dłoni i czuć dotyk jej ciała. Więc trzymał ją przy sobie.

To mogło trwać. Smak jego ust, zapach ciała, dotyk dłoni, skóry i włosów pod palcami. Wystarczyło tylko nie przestawać. I niech wszystko inne schowa się w czarnej dziurze. Wojna, zakazy, niepewna przyszłość.
Mimo wszystko Era przestała, zwolniła i po ostatnim już łagodniejszym pocałunku przesunęła głowę na ramię Tamira mocno oplatając jego kark ramionami. Jeszcze przez chwilę nie mogła na niego spojrzeć. Zwłaszcza, gdy zauważyła, ze ma mokre od łez policzki.
Przestała właśnie ze względu na ta niepewną przyszłość. W końcu nie wszystko było jeszcze stracone. Musieli tylko być ostrożni pod każdym względem. A to co właśnie robili do ostrożnych nie należało. Sprawdziła klony, wciąż pogrążone w pustym, farmakologicznym śnie z którego na szczęście nie łatwo było się zbudzić. Za bardzo ryzykowali. Musieli być ostrożniejsi i rozważniejsi inaczej stracą to co właśnie się rodziło. A wtedy sama nie była pewna co by zrobiła.
Myśli chaotycznie wirowały w głowie dziewczyny. Nawet to realne ciepło ramienia Zabraka tuż pod jej policzkiem nie było w stanie odegnać strachu przed wojną, przed tym że musi zostawić szpital i Tamira gdy ten najbardziej jej potrzebuje. I ta wizja. Wmawiała sobie, ze w nią nie wierzy ale chyba nie do końca skutecznie, może dlatego nie chciała znać szczegółów.
Weź się w garść dziewczyno. Upomniała się w myśli. Nikomu nie przydasz się w takim stanie. Kiedy znów na niego spojrzysz musisz być silna, będzie potrzebował tej siły, jemu jest trudniej, on zostaje.
Chciała wziąć głęboki oddech ale bała się że przejdzie w szloch wiec ograniczyła się tylko do prób oczyszczenia głowy tak jak przed medytacją.

Po ostatnim pocałunku, Tamir położył głowę na jej ramię. Jeden rodzaj bliskości, zamienił się w inny. Ten pozwalał, by umysł na nowo zaczął pracować. Jednak Zabrak wcale nie był pewien, czy tego chciał. Jego myśli wcale nie były kolorowe i obawiał się, że to, co męczyło Erę, także mu się nie będzie podobało. Ale musiał wiedzieć. Czuł, że głowę dziewczyny zawracają czarne myśli. Nie chciał sięgać głębiej, by poznać czego dotyczyły. Wystarczało, że wiedział iż wprowadzały niepewność. Chciał jej pomóc się ich pozbyć. Być może, jeżeli podzieli się z nim swoimi wątpliwościami, te znikną. Albo przynajmniej osłabną.
Nie odsuwał jej od siebie, by spojrzeć jej w oczy. To by sprawiło, że oddalą się od siebie. Obecne ułożenie ich ciał nie było przeszkodą, by prowadzić rozmowę. Chcąc ją uspokoić, delikatnie i czule pogładził ją po plecach. Dotknął jej też za pomocą Mocy. Subtelnie. Chciał być z nią i wesprzeć ją na każdej płaszczyźnie.
- Co cię dręczy Ero? - wyszeptał jej wprost do ucha. To były słowa skierowane tylko dla niej. Nawet kiedy inne klony spały i nikt nie mógł usłyszeć ich rozmowy, taki szept był wyjątkową formą komunikacji.

Co ją dręczyło? Miała tego całą swoją małą, osobistą litanię, chyba jak każdy. Głównie się martwiła i bała, ale to też nie było nic wyjątkowego. I na pewno nie zamierzała go tym teraz obarczać. Musiałą mu przekazać nowiny i nie wiedziała czy można to zrobić łagodnie.
Nie rozkleisz się, nie jesteś w końcu z tych co bezradnie płaczą. Sama kształtujesz swoje życie i swoją przyszłość. Wzięła kolejny wolny oddech by uspokoić głos. Powiesz to. I nawet się nie zająkniesz.
- Mistrz Jafer Torles będzie dowodził legionem ofensywy idącej na północ. 31 Regiment ma stanąć na skrzydle. Poproszono mnie bym nim dowodziła. Nie odmówiłam.

Szok. Chyba tak można określić to, czego doświadczył Tamir słysząc jej słowa. Jego mina doskonale wyrażała to, co teraz czuł. Całe szczęście, że Era nie widziała wyrazu jego twarzy. A sens tego, co powiedziała, docierał do niego, przebijając się przez kolejne warstwy świadomości. Zagłębiając się bardziej w jego umyśle, rozpraszały wszystkie inne myśli. Era opuszczała szpital, by ruszać na front. By walczyć. Niepokój obudził się w Zabraku. Zostawał więc sam, w otoczeniu klonów. Niezdolny do walki, bez kogoś w kim miałby oparcie. Nie wiedział co było gorsze. To, że Era go opuszczała, a on musiał zostać w szpitalu, czy to, że odezwał się w nim głos buntu, pytający dlaczego jemu nie przydzielili żadnego zadania. Czyżby był aż tak bezużyteczny?
Głos buntu musiał jednak poczekać, aż zostanie z Tamirem sam na sam. Do Jedi dotarło bowiem, że cisza po słowach dziewczyny trwa już zbyt długo. Musiał coś powiedzieć. Chciał coś powiedzieć. Z całej siły szukał odpowiednich słów, ale nie potrafił ich znaleźć. Po prostu nie wiedział, jak powinien w takiej sytuacji zareagować. Rozumiał, że to był jej obowiązek, a te były ważne. Musieli oswobodzić Elom i Torn zdawał sobie z tego sprawę. Ale martwił się o nią. Mogła przecież wylądować w szpitalu, czy dostać się do niewoli. A on nie mógł nic zrobić.
- Ja... eee... - tylko to wydobyło się z jego ust. Nie wiedział do czego się odnieść. Przedstawiła mu suche fakty. Jakby składała mu raport. Miał jej gratulować? Życzyć powodzenia?

Co mu jeszcze mogła powiedzieć. Większości tego co czuła na myśl o swoim „genialnym” pomyśle z frontem nie umiała wyrazić słowami. Wiec co? Dodać, że znika za półgodziny? Że niezależnie co by wybrała musiałaby kogoś opuścić, jego i szpital albo swoje klony. Wybrała tych którzy są bezpieczni przynajmniej fizycznie. Nienawidziła tych wyborów i tego, że ciągle musi kogoś zawodzić i zostawiać.
- Ofensywa idzie dobrze, podobno nie napotkamy tam większego oporu – dodała cicho. - Przy dobrych układach znów się zobaczymy za kilka dni. - Chciała spytać czy sobie poradzi ale ugryzła się w język. Nie był dzieckiem i nie zamierzała go tak traktować.

Kilka dni. Tylko tyle i aż tyle. Przez ten czas zdąży już dojść do siebie i może uda mu się wyprosić Mistrzów, by posłali go na front. O ile jeszcze ofensywa będzie trwała. Ale co do tego czasu będzie robił? To samo, co przez ostatnie długie i ciągnące się w nieskończoność godziny. Umierał z nudów. Co mu po wiadomości, że ofensywa szła dobrze? To wcale nie sprawiało, że mniej się o nią martwił.
- Powodzenia - szepnął tylko.

Coś pomiędzy nimi zaległo, jakaś wyrwa, bariera a ona nie miała pojęcia jak to przeskoczyć, objeść lub rozpracować. Znowu trudno było znaleźć jakieś sensowne słowa. Coś co by przywróciło swobodną wymianę myśli. Problem leżał w tym, że żadne z nich nie mówiło co czuło. Tylko co? Ma mu zrobić teraz scenę niegasnącej paniki w imię lepszej komunikacji?
Pomimo ciepłego ciała tuż obok nagle poczuła trudny do zniesienia chłód.
Wiedziała, że będzie trudno. Ale że aż tak? Nie wiedziała co się mówi w takich sytuacjach, jak sobie z nimi radzić.
Niedbałym gestem otarła zasychające na policzkach łzy i powoli podniosła się trudno było spojrzeć mu w oczy ale w końcu musiała. Nawarzyła piwa i trzeba je będzie wypić, do dna i to w każdej poruszonej sprawie.
- Nie dziękuje, bo się przyda – odpowiedziała cicho.
Może gdy ta przeklęta ofensywa trochę się uspokoi jakoś łatwiej bezie znaleźć coś do powiedzenia.

Spojrzał jej w oczy. Ale coś sprawiało, że nie mógł w nie długo patrzeć. Omiótł więc wzrokiem całą jej twarz. Sam nie wiedział czego szukał. Jakichkolwiek oznak niepewności? Czegoś więcej, niż tylko wyrażanie opinii zasłyszanych od Mistrza? Ta więź, bliskość jaka między nimi się wywiązała, została naruszona. Nie chciał tego. Nie w taki sposób powinni się rozstawać. Era potrzebowała mieć czysty umysł. By wiedzieć doskonale co robi. By wydawać rozkazy. By trzeźwo oceniać sytuację. Ale jak powinien się z nią pożegnać, by jej to zapewnić? Przez chwilę naszła go ochota, by powiedzieć ''Nie daj się zabić'', ale to nie byłyby odpowiednie słowa. Nawet wypowiedziane lekkim, żartobliwym tonem. Na który chyba i tak nie byłby w stanie się zdobyć.
- Bądź ostrożna. - powiedział cicho, trzymając dłoń na jej policzku. Nim zdążył ugryźć się w język, dodał - Żadnych ryzykownych akcji

To nie było jeszcze to co dawniej ale zrobiło się trochę lżej. Zanim się zorientowała co robi przykryła jego dłoń własną i splotła z nią palce. Gesty znów były realne ale tak niezdarne jak balet w wykonaniu hutta. Musieli się jeszcze wiele o uczuciach nauczyć.
- No niestety nie ma już chyba na planecie żadnych dział na które mogłabym w pojedynkę ruszyć. A chwilowo jestem zbyt śpiąca by wymyślać nowy repertuar. Masz pamiętać o lekarskich zaleceniach. – Liczyła że nie zapomniał o tym co mu wcześniej powiedziała o zdrowiu fizycznym i duchowym. Powinien to sobie wziąć do serca i pomedytować nad własnymi emocjami. Zdobyła się na słaby uśmiech.
Potrzebuje cię. Te słowa znalazły odzwierciedlenie tylko w jej spojrzeniu. Za to...
- Będę tęskniła. – znalazło drogę na zewnątrz.

Mógłby coś powiedzieć odnośnie repertuaru ryzykownych akcji, ale uznał, że nie było to potrzebne. Era to nie był Tamir. Nawet samotny rajd na działa, to było nic w porównaniu z jego chęcią, do ruszenia w pościg za Korelem. Kolejny w ciągu ostatnich miesięcy. Całe szczęście, że miał złamaną nogę. Tylko ona go właściwie powstrzymywała. Gdyby nie to, porwałby kanonierkę albo myśliwiec i udał się za front na poszukiwanie Shistavanena.
I przy okazji śmierci , odezwał się cichy, acz stanowczy głos w jego głowie. To musiał być głos rozsądku, który w przypadku Zabraka, odzywał się stanowczo zbyt rzadko. Liczył jednak na to, że w przypadku młodej Jedi, dawał o sobie znać o wiele częściej.
- Ja też - powtórzył za nią z bladym uśmiechem. - Też będę za tobą tęsknił, Ero -

Boje się, że już cię nie zobaczę. Tego też nie mogła powiedzieć, po tym co jej powiedział o swojej wizji mogłoby obudzić w nim stare wątpliwości.
- Myślałam żeby spróbować się z tobą skontaktować, przez radio nie bardzo da radę ale może przez Moc. Raz już się nam udało prawda? Tylko czy to nie zwróci niepotrzebnej uwagi? – Miała jeszcze trochę czasu do odlotu i jakoś nie umiała się zmusić by powiedzieć do widzenia.

Wracaj szybko. Chciał to powiedzieć, ale wszystko się przeciwko temu buntowało. Przecież to nie od niej zależało kiedy wróci. Gdyby nie musiała, prawdopodobnie w ogóle by nie wyruszała. A zgodziła się... Tamir właściwie nie wiedział, czemu się zgodziła. Chociaż z drugiej strony, gdyby tylko otrzymał taką propozycję, sam by ją przyjął.
- Bardzo bym tego chciał, naprawdę - przyznał i chciałby na tym skończyć, ale wiedział, że nie może. - Ale to może być zbyt duże ryzyko. Nie tylko dlatego, że będą tam inni Jedi, ale przede wszystkim dlatego, że... - westchnął ciężko. Z trudem następne słowa przechodziły mu przez gardło. - Na froncie powinnaś, a raczej nie powinnaś skupiać się na mnie. Będzie mi cię tutaj brakowało... Samej świadomości, że jesteś gdzieś w pobliżu, że zawsze mogę liczyć na twoje odwiedziny... Ale wolę byś wróciła do mnie cała

- Może by się udało ale to musiałby być bardzo krotki sygnał i jak najlepiej chroniony... – westchnęła. Miała pewne doświadczenia z chronieniem własnych myśli. - No i wszystko zależy od tego co tam zastaniemy. Wszystko wydaje się takie niepewne... – Pierwsza myśl zwątpienia jaka się jej wydarła i nagle poczuła, że znowu się łamię. Szlak a było już całkiem dobrze. Zacisnęła mocniej i wolną rękę i ta która spłatała się z jego palcami.
- Boje się...
Pod żadnym pozorem nie rozpłaczesz się... słyszysz? Nie będziesz wyła Ero D'an! Żadnego... a niech to szlak. Znów miała wilgotne oczy, włączyła z tymi dwoma pierwszymi łzami spływającymi po policzkach. Było jej tak bardzo żal opuszczać to miejsce. Opuszczać jego i jej mały szpitalik.

Boje się. Dwa słowa, które zostały poparte łzami sprawiły, że Zabrak znów nie wiedział co powiedzieć. Czuł, jak jedna z łez, która pociekła dziewczynie po policzku, napotyka na jego dłoń, by zmienić nieznacznie swój kierunek i spłynąć niżej, pchana siłą grawitacji.
Tamir poczuł, jak jakaś gula rośnie mu w gardle, odbierając zdolność mówienia. On też się bał. Bał się, że to mogą być ostatnie chwile, kiedy są razem. Ostatnie chwile, kiedy ją widzi. Bał się tego, że już więcej jej nie zobaczy. Ale musiał być silny. Dla niej. To Era potrzebowała teraz wsparcia. Przyciągnął ją delikatnie do siebie, obejmując. Jeżeli chciała, mogła swobodnie płakać w jego ramię.
- Będzie dobrze - szepnął. - Nie będziesz tam sama.

Żadne z nich nie mogło wiedzieć jak będzie. Chciała żeby było dobrze. Mogła zrobić wszystko co w jej mocy by tak to się skończyło. By naprawdę szczęśliwie dotarli do Coruscant i mieli tam więcej swobody i czasu dla siebie. Ale jak będzie? To wiedziała tylko Moc.
Nie zamierzała płakać, nie mogła wejść do kanonierki z czerwonymi oczami, ale potrzebowała go poczuć, prawdziwego realnego. Skóra z rysującymi się pod spodem mięśniami, zapach, ciepło.
Mimo to gorzki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Oj tak łatwo byłoby ten strach zwalić na front. Tylko tutaj nie o to chodziło.
- Martwię się o ciebie – powiedziała cicho pomiędzy kolejnymi próbami powstrzymania płaczu.

Erze raz jeszcze udało się go zaskoczyć. Kolejny raz nie spodziewał się, że usłyszy to, co właśnie mu powiedziała. Dla niego było oczywiste, że dziewczyna bała się ruszyć na front. Każdy miał prawo, by czuć lęk przed odpowiedzialnością. Przed blasterowymi błyskawicami, które śmigały mu nad głową, a każda mogła pozbawić życia. Jakże więc wielkie było jego zdziwienie, kiedy Era wyznała mu prawdziwe źródło jej lęku i zmartwień. A był nim on sam.
- Dlaczego? - zapytał drżącym głosem. - Ja zostaję w bezpiecznym miejscu. Z dala od linii frontu -

- Masz wiele ran i mało czasu by je wyleczyć. – Byłoby o wiele łatwiej mówić gdyby umiała powstrzymać te przeklęte łzy cieknące jak krople z niedokręconego kranu. - A mnie tu nie będzie a klony w tym ci nie pomogą. Wyślą na front gdy tylko twoje ciało się zagoi, jeśli wtedy nie będziesz gotowy rany zamiast się wyleczyć staną się głębsze. Boje się, że stanie się coś złego. – Przecież ta obawa to właśnie był ten kamyczek który przeważył szalę argumentów gdy decydowała iść na front. skrzywiła się ukradkiem otarła kilka łez. Następne słowa przekazała mu przez Moc, nie ufała swojemu głosowi.
Boje się, że sama przysparzam ci kolejnych ran do wyleczenia, obciążam cię. Wszystko dzieje się tak szybko... Nie wiedziała jak to ująć. ... chce żebyśmy wrócili cali na Coruscant, chce zobaczyć co się z tego narodzi bez presji frontu, ran i strachu. Chciałabym cię poznać wcześniej... mieć więcej spokoju... więcej czasu.

- Ty leczysz moje rany - zaczął cicho, ale tym razem pewnie. - Jesteś najlepszym lekarstwem na każdą z nich. Nie myśl, proszę, że przysparzasz mi kolejnych, kiedy tak nie jest - Słowa jakoś przychodziły lekko, chociaż sytuacja do łatwych nie należała. - Wrócimy na Coruscant. Będziemy mieli czas tylko dla siebie. Znajdziemy miejsce, gdzie będziemy mieli spokój i nie będzie się dla nas liczyło nic poza sobą na wzajem. -
Tamir splótł mocniej swoje palce z jej. Chciał jej pokazać, jak bardzo ją wspiera. Jak bardzo chce jej ulżyć. Przede wszystkim jednak, chciał, by Era czuła w nim oparcie. By był dla niej osobą, której może się zwierzyć.
- Daję ci moje słowo, że nie ruszę na front, nim nie będę przekonany, że jestem do tego zdolny.

Uśmiechnęła się szczerze usiłując w końcu wygrać walkę ze smutkiem i podniosłą na niego wzrok.
- Wierzę. – znów mówiła i to nawet składnie ale odetchnąć głęboko się bała. - Wierze, że wszystko będzie dobrze. Wierze, że nam się uda opuścić Elom w jednym kawałku. Tylko jak na razie cała okolica wydaje się mieć skrajnie odmienne zdanie. – westchnęła. Może niepotrzebnie się przejmowała? W końcu był dorosły i już wytrzymał więcej niż mogła sobie wyobrazić. - Ale to już nie potrwa długo.

- Cała okolica może sobie myśleć co chce - zaczął. - Jesteś przecież Erą D'an. Ty nie dasz sobą pomiatać. - udało mu się w końcu zebrać na lekki ton. - Wszystkim puszkom przepalają się obwody, kiedy widzą, że stoisz po drugiej stronie. Myślisz, że dlaczego Dooku tu nie ma? - zapytał z delikatnym uśmiechem. - Bo wie, że gdyby tu był, to byś go złapała i zepsuła mu zabawę. -
Tamir nie uważał się za osobę, która potrafi pocieszać. Za mistrza dowcipów też się nie uważał. Starał się jednak mówić lekko i swobodnie, by pomóc się jej odprężyć. A może pomagał też samemu sobie? Przecież bał się o nią.

- Masz rację, jakby zobaczył ten bajzel jaki miałam tutaj przed pojawieniem się sprzętu natychmiast by skonał z zażenowania. – powiedziała a raczej wymruczała wtulając twarz w jego włosy. Ostatnie kilka minut. Ostatnie gesty. Należało chłonąc wspomnienia tego jak im dobrze razem, pamiętać do czego będzie się wracać. - Mam to po Caprice, poddała mnie morderczemu szkoleniu wkurzania poważnych ludzi i wywoływania alergii u autorytetów.

- W takim razie, będąc na twoim miejscu zapomniałbym o tym, że złapanie Dooku będzie twoją zasługą -
Żart, nawet jeśli kiepski, to pomagał jakoś rozluźnić atmosferę. Uspokoić oboje. Pozwolić im myślom na chwilę popłynąć w inną stronę. Odegnać je od nich. Jeszcze chociaż na chwilę. Na te kilka minut, kiedy wciąż mogą być razem. Kiedy mogą cieszyć się bliskością drugiej osoby. A odrzucenie myśli o rozstaniu, nie było rzeczą łatwą.

- Nie. Pokona go kurz spod mojego łóżka. Caprice wróży mu jeszcze pół roku do tego aż urośnie w siłę na tyle by powstać jako mroczna forma życia pragnąca dominacji nad światem. – Za oknem startowały kolejne wypełnione żołnierzami kanonierki. W musiała się znaleźć w ostatniej z nich. - Wiadomo, takie stwory nie tolerują konkurencji. A śmiem twierdzić, że ten kurz to będzie nie lada bydle, no moja droga mistrzyni już dawno stwierdziła, ze ona z nim walczyć nie będzie, tylko się przyłącza.

- Pół roku? - zapytał z udawanym zamyśleniem i zawodem. - Caprice nie mogłaby dorzucić do niego trochę swojego kurzu? Wtedy czas oczekiwania na pewno by się skrócił. Pozostaje jednak kwestia uzbrojenia... - zastanawiał się na głos. - Myślisz, że dałby radę stawić czoła Dooku bez miecza świetlnego?

Roześmiała się lekko i swobodnie, jeszcze przed chwila nie sądziła, ze zdoła. Ta wyrwa między nimi zniknęła. Może wcale nie trzeba było udawać dla kogoś że jest się silnym. Może wystarczyło po prostu być szczerym i siła sama przychodziła?
A ona niepotrzebnie się martwiła. Przecież on by silny, pewny. Taki był gdy go spotkała na statku i teraz też tylko chwilowo zachwiały nim trudne przeżycia. A to że tak bardzo chciała go chronić. Może nie tego potrzebował tylko wsparcia. Cóż będzie musiała się nauczyć nad tą potrzebą panować.
- Myślę że jak roztoczy swoją dusząca aurę nawet Dooku nie ucieknie. – stwierdziła stanowczo.
Dotyk słonecznych kosmyków pod palcami, ciepło skóry przy policzku. Drobne szczegóły których chyba nigdy już nie zapomni. Lekko słonawy posmak skóry gdy musnęła wargami jego policzek. I ten drugi oszałamiający smak ust w ostatnim czułym pocałunku. Nim musiała się odsunąć.
- Musze iść. Dbaj o siebie.

Ich czas dobiegł końca. Zabrak liczył, że tylko teraz. Że Era wychodzi tylko na chwilę i wróci przy następnej okazji. W kolejnej przerwie między operacjami albo wypełnianiem kart pacjentów. Ale wtedy rozsądek z brutalną siłą o sobie przypomniał. Ona nie wróci za chwilę. Idąc korytarzem, czy udając się na kolejny spacer dla rozprostowania kości, nie wpadnie na nią przypadkiem. Era miała wyjść z sali, wsiąść do kanonierki i odlecieć na front. Z dala od niego. W miejsce, w które nie mógł za nią pójść.
Pozostawał po niej zapach jej ciała, ciepło jej skóry i smak jej ust, który ciężko było zapomnieć i ciężko było porównać do czegokolwiek. Przyjemne wspomnienia chwil, które razem spędzali. Nie było ich wiele, ale były wypełnione tyloma uczuciami. Takim ogromem emocji. Chciał spojrzeć jeszcze raz w jej oczy, głęboko, by zapamiętać ich obraz i przywoływać go za każdym razem, gdy tylko poczuje taką potrzebę. A nastąpi to pewnie zaraz po tym, jak tylko dziewczyna wyjdzie z sali.
- A ty uważaj na siebie. - powiedział głosem, który zadrżał delikatnie. Zdecydowanie nie chciał, by tak się stało. - Spróbuj zostawić kilka droidów dla mnie - dodał zmuszając się na lżejszy, żartobliwy ton.

- Lepiej żebyśmy się wszyscy wyszaleli teraz bo jak wrócisz na front nic dla nikogo nie zostanie. – odcięła się z uśmiechem który wpierw szeroki szybko przeszedł w łagodniejszą formę. Co jeszcze mogła mu powiedzieć, co chciała przekazać.
- Wiesz...przed chwila przypomniałeś mi jak trudno czasem jest przestać kogoś chronić, kontrolować i zwyczajnie uwierzyć, że mu się uda. – wciąż trzymała go za rękę więc teraz delikatnie przesunęła po niej kciukiem. Nie chciała żeby myślał, że w niego nie wierzy. - Już więcej tego błędu nie popełnię.
Wstała powoli trzymając jego dłoń przy swojej dopóki się dało. Ale po chwili i ten kontakt został zerwany. Mimo wszystko czuła spokój głęboko w sobie, był wypisany na jej twarzy, promieniował na zewnątrz w głębi czarnego oka i blasku tego srebrnego.
Będzie ciężko ale dadzą sobie radę, oboje.
- Do zobaczenia niedługo. – odwróciła się i ruszyła do drzwi.

Wciąż jakaś część jego nie chciał wierzyć w to, że Era rusza na front, a on zostaje w szpitalu. Ta część chciała, a wręcz żądała, by Tamir złapał ją za rękę i powstrzymał. Ale wtedy inna, bardziej dominująca, przypomniała sobie jej słowa. Nie mógł na siłę jej chronić i kontrolować. Musiał uwierzyć, że jej się uda. A przecież w nią wierzył. Z całego serca. Wierzył, że sobie poradzi i lada dzień do niego wróci. Albo on dołączy do niej.
Odprowadzał ją wzrokiem do drzwi. Przyglądał się, jak oddala się od niego. Jak z każdym krokiem staje się realne to, co oświadczyła mu kilka minut temu. Leciała na front. Nawet jeżeli jakaś część chciała, by ją powstrzymał, nie zrobił tego. Musiał pozwolić jej lecieć. To była jej decyzja, by tam ruszyć. Era była dorosła i wiedziała co robi. Liczyła się z konsekwencjami swoich wyborów. Patrzył więc tylko, zapamiętując to, jak porusza się jej ciało, kiedy idzie.
- Ero... - odezwał się, by zatrzymać ją jeszcze na chwilę i przekazać jeszcze jedną rzecz. - Niech Moc cię prowadzi. - zawahał się chwilę i w końcu dodał. - Będę przy tobie.

Będę przy tobie. O co mu chodziło? O myśli? O Moc? O coś bardziej fizycznego? A może po prostu o tą więź która się między nimi rodziła. Rodziła? Ona już wydawała się rozwinąć całkiem dobrze jak na taki krótki czas.
Nie ważne. Pytanie co ona ma teraz powiedzieć? No oczywiście pierwsze co ślina na język przyniesie.
- Mam nadzieję, że będziesz. Bo ja wtedy też będę obok ciebie... – myślą, sercem, ciałem... chociażby astralnym. - ... cokolwiek by się nie stało.
Czuła głupoty. Zganiła się wmyśli romantyczne banały od których przeciętnym widzom komedii romantycznych przewracają się kiszki. A jednak nie o słowa chodziło. Pewnie oboje chętnie wyrecytowaliby teraz książkę kodów pocztowych Coruscant żeby tylko przedłużyć to spotkanie. Ważne były uczucia. A te sprawiały, że trudno było się nie uśmiechać. Patrzyła w zielone oczy Tamira ze świadomości, że jeśli zaraz się nie ruszy to może się nie ruszyć już nigdy.
Nigdy przedtem nie było jej tak trudno się odwrócić. Nigdy żadne drzwi nie wydawały się jej tak ciężkie jak te które musiała zamknąć za sobą.
Ale cóż piwo zostało rozlane do kufli musiała je wypić. Tyle że droga przednią wydawała się taka ciemna.

Była już zbyt daleko, by jej dotknąć. Jeszcze ten jeden, ostatni raz. Zbyt daleko, by poczuć ciepło jej ciała. Ale żadna odległość nie była zbyt daleka dla Mocy. Dotknął jej zatem poprzez Moc. Poprzez nią przekazał jej to, czego nie potrafił przekazać słowami. W kierunku Ery popłynęła nadzieja, pragnienie jak najszybszego powrotu i siła, której będzie potrzebowała.
- Nie pozwól im na siebie czekać... pani komandor - powiedział z uśmiechem, który z trudem utrzymywał na twarzy. Nie chciał jej jednak żegnać z smutkiem wymalowanym na twarzy.


Zobaczysz, nawet nie zdążysz za mną zatęsknić, a potem będę tak upierdliwa, że ci się znudzę. Przekazała te słowa poprzez myśli razem ze swoimi wszystkimi uczuciami.
Złączyła ich Moc tak jak w tamtej chwili dwa dni temu o świcie gdy wszystko się zaczęło. Wtedy powstała więź i poprzez nią dzielili się teraz uczuciami. Wspólną nadzieją i siłą wypierali strach, też wspólny. Bo choć nie wiedziała jak i kiedy to się właściwe stało podczas tych dwóch dni to co ważne dla niego stało się ważne i dla niej,przyjęła jego zmartwienia, jego nadzieje.
To ją przerażało bo gdy coś tak potężnego pojawiało się tak nagle zazwyczaj trwało krótko. Kończyło się równie nagle i równie brutalnie. W tym ich zauroczeniu było coś desperackiego wynikłego z poczucia osamotnienia i zagrożenia. Dlatego marzyła o spokoju o powrocie w bezpieczne miejsce by jakoś to przekształcić w więź spokojniejszą, bardziej stałą, bezpieczną.
Tymczasem miała to co miała i za nic nie chciała tego stracić. Wiec utrzymywała kontakt powoli znikając w mroku korytarza. Pozostał nawet gdy już go nie widziała. Puściła dopiero gdy doszła do schodów z obawy że mistrz Torles coś wyczuje.

Zabrak położył się zaraz po tym, jak Era opuściła pokój. Wydawało mu się, że materac go pochłania. Mimo godzin nocnych, Tamirowi daleko było teraz do spania. Powrót w objęcia snu był nierealny dopóty, dopóki się nie uspokoi. Nie poukłada, prowizorycznie przynajmniej, myśli. Na razie nie mógł. Póki Era była z nim połączona, nie mógł się za to zabrać, by przypadkiem jej nie rozproszyć. Już i tak musiało jej być wystarczająco ciężko.
Gdy tylko więź między nimi osłabła, a chwilę później młoda Jedi ją puściła, Zabrak mógł zacząć myśleć. Albo raczej odegnać wszystkiego myśli na bok, odłożyć je do rana. Zmęczony umysł i nadwyrężone emocje, nie pozwalały mu teraz logicznie myśleć. Zamiast leżeć w łóżku, pokuśtykałby najchętniej do kanonierki albo myśliwca i poleciał walczyć. Ale złożył obietnicę. Do czasu, aż nie będzie gotów, nie będzie walczył.
O dziwo, sen przyszedł znacznie szybciej, niż Tamir się tego spodziewał. Ślady wizji, obrazy ukazujące śmierć medyczki, zostały zepchnięte gdzieś wgłąb świadomości. Podobnie jak lęk o nią. Nadzieja, że szybko się zobaczą, a także chęć oderwania się od łóżka. Wszystko ustąpiło miejsca snu. Na rozmyślenia przyjdzie czas rano. Kiedy nie będzie już nikogo, z kim mógłby porozmawiać.
 
Gekido jest offline  
Stary 12-03-2010, 23:58   #89
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Czerwień. Era myślała, że już nigdy nie uwolni się od tego koloru. Miała go na rekach, na fartuchu, na stole, na narzędziach i pod powiekami gdy tylko na chwilę zamknęła oczy.
Gdy wychodziła na korytarz rzuciła zmięty fartuch do kosza. Gdy przechodziła korytarzem trudno było oprzeć się wrażeniu, że okuci w białe pancerze klony to duchy.
Pancerze. Prychnęła cicho. To jakieś parszywe placebo nie pancerze. Rozpada się przy pierwszym strzale i potem jeszcze trzeba wygrzebywać kawałki z pomiędzy jelit.
Jęknęła. Po tym co dzisiaj oglądała powinna być wściekła, zasmucona lub zaintrygowana. Tymczasem była tylko i wyłącznie śpiąca.
Sześć godzin w ciągu trzech dni to stanowczo zbyt mało snu. Musiała to naprawić kiedy… no właśnie kiedy?
Jedyna na co chwilowo miała czas to cieszenie się świeżym powietrzem z dala od duszącego gorąca lamp w sali operacyjnej. Kusiło ja by zajrzeć do Tamira, ot tak na kilka sekund. Biorąc pod uwagę ciemności za oknem Zabrak pewnie spał ale co szkodziło sprawdzić. Mimowolnie kąciki ust dziewczyny uniosły sie do góry. To zaczynał być już jakiś przeklęty odruch warunkowy.
I zdekoncentrować się na najbliższą godzinę? Nie moja, wiozą rannych, pamiętasz?
Cóż spacer musiał wystarczyć. A raczej wywleczenie się za próg szpitala bo za daleko nie miała siły iść. Westchnęła ciężko opierając sie o narożnik budynku rozkoszując się chłodnym powietrzem otulającym spocone ciało. Przymknęła oczy i to chyba był zły pomysł gdyż zmęczenie zaatakowało ze zdwojoną siłą.
Natychmiast wyciszyło gwar kręcących się po placu żołnierzy. Ładowali cos do kanonierek, nie ogarniała jednak co. Nie do końca miała ochotę wiedzieć co sie właściwe dzieje. Nagle twarda ściana pod plecami stała sie całkiem wygodna. Może twarda i sękata ale wygodna.
- Nie, to zły pomysł –Czy to było Mistrz Torles? I czy nie darł sie przypadkiem gdzieś za rogiem? No może nie darł sie ale mówił na tyle głośno by przebić sie przez monotonny szum pakujących coś do kanonierek żołnierzy. Już miała ochotę zawołać żeby bulwersował sie parę metrów dalej bo ona tu akurat drzemać usiłuje, jednak dalsze słowa przykuły jej uwagę. – Ona nie jest gotowa. Żadne z nich nie jest gotowe. Spójrz co spotkało tego Zabraka, albo tamtego młodego pilota.
Z tego co wiedziała osobników rodzaju żeńskiego na planecie nie było zbyt wielu. Tak wiec miała około pięćdziesięciu procent szans, że Jedi mówi o niej.
- A Jared Codd? Przecież Rahm zabrał go ze sobą. – odpowiedział drugi męski głos. Chyba należał do białowłosego Jedi kręcącego sie po okolicy jakiś czas temu. Jak mu tam było? Dass Jennir? – Musiał więc uznać, że chłopak doskonale sobie poradzi.
- On był szkolony przez samego mistrza Windu. Zresztą to nie ma znaczenia. Brak im doświadczenia, nie są przygotowani na to co ich czeka. Musimy dać im więcej czasu. – Mistrz Torles zdawał sie być uparty. Na chwilę zawiesiła interwencje leniwie otwierając oczy. Przed sobą na placu widziała rzędy klonów. Pakował do kanonierek... siebie. Poczuła zimny ucisk w żołądku. Jej klony wyjeżdżały na front. Helion, Krayt, Duch „Słoneczko”... większość tych do których zdążyła sie przyzwyczaić. Co gorsza mieli tam jechać bez niej. Myśl nie należała do przyjemnych.
- Nie mamy czasu. Są nam potrzebni tu i teraz. Sami nie damy sobie rady. Ty sobie nie poradzisz.- Jennir nie zamierzał się łatwo poddać rozmówcy.
Tymczasem Era czuła rosnący gniew. Zabierali „jej klony” i nikt nawet nie ruszył ruszyć tyłka i jej o tym powiadomić. Co sobie myśleli? Że jej to nie obchodzi? Trochę z tymi chłopcami przeszła. Ginęli u jej boku, ratowali jej tyłek. A teraz ktoś sobie od tak postanowił wywieść ich w cholerę nawet nie raczywszy zostawić informacji. Nie chcieli jej nawet dać się pożegnać. Co to w ogóle miało znaczyć?
- Może i masz słuszność, ale nie mogę ryzykować ich życia. Po prostu nie mogę. Zresztą nie chodzi tylko o ich życie. Dooku rośnie w siłę. Przybywa mu sojuszników, również wśród Jedi. A co jeśli ci młodzi i niedoświadczeni ludzie, będąc świadkami okropności wojny, postanowią do niego dołączyć?
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, ze ten odział coś dla niej znaczy póki ktoś jej go nie zabrał. Czy tak zawsze było w życiu? Zaskoczona tym odkryciem przez chwilę nie zwracała uwagi na słowa Mistrzów. Dopiero kolejna wypowiedź Jedi Torlesa zwróciła uwagę dziewczyny na to o czym mówili. Czyżby nie chcieli zabrać jej oddziału tylko szpital?
Powróciło nerwowe ukucie w żołądku. Szpitalik może nie był imponujący ale był jej. Zaczęła powoli wtapiać sie w te mury, zgrywać z zespołem. Była jak jeden z trybików wielkiego medycznego mechanizmu który na dodatek pomagała składać. I ku jej wielkiej dumie ten mechanizm działał. Czuła się odpowiedzialna za to miejsce i za personel. No i była uzdrowicielem. Spełniała się scalając to co inni rozbili. Naprawiając zniszczenia.
- Myślę, że ich nie doceniasz. Zresztą jak już wspomniałem, nie mamy wyboru. Ja niedługo ruszę na południe. Tam jest stosunkowo łatwo, ale tobie na północy przyda się wsparcie. Poza tym ona zna tych żołnierzy, oni też zdążyli się do niej przyzwyczaić. Zaufaj mi, tak będzie lepiej. – Jedi nie byli bliscy znalezienia konsensusu. Era również była daleka od pogodzenia dwóch przeciwstawnych impulsów.
Szpital był dla niej ważny. To właśnie jego organizację powierzyła jej mistrzyni Saa i było to zadanie dokładnie na miarę jej umiejętności. Z drugiej strony był 31 Regiment o którym już przyzwyczaiła się myśleć jak o swoim. Teraz gdzieś go zabierano i być może mogła wyruszyć razem z nim jak na dowódcę przystało. Nie była żołnierzem, nie wierzyła by można było nim zostać nie przestając jednocześnie być Jedi. Mimo to czuła potrzebę lojalności wobec klonów którymi teoretycznie przez ostatnie dni dowodziła.
- Nie, nie podejmę takiej decyzji. Nie mogę, – Mistrz Torles wyjął jej te słowa z ust. Dlaczego zawsze musiała wybierać który ze swoich obowiązków spełnić? Czemu zawsze musiała coś porzucać?
Nie myślisz chyba o tym żeby iść, prawda? Na Moc jesteś medykiem Ero D’an nic nie wiesz o dowodzeniu! Wołał jakiś głos w jej wnętrzu. Jednak zaraz odpowiadał mu drugi.
Nie wiesz mniej niż padawanka mistrza Glivego. Ona walczy. Wszyscy inni Jedi walczą. Usiłują coś zmienić. Co ty zmieniasz chowając się za fartuchem? To twoi ludzie Ero D’an idą na śmierć. Zostawisz ich tak?
Nieznośny ciężar decyzji wahał się na dwóch szalach ciężar przelewał się w stanie pozornej równowagi.
A potem pojawił się argument który przeważył.
Tamir był w szpitalu. A ona chciała zostać przy nim.
- Może więc zapytajmy o to ją? - stwierdził w dziwny sposób Jennir. –Ero, może do nas dołączysz skoro już tu jesteś? - powiedział nieco głośniej. – Domyślam się, że słyszałaś dużą część naszej rozmowy. A więc powiedz, chciałabyś wyruszyć na front?
Aż się dziwiła, że jeszcze jej nie wyczuli. Tak przymulony umysł trudno było przegapić. Już miła zrobić krok by się im pokazać gdy zamarła na sekundę.
Skoro rzeczywiście potrzebują pomocy kogo wezmą jeśli odmówisz? Spytała samą siebie w myśli. Nagle poczuła jak uderza w nią lodowata fala paniki.
On jest ranny. Nie może teraz ruszyć na front. Uspokajała samą siebie.
Ale stabilizatory i opatrunki z bacty postawią go na nogi wciągu doby-max trzech dni. Myślisz, że odmówi kiedy go poproszą?
Wciąż słyszała głos Zabraka mówiącego o tym, że jest uczulony na bezczynność. A przecież był ranny. Nie tylko fizycznie. Był torturowany i to musiało zostawić ślad na jego umyśle i duchu. Byłby teraz łatwą ofiarą dla wszelkich urazów psychicznych.
Myślisz, ze nie poślą go walczyć jeśli teraz pojedziesz gdzieś z Jedi Torlesem?
Odpowiedź oczywiście brzmiała nie, ale mogła mu kupić trochę czasu na zdrowienie.
Wyszła z za rogu blada ale spokojna patrząc na dwuch starszych rycerzy z powagą.
- A czy mistrzowie mogą mi z czystym sercem powiedzieć że sami chcą tam wyruszać? - spytała stanowczo, nie wierzyła by ktokolwiek chciał. – Chce wypełniać swoje obowiązki najlepiej jak potrafię. I o to tutaj chodzi o obowiązek jaki na nas nałożono. Więc jeśli mistrzowie mają dla mnie jakaś prace nie odmówię. – mówiła prawdę. W końcu jeśli Jedi mieli walczyć na wojnie i ona nie mogła się od tego uchylać. To był jeden z ważnych argumentów wywleczonych w czasie podejmowania decyzji. Innych znać przecież nie musieli.
Z reszta to obecność Tamira przeważała na rzecz zostania w szpitalu, teraz odciążyła wagę wiec teraz po prostu wyrównała szale. Może to mimo wszystko była właściwa decyzja.
- Widzisz? Mądre słowa, zrodzone przez młode usta. Nie oceniaj wszystkich po wieku - stwierdził Jennir.
Mądre? Cóż chciałaby sama być tego taka pewna.
- Nie oceniam po wieku, a po braku doświadczenia. Jednak widzę, że jestem w zdecydowanej mniejszości i chyba ja jeden uważam, posyłanie do boju tak młodych ludzi, za szaleństwo. Musisz jednak mnie zapewnić... - Torles zwrócił się do Ery...że uważasz, iż jesteś przygotowana na to co tam cię czeka.
A ten co? Za mało mu w zakonie płacą i dorabiał sobie dowodząc wojskami tu i tam, ze nagle ma takie wielkie wojenne doświadczenie? Obiecać mu ze jest gotowa. Jasne. Obiecać coś jeszcze? Że następna kadencja senatu nie zaliczy aż tylu afer towarzyskich? Poklepać po główce i powiedzieć, ze wszystko będzie dobrze? Każda z tych obietnic wychodziła na to samo. Puste słowa. Takich rzeczy po prostu się nie wie póki nie znokautują, potem wstajesz albo nie, proste.
Musisz być taka uszczypliwa? On się po prostu martwi. Zabiera dzieciaka na wojnę i się o niego martwi. To tylko dobrze o nim świadczy. Upomniała siebie samą.
- Jeśli mam być szczera mistrzu wątpię by jakikolwiek Jedi był naprawdę gotowy na te wojnę, ale to nie odbiera nam zdolności do skutecznego działania. - dobrze pamiętała masakrę na Geonosis i to zaskoczenie wśród mistrzów w Radzie. – Ale bywałam już pod ostrzałem, dowodziłam w boju choć tylko w tej wiosce, działałam w sytuacjach kryzysowych nie jeden raz i to co najdrastyczniejsze na tej planecie przez ostatnia dobę zwożono mi na stół operacyjny. Wiec sądzę że mam podstawy by wierzyć że sobie poradzę.
- Może i prawda - westchnął mistrz Torles.
Mam szczerą nadzieje że tak. Pomyślała.
- A zatem postanowione - stwierdził drugi z rycerzy, zdecydowanie weselszym tonem. – Zostawię was, abyście mogli pomówić o szczegółach waszej misji - to powiedziawszy odszedł. Jafer Torles przez krótką chwilę patrzył za swoim przyjacielem. Era nie ponaglała go. Oboje czuli się w tej sytuacji równie nie komfortowo. Gdy przemówił słuchała go uważnie.
- Zostaniesz pełnoprawnym dowódcą 31 Regimentu. Przyzwyczaj się do tego, gdyż jeśli dobrze się spiszesz, będziesz mogła zapomnieć o sali operacyjnej w najbliższym czasie. Twój regiment wejdzie w skład mojego legionu. Będzie stanowił prawe skrzydło, nie tylko legionu, ale całej armii, zmierzającej na północ. Myślę, że nie napotkacie wielkiego oporu, ale musicie uważać na kontry w bok waszych oddziałów.
Co w bok własnych oddziałów? Pytanie cisnęło się na usta Ery przełknęła je jednak. Nie napotkacie oporów. Czy ona tego już gdzieś nie słyszała?
- Rozumiem Mistrzu. - powiedziała po chwili milczenia. – Kiedy wyruszamy?
- Twoje klony już otrzymały stosowne rozkazy. Odlatujemy z placu za niecałą godzinę.
Tylko godzina? Czuła jak żołądek wolno wędruje jej do gardła. Nagle przed oczami stanął jej Tamir. Jak ona mu to powie? Jak zdoła go tutaj zostawić samego. Sam mówił, że jej potrzebuje. Tymczasem ona namieszała i znikała. Poczuła się jakby ktoś zdzielił ją w głowę stali. Poczuła się jak ostatni drań.
- Rozumiem. Będę gotowa. Musze tylko zostawić ostatnie dyspozycje w szpitalu.
- Mam nadzieję, że nie zabraknie ci czasu. A zatem do zobaczenia za jakąś godzinę. Gdybyś mnie potrzebowała, będę w sztabie, a raczej w pomieszczeniu, które do niedawna nim było.
- Dobrze. Do zobaczenia Mistrzu.
Az dziwiła się, że wciąż stoi. W głowie miała próżnię.
Klony pąkujące się do kolejnych kanonierek migały jej przed oczami. Traciła poczucie kierunku. Celu. W głowie miała tylko proste polecenia. Znaleźć Helia lub Krayta. Czerwony znak na pancerzu mignął jej przed oczami. Poszła za śladem.
Helio przeglądał jakieś metalowe skrzynie i wydawał polecenia lądującym je klonom.
- Kapitanie... – jej własny głos dochodził jakby z daleka.
- Sir! – klon obrócił się zwinnie na pięcie i zasalutował. – W czym mogę pomóc?
Co lepsze? Nie wiedzieć ni jak co się dzieje czy zrobić z siebie idiotę przed własnymi podwładnymi? Cóż Helia chyba niewiele jej zachowań mogło jeszcze zaskoczyć.
- Co to znaczy kontra w bok oddziału?
- Uderzenie przeprowadzone ze skrzydła, na atakujące oddziały, sir – Nie wyglądał na załamanego. Cóż, przynajmniej on miał jeszcze jakiś humor.
Milczała przez chwilę usiłując przetrawić słowa klona. Może nie była to prosta definicja ale przynajmniej rozumiała z grubsza o co chodziło. Cisza przedłużała się. W końcu to kapitan ja przerwał.
- Skąd takie pytanie proszę pani?
- Lecę z wami... – Takie to proste. Żeby jeszcze umiała to od tak powiedzieć Tamirowi. – ...i musze sobie załatwić słownik.
Klon skinął głową.
- Czy cos się stało sir?
- Dużo... do zobaczenia za godzinę kapitanie – powiedziała nim odwróciła się i poszukała drogi do szpitala.

***

Stojąc przed kanonierką zastanawiała się czy na pewno zrobiła wszystko co powinna.
Dur i chirurdzy zostali osobiście powiadomieni o sytuacji. Otrzymali wytyczne, wyrazy podziwu za profesjonalizm i jej podziękowania za wspólną pracę. Wbrew temu co mówił Mistrz Torles zamierzała wrócić, nawet jeśli się sprawdzi. Była pewna, że sobie poradzą.
Zapakowała do podręcznej apteczki tyle leków ile zdołała zabrać z magazynu. Starym zboczeniem zawodowym wolała być przygotowana na wszystko.
I tyle spraw zawodowych
Tamir, wszystko wydawało się znacznie prostsze gdy mogła na niego patrzeć. Wraz z przestrzenią nabywała dystansu. Starała się wyciszyć smutek i poczucie winy. Namieszała w życiu Zabraka w najmniej odpowiednim momencie a teraz. Teraz pozostałą tylko wiara. W niego. W siebie. W niego. W to, że wszystko się szybko ułoży.
Mimo wszystko czuła się spokojniejsza. Na tyle by na widok Ducka „Słoneczko” uśmiechnąć się szeroko.
- Chyba pan komandor nie sądził, że sobie od tak ode mnie ucieknie prawda?
- Nie sir. – trudno było ocenić minę klona jednak nie wydawał się być jakoś specjalnie ucieszony.
- No to niech się pan lepiej do mnie na dobre przyzwyczai. Mistrz Torles grozi, ze zostanę na stałe. – Nie przestając się uśmiechać weszła do maszyny.
Im szybciej zacznie się tym szybciej się skończy. A przynajmniej na miejscu będzie miała jakieś konkrety w reku.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 14-03-2010, 22:31   #90
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Trudno mieć postrzeloną nogę i uciekać. Nejl zrozumiał to dopiero gdy próbował wstać w więzieniu, ale ból nie pozwolił mu utrzymać się w pionie i musiał usiąść z powrotem, by nie upaść. Wcześniej wydawało mu się, że nie jest tak źle, że to tylko draśnięcie jednak szybko musiał zrewidować stan swojej nogi. Co więcej misja ratownicza wyraźnie nie była skierowana w jego stronę, jakby w tym więzieniu znalazł się zupełnie przypadkiem. "Wybawcy" wręcz bronili się przed wzięciem jeszcze jednego uciekiniera, choć to było w pewnym sensie logiczne, skoro sam Ricon nie mógł samodzielnie się poruszać. I gdyby nie Lira, która stanowczo stanęła w jego sprawie pewno pozostałoby mu czekać na odsiecz blaszaków w tym samym miejscu. Sam się nie odzywał wiele, pozwalając działać swej towarzyszce, która wyraźnie miała większy posłuch od niego.
W końcu jednak zdecydowali się wziąść rannego dwójka rodian, po obu jego stronach, zaczęła go nieść, znacznie spowalniając ucieczkę. Nejl starał się jak mógł by ułatwić im to zadanie kuśtykając na zdrowej nodze, lecz i tak daleko mu było do nawet szybkiego kroku. Niemniej zdołali wyjść z budynku i oddalić się na w miarę bezpieczną odległość.
I tutaj znów przyszło do sprzeczki. Członkowie ruchu oporu, bo z nimi mieli najprawdopodobniej do czynienia, nie chcieli wziąść Ricona do swojej kryjówki. Rycerz, który legł dokładnie w tym samym miejscu, gdzie dwójka rodian go zostawiła, czuł się jakby był co najmniej nieproszonym gościem, całkowicie nie związanym z sprawą. A przecież był wysłannikiem Republikim który wraz z Shalulirą miał sprowadzić do sojuszu z Rodią. Był z nimi! Ale kogo w nim mogli dostrzec... jakiegoś obcego, włóczęgę, w obszarpanym i brudnym płaszczu, rannego w nogę... A liczyła się misja. I Lira doszła do tego wniosku, gdyż w końcu się poddała i zwróciła się do Nejla na pożegnanie
– Porozmawiam z tym ich szefem i postaram się przekonać, aby i Ciebie przygarnął. Dlatego staraj się nie rzucać w oczy i nie ruszać się stąd
-Nie martw się, nie mam zamiaru teraz zwiedzać miasta i wszczynać burdy-
uśmiechnął się słabo i dodał nieco poważniej-Poradze sobie. Porozmawiaj z tym ich szefem, w tej chwili to jest najważniejsze. I pamiętaj że twój dawny mistrz nie będzie miał większych problemów by nas znaleźć, więc musimy działać szybko.
Grupa ruszyła a on został w jezdnym z zaułków. Z początku za bardzo nie mógł się ruszyć. Bieganie na jednej nodze przez połowę miasta było dość wyczerpujące dlatego pozwolił sobie na zrównanie oddechu i delektowaniu się cudownym luksusem jakim była ściana, o którą się opierał. Po chwili rozejrzał się, zwłaszcza w stronę, gdzie zniknęła grupa, lecz tam szybko pojawiało się rozwidlenie ulicy. Ale miejsce wydawało się w miarę bezpieczne, a przynajmniej Nejl miał taką nadzieję. Zostawili mu wprawdzie blaster, ale jedyne cow tej chwili bylo zagrożeniem byly albo droidy, albo ów mroczny jedi- w obu przypadkach ta broń na nie wiele się zdawała. No oczywiście pozostawali rabusie, ale z tymi Nejl mial nadzieję się inaczej rozprawić. Przede wszystkim jednak musiał się lepiej ukryć. Musiał znaleźć jakieś miejsce, gdzie byłby niezauważalny dla przypadkowych przechodniów, a przy tym mógł mieć jakąkolwiek zasłonę przed ogniem. Osłona kontenerów na śmieci powinna wystarczyć.
Dopiero gdy zapewnił sobie prowizoryczna kryjówkę, przyjrzał się drugiej pamiątce po grupie - butelce z podejrzaną zawartością. Na poczatku przemknęło mu, że to trucizna, i jak to się zdarzało wśród różnych szpiegów w razie złapania- miała im dać pewną i w miarę humanitarną śmierć. Sądząc jednak po objętości, musiała być albo bardzo słaba, albo miala wystarczyć dla całego szwadronu tajnych szpiegów. Drugą możliwością była gorzała. Nejl odkorkował buteleczkę i powąchał krytycznie trunek. W zakonie nie pil raczej zbyt wiele, czasem zdarzał się na misjach dyplomatycznych, gdzie rozmowy odbywały się często według ceremoniału i tradycji przy najróżniejszych alkoholach. Ten z pewnością nie był pierwszych lotów, ale nawet gdyby, rycerz postanowił zostawić to na bliżej nieokreśloną okazję. Musiał się teraz skupić, by zregenerować siły i pozostać czujnym...
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172