Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2010, 22:35   #82
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ciemność pokrywała, ciągnące się po horyzont, równiny. Jedynie w oddali można było dostrzec pojedyncze światła, które wskazywały niektóre z pozycji droidów. Klony wpatrywały się w te światła, tkwiąc w okopach i zastanawiając się ile z tych nielicznych białych punktów to podpucha, która miała ściągnąć ogień artyleryjski. Kapitan spojrzał na swój zegarek. "Jeszcze kilka sekund" powiedział na głos.

Chwilę potem za plecami żołnierzy zrobiło się jasno jak w dzień. Niektórzy odwrócili się by podziwiać widowisko, które się właśnie zaczynało. Dziesiątki SPHA ostrzeliwało pozycje wroga. Długie, błękitne strumienie kreśliły linie na czarnym nieboskłonie i błyskawicznie podążały w kierunku stanowisk puszek. Jednocześnie na ich końcach widoczne były eksplozje, gdy promień trafiał w cel. Działa powoli się wstrzeliwały i wybuchy były coraz częstsze. Mało który klon chciałby być teraz po drugiej stronie.

Jakby tego było mało na pozycje Konfederacji zaczęły spadać ogromne, ciemnoniebieskie, wiązki. To musiała być flota. Prawdopodobnie niektóre Venatory rozpoczęły ostrzał powierzchni planety. Eksplozje, po stronie droidów, stawały się coraz większe. Sytuacja trwała z dobrą godzinę. Potem flota zaprzestała ostrzału, ale SPHA wciąż rozświetlały okolicę.

Jakiś kwadrans po skończonym bombardowaniu przez siły z przestrzeni kosmicznej, do akcji ruszyły LAAT wraz z osłaniającymi je myśliwcami V-19. Kanonierki, korzystając ze swoich stanowisk strzelniczych oraz wyrzutni rakiet, niszczyły pozostałe jeszcze punkty oporu. Siła ich ognia, jak na jednostki transportowe, była całkiem spora, więc skutecznie wykonywały swoją pracę. Gdy kończyły się rakiety, wracały okrężną drogą, a na ich miejsce przybywały kolejne. Trwało do bez przerwy. Niemożliwym wydało się by jakikolwiek droid przetrwał to piekło.

Po następnej godzinie nadszedł wreszcie ten czas. Kapitan krzyknął "Naprzód!" i jego podkomendni wyszli z okopu. Ruszyli przed siebie. Nad głowami wciąż przelatywały im LAAT, tym razem wiozące już powietrzny desant, oraz V-19. Piechotę wspierały natomiast machiny kroczące AT-TE i ciężkie transportowce, Juggernauty najnowszego typu. Atak rozpoczął się.


Shalulira & Nejl

Oboje Jedi wciąż siedzieli w celi, uwięzieni w polu tarczy promieniowej, która uniemożliwiła im skorzystanie z Mocy by uciec. Ennrian wciąż nie odpowiadał na wcześniejsze wezwanie co mogło oznaczać, że w tej chwili nie interesują go jego "goście". Jedzenie przyniesione przez droida okazało się tylko odrobinę smaczniejsze, niż wyglądało, ale Lira nie przekonała się o tym, nie chcąc nawet zaszczycić talerza spojrzeniem.

Dziewczyna pogrążona była we własnych myślach. Wspominała czasy szkolenia, nauki Ennriana, nawet ich pierwsze spotkanie. Pamiętała, że był dobrym człowiekiem. Bywał uparty, ale nigdy nic nie wskazywało na to, by mógł ulec Ciemnej Stronie. Sama nie wiedziała, czy lepiej się czuła, gdy jej mistrz był martwy, czy gdy stał się jej wrogiem.

Nejl natomiast opróżnił swój talerz, nie bez wysiłku. Jedzenie nie było najlepsze, ale nie przypominało też czegoś w co można wdepnąć na ulicy. Najwyżej odrobinę wyglądem. Nie odezwał się już ani jednym słowem do siedzącej obok Jedi. Jego towarzyszka nie wyglądała na chętną do rozmów, a on nie zamierzał prowokować jej do wybuchu, bo chyba tylko tego im jeszcze brakowało.

Nagle usłyszeli kroki na korytarzu. Kilka osób wyraźnie zbliżało się do drzwi ich celi i... biegło. Co więcej, Lirze wydało się, że nie są to odgłosy wydawane przez metalowe stopy droidów, a jak najbardziej stopy żywych istot. Dobiegły ich też wysokie, piskliwe głosiki, ale nie zrozumieli ani słowa. Po chwili drzwi od celi eksplodowały.

Na szczęście oboje Jedi byli bezpieczni. Uratowało ich paradoksalnie to samo co ich więziło, czyli tarcza promieniowa, która nie pozwoliła odłamkom wyrządzić im krzywdy. Po chwili w otworze jaki powstał pokazała się zielona głowa, z wielkimi czarnymi oczami i czymś w rodzaju czułek. Osobnik rozejrzał się po celi, a potem odwrócił się i krzyknął coś po rodiańsku. Po chwili do celi zajrzała jeszcze dwójka Rodian. Niebieski, który miał przepaskę na oko i... Gurlthon! Shalulira rozpoznała natychmiast tego, nieco ciamajdowatego, strażnika, którego "poprosiła" o pomoc.

Mężczyzna z przepaską spytał o coś Gurlthona. Ten pokiwał głową wskazując na dziewczynę, oraz wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową, gdy wskazał Nejla. Dowódca, którym wydawał się osobnik z przepaską, powiedział coś i Rodianin, który pierwszy zajrzał do celi strzelił ze swojego blastera gdzieś w sufit. Musiał trafić emiter tarczy, gdyż ta chwilę potem przestała istnieć.

- Gurlthon przybyć cię ocalić, panienko - odezwał się strażnik, radośnie podbiegając do Liry. Było to dosyć dziwne, bo Jedi nie używała już na nim swoich sztuczek, a mimo to, ten wciąż zdawał się być nią zauroczony. - Szybko, musieć uciekać.

Chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku wyjścia. Gdy Qua'ire spytała o Nejla, który nie mógł się ruszać o własnych siłach, przez ranną nogę, Gorlthon stwierdził:

- My nie przybyć po niego.


Era

Jedi spędziła blisko godzinę na sali operacyjnej. Rannych było sporo, więc można to było uznać za dość krótki okres czasu. Dzięki chirurgom z kompanii medycznej i dostarczonemu sprzętowi uwinęli się wręcz błyskawicznie. Gdy dziewczyna skończyła, wyszła na dwór, z nadzieją na odpoczynek, a może nawet na wizytę u Tamira. Wciąż jeszcze było ciemno. Na placu, pośrodku wioski, dostrzegła jakieś zamieszanie.

Kilku żołnierzy biegało, zdawać by się mogło, w kółko. Pośrodku stała kanonierka LAAT/i, a przy niej trójka Jedi. Era nie miała problemu z rozpoznaniem K'Kruhka. Whipid wyróżniał się w tłumie jak góra lodowa pośrodku oceanu. Nie sposób go było przeoczyć. Dwójkę pozostałych też poznała dość szybko. Byli to Jared i Kota. Dziewczyna dostrzegła też coś, czego do tej pory nie widziała. Czwórkę osób, zakutych w olbrzymie zbroje. Nie widziała dokładnie kim są, ale to musiały być klony.

Dopiero po chwili zorientowała się, że obok niej ktoś stoi. Odwróciła się, może trochę za nerwowo, i ujrzała kolejnego Jedi, którego nie znała z imienia. Ten miał już na koncie trochę wiosen. Na skroniach jego włosy przybrały siwy kolor. Trochę przyprószone były również jego wąsy. Rycerz zwrócił się do niej łagodnym tonem:

- Spokojnie, ja ci nie zrobię krzywdy - powiedział z uśmiechem. - Widzę, że zainteresowała cię szykowana wyprawa - Gdy to mówił przygotowania zdawały się dobiec końca, gdyż kanonierka poderwała się w górę i odleciała na północ, w kierunku frontu. - Oby osiągnęli swój cel i niech Moc będzie z nimi.

Era spytała jakiż to cel obrał sobie tym razem mistrz Kota. Chociaż bardziej od jego losu, interesował ją los Jareda, którego zdążyła polubić. Zdziwiła się, gdy usłyszała:

- Ruszyli na poszukiwania zaginionego Jedi. Nazywał się bodajże Kasar Oturos.

W tej samej chwili do dziewczyny podbiegł Dur:

- Pani komandor - zasalutował. - Właśnie otrzymaliśmy wiadomość, że zbliża się do nas transport rannych. Pięć kanonierek.


Jared

Jared przesiedział na placu jakąś godzinę, zanim wylądowała na nim kanonierka. Prawdopodobnie właśnie ona miała zabrać grupę mistrza Koty na zbliżającą się akcję. Młody Jedi wciąż nie wstawał z miejsca. Z LAAT/i wyłonił się jeden z klonów-komandosów. Prawdopodobnie jeden z tych, którzy podróżowali z Korelianinem, gdy ten leciał na Elom. Chociaż było ich tylu, że ciężko stwierdzić z pewnością.

Jakiś kwadrans później pojawił się mistrz Kota i mistrz K'Kruhk. Obaj podeszli do komandosa, który, ku małemu zdziwieniu Jareda, nie zasalutował im. Niewiele czasu przebywał z klonami, ale zdążył się nauczyć, że te korzystają z każdej okazji, by wypiąć klatę do przodu, a palce prawej dłoni przytknąć do czoła. Wstał więc i podszedł do zgromadzonych. Wokół krzątało się sporo zwykłych klonów.

- O, Jared, już jesteś - powitał go Rahm Kota. - Znasz chyba mistrza K'Kruhka?

- Z widzenia - przytaknął whipid. Rzeczywiście kilka razy się widzieli, ale były to czasy treningu u Mace'a Windu. Aż dziw, że K'Kruhk to pamiętał.

- A to jest dowódca Drużyny Kappa, która będzie nam towarzyszyć. RC-coś tam. W każdym razie woli by nazywać go Serge. A tam siedzą jego ludzie - mistrz wskazał trójkę klonów, w wielkich zbrojach, stojących przy kanonierce. - Smoke, Doc, i Hawkeye. W każdym razie czas na nas. Mam nadzieję, że jesteś gotowy.

Wszyscy załadowali się do kanonierki, a ta wystartowała. Jared, wyglądając na zewnątrz, by ostatni raz rzucić okiem na wioskę, dostrzegł jednego z jeńców, których niedawno uwolnił. Tego nie-Jedi. Miejscowy tubylec zdawał się przyglądać odlatującej LAAT/i. Podobnie czyniła Era wraz z mistrzem Torlesem, których młody rycerz również dostrzegł. Mistrz Kota odczekał jakiś czas, aż wreszcie zabrał się za wtajemniczanie wszystkich w szczegóły planu:

- Od ponad dwóch godzin nasza artyleria i lotnictwo, bombardują stanowiska droidów. Kilka minut temu ruszyły wojska lądowe. Rozpoczęła się nasza ofensywa. My chcemy wykorzystać ją jako przykrywkę dla tej misji. Wczoraj straciliśmy rycerza Jedi Kastara Induro, w tym rejonie - Kota włączył mini-mapę, na której wskazywał miejsce domniemanej śmierci Induro. - Uznaliśmy go za martwego, na podstawie informacji dostarczonych przez Erę D'an jednak wczoraj odebraliśmy sygnał z jego lokalizatora. Istnieje więc możliwość, że chłopak przeżył, odzyskał przytomność i go włączył w nadziei na ratunek. Trochę naciągana teoria, ale musimy to sprawdzić, jeśli istnieje chociaż cień szansy. Prawdopodobnie jest więziony przez droidy. Jego sygnał wychwyciliśmy kilka kilometrów od miejsca rozbicia jego myśliwca. Wylądujemy jednak w pobliżu wraku, żeby się przekonać czy na pewno ocalał. Możliwe, że droidy włączyły jego komunikator, by zwabić nas w pułapkę. Mogły jednak nie zabrać jego ciała z miejsca katastrofy. Jeżeli nie znajdziemy ciała i jednocześnie znajdziemy ślady obecności droidów, to uderzymy na ich domniemaną bazę i uwolnimy młodego Induro. W przeciwnym razie wzywamy transport i się wycofujemy.

Jared spoglądał w dół, przez lekko uchylone boczne drzwi. Widział setki, jeśli nie tysiące, czerwonych i niebieskich błysków. Co chwilę towarzyszyła im jakaś eksplozja. Widok był niesamowity. Przez ciemność Jedi nie dostrzegał nic, ale same błyski robiły spore wrażenie.

Kanonierka dołączyła do grupy bombardującej, dzięki czemu miała zostać niewykryta przez radary blaszaków, a przynajmniej nie jako samodzielna jednostka, która wskazywałaby na misję specjalną. Grupa towarzyszyła jej przez cały czas. Nawet podczas lądowania krążyła nad nimi. Dopiero po wysadzeniu Jedi i komandosów, odleciała, wraz z ich transportem, w kierunku pozycji droidów. Codd i jego towarzysze rozejrzeli się po okolicy. Wszędzie było mnóstwo blaszanych części, składających się niegdyś na myśliwiec.

Grupa zabrała się do przeszukiwania okolicy. Części były rozrzucone w promieniu kilkuset metrów. Na szczęście w pobliżu nie było żadnych puszek, więc grupa mogła pracować spokojnie. Po jakimś kwadransie K'Kruhk znalazł miecz świetlny. Zachował się w całkiem dobrym stanie, co wskazywało na to, że mniej więcej w jednym kawałku mógł być również jego właściciel. Ciała jednak nie znaleziono. Znaleziono natomiast ślady pozostawione przez grupę osobników nieznanego pochodzenia. Prawdopodobnie były to droidy bo niby kto inny mógł się tu znaleźć? Do takiego wniosku doszli wszyscy. Należało zatem znaleźć wroga.

Siódemka ruszyła w kierunku, z którego wciąż odbierano sygnał lokalizatora Kastara. Przeszli kilka, może kilkanaście kilometrów, gdy zaczęło świtać. Jakąś godzinę później doszli do utartego traktu. Kota wolał nie ryzykować i nie ruszyli wzdłuż niego. Odeszli jeszcze kilka kilometrów w kierunku prostopadłym do drogi i dopiero skręcili we właściwym kierunku. Wreszcie dotarli do lasu. Pierwsza zmiana krajobrazu na tej trawiastej planecie. Ruszyli dalej pod osłoną drzew.

Doszli do kolejnej drogi. Tym razem jednak dosłyszeli dźwięki, wskazujące na zbliżający się szybko konwój. Hawkeye zameldował, że przez elektrolornetkę dostrzegł dwa czołgi AAT w osłonie nielicznej piechoty, około 20 jednostek.

- Mam pewien pomysł - oznajmił mistrz Kota. - Zajmiemy się tym konwojem, tylko niech jeden czołg pozostanie w nienaruszonym stanie. K'Kruhk, ty z Dociem staniecie tam. Zajmiecie się droidami zamykającymi kolumnę. Smoke niech zniszczy pierwszy czołg. Ja, Serge i Hawkeye zajmiemy się pozostałą piechotą. Ty Jared zajmij się drugim czołgiem. Tylko pamiętaj, ma pozostać w nienaruszonym stanie. No to na miejsca.


Tamir

Zabraka denerwował fakt, że nie może ruszyć się ze szpitala. Pamiętał ostatnie wydarzenia, ale mimo to wolałby coś robić, a nie leżeć w łóżku. Jedyną pociechą pozostawała Era, której bliskość pomagała Tamirowi, chociaż poza dwiema krótkimi chwilami, nie mieli dla siebie czasu.

Dodatkowo K'Kruhk pytał o myśli młodego rycerza i chociaż chłopak zdołał się wykręcić swoją wizją to nie wiedział czy whipid mu uwierzył, czy po prostu wolał nie drążyć tego tematu. Faktem było, że Jedi nie krył się ze swoimi myślami i z łatwością mogły być one odczute przez innych mistrzów.

Jakby na samą wzmiankę o mistrzach do pokoju wszedł, wcześniej pukając, jeden z nich. Miał długie, białe włosy i bladą skórę. Wyglądał raczej sympatycznie. Spytał czy nie przeszkadza, a po zapewnieniu Tamira, że tak nie jest, usiadł na krześle, stojącym przy łóżku i zaczął:

- Witaj Tamirze. Nazywam się Dass Jennir. Jestem tu z polecenia mistrza Koty. Wiemy, że dużo ostatnio przeżyłeś, ale ta sprawa nie może czekać. Przed chwilą rozpoczęła się ofensywa, a my musimy poznać naszego wroga. Musisz mi opowiedzieć wszystko co wiesz o tych Mrocznych Jedi, których spotkałeś.
 
Col Frost jest offline