Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2010, 01:08   #1
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[Klanarchia] - Związek idealny


PRÓBA

W małej komnacie panowała cisza. Wszyscy obecni w niej młodzi ludzie siedzieli pogrążeni w milczeniu. Jedni przysiedli na marmurowej białej podłodze, inni na drewnianej ławie ustawionej pod ścianą. Nieruchomi i z pochylonymi głowami, przypominali żywe pomniki.
Mijał właśnie trzeci dzień od kiedy znaleźli się w tym małym pokoju, by przejść próbę.

Trzy dni temu ogłoszono, że wszyscy którzy zostali wyznaczeni na kandydatów na członków Gwardii mają stawić się na główny placu Elizjium. Tego ranka zebrało się ich tam pietnaścioro. Kobiety i mężczyźni pochodzacy z różnych Rodzin i trudniący się różnymi profesjami. Byli wśród nich siepacz i śniący, kupcy i przepatrywacze, żercy i kronikarze. Byli w podobnym wieku i łączyły ich jedno. Wszyscy zwrócili na siebie uwagę przywódcy klanu. Azariasz raz do roku wybierał kilku kandydatów, którzy mieli szansę stać się członkami jego elitarnej Gwardii.
Było to wielki zaszczyt zarówno dla kandydata jak i Rodziny z której pochodził. Azariasz wybierał tylko wybitnie uzdolnionych i poddawał ich ciężkiej próbie, by sprawdzić czy mają wystraczająco dużo siły i hartu ducha, by stać się jego zaufanymi gwardzistami.

Z placu, jeden ze starszych członków Gwardii, zaprowadził ich w głąb kopalni, która od kilkudziesięciu lat była siedzibą klanu. W czasie przemarszu jeden z kandydatów zapytał przewodnika:
- Bracie, a czy możesz powiedzieć na czym polegać będzie ta próba?
Gwardzista, będący potężnie zbudowanym siepaczem, zatrzymał się w pół kroku i odwrócił się do młodego hanzyty. Przeszył go stalowym spojrzeniem i twardym, chrypliwym głosem rzekł:
- Ty brhacie właśnie go oblałeś.
Mężczyzna nie wiedział co powiedzieć. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta. Przypominał tym samym rybę wyrzuconą na brzeg.
Gwardzista nic już nie powiedział, tylko ręką nakazał hanzycie powrót do domu.
Dopiero wtedy hanzycki kronikarz odzyskał głos:
- Ale jak to... Tak nie można... To niesprawiedliwe, ja przecież nie wiedziałem...
- Won! - ryknął siepacz.
Drugi raz nie musiał powtarzać. Wszyscy wiedzieli, że z rozwścieczonym siepaczem się nie dyskutuje, a tym bardziej członkiem Gwardii Azariasza.
Resztę drogi pokonali w kompletnej milczeniu. Ucichły nawet wcześniejsze szeptane rozmowy. Gwardzista nie objaśniał i nie tłumaczył zaistniałej sytuacji, ale od tej pory wszyscy już wiedzieli jak należy się zachowywać w czasie próby. O nic nie pytać, tylko wykonywać jak najlepiej otrzymane polecenia.

Weszli do kopalni i windą zjechali na trzeci poziom, który zarezerwowany był tylko dla przywódcy klanu i jego gwardii. Mało kto otrzymywał pozwolenie, by wejść na ten poziom.
Korytarz i podłoga w przeciwieństwie do innych poziomów wyłożone były tutaj białym, czarnym i czerwonym marmurem, który ułożony został w barwną mozaikę. U sufitu podwieszone lampy olejowe, oświetlały chodniki blado żółtym światłem.
Gwardzista zaprowadził ich do dużej sali. Cała podłoga wprost ślniła białością, aż człowiek czuł opór, by stanąć na niej w obawie, że ją pobrudzi. Pod wysoko umiesczonym stropem ślniły trzy duże szklane kule stalowej oprawie z drutu. Wewnątrz nich umieszczona była żółta ciesz, która dawała ciepłe, przyjemne i bardzo jasne światło.
Wysoki strop podtrzymywały dwa rzędy smukłych kolumn wykonanych z żółtego piaskowca, bogato zdobione w zawiłe motywy roślinne.
Młodzi kandydaci na gwardzistów z zadartymi głowami podziwiali kunszt i piękno wykonania ozdób i całego wnętrza. Nie jeden zadawał sobie pytanie kto zbudował, tę wspaniałą komnatę.
Odpowiedź nasuwałą się wręcz sama, Starożytni. Tylko czy, aby na pewno? W Rodzinach uczono ich, że trzeba być bardzo ostrożnym jeżeli chodzi o wszystkie pamiątki z przeszłości. Coś co się wydaje cudownym wspomnieniem po dawnych czasach, może równie dobrze być tworem istot z Bezmiaru, które w ten sposób kuszą i mamią naiwnych i pazernych ludzi.
Jednak obecność Ojca Ocalenia gwarantowała im bezpieczeństwo. Azariasz siedział na mahoniowym tronie, znajdującym się na niewielkim podwyższeniu pod ścianą. Gestem ręki poprosił ich, by podeszli bliżej.
Sala audiencyjna była ogromna. Szeroka na co najmniej dwadzieścia i długa na trzydzieści metrów. Idąc wzdłuż kolumnady młodzi ludzie czuli jak niewiele znaczą wobec potęgi Starożytnych. Zbudowana przed wiekami budowla do dzisiaj emanowała siłą i wielkim majestatem.
- Nie bójcie się - rzekł Azariasz, gdy byli już blisko tronu - To wszystko to jest nasze dziedzictwo, nasz przeszłość i zarazem nasza przyszłość.
Jego słowa odbiły się echem od gładkich ścian.
Kandydaci stali w napięciu oczekując na kolejne słowa przywódcy Elizjum.
Azariasz wstał, a jego długie siwe włosy opadły mu na ramiona. Pogładził gęstą brodę i podszedł do kandydatów. Młodzi ludzie nie mogli oderwać wzroku od szramy zdobiącej twarz starca. Przebiegała ona w poprzek lewego oka. Zaczynała się na czole, a kończyła w połowie policzka.
Według klanowej legendy, to pamiątka po walce z Upiorem Bezmiaru. Rana mimo upływu lat, nadal wyglądała tak jak w dniu w którym została zadana. Pokryta świeżą krwią, pulsowała własnym rytmem. Żadne leki, ani rytuały nie zaleczyły jej. Azariasz często mawiał, że to jego piętno i przestroga dla wszystkich tych którzy w swej brawurze chcieliby zadzierać z potęgą Bezmiaru.
Ponoć nie jeden Inkwizytor wizytujący klan próbował udowodnić, że rana na twarzy Azariasza jest dowodem na jego Splugawienia. Czyny przywódcy Elizjum i opinia ludzi sprawiły, że odstąpiono od tych oskarżeń. Dla wielu jednak wątpiących i poszukujących ludzi nadal jest to tajemnica, która nie daje im spokoju.
Azariasz milcząc patrzył w twarze kandydatów. Każdego z nich lustrował z osobna.
- Witam was moi drodzy. - powiedział w końcu - Cieszę się, że w tym roku jest was tak wielu. Oznacza to bowiem, że nasz klan rośnie w siłę, mimo tylu niesprzyjających okoliczności. Jest to nie tylko moja zasługa, ale także przywódców wszystkich Rodzin - zawiesił na chwilę głos i po chwili kontynuował - Już za kilka minut rozpocznie się wasza próba, w czasie której będzie musieli udowodnić swoją siłę, wytrwałość i mądrość. Będzie to ciężka próba i nie wszyscy jej sprostają. Jeżeli więc ktoś nie czuje się na siłach, może bez wstydu odejść. Nikt nie będzie miał wam tego za złe.
Żaden z obecnych nie odezwał się ani słowem. Wszyscy chcieli spróbować. Rezygnacja bez podjęcia wyzwania u większości Rodzin, byłaby traktowana jako ujma na honorze.
- Dobrze! Cieszy mnie, że nikt nie zrezygnował. Jest to dla mnie potwierdzenie, że wybrałem właściwych ludzi. A zatem zaczynajmy.


Tak to się zaczęło. Równe trzy dni temu, Azariasz wprowadził ich do tego małego pomieszczenia, dał każdemu manierkę wody i przykazał medytować. Nic więcej. Po prostu chciał, by kandydaci nawiązali kontakt duchowy z przodkami i czerpali od nich siłę. Nie powiedział ani słowa o tym ile będzie trwać medytacja.
Po wręczniu manierek z wodą po prostu wyszedł i zamknął drzwi.
Kandydaci byli lekko skonsternowani. Tylko dwóch śniących wyglądało na pewnych siebie.
Mijały minuty i godziny, a do małej komnaty, nikt nie wszedł. Część kadydantów odprawiwszy proste modlitwy ku czci przodków miało dość tej dziwacznej próby. Zaczęli ostrożnie szeptać między sobą. Po chwili zdecydowali, że wychodzą. Pozostali nie wiedzieli co o tym myśleć. Czy to jest właśnie sposób, by przejść pomyślnie próbę, a może wręcz odwrotnie.
Hanzycki kupiec, soldacki kronikarz i żerca Technoklanu nie patrząc już na innych po prostu wyszli z sali. Cała reszta pozostał wewnątrz i nadal nie wiedziała czy to był słyszny wybór. Postanowili jednak zostać. Manierki z wodą na pewno nie były dane bez powodu. Taka ilość mogła spokojnie starczyć na dzień lub dwa.

W ciągu kolejnych godzin nic się nie zmieniło. Nikt już nie zrezygnował i tak nadszedł dzień trzeci.
Obecni w środku nie wiedzieli o tym czy jest dzień czy noc. Było to bardzo drażniące, ale ci którzy poważnie potraktowali słowa Azariasza i nawiązali kontakt z przodkami nie czuli zmęczenia.
Komnata w której ich zamknięto, nazywana była Domem Przodków. W tym miejscu nawet najmniej udolniony mistycznie człowiek, jeżeli tylko prawdziwie pragnął medytacji i kontaktu ze zmarłymi, nawiązywał go.
Duchy przodków napełniły medytujących siłą i pewnością siebie potrzebną im w czasie kolejnych prób.

Drzwi komnaty nagle otworzyły się. Stanął w nich Azariasz ubrany już mniej uroczyście niż ostatnio. Luźne czerwone spodnie przewiązane rzemieniem oraz płócienną koszulę. Spojrzał na siedzących w sali kandydatów i rzekł:
- Wstańcie moi drodzy. Cieszę się, że tak wielu z was dotrwało do końca próby.
Na twarzach wszystkich zagościł uśmiech zadowolenia. Udało im się. Wytrwałość i trud się opłaciły. Na dodatek czuli w sobie siłę przodków i obecność i wsparcie.
- Chodźcie za mną - rozkazał Azariasz.

Sala do której przyszli, przypominała dużą halę. Tutaj także ściany wyłożone były marmurem, tym razem w kolorze ciemno zielonym.
Na kandydatów czekało kilku starszych gwardzistów. Każdy z nich był uznanym specjalistą w swoim fachu. Azariasz każdego kandydata przydzielił do odpowiedniego mistrza i zaczęła się kolejna próba.
Stojąc przed mistrzem młody gwardzista musiał udowodnić swoją wartość. Siepacz stoczył ćwiczebną walkę, kronikarz klanowy prezentował swoją wiedzę o przeszłości, a technomanta odczytać mistyczne znaki jakimi pokryte zostały moduły technomantyczne.
W czasie próby mistrzowie nie powiedzieli ani słowa komentarza na temat poczynań kandydatów. Dla wielu z nich było to bardzo deprymujące i przez to zaczynali się mylić i stresować. Nawet jednak wtedy gdy sami widzieli, że popełniają błąd i patrzyli na mistrzów oczekując słów krytyki, nie doczekali się ich.
Po zakończeniu testu wiedzy mistrzowi złożyli raport Azariaszowi. Ten słuchał wszystkiego uważnie, a potem rzekł do kandydatów:
- Zakończyła się wasza druga próba. Dla wielu z was będzie to ostatnia próba i w tym momencie pożegnacie się z nami. Nie martwcie się jednak za rok znowu macie szansę, by dołączyć do Gwardii. Teraz podam imiona tych z was których czeka ostatnia próba....


Został ich czterech. Tylko oni podołali dotychczasowym próbą. Tylko oni udowodnili swoją wartość. Azariasz odczekał, że pozostali opuszczą trzeci poziom kopalni i z czteroma wybrańcami udał się do kolejnej komnaty. Była to skromnie urządzona izba. Jedynym jej wyposażeniem był prosty stół na którym stały szkalne naczynia do prób alchemicznych oraz dziwna wzorzysta mata. Utkana był w bardzo barwny i skomplikowany wzór. Dopiero dokładniejsze spojrzenie uwidaczniało to, że wzór nie jest przypadkowy i abstrakcyjny. Bystre oko potrafiło dostrzec mistyczne znakami. Trudno było stwierdzić do czego służy ów atrefakt bez skrupulatnego zbadania go. Znaki plątały i krzyżowały się ze sobą i ich znaczenie i oddziaływanie mogło być różne.
Azariasz stanął na dywanie, zamknął oczy i pochylił głowę. Po chwili znaki na dywanie zaczęły błyszczeć zimnym i bladym blaskiem. Przywódca Elizjum popatrzył na stojących przed nim kandydatów i rzekł:
- Nie bójcie się moi drodzy. To tylko prosty arefakt, który wykonałem lata temu. Ukryte w nim znaki po uaktywnieniu otaczają ducha każdego kto na nim stanie, widmowym kokonem ochronnym. Chcę, aby moi gwardziści byli chronieni przez zakusami Mroku.
Młodzi ludzi czuli się niepewnie i nie wiedzieli co sądzić o słowach Azariasza. Plotki jakie krążą po Elizjum nie raz dotyczyły dziwnych zachowań przywódcy klanu, a to było niewątpliwie jedno z nich. Oni jednak traktowali je do tej pory
jak nie groźne bajania. Teraz gdy musieli zaufać Azariaszowi, poczuli strach i niepewność. I na tym najwyraźniej polegała ostatnia próba. Test zaufania. Azariasz musiał mieć pewność, że ludzie którzy będą mu służyć wierzą w jego słowa i nie zawahają się w żadnym momencie.
Młodzi ludzie spojrzeli po sobie. Jeden z nich, długowłosy rytualista, stanął przed przywódcą Elizjum i rzekł:
- Wybacz Azariaszu, ale muszę zrezygnować z tej próby. Przeszedłem pomyślnie inne zadania, ale to jest ponad moje siły.
Zapadła chwila wymownego milczenia. Wszyscy wiedzieli co to oznacza. Śniący rytualistów bał się zaufać i nie wierzył w słowa Ojca Ocalenia. Ziarno niepewności zostało zasiane w serca pozostałych kandydatów. Wszyscy czekali na odpowiedź Azariasza. Ten długo milczał w końcu powiedział:
- Czy ktoś jeszcze chce wrócić na powierzchnię?
Znowu cisza.
Młodzi ludzie rozważali wszystki za i przeciw. Z jednej strony członkowstwo w Gwardii było bardzo prestiżową funkcją w klanie i dawało wiele możliwości, z drugiej strony całkowite zawierzenie Azariaszowi wymagało wiele poświęcenia i wyrzeczenia się części samego siebie.
Nikt jednak więcej nie zamierzał rezygnować.
Rytualista pokłonił się przed Azariaszem i wyszedł z komnaty.
- Teraz gdy już zdecydowaliście się zostać, prosiłbym was byście kolejno stanęli na chwilę na dywanie.
Tak też się stało. Pozostali kandydaci, kolejno wchodzili na dywan. Nie czuli nic specjalnego. Wydawało się, że nic nie zaszło. A jednak po zejściu z dywanu, czuli się tak jakby ktoś ich cały czas obserwował. I nie był to jednak nikt z obecnych w pokoju. To dziwne uczucie niknęło, gdy kolejna osoba stawała na dywanie.
Gdy wszyscy przeszli próbę zaufania, Azariasz stanął przed nimi. Widać było, że jest bardzo zadowolony z tak wielu nowych gwardzistów.
- Teraz moi drodzy, Jazon zaprowadzi was do waszych pokoi. Natomiast jutro spotkamy się na przysiędze.


PRZYSIĘGA

Następnego dnia nowi gwardziści znaleźli, w swoich pokojach uroczyste szaty. Był to bogato zdobiony kaftan w kolorze zielonym i czerwone szarawary. Zgodnie ze wczorajszymi zaleceniami nowi członkowie świty Azariasza przywdziali je i zebrali się na korytarzu. Tam czekał na nich już przewodnik.
- Witajcie! Nazywam się Kalist i przez najbliższe kilka miesięcy będę waszym opiekunem. Nie traktujcie tego zbyt poważnie - uprzejmy uśmiech zagościł na twarzy podstarzałego śniącego - Moja rola ogranicza się zasadniczo do tego by pomóc wam w zaklimatyzowaniu się tutaj. Oczywiście jeśli będziecie mieć jakieś pytania, to z przyjemnością odpowiem.
Jestem w gwardii Azariasza od jej założenia. Moja przynależność rodzinna przestała mieć już dla mnie jakiekolwiek zanaczenie, ale jakby to kogoś interesowało to urodziłem się jako Hanzyta.
Kalist najwyraźniej zauważył niezadowoloną minę młodego żercy i dodał:
- Musicie porzucić wasze uprzedzenia. Bez porzucenia starego myślenia, nie wróże wam przyszłości w gwardii. Wśród nas, gwardzistów Azariasza, różnice pochodzenia zatarły się i liczy się tylko dobro klanu i naszego przywódcy. Dobrze, ale dość czczej gadaniny. Ruszajmy bo już pewnie na nas czekają.

W sali audiencyjnej zebrali się wszyscy członkowie gwardii, przywódcy poszczególnych rodziny oraz najznamienitsi członkowie Elizjum. Zaprzysiężenie było doniosłym wydarzenie w życiu klanu.
Komnata na czas uroczystości została specjalnie przyozdobiona w bojowe sztandary klany oraz chorągwie Wolnych Rodzina oraz Unii Omamu.
Na podwyższeniu stał Azariasz w asyście dwóch potężnych siepaczy, którzy w dłoniach trzymali wypolerowane na błysk kosy.
Sam Ojciec Ocalenia przywdział, powłóczystą czarną togę z licznymi wyszywanymi złotymi nićmi symbolami mistycznymi. Na twarzy miał maskę, którą zgodnie z tradycją rytualiści zakładali na wyjątkowe okazje.
Młodzi gwardziści mieli okazję pierwszy raz podziwiać to prawdziwe dzieło sztuki. Wykonana z zielonego nefrytu zasłaniała całą twarz Azariasza. Całą pokryta była delikatnym i jakże misternym wzorem, który gdy na niego się patrzyło wydawał się poruszać. Liczne czerwone i żółte linie zdawały się plątać i krzyżować. Było w niej coś hipnotyzującego, aż tak bardzo że nie można było wręcz oderwać oczu.
Kalist podprowadził trzech wybrańców, którzy pokonali wszystkie próby. Ubrani w uroczyste stroje prezentowali się dostojnie i dumnie. Stary śniący pokłonił się przed przywódcą Elizjum i rzekł:
- Azariaszu, Ojcze Ocalenia, twórco i przewodniku Elizjum, oto stoją przed tobą ci którzy przeszli wszystkie próby. Stoją przed tobą i moimi ustami proszą, byś przyjął ich do grona Twoich gwardzistów, którzy dniem i nocą strzegą bezpieczeństwa klanu i dbają o jego rozwój i przyszłość.
Przywódca Elizjum uderzył swoim kosturem o marmurową podłogę. Echo odbiło się od gładkich ścian i ucichło po chwili.
- Dziękuję ci Kaliści. Niech wyczytani wystąpią i przyklękną na jedno kolano.
Bębniarze ukryci za kotarą uderzyli silnie w wielkie kotły. Dudnienie bębnów przeszywało wszystkich obecnych do szpiku kości.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KP2sRWBpX3Y[/MEDIA]
- Bartolomeo Juliusz z Hanzy, Rzecznik Rodu.
Bębny znowu zagrały tym razem były to cztery krótki i szybkie uderzenia zakończone silnym basem.
Młody Bartolomeo wystąpił przed szerego i przyklęknął. Wraz nim z bocznej ławy wyszedł pater familias oraz chorąży i stanęli przy młodym hanzycie.
- Powtarzaj za mną - rozkazał Azariasz klęczącemu przed nim rekrutowi.
- Ja Bartolomeo...
- Ja Bartolomeo...
- Rzecznik Rodu Hanzy, członek Elizjum...
- Rzecznik Rodu Hanzy, członek Elizjum...
- Przysięgam...
- Przysięgam...
Słowa które powtarzał teraz Bartolomeo, od dawna znał na pamięć. Był to jeden z warunków, które trzeba było spełnić by zostać dopuszczonym do prób. Teraz było to ceremonialne i uroczyste powtórzenie tych słów.
- Przysięgam stać na straży bezpieczeństwa Elizjum, przywódcy klanu oraz wszystkich jego członków.
Przysięgam posłuszeństwo i wierność Ojcu Ocalnia oraz wyznaczonym mi zwierzchnikom.
Przysięgam wszelkimi możliwymi sposobami walczyć ze sługami Ciemności, na czele z przeklętym Cesarzem Ebonitów i wszystkimi jego poplecznikami.
Przysięgam dbać o czystość obyczajów i stać na straży tradycji Unii i klanu.
Przysięgam strzec powierzonych mi tajemnic i sekretów klanu i nie rozmawiać z obcymi na zakazane tematy.
Przysięgam codziennie szkolić się i podnosić poziom swojej wiedzy i umiejętności i pracować na rzecz wzrostu potęgi Elizjum.

Bartolomeo powtarzał bez zająknięcia słowa przysięgi za Azariaszem. Gdy wypowiedział ostatnie z nich, Ojciec Ocalenia powiedział:
- Podejdź do mnie Bartolomeo.
Młody gwardzista wstał i na niepewnych nogach podszedł do przywódcy Elizjum. Ten nachylił się nad nim i szepnął mu na ucho:
- Witaj w gwardii synu.
Po czym założył mu na szyję amulet symbol przynależności do Gwardii Azariasza.
Hanzyta ukłonił się i stanął obok siepaczy.
- Teraz ty, Urielu Azrael, Wiedźmiarz z Zakonu Rytualistów.
Wezwany wstał i podszedł do przywódcy Elizjum.
- Powtarzaj za mną słowa przysięgi...

Gdy wszyscy rekruci złożyli przysięgę kotły znowu zagrały mocno i doniośle, a po chwili dołączyły do nich głośne trąby i zabrzmiały fanfary.
Azariasz gestem ręki uciszył muzykę i wykrzyknął:
- Elizjum rośnie w siłę. Z każdym nowym gwardzistą nasza potęga i moc wzrastają. Wiwat!
- Wiwat Elizjum! - krzyknęli wszyscy obecni.
- Wiwat Azariasz!
- Wiwat Unia!
- Wiwat Omam!

Po przysiędze Azariasz i reszta obecnych wyjechali na powierzchnię i rozpoczęło się świętowanie. Mieszkańcy już dużo wcześniej przygotowali stoły, jadło i napitek. Gdy przywódca Elizjum pojawił się na powierzchni zagrała skoczna muzyka i ludzie rozpoczęli zabawę.



NOCNA WIZYTA
Wieść o tym, że poseł z Familii Antoniazzi przybył wczoraj w nocy, lotem błyskawicy obiegła całe Elizjum. Nikt jednak nie wiedział czego dotyczyło poselstwo. Większość rodzin traktowało Familię jako głównego wroga klanu, zaraz po Dominacie. Obecność wysłannika tego klanu, nie wróżyła nic dobrego, tym bardziej nocna wizyta. Na domiar złego Azariasz nadal był chory i nie pokazywał się publicznie. Z tego co jednak mówili strażnicy poseł został przyjęty i po krótkim odpoczynku, wyjechał wraz ze wschodem słońca.
Nawet gwardziści nie wiedzieli nic więcej. Plotką i domysłą nie był więc końca.
Ostatnimi czasy tylko najbardziej zaufani mieli dostęp do komnat Azariasza.

Jednym z nich był Bartolomeo Juliusz, który mimo młodego wieku szybko zyskał wielką przychylność i sympatię przywódcy klanu. Azariasz wyznaczał mu najtrudniejsze zadania dyplomatyczne dotyczące nie tylko spraw wewnętrznych klanu, ale także reprezentowanie go na zewnątrz. Do klanowych legend przeszło jedno z jego pierwszych wystąpień, gdy z przykazu Ojca Ocalenia Bartolomeo reprezentował Elizjum w negocjacjach z wędrownym soldackim klanem McPatersonów. Pertraktacje były tym bardziej udane, a zwycięstwo tym bardziej spektakularne, że brała w nich także udział Familia. To było wielkie zwycięstwo, które rozpoczęło błyskawiczną wręcz karierę młodego rzecznika.
Azariasz miał do niego wielki zaufanie i to jemu jako pierwszemu zwierzył się z dylematu przed jakim stoi Elizjum.

- Drogi Bartolomeo, podejdź tu do mnie - zachrypiał.
Hanzyta zbliżył się do łóżka i usiadł na stołku.
- Pewnie słyszałeś, że wczoraj mieliśmy gościa.
Bartlomeo tylko kiwnął głową na potwierdzenie.
- Sam nie wiem co o tym myśleć. Gdybym tylko był zdrowszy, ale teraz... - nagły atak bólu przerwał wypowiedź przywódcy.
Młody rzecznik doskonale zdawał sobie sprawę ze stanu zdrowia Ojca Ocalenia. I chyba jak nikt inny w Elizjum wiedział, że jeżeli to się będzie przedłużać to sytuacja klanu będzie się pogarszać wraz ze stanem Azariasza. Już teraz rodziny szeptały o konieczności zmiany przywódcy. Było to tym bardziej niepokojące, że grupa medyków, wiedźmiarzy i zielarzy pracowała nad lekiem dla Ojca Ocalenia. Rezultaty ich pracy nie przynosiły jednak jak na razie pożądanych skutków.
- Don Lorenzo bierze ślub - rzucił po krótkiej przerwie Azariasz - Wysłał posłów, żeby zaprosili wszystkie okoliczne klany na uroczystość, nas także. Bardzo to chwalebne, ale jednocześnie wydaje mi się z gruntu fałszywe. Familia nigdy nie robiła niczego bezinteresowanie.
Głos Azariasza był słaby i Bartolomeo musiał bardzo uważanie słuchać, by nie uronić sensu wypowiedzi. Starzec chciał wiele powiedzieć, ale nie pozwalały mu na to siły.
- Myślę, że komuś takiemu jak ty nie trzeba tłumaczyć wszystkich okoliczności i niuansów.
- Oczywiście, że nie ojcze.
- Dobrze, więc... doskonale wiesz, że nie mogłem odmówić. Mój stan zdrowia musi pozostać tajemnicą. Choć wydaje mi się, że poseł coś zauważył. Czego się jednak domyśla nie mogę powiedzieć. Wieść jednak o tym, że jest ze mną coś nie tak na pewno dotrze do dona. Muszę wysłać posłów w zastępstwie. I ty drogi Bartolomeo będziesz jednym z nich. Wierzę w twoje umiejętności i mądrość i wiem, że wymyślisz jakiś przekonywujący powód mojej nieobecności. Jutro przygotuję listy uwierzytelniające i gratujacje dla dona Lorenzo. Jutro też dokończymy rozmowę, teraz musisz mi wybaczyć.
Azariasz po tych słowach, dosłownie zaczął wić się z bólu. Jego ciałem raz po raz targały spazmy i skurcze. W chwili świadomości, gestem ręki odegnał Bartolomeo i nakazał wyjść.

Wiedźmiarz Uriel dopiero od kilku tygodni pracował w specjalnej grupie gwardii Azariasza, której wyznaczono bardzo odpowiedzialne zadanie. W tajemnicy mieli zdiagnozować i znaleźć lekarstwo na chorobę trwiącą duszę i ciało przywódcy Elizjum. Należeli do nielicznej grupy, która wiedziała jak poważny jest stan Ojca Ocalenia.
Schorzenie było nie tylko tajemnicze i nie spotykane, ale także bardzo zdradliwe. Na dodatek sam chory stwarzał wiele trudności. Nie mówił wszystkiego i tym samym utrudniał pracę nad odnalezieniem leku.
Uriel, gdy został wybrany do tej specjalnej grupy na początku czuł wielką dumę i radość, że wreszcie będzie mógł spłacić dług wobec Azariasza. Wszak to on wybawił go od choroby trawiącej duszę młodego rytualisty, jakiś czas temu. Teraz wiedźmierz mógł swoją pracą wspomóc przywódcę klanu.
Szybko jednak okazało się, że zdanie jest naprawdę trudne. Z tego co ustalili inni gwardziści, wiedźmiarze, śniący i znachorzy, choroba która opanowała ciało Azariasza nie była zwykłą chorobą. Był to rodzaj przekleństwa. Klątwy rzuconej na duszę i ciało założyciela Elizjum. Dotychczasowe badania w Pomroku ponad wszelką wątpliwość pozowliły ustalić, że choroba ciała jest tylko zewnętrznym objawem tego co dzieje się z duchem Azariasza. Śniący opisywali ducha przywódcy, jako pokryte czerwonymi plamami, blade widmo. Nikt nigdy nie spotkał się z czymś takim, żeby duch żyjącego człowieka wyglądał w ten sposób. Azariasz na pytania co to mogło oznaczać, stwierdzał tylko, że musi to być kolejny z objawów choroby który trzeba zbadać.
Wszelkie podawane leki, nawet jeżeli dawały chwilową ulgę, szybko były neutralizowane przez wirusa. Egzorcyści podejrzewali, że działa tutaj jakiś demon. Nic jednak poza przypuszczeniami nie wskazywało na to, że jest on gdzieś obecny w pobliżu chorego. Azariasz mógł także zarazić się przebywając w Pomroku, ale badanie tej tezy było nad wyraz trudne, gdyż twórca Elizjum nie chętnie mówił o tym gdzie wędrował.
Uriel był więc w bardzo trudnej sytuacji. Starał się jak mógł, ale chyba jako jedyny zdawał sobie sprawę, że kluczem do znalezienia lekarstwa jest sam chory. Dopóki nie opowie on swoim gwardzistą o chorobie, o tym jak ona się zaczęła, kiedy pojawiły się pierwsze objawy, wyleczenie go graniczyło z cudem. Wiedźmiarz jednak nie ustawał w wysiłkach i codziennie poświęcał wiele godzin w labolatorium i na rozmowach z innymi członkami grupy.

Tego dnia od rana w labolatorium główny temat był jednak troszkę inny. Gdy Uriel przybył do sali po śniadaniu dwaj egzorcyści rozmawiali o nocnej wizycie posła.
- Elizjum jest teraz w bardzo trudnej sytuacji - powiedział wysoki blondyn o pociągłej twarzy - Nie wiem co chciał ten sługus Antoniazzich, ale nocna wizyta może wskazywać tylko na to, że Familia szykuje się do wojny.
- Przypuszczasz, że don chce pobić Elizjum? - zdziwił się jego kompan.
- Nie koniecznie. Myślę, że dostaliśmy coś w rodzaju ultimatum. Familia pewnie rusza na wojne z jednym z naszych sojuszników i pewnie chcą mieć pewność, że nie będziemy wspierać ich wrogów.
- Nie stać nas teraz na wojnę - stwierdził smutno egzorcysta.
- Wiem, ale Familia pewnie tego nie wie. Choć nie wiem czy poseł nie domyślił się w jakim stanie jest Azariasz. Z tej wizyty na pewno nie wyniknie nic dobrego.
Uriela nie interesowały plotki. Wolał zająć się pracą i rozmowie hanzytów przysłuchiwał się z małym zainteresowaniem.
Gdy drzwi labolatorium otworzył się, rozmowa umilkła. Wygolony na łyso żerca podszedł do Uriela i pokłonił się nisko.
- Hajl bracie - powiedział - Azariasz prosi cię do siebie w pilnej sprawie.
- Dziękuję bracie - odparł wiedźmiarz i pokłonił się żercy.
Od kilku tygodni przywódca Elizjum zażyczył sobie, by przy drzwiach do jego komanty pełnili całodobową służbę dwaj żercy. To życzenie pokazywało dobinie wszystkim, że Azariasz czegoś się obawia. Zdrajcy? Demona? Tego nie wiedział nikt. Jedno było pewne, wysiłki grupy szukającej lekarstwa muszą zostać podwojone, gdyż przywódca Elizjum niknął w oczach.

Młody wiedźmiarz wszedł do komnaty Azariasza. Starzec leżał na łóżku i wysuszonymi dłońmi ściskał kołdrę. Gdy ujrzał Uriela rozluźnił się i zmusił się do lekkiego uśmiechu. Widać jednak było, że strasznie cierpi i robi dobrą minę do złej gry.
- Witaj Urielu - przywitał się słabym głosem.
- Witaj Ojcze - odparł wiedźmiarz i ukłonił się nisko.
- Siadaj mój drogi, musimy pomówić. Wiesz pewnie już, że mieliśmy wczoraj wizytę posła z Familii.
- Tak, wiem. Wszyscy już o tym mówią.
- To nie dobrze. Trzeba jak najszybciej uciąć wszelkie plotki i poinformować ludzi o tym czego dotyczyła jego wizyta.
- A po co on właściwie przybył?
- Pewnie będziesz tak samo zaskoczony jak ja, gdy ci powiem. Otóż don Lorenzo żeni się i zaprasza przywódców okolicznych klanów na ślub i przyjęcie weselne.
Wiedźmiarz nie mógł uwierzyć. Jak dalecy byli od prawdy ci którzy rozsiewali plotki. Ciężko będzie przekonać ludzi, że wizyta posła nie wróży nic złego. Choć z drugiej strony może to być tylko podstęp ze strony Antoniazzich.
- Nie ufam Familii drogi Urielu, ale nie mogłem nie przyjąć zaproszenia.
- To oczywiste. Kto jednak pojedzie z tą wizytą.
- Muszę wysłać poselstwo i ty będziesz jednym z moich posłów.
Oczy wiedźmiarza zalśniły z radości, było to wszak kolejny dowód na to jak wielkim zaufaniem darzył go Azariasz. Szybko jednak pojawiło się wewnętrzne rozdarcie. Uriel wolałby zostać i dalej pomagać w leczeniu Ojca Ocalenia niż ruszać na poselską wyprawę. Rozkaz był jednak dla niego świętością i nie zamierzał z nim dyskotować.
- Razem z rzecznikiem Bartolomeo zorganizujecie i poprowadzicie tę wyprawę. Wierzę wam jak nikomu innemu i wiem, że nie zawiedziecie ani mnie ani Elizjum.
- Tak Ojcze. To będzie dla mnie zaszczyt.
- Za nim jednak przekażę wam wytyczne odnośnie wyprawy i poselstwa. Muszę z tobą pomówić o jeszcze jednej rzeczy.
- Słucham Ojcze.
- Gdy już będziecie w grodzie Antoniazzich... Zapomniałem jak on się nazywa...
- Saint Petegliano - pomógł wiedźmiarz.
Zaniki pamięci, były kolejnym bardzo niepokojącym objawem choroby Azariasza.
- No właśnie - ucieszył się starzec - Gdy już tam dotrzecie, musisz wśród gości odszukać, człowieka imieniem Jedediasz. To znany na stepie samotny wróżbita. Don Lorenzo pewnie nie przepuści okazji, by go zaprosić i poprosić o wróżbę. Gdy go odnajdziesz, przekaż mu ten list i poproś, by przybył do Elizjum. Najlepiej jak przyjedzie wraz z wami.
Azariasz podał Urielowi złożony i zalakowany list, który dodatkowo przwiązany był czerwoną wstążką pokrytą licznymi mistycznymi znakami.
- Dobrze ojcze.

Wieczorem tego samego dnia Azariasz wezwał obu gwardzistów, którym chciał powierzyć poselstwo do Familii Antoniazzich. Bartolomeo i Uriel stali po obu stronach łożka i słuchali z uwagą słów przywódcy Elizjum.
- Witajcie moi drodzy.
Obaj gwardziści ukłonili się ceremonialnie. Starzec wstał ciężko z łóżka i wspierając się na kosturze podszedł do swojego biurka. Na ciemnym dębowym blacie leżało kilka pokrytych mistrenym pismem listów.
- Obaj już wiecie, że to wam powierzę reprezentowanie Elizjum przed Familią na ślubie don Lorenzo. Tutaj przygotowałem dla was niezbędne dokumnety. Macie tutaj listy uwierzytelniające, życzenia i gratulacje dla dona ode mnie oraz listy do naszych sojuszników. Listy są oczywiście tylko wyrazem mojej troski i to wy musicie zapewnić naszych sojuszników o potędze Elizjum i o trwałości naszych sojuszy. Uważajcie, bo taka wizyta jest okazją dla Familii do tego, by próbować przejąć sferę naszych wpływów. Znajdźcie chwilę w czasie przyjęcia weselnego, by porozmawiać z adresatami listów. Możecie także próbować rozmawiać ze stronnikami Familii o sojuszu z nami, ale bądźcie ostrożni, bo takie zachowanie może rozdrzażnić i zdenerwować dona. A tego byśmy nie chcieli.
Azariasz zrobił chwilę przerwy, by wziąć łyk wody. Drżącymi dłońmi starzec złożył wszystkie listy i schował do czarnej skórznej torby i wręczył ją młodemu hanzycie.
- Bartolomeo strzeż tego jak oka w głowie. Te listy są bardzo ważne, czego chyba nie muszę ci tłumaczyć. Wręczaj je dyskretnie naszym sojusznikom, a te do dona odczytaj w stosownej chwili, ale nie zapomnij dodać coś od siebie. Wierzę w twoje dyplomatyczne umiejętności i nie boję się o powodzenie misji.
Wybierzcie sobie orszak jaki wam będzie odpowiadał. Tutaj pozostawiam wam pełną swobodę zarówno jeżeli chodzi o ilość świty, jak i jej skład. Musicie też przygotować podarki dla dona oraz jego przyszłej żony oraz naszych najwierniejszych sojuszników. Nasz skarbiec jest do waszej dyspozycji. Wiem, że dobierzecie coś odpowiedniego dla każdego z nich. Na koniec chciałbym byście w drodze do Familii odwiedzili Wilcze Wzgórze.
Azariasz widząc zdziwione miny gwardzistów, szybko dodał:
- Tak wiem, że to wydłuży wasz przemarsz. Zbliża się jednak rocznica bitwy i należy oddać hołd poległym. Myślę, że jest to dobra okazja by połączyć te dwie wyprawy w jedną.
Azariasz wstał od biurka i zaczął iść w stronę łóżka. Gwardziści wiedzieli, że to koniec audiencji i że czas zabrać się za przygotowania.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline