Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2010, 15:10   #10
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
- Bardzo miło z twojej strony Słowianinie.

Nie ma co się oszukiwać, facet zwracając się do mine per Słowianinie jedynie mi pochlebiał. Przypisywanie mi cech wielkich wojów stających bez mrugnięcia powieką do walki z góry przegranej, twardo dzierżącymi topór w swych silnych dłoniach.

"Who's eyes like fire - who's hearts like ice."

Ten opis, co prawda nie odnoszący się pierwotnie do Słowian, idealnie do nich pasował. I z takimi ludźmi porównał mnie Cyrus. Czasami ironia jest taka słodka, nic dziwnego, że to słowo kończy się na "a".


Buch chwilę zastanawiał się nad tym, co przed chwilą pomyślał. Szybko doszedł do wniosku, że powinien jak najszybciej o tym zapomnieć. Irytacja była w tej chwili gdzieś na końcu listy pożądanych uczuć, smakując mdły smak politowania i grzejąc się w ogniu miłości.
Litwin dawno temu zdał sobie sprawę z tego, że jego obecna sytuacja może się jeszcze bardziej pogorszyć tylko w trzech przypadkach.
Pierwszym z nich była oczywiście śmierć. Jej groźba, aż zanadto realna w dzisiejszych czasach, dodatkowo spotęgowana przez bezpośrednie otoczenie Bucha, wydawała się być faktem zgoła nieuniknionym. Dało się go jedynie oddalać, jednak czy ktokolwiek będzie miał siły, aby bronić się przez cały czas? W końcu i tak dopadnie go promieniowanie, zombie, albo inni ludzie.
Drugim z tych przypadków był nagły przypływ odpowiedzialności. Litwin i tak dźwigał już na własnych barkach losy dziesiątek, jeżeli nie tysięcy ludzi. W przypadku, gdyby miał przyjąć na siebie jeszcze więcej odpowiedzialności, Buch mógłby zwyczajnie nie podołać. W końcu nawet najwięksi się załamywali, najsilniejsze tamy kiedyś puszczą, choćby zabite rękami bezmyślnych.
Trzecią z okoliczności, mogących jeszcze bardziej pogorszyć sytuację Latviesu, była miłość. Nagły rozbłysk uczucia w sercu Litwina byłby w tej chwili zgubny nie tylko dla niego, ale prawdopodobnie również dla wszystkich ludzi, za jakich był odpowiedzialny. Miłość sprawia, że człowiek głupieje, staje się nieprzewidywalny, zmienny, niczym płomień na wietrze. Jego serce to staje się bezwzględne, to tonie w tkliwości. Zakochani potrafią poświęcać w imię miłości nie tylko siebie, ale również innych, niczego nie winnych ludzi.
Butch nigdy nie kochał w taki sposób. Co prawda miał żonę, którą kochał, jednak miłość ta była w pewnym sensie ułomna. Brakowało jej właśnie tego, co uczyniłoby ją wyjątkową, prawdziwą. Brakowało jej tego ponadzmysłowego uczucia.
Czy Butch poświęciłby się za swoją żonę? Nie wiedział i to właśnie było najgorsze.
Miłość do dzieci była czymś zupełnie innym, Litwin kochał swoje dwie córeczki, czyste duszyczki, niesplamione jeszcze tym światem. Latviesu rzadko rozmyślał o tym, co mogło się z nimi stać. Wiedział, że żadne słabości nie powinny teraz ciążyć na jego sercu. Jego poszarpana szponami przeznaczenia dusza nie mogła w ryzykować kolejnych ran. Butch musiał być silny.

Jak to jedno słowo, chwila rozmyślania może wprawić człowieka w taki nastrój... Czy jesteśmy aż tak delikatni? A może to tylko ja, może wcale nie jestem tytanem twardo trzymającym brzemię bycia ludzkim na swych spalonych słońcem chwili ramionach? Może jestem zwyczajnym pyłkiem, drobinką, która poruszy kilka innych drobinek i zniknie zapomniana? Albo rozproszy się w nicości, nie wypełniając żadnego z zadań jej powierzonych..?Kto może to wiedzieć...

Kiedy Cyrus zostawił ich samych, Butch rozłożył się na tylnej kanapie kabrioletu i przez chwilę obserwował niebo.

Ile ja bym dał za to, żeby być jednym z tych beztroskich obłoczków. Wiecznie sunąć po nieskończonym błękicie, goniąc jedne chmurki, a uciekając przed innymi. Wieczny wyścig tych z zewnątrz, obserwatorów. Gdybym mógł choć na chwilę, na wieczną chwilę, bo one przecież nie znają czasu... Czas to narzędzie słabości, najlepiej jest nigdy go nie poznać...



Litwin powoli przysypiał, zasłoniwszy twarz włosami miał nawet duże szanse na to, że nie spali sobie skóry w tym żarze, a nie będzie także musiał wąchać tego, co oferuje mu stara tapicerka kabrioletu.
Maks w milczeniu zajmował się swoimi chemikaliami.

Bywają szczęśliwi. Tacy, którzy potrafią zapominać... Niepamięć to lek na wszystko.

Tylko cisza, szum wiatru i znów cisza. Wcale nie grobowa, o nie!

Ta cisza jest jak muzyka. Doskonała, bo nie skażona żadnym dźwiękiem.

I wtedy padły strzały. Kilka serii, Butch nie potrafił rozpoznać karabinu z jakiego strzelano, ale wiedział, że nagle groźba śmierci zmaterializowała mu się przed samym podrażnionym przez tutejsze słońce nosem.

- Mam pomysł. Zostań tutaj. Ja idę do busa. Tam będę Cię osłaniał. Powodzenia. Cokolwiek na nas idzie. - Po tych słowach wbiegł do busa. Usadowił się na miejscu kierowcy. Przez otwarte drzwi miał dobry widok.

Litwin wyciągnął broń. Stary Colt 1911 dobrze siedział w dłoni. Zimno stali uspokoiło go. Poddać się bez walki? Nigdy! Sprawdził jeszcze magazynek. Siedem kul siedziało na swoim miejscu, gotowe do gwałtownego zagrodzenia drogi jakiemuś nieproszonemu gościowi.
Pociągnął zamek, szczęk ładowanej broni zawsze był dla niego czymś niezwykłym. Fascynowała go nie tyle sama broń, ile jej działanie. Ten dźwięk był pierwszym ostrzeżeniem.
Maks rzucił się w stronę busa.
- Ach Maks, te Twoje pomysły! Takie... dopracowane. - Rzucił z uśmiechem w stronę mężczyzny, starając się ukryć drżenie głosu, po czym zaczął walić dłonią w klakson.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 16-02-2010 o 15:57.
Minty jest offline