Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2010, 17:46   #4
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jestem Peter Simons. Ze względu na moją dolegliwość - Syndrom Obcego oraz zamiłowanie do mikstur chemicznych przezwany Śmierdzielem. Urodziłem się w Hegemonii, a od pewnego czasu tępię tych, którzy zabili moich przyjaciół - mutantów. Tak, jestem Łowcą Mutków, jak wyraźnie wskazuje przewieszony przez moje ramię Pogromca. Nie, nie podnieca mnie zabijanie kogokolwiek, ale to ścierwo musi zostać wytępione. A poza tym zwykle dobrze mi płacą.
Zaiste, niezbadane są koleje losu. Można by się zastanawiać jak z ciepłego południa Stanów, trafiłem na północ. Konkretnie na front, na wojnę z Molochem. Sam się ciągle zastanawiam i nie znajduję odpowiedzi. W każdym razie trafiłem, walczyłem i przeżyłem, a to już spore osiągnięcie. Teraz powoli wracam do swojego poprzedniego zajęcia: szukania i wykonywania zleceń na zabijanie mutantów. Ze mną podróżuje dwóch moich przyjaciół z frontu. Jeden to Howard Flumer narwany rewolwerowiec z Teksasu. Jest złośliwy, nieodpowiedzialny i ma zapędy sadystyczne. Drugi to "Staruch", czyli Morgan Werkel. Ten dla odmiany jest fanatykiem, który oczekuje, że maszyny zbawią świat... czy coś w tym stylu. Szczerze mówiąc nie nadążam za nim. Ma strasznie nieżyciowe podejście do... życia właśnie i niewłaściwie poukładane priorytety.
I z takimi właśnie idiotami przyszło mi podróżować. Mam jeszcze motocykl z świecącym pustką bakiem i pistolet z ostatnimi nabojami. Sama radość. Ale coś czuję, że wkrótce mój los się odmieni. Oby na lepsze.

Idziemy przez pustkowie. Nie mamy konkretnego celu. Wszyscy trzej mamy nadzieję, że uda się znaleźć mniej więcej bezpieczne miejsce i jakąś robotę. Ale tutaj? Tutaj jest tylko piach, trochę skałek, ew. suchorośla. Pusto i nudno. A ja na dodatek muszę prowadzić swój motocykl, zamiast na nim pojechać do najbliższego miasta, bo po pierwsze musiałbym zostawić tych dwóch idiotów, którzy beze mnie zginą na pewno, a po drugie żaden z nas nie ma mapy, więc nie wiemy, gdzie jest najbliższe miasto. Cóż więc nam pozostaje? Idziemy przed siebie i w końcu coś znajdziemy.
Najpierw znaleźliśmy jakiegoś dziwaka, dziwniejszego od nas trzech razem wziętych. konkretnie to nas minął na drodze, na tyle na ile kawałek pustkowia bardziej ubity niż jego otoczenie zasługuje na miano drogi. A mimo wszystko nieczęsto się na pustkowiu spotyka gości w limuzynach. Ale przejechał nie zaszczycając nas uwagą. Nie wiem z reszta po co Howard próbował zwrócić na nas jego uwagę. Niech sobie świrus jedzie w swoją stronę, my idziemy w swoją.
Kawałek za miejscem spotkania trafiliśmy na obozowisko tych gości (wariata i jego szofera), choć zostało już z niego tylko dogasające ognisko i zwłoki jakiegoś zmutowanego psa, z twardą skórą i metalowymi zębami. Potrzeba było czterech pocisków z Magnuma, żeby go zabić. Na szczęście nie nasze pociski, tylko tego kierowcy zapewne, więc mnie nie wzruszają.
Zostaliśmy na nocleg. Howard w czasie swojej warty słyszał jakieś kroki, ale gdy mnie obudził był całkowity spokój. Dopiero nad ranem się okazało, że mój motocykl jest częściowo oblany cieczą, która mi wygląda na kwas siarkowy. Na szczęście niewystarczająco stężony, żeby coś zepsuć. Poszedłem po śladach tego co się kręciło przy motocyklu i znalazłem wylegującego się na skale psa, podobnego do tego, który leżał martwy przy "obozie". Ale ta bestia była większa. Nie opłacało się ryzykować za darmo, więc wycofałem się i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Howard wypatrzył na skale coś błyszczącego. Chcieliśmy wysłać Starucha na zwiad, żeby sprawdził, czy to coś niebezpiecznego. Za bardzo się bał, więc w końcu poszliśmy wszyscy, zostawiając tylko motor, bo podejście było za strome. Okazało się, że to ukrzyżowany facet, z diademem z jakiegoś szkła (pewnie potłuczona butelka). Wg. mnie skonał koło północy, może trochę po. Ślady wskazywały na to, że na tamten świat odprowadzał go z tuzin oprawców i pewnie gapiów. Obok leżała tabliczka, która pewnie urwała się z krzyża, a głosiła "Zgodnie ze zwyczajem". Czyżby zdrajca gangu? Staruch twierdzi, że raczej heretyk, ale pewnie się nie dowiemy. Zaczęli się jeszcze kłócić, czy zdejmować faceta, ale nie słuchałem ich, tylko poszedłem z powrotem w dół, a oni na szczęście za mną.
Na ścieżce zaatakowały nas trzy Croats. Najwidoczniej nie wiedziały z kim zaczynają, bo jednego usiekłem ja, drugiego na spółkę ze Staruchem, zanim jeszcze do nas dobiegły. Trzeci uderzył Howarda, ale błyskawicznie za to zapłacił, a cios był mniej więcej tak szkodliwy jak mocne klepnięcie w plecy.
Dalsza droga przebiegała bez przeszkód. Już się zaczynało ściemniać, gdy dotarliśmy do jakiegoś lasu. Zainteresowani światłem między drzewami postanowiliśmy jeszcze raz zboczyć z drogi i sprawdzić, czy znajdziemy tam bezpieczne miejsce na nocleg. Niestety znaleźliśmy tylko dwa świecące drzewa, a na sznurku między nimi trzy kłapiące dziobami ptaki. Howard zaczął na nich wyładowywać swoje frustracje (głównie na drzewach, bo ptaki się spłoszyły), a Staruch chyba się wahał między poddaniem drzew dokładnemu badaniu, a oddaniem im hołdu. Chwilę się psychopaci pokłócili, ale w końcu ruszyliśmy dalej i wędrowaliśmy aż do świtu, kiedy to wyszliśmy z lasu. Napotkaliśmy jakiegoś szczura, którego Howard chciał obrabować, a Staruch obronić, ale końca dyskusji nie widziałem, bo mój organizm powoli zaczynał się buntować. Odszedłem więc nieco na bok i ułożyłem do snu. Nawet nie widziałem jak wśród opadającej już mgły pojawiło się miasto.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline