Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2010, 19:59   #13
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kUhi7sxQV3I[/MEDIA]
Jackie podszedł jeszcze na chwilę do tyłu busa i rozejrzał się po okolicy. W kilku miejscach zauważył wyraźniejsze ślady opon, sugerujące, że kierowca albo stracił panowanie nad pojazdem, albo lekko zwariował. Nie miało to z resztą większego znaczenia. Nie widząc żadnego niebezpieczeństwa z tej strony Jack poszedł w ślad swojego dowódcy.
To co jeszcze przed chwilą, gdy stał na nasłonecznionym placu. wydawało się mrocznym wnętrzem, teraz okazało się wcale nieźle oświetlone. Ściany były dziurawe prawie jak szwajcarski ser, więc wpuszczały do środka sporo promieni słonecznych.
Nie było nic wartego oglądania. Krok za krokiem, uważnie rozglądając się na wszystkie strony, udał się piętro wyżej. Na "schodach" widniał wyraźny ślad łusek, a gdzieniegdzie plamy krwi.
Przed oczami Jacka pojawił się obraz walki, jaka się tu stoczyła.
"Oto grupka ludzi siedząca w pancernym busie pada na podłogę od siły uderzenia w ścianę. Nie mają czasu by się podnieść i zorientować w sytuacji, gdy drzwi, mocne stalowe drzwi, które miały wytrzymać nawet bliską eksplozję granatu zostają wyrwane. Zdumienie i przerażenie nie powstrzymuje ich przed otwarciem zmasowanego ognia do wroga, gdy tylko się ukazuje. Potężny tank pada nafaszerowany jak dobry indyk w święto dziękczynienia, tyle że ołowiem. "Biegiem, biegiem." - wyrywa ich z otępienia krzyk nieformalnego przywódcy. Po kolei wypadają z samochodu i pędzą do jedynego miejsca, które wydaje im się bezpieczne - wieży. Jeszcze nie wszyscy do niej docierają, gdy okazuje się, że zombich jest więcej niż myśleli pierwotnie. Strzelają na oślep za siebie, ale praktycznie każdy strzał trafia, tak gęsto jest od wrogów. Na podłogę upadają z brzękiem złociste łuski po nabojach, pryska krew, spadają fragmenty rozkładających się ciał. Drużyna wie, że tutaj się nie obroni, cofa się wyżej, w poszukiwaniu miejsca, które można by zabarykadować."
Cyrus i Jackie także docierają piętro wyżej. Sytuacja nie wygląda lepiej, tak samo dużo gruzów, pyłu i kawałków tego co tu dawniej było. Jedyna cenna rzecz, to M16, wciąż trzymane przez zaciśniętą dłoń. Choć martwa, nie wypuszcza swojego skarbu. Jackie podszedł i podeszwą zgniótł palce szkieletu, uwalniając broń. Pewnie sprawna, a jak nie, to może choć kilka nabojów się znajdzie. Prawie natychmiast zaopiekował się nią, przyglądający się uważnie zwłokom Cyrus. Dobrze. Jackie widział już takie rzeczy, ale nadal przeszukiwanie zwłok budziło w nim pewien niesmak. Nie wątpliwości natury moralnej. Trupy nie potrzebowały już swojego majątku, a Jackie mógł potrzebować. Należało więc brać co przydatniejsze rzeczy i zmówić zdrowaśkę za spokój duszy tego anonimowego wspomożyciela. Ale niesmak przed dotknięciem czegoś co przed chwilą leżało w martwej dłoni pozostawał.
Nieco rzadszy ślad łusek, a gęstszy zakrzepłej krwi prowadzi wyżej.
"Jeden z drużyny, młody Japończyk, potyka się o jakiś leżący na pochylni kamień i prawie upada. Reszta go wyprzedza, zbyt zajęta troską o własne życie. W końcu on też wstaje i dalej się cofa. Niestety z tłumu zombich wypada hunter. Nim Japończyk zdążył skierować na niego ogień, ten chwyta go za rękę i wgryza się w nią. Okropny wrzask bólu wstrząsa pomieszczeniem. Nie na długo, bo po chwili ucisza go boomer silnym uderzeniem w kark. Na padające ciało rzucają się następne zombie. Odgryziona dłoń upada na posadzkę. Karabin jeszcze przez chwilę podskakuje na ziemi, rozsiewając wokół pociski, nim mechanizm spustu okazuje się silniejszy niż martwy już palec. Broń cichnie, a nieumarli ucztują na jej właścicielu, rozrywając go na strzępy. "Makoto!" - wręcz wyje seksowna blondynka na pochylni na wyższe piętro. Reszta drużyny prawie siłą ciągnie ją za sobą. Śmierć przyjaciela zatrzymała przeciwników na chwilę. Krótką chwilę. Dowódca grupy, postawny szatyn krwawi mocno z ramienia, rozoranego jakimś przypadkowym strzałem któregoś z towarzyszy. Krew i łuski gęsto znaczą drogę ucieczki."
Wyższe piętro było już ostatnim. Przynajmniej ostatnim jakie obecnie istniało i było dostępne. Reszta wieży zawaliła się najwidoczniej już sporo wcześniej. Tutaj też nic ciekawego. Ani radia, ani planów. Nic. Przynajmniej broń tej grupy została. Jakieś plecaki. Kości sporo, ale tylko zombich. Wyjścia były dwa. Albo ludzie wygrali, wybili wszystkich napastników i opuścili ten budynek, albo zasilili szeregi tych, do których jeszcze chwilę temu strzelali. Gdyby wygrali, nie zostawiliby broni. Jackie zamknął oczy i spuścił głowę. Przez chwilę uczcił pamięć tych, którzy drogo sprzedali tutaj swoje życie.
"Docierają na kolejne piętro, które okazuje się ostatnim. Wyżej uciekać się nie da, za wysoko żeby wyskoczyć i uciekać, żadnych drzwi do zamknięcia. Większość drużyny jest zrozpaczona. Tylko dowódca - Bob - jest zdecydowany walczyć do końca, mimo że nie widzi nadziei. "Przygotować się" mówi do reszty, a oni mimowolnie unoszą broń. Tak się przyzwyczaili do wykonywania jego rozkazów, że ani rozpacz, ani panika ich przed tym nie powstrzymają. Po chwili do pokoju wkraczają zombie i rzucają się na piątkę przyjaciół. Znów rozlegają się wystrzały. Kolejne zombie padają, ale zdaje się ich nie ubywać. Drużyna się cofa. Chłopak z dredami spogląda na swojego Desert Eagle'a z przerażeniem, gdy ten wydaje z siebie ciche kliknięcie. Trafił się wadliwy nabój, może źle się ułożył. W każdym razie broń się zacięła w najmniej odpowiednim momencie. Jej właściciel za moment zawahania płaci życiem, bo zombi dopadają do niego. Po chwili ginie także dowódca, ginie starszawy już Paul. Dwunastoletni chłopiec, Matthew, jedyny nieuzbrojony w tej grupie, cofa się, patrząc na zbliżającą się hordę. Nie zauważa końca podłogi i wypada przez dziurę w ścianie. Cudem, upadek okazuje się nie być śmiertelnym, ale to wcale nie dobrze. Już za chwilę trafia pod czułą opiekę zombich. Blondynka - Emma - zostaje sama. Wkłada lufę swojego M16 do ust. Jest to straszliwie niewygodne, ale przecież to tylko na chwilę. Nie chce stać się zombi. Woli zginąć. Zabije się i nie dołączy do tej krwiożerczej zgrai... Okazuje się za słaba. Karabin wypada jej z rąk i głucho uderza o podłogę. Pozbawiona wszelkiej nadziei nie zdobyła się na odwagę naciśnięcia spustu. Upada na kolana, a zombie powoli podchodzą. Nie spieszą się, jakby wiedziały, że ofiara im nie ucieknie. Jakby chciały wydłużyć jej agonię. W końcu i ona staje się jedną z nich."
Oczywiście to tylko wyobrażenia. Jackie nie mógł wiedzieć jak wyglądali Ci ludzie, jak się nazywali, ani co czuli. Ale taki właśnie obraz podsunęła mu wyobraźnia.
Z zadumy wyrwał go odgłos strzelaniny. Niby odległy, ale nie tak, jak by sobie tego życzył. Po chwili usłyszał klakson ich samochodu. Zaklął w duchu. Dla nich taki alarm był zbędny, a walczących na pewno tu ściągnie. I oby było wśród nich dużo ludzi. Z ludźmi da się pertraktować. Zdejmując plecak podszedł najbliżej krawędzi budynku jak tylko mógł, nie ryzykując upadku. Wyjął lornetkę i podniósł ją do oczu.
- Chyba ktoś do nas jedzie, ale jeszcze go nie widzę - powiedział do Cyrusa, jednocześnie lustrując dokładnie okolice głównej bramy i stojących za nią budynków. Dopiero gdy się uważnie rozejrzał założył z powrotem plecak, zawiesił lornetkę na ramieniu i przystąpił do wykonania rozkazu Cyrusa, i do szybkiego dołączenia do reszty ekipy.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy

Ostatnio edytowane przez Radagast : 16-02-2010 o 21:15. Powód: podkład
Radagast jest offline