Iran był zmęczony. Pot lał mu się po plecach ściekając zimną stróżką tam gdzie słońce z rzadka zagląda. Mięśnie i łydki paliły go żywym ogniem przypominając, co krok o ciężarze wyrzutni którą dźwigał. Każdy oddech rwał w piersi palącym bólem…
Po uporaniu się z orczą machiną wojenną ogarnęła go chwilowa euforia szybko jednak zgaszona widokiem rozczłonkowanego ciał gwardzistki - Ventris ledwo powstrzymał skromny posiłek przed nagłą ucieczką z jego własnych trzewi. Odwrócony plecami do pobojowiska, wraz z Dekaresem załadował kraka zgodnie z rozkazem Golema i pośpiesznie ruszył ślad za załataną na prędce Chimerą.
Nie myślał nawet o tym czemu znów idą z tyłu, co jakiś czas bez większego namysłu wystrzeliwywał kilka salw z laguna do zbliżających się pojedynczo okrów, tak jak większość towarzyszy. Jedyne co kołatało się w jego sercu to gorąca chęć rzucenia się na pryczę i przespania reszty dnia. Łajał się za to w myślach wspominając słowa kapłanów: “Tylko w śmierci, obowiązek znajduje swój koniec”. Prosił imperatora o siłę, przyciskając do piersi swój mały modlitewnik.
Teraz niewielka książeczka pozostawała w kieszeni. Zmuszeni do biegu gwardziści próbowali dotrzeć do oddalonej kolumny transportowców. Iran biegł co sił w nogach, modląc się by nie upuścić ciężkiej i w dodatku załadowanej wyrzutni. Nie oglądał się za siebie, zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, iż wreszcie Xenos wykazali się szczątkowym intelektem i zebrawszy się w jako taką kupę ruszyli w ślad za pierzchnącą ariergardą Gariańskiej Gwardii.
Potworny huk wstrzymał na chwile żołnierzy, tak jakby bomby z orczych samolotów posypały się na głowy uciekającego oddziału. Iran spojrzał na tony gruzu odcinające trasę ich ucieczki
-O nie - jęknął -Na Tron co my teraz zrobimy, jesteśmy zgubieni…. -
Szczęściem Debonair nie tracił zimnej krwi. Na jego rozkaz Ventris opadł na kolano i podrzucił na ramie ciężką orczą wyrzutnie. Zacisnął na spuście śliskie od potu dłonie, przymierzył w największego zielonoskórego i wypalił olbrzymimi przeciw pancerny pocisk prosto w jego pierś. Przynajmniej miał nadzieję że Krak rozerwie potwora na wylot.
Po pierwszym wystrzale zajął się szybko ładowaniem pocisku przeciwpiechotnego wyjąc jednocześnie do Hivera
- Dekares ma rację, uciekajmy stąd bo nas pożrą żywcem, musimy dołączyć do kolumny, sami przecież nie mamy szans…- nie zwracał już nawet uwagi na własny zdławiony, płaczliwy głos. Miał nadzieję, że dowódca pomyśli trzeźwo i nakaże odwrót, lub choćby jakieś okopanie się. Na pustym skrzyżowaniu ulic, gwardziści wydawali się być odsłonięci jak pojedyncze jajo na całkiem sporej patelni
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure. |