Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2010, 19:38   #62
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jesus był niezwykle czarujący, uwodzicielski i miły podczas rozmowy w Rebeccą. Zupełnie jakby to nie był on. I może nawet Cherrytwig uwierzyłaby w to co jej mówił, gdy nie fakt, że to potomek McAlestera. Tego wrednego skurwysyna, któremu Toreadorka chciałby serce wyrwać. Już miała to rzucić Ventrue w twarz gdy kątem oka zobaczyła jak komisarz szybko zrywa się z miejsca. De La Mesas też to musiał zauważyć.

Valdez stał teraz nad Lancasterem, wskazującym palcem prawej ręki mierzył w czoła archona, lewą ręką miał oparta o stół. Toreador starał się zachować spokój i kamienną twarz. Coś mówił do swojego gościa, ale ten najwyraźniej go nie słuchał. Uderzył tylko pięścią w stół i wyszedł. Mijając Rebeccę i De La Mesasa rzucił im wrogie spojrzenie. Na chwilkę przystaną przy Hatchu. Ale tylko na chwilkę. Być może chciał mu coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.
Raul Valdez prał na przód, a młodzi bywalcy klubu rozstępowali się przed nim niczym wody Morza Czerwonego przed Izraelitami.

Lancaster jak gdyby nigdy nic zaprosił wszystkich do swojego stolika.

- Sytuacja nie przedstawia się najlepiej. – Mówił to patrząc na Hektora Hatcha. – Nie powiem, żeby obchodziła mnie śmierć jakiegoś człowieka. Bo nie obchodzi. Ale obchodzi mnie gdy ową śmierć przypisuje się nam. Przypisuje się diabłu. – W myślach policzył zebranych. – Dwójki brakuje. – Swój wzrok przeniósł na nobliwego staruszka, który dostarczył zaproszenia wszystkim. Ten tylko rozłożył bezradnie ręce. Lancaster pokręcił głową z dezaprobatą i ponownie zwrócił się do obecnych spokrewnionych. – Święta Inkwizycja jest w mieście. Łowcy Czarownic są tu też. Do tego mamy pewne kłopoty ze Zmiennokształtnymi.

I dalej było tylko o tym, że grunt się pali pod nogami. Że trzeba jednak znaleźć winnego makabrycznych zbrodni. Trzeba, bo o ile ciemnemu motłochowi wcisnąć można wszystko, to inkwizycji czy łowców już się tak nie oszuka.
Ogólne bzdury, którymi chyba tylko sam Lancaster się przejmował. Przejmował się, bo to jego przyjaciela, co często podkreślał, zginął.

Przejmować się mógł jeszcze też De La Mesas, ponieważ co by tu dużo nie mówić inkwizycja i łowcy mogli łatwo przenieść się do sąsiedniej domeny, która była jego domem. Ale o ile po Lancasterze widać było, że mu zależy, o tyle potomek McAlestera w ogóle tego po sobie nie pokazywał.

Wampiry z domeny Laredo wysłuchały tego co archon miał do powiedzenia. I tylko tyle. Zajęci swoimi sprawami. Jedni usadzali swoje tyłki na stołkach. Inni zupełnie nie wiedzieli co z sobą zrobić. A sam Lancaster całą sytuacją był wyraźnie zniesmaczony.

Spotkanie zakończyło się właściwie niczym. Każdy tylko pokiwał ze zrozumieniem głową. I wyszedł zająć się swoimi sprawami.

Damian odprowadził Eve do domu poszedł zapolować. Ssał go głód. Ofiray nie musiał długo szukać, zresztą wybredny nie był. Zaspokoiwszy głód, zalizał ranę ofiary, w końcu nie był potworem, pił tyle żeby przeżyć.
Gdy podniósł się znad ciała miał niemiłe przeczucie, że ktoś go obserwuje. Obrócił się szybko, ale nikogo nie dostrzegł. A dziwne uczucie zniknęło. Nosferatu profilaktycznie przeszukał okolicę, ale nic nie znalazł. Nic niepokojącego. Jednakże, żeby zmylić ewentualne cienie śledzące go postanowił wrócić do schronienia Toreadorki kanałami. Znał już trochę ich rozkład i wiedział. Po za tym była to świetna okazja do spenetrowania nieco tych nieznanych mu jeszcze regionów. Ze dwa razy się zgubił. Ale w końcu dotarł na miejsce. Już miła odsunąć klapę nieopodal domu Eve, gdy zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie jej podnieść. Coś ciężkiego musiało na niej stać. Musiał więc znaleźć inną studzienkę, przez którą mógłby wydostać się na powierzchnię. Znalazł ją dość szybko. Gdy wyszedł na powierzchnię od razu rzuciły mu się w oczy radiowozy zaparkowane przy domu Eve Calldwell. Dużo radiowozów. Jeden z nich stał właśnie na studzience, przez którą Damian pierwotnie planował wyjść. Ukryty za zasłoną mógł spokojnie minąć tłum gapiów i policyjny kordon. Wślizgnął się do środka. Cały dom był zdemolowany. I żadnych śladów Toreadorki, tylko kupka popiołu. Nosferat domyślał co się stało. W budynku nie było jednak już nikogo. Nagle przez okno wpadła puszka z gazem, potem druga i trzecia. A później nastąpił atak jednostki antyterrorystycznej. Damian się ulotnił.

Dwie noce później, penetrując kanały i Nosferat znalazł Śmierć Ostateczną. Mógł się jedynie domyślać, co go z taką siłą wciągnęło pod wodę. Walczył jak tylko mógł, ale mocne szczęki, zaciśnięte wokół nogi nie chciały puścić. Zwierzę zaczęło okręcać się wokół własnej osi, jak to miało w zwyczaju, starając się wyrwać kawał mięsa z ofiary.
Szarpanina. Plusk wody. W prawdzie Damian nie potrzebował powietrza, wampiry w końcu nie oddychają, ale i tak co jakiś czas wypływał na powierzchnię. Wypływał i natychmiast był z powrotem wciągany pod wodę. Bardziej wyczuł, ale i usłyszał trzask własnych kości. Nie wspominając już o bólu jaki towarzyszył wyrywanej kończynie. Woda zabarwiła się na czerwono. I następne szczęki chwyciły go, tym razem za ramię. Później jeszcze inne. Nosferat odszedł, rozerwany na strzępy zapewne przez krokodyle swojego pobratymca.

Rebecca Cherrytwig często rozważała propozycje złożoną jej przez De La Mesasa. Właściwie nie wiedziała dlaczego, ale myślała o niej. Wyjechać z miasta. Daleko. Zacząć od nowa. To było zbyt piękne. Tej nocy też ją rozważała. Wracała właśnie z galerii i rozmyślała jak ona w gruncie rzeczy nienawidzi tego miasta. To co, że jej wystawa odniosła sukces. Ale był to sukces na prowincji i tak naprawdę nic jej nie dawał.
Nawet nie zauważyła dwóch typów, którzy weszli za nią do budynku. A którzy rzucili się na nią, gdy tylko otworzyła drzwi swego mieszkania. Sparwnym i szybkim ruchem wbito jej kołek w serce i Rebecca zapadła w letarg.

Hektor Hatch nie długo cieszył się swoją domeną. Dał podejść się łowcą jak małe dziecko. W jego ulubionym barze. Na wabia użyli jakiegoś chłopaczka, z takich Hatch często pił. Ten jednak nafaszerowany był jakimś świństwem, które dosłownie zwalił Toreadora z nóg. Czyjeś na pozór pomocne dłonie pomogły mu wstać. Potem czyjeś ramię podpierając go wyprowadziło go z lokalu, zaprowadziło do zaułka. Czyjaś silna dłoń umieściła kołek w jego sercu.

Charrytwig i Hatch obudzili się związani, wiszący głowami w dół w jakiejś cuchnącej piwnicy. Przed nimi stało dwóch mężczyzn.

Ponoć ludzie boją się wampirów ze względu na to iż te dopuszczają się bestialstw na swych ofiarach. Ale łowcy, w których ręce wpadła dwójka Toreadorów potraktowali ich z takim samym bestialstwem, jakie przypisuje się wszystkim dzieciom Kaina.

I nawet Przeklęty pomiot syna Ewy modli się o śmierć…


KONIEC!!
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 17-02-2010 o 19:43.
Efcia jest offline