Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2010, 17:13   #18
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Rozdział Pierwszy: Pytania

Zofia Głowska

Wir nabierał prędkości. Powiększał się, zmieniał barwę, grzmiał. Małe tornado raz po raz wypluwało z siebie błękitne pioruny, lecące gdzieś w przestworza, poganiające chmury, może wymierzone w któreś ze słońc.
Trąba powietrzna co chwila stawała się zielona, szara, czerwona, czy złota. Barwy zdawały się zmieniać równie szybko, co co wyraz twarzy Zofii. Odkąd dziewczyna włożyła dłoń w wir, jej twarz stopniowo przemieniała się z zaintrygowanej w wystraszoną, aż pojawił się na niej grymas bólu. Ręka utkwiła na dobre, nie dało się z nią nic zrobić.
W gruncie rzeczy, to dziewczyna nie wiedziała nawet, czy posiada jeszcze dłoń. Nie czuła nic oprócz rwącego bólu w nadgarstku.
Stało się to nagle. Gdy jej ręka złamała granicę pomiędzy światem, w którym się znajdowała, a wnętrzem trąby, tornado oszalało.
Początkowo objawiało się to wyrzucaniem z niego błyskawic i pojawieniem się dźwięku, potężnego, niczym odgłos startowy odrzutowca. Huk był nie do zniesienia, chwilowo Zofia myślała nawet, że za moment popękają jej bębenki w uszach, nic takiego się jednak nie stało. Tornado hałasowało nadal, a słuch dziewczyny ani chciał się poddać. Wtedy Głowska nie cierpiała jeszcze bólu w nadgarstku. Obszar czucia dziewczyny zdawał się kończyć kilka centymetrów powyżej dłoni, w miejscu, gdzie kończyło się tornado. Żadnego pędu powietrza, żadnego zimna, bólu, łaskotania, zwyczajnie nic. Dokładnie, jakby nie miała już dłoni.
Jak się później okazało, hałas i pioruny były jedynie preludium. Tornado kręciło się coraz szybciej, zaczynając oddziaływać na otoczenie. Już nie tylko Zofia zdawała sobie sprawę z istnienia trąby powietrznej. Trawa została powyrywana, kwiaty zdmuchnięte, wielkimi drzewami trzęsło, jak patyczkami, po chwili zaczęły także być wyrywane z korzeniami z ziemi.
Trudno było nie zdziwić się na widok tego, co dotychczas skrywane było pod powierzchnią ziemi. Ogromne drzewa były bardziej niezwykłe, niż można było się spodziewać. Głęboko pogrzebane w czarnym gruncie nie znajdowały żadne tam poskręcane korzenie, przesiąkłe wilgocią i cuchnące trzewia rośliny. Skądże znowu! Pod ziemią znajdowały się lustrzane odbicia drzew, leciutko wygięte w kąt rozwarty. Drzewa z korą, liśćmi, igiełkami, kwiatami i owocami, bez żadnych zabrudzeń, wolne od śladów kontaktu z ciemną, wilgotną ziemią. Niezwykłe rośliny fruwały teraz dookoła powiększającego się wiru, niczym groteskowe bumerangi, tracąc co chwilę jakąś gałąź, lądującą gdzieś nieopodal Zofii, czy łamiąc się wpół.
Co dziwne, chociaż Zofia odczuwała jedynie podmuch silnego wiatru na ciele, to był to podmuch nieporównywalny z tym, co działo się dookoła niej. Póki co zdawało się, że dziewczyna jest bezpieczna. Gdyby nie ręka uwięziona w wirze, można by nawet rzec, że była w komfortowej sytuacji.
Wtedy poczuła ból. Jakby miliony ostrych kawałeczków piasku przeżerały jej nadgarstek, wbijały się coraz głębiej i głębiej... Ciało bez żadnego oporu poddawało się działaniu wiru. Zofia czuła ból coraz wyżej, wciąż będąc w potrzasku, nie mogła zrobić nic więcej, niż krzyczeć.
Kiedy ból dochodził już ponad nadgarstek, a Zofia w dziwny sposób nie mogła stracić przytomności, wszystko ustało. Tornado znikło, drzewa z hukiem spadły na gołą ziemię, a deszcz gruntu i trawy zrosił ciało Głowskiej.
Leżała przed nią naga, młoda kobieta. Zdawało się, że jest przytomna, gdyż miała otwarte, żywe oczy.
Zofia spojrzała w dół, jej prawa ręka zwyczajnie zniknęła. Pozostał po niej jedynie dziwacznie zabliźniony kikut. Nie odczuwała żadnego bólu, jedynie lekki brak symetrii. Dziewczyna dokładnie obejrzała rękę, na bliźnie widniał niebieski znak, wypisany jakby linią błękitnych żył. Blizna była gorąca w dotyku.

Nagły szelest trawy zwrócił jej uwagę. To jej ręka, posługując się palcami, niczym pająk odnóżami gnała gdzieś przed siebie. Wyglądało to niczym scena z kiepskiego filmu grozy, jednak dłoń zamiast rzucić się dziewczynie do oczu, biegała niczym opętana po polanie.

Ashino Vangraden alias Ryoku i Jakub Kania

Wędrówka nie okazała się długa. Po jakichś piętnastu minutach marszu wśród majestatycznych drzew, czując pod bosymi stopami dotyk wielkiej trawy, raz po raz jakiś kamień, albo gałązkę, słysząc głosy zwierząt i szum lasu.
Kiedy opuścili polankę, przyjemny chłód ogarnął ich ciała, trawa ustąpiła uschłym gałązkom i zimnej ziemi. Mimo tego, że niewątpliwie znajdowali się pośród głębokiego lasu, nie widzieli żadnych zwierząt.
Czuć było zapach żywicy i igiełek sosnowych, las zdawał się być wielki i nieskończony, jednak drzewa nie rosły zbite w kupę, mieli dużo przestrzeni, czuli się swobodnie.
Po kilku chwilach, pokonawszy może kilometr drogi, Ashino i Jakub natrafili na wąwóz. Jego dnem płynęła rzeka. Żaden leśny strumyk, prawdziwa rzeka, wartka, z przejrzystą wodą, chyba nawet niepłytka.
Zejście na dół wąwozu wcale nie było takie proste. Co prawda nie opadał on aż tak drastycznie w dól, żeby uniemożliwić bezpieczne zejście, jednak jego brzegi porastało mało drzew i dużo mchów. O dziwo, ani Ashino, ani Jakub nie nabawili się podczas zejścia w dół żadnych urazów. Jedyne, co ich bolało, to stopy. Żaden był z nich Cejrowski, bose spacerowanie po lesie musiało przynieść skutki. Podrażnione stopy, dopiero teraz zaczęły dawać o sobie znać. Kiedy stanęli na brzegu rzeki, odezwała się każda igiełka, każdy kamyczek, na jaki stanęli podczas podróży.
Rzeka była rzeczywiście głęboka. Brzeg opadał stromo w dół, ginąc gdzieś w ciemnościach głębin czystej wody. Prąd był silny, a koryto szerokie, na oko miało z dwadzieścia metrów szerokości.
Po drugiej stronie rzeki wąwóz wznosił się z powrotem w górę. Nadal znajdowali się w pełnym lesie, rzeka nie odsłoniła widoku na żadne polany. Dodatkowo coś ciągle szumiało złowrogo. Najwidoczniej gdzieś tutaj znajdował się wodospad.

- Ach, ty gburze! - Wrzasnął jakiś bas za ich plecami. - Ja ci pokażę!
Piechurzy odwrócili się błyskawicznie. Tuż przed nimi, zagrodziwszy im swym wielkim ciałem drogę ucieczki w głąb lasu siedział ogromny, kamienny stwór, aktualnie walczący ze swym ogonem, również posiadającym i głowę i ręce.
- Łotrze! - Ciało obsypało ogon gradem piąch. - Idziemy w górę!
- A właśnie, że w dół! - Ogon również nie pozostawał w cieniu. Idealnie omijał z rzadka utrzymaną gardę korpusu.
- Utopię drania! Trzymajcie mnie, bo utopię! - Korpus zwróci się do Ashino i Jakuba.
- Sam się utop, kamienny łbie! Patrzcie, jaki mądrala! - Ogon również nie był zadziwiony obecnością dwójki prawie nagich ludzi.
Stwór nadal walczył sam ze sobą, kiedy pomiędzy nim, a dwójką ludzi, z ziemi wyskoczył kret. Niby nic w tym dziwnego, jednak malutkie stworzonko, zlustrowawszy sytuację całkowicie wygramoliło się z piachu, po czym głosem silniejszym, niż sam potwór ryknęło.
- Stop! Głupki dwa, idziecie w górę, bo na dole przepaść, ośle móżdżki! - Po czym poprawiwszy małe okularki zwrócił się w stronę ludzi. - A wy co? Pomóżcie im wynieść się z mojego podwórza. - Wskazał łapką na oddalającego się w milczeniu stwora, który na dźwięk tych słów obrócił się i zachęcił Ashino i Jakuba ruchem dłoni, aby poszli za nim.
Po całym tym zajściu kret nie czekając na odpowiedź z powrotem wskoczył do swego tuneliku.

Monika i Michał Jabłczyńscy


Tunel wydawał się nie mieć końca. Smród zgnilizny, piski szczurów, półmrok i dotyk obrzydliwej mazi pod palcami stał się już tak oczywistą częścią otoczenia, jak choćby powietrze.
Szli cały czas prosto, płosząc szczury przed sobą i wydając niemiłe człapnięcia podczas zatapiania stóp w szlamie, albo czymś, co bardzo przypominało szlam.
Przez ponad godzinę na przed oczami mieli tylko niekończący się tunel, żadnego światełka na końcu, jednak kiedy szli tak, pokonując już ładnych kilka kilometrów drogi, w oddali zamajaczyła jasność, wyjście z tego okropnego miejsca. Trudno było nie zbliżyć się do niego przyśpieszonym krokiem. Gdy szli tak w stronę światła, gnali przed sobą już nie lichą gromadkę szczurów, pędzących na złamanie karku dnem koryta.
W momencie, kiedy rodzeństwo znajdowało się około dwudziestu metrów od końca tunelu, gryzonie z piskiem wybiegły na powierzchnię. Ich małe łapki zgrały na bruku, wywołując salwę krzyków. Ludzkich krzyków.
- Co to było? - Błyskawicznie odezwał się głos z powierzchni.
- Coś je spłoszyło! - Odpowiedział drugi, twardy głos.
Po chwili rodzeństwo rażone po oczach światłem latarek, usłyszało wystrzał. Tynk posypał się na głowę Michała.
- Wyłaź bestio, nie zabijemy cię. I nie uciekaj, bo kulka w łeb! - Zawrzeszczał skrzeczący, męski głos z powierzchni.
Światło latarki osłabło, a oczom rodzeństwa ukazał się młody mężczyzna, trzymający wycelowaną w nich dziwaczną flintę. Trudno było dokładnie przyjrzeć się broni z takiej odległości, jednak widać było, że jest bogato zdobiona i pewnie jednostrzałowa, bo młodzieniec po oddaniu strzału błyskawicznym ruchem załadował ją ponownie.
Sam mężczyzna ubrany był dziwacznie, w jakąś szarą kapotę, coś na kształt przydługiego prochowca bez rękawów, pod okryciem wierzchnim miał na sobie płócienną koszulę zawiązaną rzemieniem pod szyję, oraz niebieskie dżinsy, a na nogach nieco zabrudzone glany.
- Wyłaź! - Zagrzmiał ponownie.


Jakub Nicieja


Kuba obudził się w celi. Było to małe pomieszczenie, może dwa na dwa metry. Wyposażenie stanowiły dwa piętrowe łóżka, a gdy spojrzał na dół, ujrzał niedużą zakratowaną dziurę w podłodze. Wszędzie śmierdziało fekaliami i zgnilizną, nie było tu okien, a drzwi stanowił kawał szarego metalu bez klamek, zawiasów, ani wizjera.
Jakub leżał na ziemi, cierpiąc z powodu pulsującego bólu głowy i głosu. Odziany był w coś, co przypominało worek na kartofle, tyle, że wykrojony na kształt kombinezonu.
W celi nie było nikogo oprócz Kani, a na łóżkach leżały gołe wypchane słomą materace. Dopiero po chwili chłopiec zauważył, że podłogę pokrywają kałuże posoki, jednak po oględzinach własnego ciała, stwierdził, że nie może to być jego krew.
Lustrację pomieszczenia przerwał zgrzyt odsuwanych drzwi.
- Na przesłuchanie. - Człowieczek w małych, okrągłych okularkach i czarnym dresie zanotował coś w oprawionym w szary papier kajeciku, po czym skinął dłonią na Jakuba.
Jego rosły pomocnik ubrany w taki sam sposób podszedł do chłopca i podniósł go z ziemi.
-Idź. - Powiedział, pchając go przed sobą.
Podróż nie trwała zbyt długo, doszli jedynie do drzwi po drugiej stronie korytarza. Długiego, ciemnego korytarza.
- Drzwi odsunęły się ze zgrzytem. Pomieszczenie również nie miało okien, jednak było czyste, ściany tworzyły nieotynkowane, pomalowane biała farbą cegły, a na środku pokoju stało biurko i jedno krzesło.
Mały człowieczek w okularach zajął miejsce za biurkiem i zaczesawszy resztę tłustych włosów na bladą łysinę, zaczął mówić.
- Odpowiadajcie na pytania jasno i rzeczowo, to wszystko odbędzie się bezboleśnie. - Powiedział nie odrywając oczu od strony kajeciku.
Jego pomocnik popchnął Jakuba przed biurko, jednak nie opuścił pomieszczenia. Stanął obok drzwi, założywszy mocarne ręce na piersi.
- Kto cię przysłał? - Mały najwidoczniej zaczął przesłuchanie.


Patrycja Mazzini

Dziewczyna ledwie zdążyła wykręcić numer na klawiaturze telefonu, kiedy straciła przytomność. Aparat wysunął się z jej dłoni.
Otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że leży na jakiś pobojowisku. Wszędzie walały się powyrywane kępy trawy, połamane gałęzie i drzewa... Drzewa jakby rosnące w dwie strony. Zamiast korzeni mające swe lustrzane odbicie. Ziemia była wilgotna, widać, że niedawno odsłonięta.
Na fioletowym niebie nadal świeciły dwa słońca, nieprzerwanie grzejąc jej nagie ciało. Wokół nie było nikogo oprócz Patrycji i jeszcze jakiejś osoby. Mazzini nie byłą już sama. Nad nią stała jakaś zupełne naga kobieta, dodatkowo nie posiadająca jednej dłoni. Patrycja także nie miała na sobie żadnego okrycia.
Obca kobieta wodziła wzrokiem gdzieś na lewo od głowy Mazzini, patrząc na biegającą na placach, jak pająk na swych odnóżach dłoń.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 18-02-2010 o 20:32.
Minty jest offline