Burza była gwałtowna i niepokojąca. Chaos przypomniał o sobie wdzierając się w sen Barglina, napełniając go plugawymi wizjami. Krasnolud poderwał się z niemym okrzykiem na ustach i nie był jedynym który tak się obudził. Jakieś kształty zamajaczyły na zewnątrz strażnicy. Barglin wstał i z bronią w ręku przybliżył się do otworu wejściowego, ale widmowe postacie zniknęły w mroku. Rankiem okazało się że ciała ich zmarłych towarzyszy zniknęły z pokładu łodzi. Ślady stóp porywaczy, które zauważyli chwilę później, prowadziły do lasu i po paru metrach urywały się. Barglin tak samo jak inni bardzo się zaniepokoił, z ulgą więc opuścił to miejsce.
Wygodna podróż łodzią, która przebiegała w cichej atmosferze, zakończyła się po trzech dniach. Straż rzeczna zarekwirowała ten dobry środek transportu. Nie pozostało nic innego jak tylko wędrować dalej pieszo. Na szczęście Fort Denkh był nie daleko i po kilku godzinach Barglin cieszył się już smakiem, co prawda cienkiego, ale za to zimnego piwa. Początkowo największy problem dla drużyny stanowiło zakwaterowanie. W tej małej mieścinie poniżej zamku pełno było uchodźców i żadne miejsce w karczmie nie było wolne. Nie pozostało więc towarzyszom nic jak tylko zamieszkać w jednym z wolnych namiotów rozstawionych przez władze na każdym wolnym placu.
Nikt z drużyny nie przedstawił jakichkolwiek planów na przyszłość, ale dla krasnoluda wydawało się jasne że zostaną tutaj kilka dni. Resztę tego dnia Barglin spędził smakując złocisty trunek i regenerując siły poprzez spożywanie niezbyt wykwintnych, ale za to pożywnych miejscowych potraw.
Rankiem górnik postanowił przejść się po mieście. Na zamku panował od świtu wielki ruch, robotnicy i wojskowi przygotowywali fort do obrony. Krasnolud chciał tam zajrzeć, ale wpuszczano tam tylko nielicznych.
Prace związane z przygotowaniem do oblężenia toczyły się nie tylko na zamku, ale również w położonym niżej mieście. Ochotnicy wzmacniali mury i przy doświadczonym oku inżynierów wznosili rampy na nieliczne machiny oblężnicze. Barglin, którego nużyło zbyt długie bezczynne siedzenie w namiocie i wydawanie pieniędzy na cienkie piwo, przyłączył się więc do jednej z grup budujących platformę pod balistę.
Pracami dowodził stary inżynier Gotfald Vogel, któremu pracowity Barglin przypadł od razu do gustu. W pierwszym dniu prac krasnolud pomagał w układaniu konstrukcji z bali, którą co jakiś czas wypełniano ziemią. Robota była ciężka, ale pod dobrym kierownictwem posuwała się sprawnie i bez kłopotów. Problemy zaczęły się dopiero drugiego dnia, gdy trzeba było wyciągnąć na platformę poszczególne elementy balisty. Barglin wstał wcześnie tego mglistego dnia i po niezbyt obfitym śniadaniu udał się na plac budowy. Na miejscu razem z innymi robotnikami wziął się za mocowanie, a potem za wyciąganie na linie podstawy machiny. Z początku wszystko szło jak po maśle, mężczyźni sprawnie obracali kołowrotem dźwiga, a podstawa powoli pięła się ku górze, aż nagle strzeliła główna lina i wszystko zwaliło się na dół. Na szczęście ludziom nic poważnego się nie stało, no może poza paroma zwichniętymi nadgarstkami u niektórych.
-Niech to szlag! - zaklął stary Vogel -
Jedna z belek pękła. Cholera jasna! -Nie da się jej wymienić? -zapytał Barglin
-Dać to by się dało, ale pewnie by to ze dwa tygodnie potrwało, a to stanowisko ogniowe ma być gotowe najpóźniej jutro. Cholera co tu zrobić?- zastanawiał się inżynier drapiąc się po dawno nie golonej twarzy.
- Wiem - krzyknął nagle -
Barglin znasz się na kowalstwie co? - Mój ojciec ma kuźnię. - To dobrze chodźmy do namiotu.
Staruszek miał chyba ze siedemdziesiąt lat i jak na człowieka w tak podeszłym wieku ruszał się bardzo żwawo. Gdy dotarli na miejsce Vogel wziął kawałek pergaminu, kostkę węgla drzewnego i zaczął coś bazgrać. Po chwili wręczył tę kartkę krasnoludowi i zapytał
- Dasz radę wykuć coś takiego? - Dawno tego nie robiłem, ale myślę że dam. - odpowiedział spoglądając na rysunek, który przedstawiał coś w rodzaju dużej klamry.
- Potrzeba mi tylko kuźni z narzędziami na kilka godzin. - Miejska kuźnia ma dwa robocze stanowiska, a jej właściciel ma u mnie dług wdzięczności, więc z pewnością udostępni mi jedno z nich.
Kuźnia była spora i dobrze wyposażona, a kowal mimo nawału pracy pozwolił im popracować w swoim warsztacie. Barglin pracował bez wytchnienia kilka godzin skuwając i przekuwając różne blachy i pręty, aż uzyskał pożądany efekt. Po krótkim posiłku, razem z inżynierem udali się z powrotem na plac budowy. Robotnicy podnieśli na niewielką wysokość podstawę, a Barglin z innym robotnikiem założył szybko klamrę. Podczas tego podnoszenia okazało się, że ktoś uszkodził zapadkę przy kołowrocie. Dla wszystkich stało się jasne że gdzieś w pobliżu działa sabotażysta. Stary Vogel natychmiast posłał po straż miejską, ale po dwóch godzinach przesłuchań nie wiele udało się ustalić. Inżynier nakazał więc powrót do pracy i z trudem gdy robił się już wieczór, pierwszy element balisty stanął na platformie. Po tym drobnym sukcesie postanowiono, że dobrze będzie zakończyć montowanie balisty dzisiaj. Zapalono więc pochodnie i po posiłku wrócono do pracy. W nocy gdy składano ostatni element machiny w okolicy pojawił się kapłan Sigmara z węszącym wokół psem. Nagle pies zaczął ujadać i uwolniony ze smyczy pognał między skrzynie, a kapłan za nim. Nieliczni co odważniejsi robotnicy, w tym Barglin, pobiegli tam także. Nie ludzki krzyk wydobył się nagle, by równie nagle zgasnąć. Między skrzyniami leżał ludzki krztałt w kałuży krwi, a obok stał dyszący pies. Kapłan przyświecił pochodnią i oczom robotników ukazały się zwłoki człowieka z rozszarpanym gardłem. Nie był to jednak zwykły człowiek, jego język był rozdwojony, a przedramiona pokrywały łyski. Krasnolud zrobił znak młota Grungniego na piersi i rzekł -
No chyba znaleźliśmy naszego sabotażystę.
Komentarze na temat zdarzenia nie milkły wśród pracowników, zarówno podczas prac końcowych, jak i po ich zakończeniu, gdy Sigmaryci wynosili owinięte ciało mutanta poza mury miejskie. Pora była już bardzo późna i odbierając skromną zapłatę wraz z podziękowaniami starego inżyniera, Barglin wrócił do namiotu.