Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2010, 23:32   #81
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Bełt nie trafił wroga, ale spowodował że "czarni" zaczęli uchylać się przed pociskami. Mimo tych działań posłańcowi nie udało się ominąć pułapki, śmiertelnie raniony koń zrzucił jeźdźca, który już po chwili musiał odpierać mordercze ataki napastnika.

Barglin wyskoczył z łodzi i w biegu uniósł oręż do potężnego ciosu. Przeciwnik jednak był szybszy, uchylił się, a kilof zarył się w ziemi i zaklinował się. Krasnolud znalazł się w trudnej sytuacji, próbując poderwać broń z ledwością uniknął ciosu, który zamiast pozostawić go kaleką tylko ześliznął się po naramienniku Starego Króla. Barglin w końcu uznał że lepiej będzie jak zostawi zaklinowany kilof i pochylony w szerokim rozkroku wyczekiwał kolejnego ataku. Napastnik widząc, że ma przed sobą nieuzbrojonego przeciwnika, uśmiechnął się wrednie i zamachnął się. Krasnolud w tym momencie skoczył. Cudem udało mu się wyprzedzić atak przeciwnika i rzutem "na szczupaka" wpadł na niego. Przez chwilę zakotłowało się, a potem zaczęły się siłowe zmagania. Krasnolud choć wytrzymały, nie należał do dużych osiłków i nie bardzo mógł uzyskać nad tym bandytą przewagi. Po krótkiej szarpaninie "czarny" okazał się sprytniejszy, przetoczył się na krasnoluda i uderzył go czołem w nos i gdy Barglin rozluźnił na chwilę uchwyt rąk, wyszarpnął zza pasa sztylet i zamierzył się. Nagle w piersi wroga zmaterializowała się strzała, zdziwiony bandyta zacharczał, zadrżał i zdechł. Barglin wstał, przetarł krwawiący nos, a następnie ukłonił się w podzięce Rudigerowi, który właśnie zabezpieczał łuk. Walka się skończyła. Krasnolud spojrzał na leżące ciała, goniec, kapłan Siegfried i Karl nie żyli. Na szczęście reszta drużyny była cała, a wrogowie martwi.

Po przeczytaniu listu znalezionego przy posłańcu, jasne stało się dla krasnoluda, że wojna przebiega w nie korzystny dla Imperium sposób. Nie bardzo jednak rozumiał motywy uzbrojonych na czarno zbójców, ta wiadomość nie wydawała mu się znacząca, chyba że właściwe informacje posłaniec przenosił w głowie. W tej chwili jednak to już nie miało znaczenia, trzeba było przyjąć odważnie to co gotował wszystkim los.

Gdy pożegnał się ze zmarłymi, czas był wyruszyć w dalszą drogę. Humor po śmierci przyjaciół popsuł się chyba wszystkim, a entuzjazm który krasnolud posiadał po wyjściu z podziemnego miasta, zaczął szybko znikać. Barglin próbował rozwiać złe myśli i zajął się badaniem budowy rusznicy, którą wziął na pamiątkę po Karlu. Zawsze fascynowała go broń palna, ale jakoś nie trafił nigdy na odpowiedniego nauczyciela, który odkrył by przed nim tajniki tej broni.

"Jak wyjdę z tego cało to poszukam dobrego rusznikarza albo inżyniera, który nauczy mnie zawodu."

Kolejne dni minęły bez komplikacji i dopiero pod wieczór dnia drugiego musieli zatrzymać się w starym posterunku, by przetrzymać burzę. Barglin zgłosił się na trzecią wartę, a zasypiając modlił się do swych bogów, by była to jedynie zwykła wiosenna burza.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 17-02-2010 o 14:04.
Komtur jest offline  
Stary 18-02-2010, 11:29   #82
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Mimo upływających godzin burza szalała na zewnątrz z niezmienną siłą. Do upiornego wycia wiatru i gęstej kurtyny deszczu dołączyły potężne pioruny, rozrywające z hukiem zachmurzone nocne niebo. Gromy raz po raz uderzały w pobliskie tereny, wstrząsając oknami strażnicy. W końcu jeden z nich ugodził powierzchnię pobliskiej rzeki. Oślepiający błysk zalał całe wnętrze izby. Woda w miejscu trafienia wybrzuszyła się w dziwny, nienaturalny sposób, migocząc przez chwilę drobnymi wyładowaniami. Przerażające zjawisko zdawało się na szczęście nie mieć negatywnego wpływu na stan przycumowanej potrójnie łodzi. Ta, w dalszym ciągu chwiała się niewzruszenie w rytm uderzających w nią podmuchów wiatru.

Rozszalały żywioł uspokoił się dopiero późno po północy. Zza gęstych, ledwo zarysowanych na nocnym niebie chmur, wychyliły się blade promienie zgniłozielonego światła. W nozdrza uderzył duszący zapach zgnilizny i śmierci. Wszystkie sny nagle przerwane zostały gwałtownymi wizjami plugawego okrucieństwa.

Za zroszonym kroplami deszczu oknem mignął jakiś niewyraźny, zdeformowany kształt. Zniknął, kryjąc się momentalnie za resztkami pobliskiej wieży. Drugi, ledwo widoczny na granicy wzroku, wstąpił w pobliskie zarośla przebierając w makabryczny sposób powykręcanymi nogami.

Ani tej nocy, ani już nad ranem, w świetle dnia nie udało się odnaleźć tajemniczych istot. Nieregularny trop stawianych krzywo nóg urywał się w pobliskim lesie, trzysta kroków od strażnicy. Zaczął jednak w miejscu, w którym spoczywały trupy Karla i Siegfieda. Po samych ciałach nie było śladu.

Niepokojące zdarzenia i dziwna aura tego miejsca zachęcały do jak najszybszego podjęcia dalszej podróży. Obaj flisacy nawet nie kryli przerażenia. Obwieszeni po uszy zebranymi z łupów symbolami imperialnych bóstw, błyskawicznie przygotowali łódź do żeglugi.

W końcu kadłub odbił od brzegu, tnąc po drodze grube warstwy unoszącego się na wodzie listowia i oderwanych wiatrem gałęzi.

*****

Po następnych trzech dobach doszło do spotkania. Dwie patrolowe łodzie niespodziewanie wystrzeliły zza pobliskiego łuku rzeki, kierując się dokładnie na łódź przemytników.

- Na Sigmara! Jesteśmy zgubieni! - Zawył Lars, doskakując do najbliższego skupiska kradzionych rzeczy. Z paniką w oczach począł wyrzucać drogocenne sprzęty do rzeki, mamrocząc urywane modły do Obrońcy Imperium.
Jego kompan wpierw bezmyślnie rzucił się w kierunku burty, próbując ratować tonący łup, potem dostrzegł jednak zastępy gotowych do strzału kuszników i wielkie godło hrabstwa - dzika na czarnym polu - powiewające na żaglu patrolowca.
Zanim straż rzeczna zbliżyła się do łodzi, zszabrowany ładunek zdobił już dno rzeki.

Obdarzony potężnymi rudymi wąsiskami sierżant nie pozostawił wątpliwości co do własnej misji. O dziwo nie było nią jednak łapanie szabrowników.
- Szlachetni obywatele Imperium! - Zaczął tubalnym głosem - Wasza łódź, niniejszym, na mocy praw nadanych mi przez Jego Miłość Hrabiego Auerbacha , pana tej dziedziny, zostanie zarekwirowana! Ku chwale Imperium i wiecznemu potępieniu jego wrogów! Po zakończeniu działań wojennych oczywiście zostanie zwrócona, bądź wypłacone zostanie odpowiednie odszkodowanie - dodał już ciszej i bez przekonania.

Dwa szeregi wycelowanych w dyskutantów kusz nie pozostawiły zbyt dużego pola do manewru. Wysadzeni zostaliście grzecznie acz stanowczo na pobliskim brzegu. Flisakom w ręce wciśnięto nieczytelny, pomięty kwit na łódź. Pozwolono wam też wspaniałomyślnie zabrać cały pozostały na pokładzie ekwipunek.
- Zawsze mogli nas powiesić - dodał Hugo z przekąsem, patrząc z żalem gdzieś w stronę rzeki, kryjącej w swoich odmętach tak ciężko wypracowane skarby.

Zapachy cywilizacji już po paru godzinach doprowadziły was do Fortu Denkh.


Potężna twierdza o dwóch majestatycznych wieżach górowała dumnie nad średniej wielkości mieściną, zalegającą w pobliskiej dolinie. Wszędzie dookoła stacjonowało wojsko i mniej lub bardziej zorganizowane oddziały różnych najmitów. Przy samej twierdzy praca wrzała. Na murach przygotowywane były potężne machiny oblężnicze, zaś na zboczach zamkowej góry w pocie czoła pracowali miejscowi drwale. Ścinali wyrastające ze skał drzewa, które w razie oblężenia ułatwić mogły wrogowi sforsowanie stromych klifów.

Po dokładniejszej inspekcji okazało się, że niepozorna przyzamkowa mieścina, szybko przystosowała się do niespodziewanego napływu przybyszów ze wszystkich stron prowincji. Tam gdzie nie starczyło budynków, dostawione zostały namioty i przenośne kramy, oferujące towary i usługi każdego rodzaju i jakości. Jedynym niepokojącym szczegółem byli pozornie wszechobecni, ponurzy osobnicy o czujnym, pochmurnym spojrzeniu, z matowymi symbolami młota na szyi. Przy bliższym spojrzeniu dało dostrzec się srebrne sztylety i drewniane kołki skryte pod ich szerokimi, popielatymi płaszczami. Każdemu z nich w obchodzie towarzyszył trzymany na łańcuchu rotwailer, obwąchujący czujnie każdego, do kogo zbliżył się jego pan.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 18-02-2010 o 19:21.
Tadeus jest offline  
Stary 19-02-2010, 11:44   #83
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Nie mógł spać. Stan w jakim się znajdował można było nazwać raczej czuwaniem, niźli snem. Choć oczy miał zamknięte a umysł przyćmiony, to jednak był świadomy, słyszał każdy szmer w pomieszczeniu, w którym odpoczywali, słyszał każde trzaśnięcie okiennic strażnicy i każde skrzypnięcie gałęzi okolicznych drzew. Gdy piorun uderzył nieopodal rzeki zerwał się jakby do chaty wbiegło stado goblinów. Dyszał ciężko. Stres związany z całą podróżną odcisnął ogromne piętno na jego psychice. On sam miał świadomość, że nie jest już tym kim był przed tamtą feralną nocą, gdy pod jego leśniczówkę zbliżyły się zwierzoludzie. -Chodź no tu do mnie...- szepnął do psa, który na łodzi towarzyszył dwójce szabrowników. Ten zaś jakby tresowany na sztuczki a nie do boju z pokorą podszedł do Gustawa i usiadł koło niego wlepiając wielkie ślepia gdzieś w okiennice. Drwal pogłaskał psa za uszami i poklepał po boku. Noc ciągnęła się niemiłosiernie. Nie mógł doczekać się świtu.

Gdy ten nastał, okazało się, że wijące się macki chaosu i w tej krainie pozostawiły po sobie ślad. -Gdzie... Gdzie są ciała?- spytał zdziwiony drwal. Dwa trupy, które zabrali ze sobą na pokład by godnie je pochować zniknęły. Mężczyzna przełknął ślinę i pokręcił głową. -Sigmarze chroń nas...- prosił szeptem. W końcu wszyscy weszli na łódź i ruszyli dalej. Gustlik usiadł wygodnie i w końcu poczuł ten spokój, którego nie zapewniła mu noc. Spokojne, rytmiczne kołysanie nużyło go aż w końcu usnął. Gdy się obudził słońce oślepiło go swoimi promieniami. Drwal przeciągnął się i opłukał twarz wodą z rzeki. Był głodny a racje podróżne powoli im się kończyły. Południem obserwował kompanów i to w jaki sposób na nich odbiła się podróż. Byli od niego silniejsi. Takie przynajmniej stwarzali pozory. Dziwił go Rudiger, a dokładnie niewielka rana, której wcześniej nie zauważył. Być może to po walce z oprawcami na trakcie.

***

-To łodzie.- rzucił Gustaw, który akurat stał przy burcie spoglądając w przód. Po chwili jeden z szabrowników krzyknął w panice i począł wyrzucać za burtę skradzione wcześniej rzeczy. Na pierwszy ogień poszły przedmioty które najbardziej ceniłby sobie Siegfried, czyli świątynne fanty. -Co robisz matole?- zrugał go Gustaw, mając świadomość, że po pierwsze jest to jawne bluźnierstwo, a po drugie wyrzucając to do wody, mogą zwrócić na siebie więcej uwagi, niż jakby zostawili to na łodzi. Gustlik wartko obejrzał się na łodzie. Nikt chyba nie zauważył wyrzuconych rzeczy. Kilka chwil później okazało się, że nikt nie ma wobec nich wrogich zamiarów. Co prawda z racji jakiegoś przykazu, władcy tych ziem nakazano im opuścić łódź, oddając ją wojskom, ale to nie było takie straszne. Ponadto jak się po chwili okazano, pozwolono im zabrać wszystkie rzeczy z pokładu.

Leśnik bez namysłu złapał bojowy młot Siegfrieda i zeskoczył z łodzi, na brzeg. Świętą księgę i symbol Sigmaryty miał schowany w plecaku kleryka, który też zabrał. Wyglądał dość dziwacznie. W jednej ręce trzymał swój dwuręczny topór, w drugiej zaś bojowy młot o gabarytach nie odstępujących pierwszej sztuce broni. -Trza sobie przypomnieć, jak to jest korzystać z nóg...- rzucił żartobliwie Gustaw, co ostatnimi czasy nie było do niego podobne. Dwójka flisaków prowadziła, znali drogę pozostali zaś niczym szkolna grupa dzieci ruszyli w ślad swych przewodników ufając ich rozeznaniu w terenie. Kilka godzin później dotarli do fortu. Robił wrażenie. Wokoło trwały prace nad karczowaniem okolicznych drzew. Widząc nieudolność pracujących przy zadaniu mężczyzn Gustlik nie mógł się powstrzymać. Podszedł spokojnie do jednego z młodszych drwali i położył mu dłoń na ramieniu. Ten lekko zdziwiony spojrzał na brodatego starca nie wiedząc co powiedzieć.

-Spójrz chłopcze. Źle trzymasz siekierę. Masz ręce za daleko od siebie, jeśli złapiesz obiema dłońmi koniec drzewca, to wyprowadzisz większy zamach i wkomponujesz w cios więcej siły.- rzekł odkładając na bok bojowy młot Sigmaryty i prezentując opis swoim toporem. Jednym, potężnym uderzeniem odrąbał znacznie większy kawał pnia, niż młodzieniec, który nie wiedział jak to się robi. -Musisz jednak uważać, by nikt obok ciebie nie stał, bo biorąc taki zamach możesz kogoś zabić. A jeśli któryś z twoich kolegów jest leworęczny, niech stanie obok Ciebie i możecie rąbać na zmianę.- rzekł, po czym poklepał młodziana po plecach, zabrał młot i dołączył do czekającej na niego reszty. -Darujcie. Nie mogłem się powstrzymać.- wyjaśnił. Cała grupa w końcu weszła do dolnych partii twierdzy. Jak widać tutaj roiło się od przyjezdnych osób, które szukały tu schronienia.
-Idę oddać rzeczy Sigmaryty. Znajdę was potem.- zwrócił się do Rudigera.

-Możecie się stracić, nic na was nie doniesiemy.- obiecał dwójce szabrowników.
-Dziękujemy...- rzucił ten, który na samym początku ich znajomości próbował okłamać spotkaną grupę.
-Jakbyście czegoś potrzebowali, to spędzimy tutaj kilka dni.- oznajmił drugi. Gustaw kiwnął głową i ruszył w swoją stronę, lecz zatrzymał się, gdy kątem oka dostrzegł czworonoga, biegnącego obok jego nogi. Drwal wejrzał na psa a ten spojrzał na twarz drwala. -Chcesz iść ze mną?- spytał a pies nadstawił uszy i przekręcił lekko łeb w bok. -Ile chcecie za niego?- rzucił w stronę flisaków. Jeden spojrzał na drugiego i w końcu jeden zabrał głos
-To bojowy pies, szkolony do walki i polowania...-
-Ile pytam.- powtórzył stanowczo chcąc usłyszeć konkretną odpowiedź.
-Pięć złotych krążków.- odrzekł w końcu Lars. Gustlik pokręcił głową i sięgnął ręką do kieszeni, w której miał mieszek z pieniędzmi. Wyciągnął z niego pięć monet i wręczył je flisakowi.
-Rudiger mnie zabije...- skomentował pod nosem i ruszył w głąb osady. -Fifi... Kto Cię tak nazwał?- odezwał się do psa, a ten zaś maszerował dumnie obok swego nowego właściciela, którego zdążył bardzo polubić w czasie rejsu łodzią. -Nazwiemy cię... Burza! Podoba Ci się?- spytał znów psa, a ten raz jeszcze wejrzał się na pana i wydał z siebie dziwny pomruk jakby niezadowolenia. -To dobrze, że ci się podoba.-

Gustaw lekko kłaniał się każdemu mężowi w szarej szacie, z świętym symbolem Sigmara na szyi, w towarzystwie czarnych psów. Słyszał o takich osobnikach. Jedni twierdzili, że są łowcami czarownic, inni że to inkwizytorzy. Jedno było pewne. Z całą pewnością szukali jakichkolwiek oznak chaosu w każdym kto krzątał się po osadzie pod twierdzą.
-Chłopcze. Dostaniesz jedną srebrną monetę, jeśli powiesz mi gdzie znajdę kapłana naszego pana – Młotodzierżcy.- zwrócił się do młodego chłopca bawiącego się pod jedną z chat. Ten miał może trzynaście wiosen. Może mniej.
-Nie wiem, gdzie mieszka, ale codziennie przychodzi do nas i przechadza się ulicami i odwiedza wszystkie kapliczki.- odrzekł lekko drżącym głosem chłopak.
-Wszystkie?- spytał z uśmiechem na twarzy, po czym zgodnie z danym słowem dał chłopakowi monetę do ręki. Drwal wyprostował się i ruszył dalej.
-Mamo! Ten pan dał mi srebrnika! Mamo!- krzyczał chłopiec wbiegający do chaty pochwalić się nagrodą, jaką otrzymał za udzielenie informacji.


Po żmudnych poszukiwaniach Gustaw natrafił w końcu na robiącego obchód kleryka. Ponurą facjatę szpeciła paskudna blizna. Odziany był w szarą szatę z czerwonymi dodatkami. Na jego szyi zaś spoczywał dobrze widoczny, złoty symbol Młotodzierżcy.
-Panie.- zwrócił się do kleryka chyląc czoło. Kapłan spojrzał na Gustawa, mierząc go podejrzliwym spojrzeniem. -Sługa naszego pana – Sigmara sir Siegfried odważny mąż i rycerz oddany Cesarzowi, przyjaciel mój i towarzysz podróży kilka dni temu zginął podczas walki na trakcie. Razem walczyliśmy z oprawcami czyhającymi na nierozsądnych podróżników.- Celowo nie wspominał o gońcu i przesyłce, zgodnie z poleceniem Rudigera. -Ciała jego nie miałem jak tutaj donieść by oddać mu godny pochówek, jednakże zabrałem ze sobą rzeczy jego. Świętą księgę i symbol, oraz ten młot, którym walczył w imię dobra, by oddać je w ręce świątyni.- wyjaśnił.

Kapłan był nieco zdziwiony postawą starca. Wszak każdy inny schowałby święte przedmioty i sprzedał młot.
-Dlaczego mi to przynosisz synu?- spytał kleryk.
-Jestem bogobojnym rzemieślnikiem. W czasach, gdzie śmierć może nas spotkać w każdym miejscu Imperium, trzeba czynić słusznie, by po śmierci trafić do domeny Sigmara. Poza tym jako przyjaciel Siegfrieda byłem mu to winien.- wyjaśnił.
-Dobry z Ciebie człowiek. Kroczysz dobrą ścieżką. Niechaj Sigmar Młotodzierżca spojrzy na Ciebie przychylnym wzrokiem.- pobłogosławił drwala. Ten zaś pokłonił się w podzięce , oddał klerykowi młot, świętą księgę, oraz symbol i odszedł. Niedługo potem odnalazł Rudigera i resztę. Ciekaw był, czy ich dowódca faktycznie pozostawi w tej osadzie kobietę, która mu towarzyszyła całą drogę aż z starej twierdzy Ulrykan. -Oddałem.- zameldował człekowi. -Jeśli nie masz nic przeciwko... Pies zostanie z nami...- poprosił. Co prawda w czasie wspinaczki, trzeba będzie wciągać psa linami, jednak były i dobre strony jego towarzystwa. Zawsze ostrzeże przed niebezpieczeństwem a i na przeciwników rzuci się z zębiskami. Wierzył, że Rudiger mu nie odmówi.
 
Nefarius jest offline  
Stary 20-02-2010, 15:15   #84
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Burza była gwałtowna i niepokojąca. Chaos przypomniał o sobie wdzierając się w sen Barglina, napełniając go plugawymi wizjami. Krasnolud poderwał się z niemym okrzykiem na ustach i nie był jedynym który tak się obudził. Jakieś kształty zamajaczyły na zewnątrz strażnicy. Barglin wstał i z bronią w ręku przybliżył się do otworu wejściowego, ale widmowe postacie zniknęły w mroku. Rankiem okazało się że ciała ich zmarłych towarzyszy zniknęły z pokładu łodzi. Ślady stóp porywaczy, które zauważyli chwilę później, prowadziły do lasu i po paru metrach urywały się. Barglin tak samo jak inni bardzo się zaniepokoił, z ulgą więc opuścił to miejsce.

Wygodna podróż łodzią, która przebiegała w cichej atmosferze, zakończyła się po trzech dniach. Straż rzeczna zarekwirowała ten dobry środek transportu. Nie pozostało nic innego jak tylko wędrować dalej pieszo. Na szczęście Fort Denkh był nie daleko i po kilku godzinach Barglin cieszył się już smakiem, co prawda cienkiego, ale za to zimnego piwa. Początkowo największy problem dla drużyny stanowiło zakwaterowanie. W tej małej mieścinie poniżej zamku pełno było uchodźców i żadne miejsce w karczmie nie było wolne. Nie pozostało więc towarzyszom nic jak tylko zamieszkać w jednym z wolnych namiotów rozstawionych przez władze na każdym wolnym placu.
Nikt z drużyny nie przedstawił jakichkolwiek planów na przyszłość, ale dla krasnoluda wydawało się jasne że zostaną tutaj kilka dni. Resztę tego dnia Barglin spędził smakując złocisty trunek i regenerując siły poprzez spożywanie niezbyt wykwintnych, ale za to pożywnych miejscowych potraw.

Rankiem górnik postanowił przejść się po mieście. Na zamku panował od świtu wielki ruch, robotnicy i wojskowi przygotowywali fort do obrony. Krasnolud chciał tam zajrzeć, ale wpuszczano tam tylko nielicznych.
Prace związane z przygotowaniem do oblężenia toczyły się nie tylko na zamku, ale również w położonym niżej mieście. Ochotnicy wzmacniali mury i przy doświadczonym oku inżynierów wznosili rampy na nieliczne machiny oblężnicze. Barglin, którego nużyło zbyt długie bezczynne siedzenie w namiocie i wydawanie pieniędzy na cienkie piwo, przyłączył się więc do jednej z grup budujących platformę pod balistę.




Pracami dowodził stary inżynier Gotfald Vogel, któremu pracowity Barglin przypadł od razu do gustu. W pierwszym dniu prac krasnolud pomagał w układaniu konstrukcji z bali, którą co jakiś czas wypełniano ziemią. Robota była ciężka, ale pod dobrym kierownictwem posuwała się sprawnie i bez kłopotów. Problemy zaczęły się dopiero drugiego dnia, gdy trzeba było wyciągnąć na platformę poszczególne elementy balisty. Barglin wstał wcześnie tego mglistego dnia i po niezbyt obfitym śniadaniu udał się na plac budowy. Na miejscu razem z innymi robotnikami wziął się za mocowanie, a potem za wyciąganie na linie podstawy machiny. Z początku wszystko szło jak po maśle, mężczyźni sprawnie obracali kołowrotem dźwiga, a podstawa powoli pięła się ku górze, aż nagle strzeliła główna lina i wszystko zwaliło się na dół. Na szczęście ludziom nic poważnego się nie stało, no może poza paroma zwichniętymi nadgarstkami u niektórych.
-Niech to szlag! - zaklął stary Vogel - Jedna z belek pękła. Cholera jasna!
-Nie da się jej wymienić? -zapytał Barglin
-Dać to by się dało, ale pewnie by to ze dwa tygodnie potrwało, a to stanowisko ogniowe ma być gotowe najpóźniej jutro. Cholera co tu zrobić?- zastanawiał się inżynier drapiąc się po dawno nie golonej twarzy.
- Wiem - krzyknął nagle - Barglin znasz się na kowalstwie co?
- Mój ojciec ma kuźnię.
- To dobrze chodźmy do namiotu.
Staruszek miał chyba ze siedemdziesiąt lat i jak na człowieka w tak podeszłym wieku ruszał się bardzo żwawo. Gdy dotarli na miejsce Vogel wziął kawałek pergaminu, kostkę węgla drzewnego i zaczął coś bazgrać. Po chwili wręczył tę kartkę krasnoludowi i zapytał - Dasz radę wykuć coś takiego?
- Dawno tego nie robiłem, ale myślę że dam. - odpowiedział spoglądając na rysunek, który przedstawiał coś w rodzaju dużej klamry. - Potrzeba mi tylko kuźni z narzędziami na kilka godzin.
- Miejska kuźnia ma dwa robocze stanowiska, a jej właściciel ma u mnie dług wdzięczności, więc z pewnością udostępni mi jedno z nich.

Kuźnia była spora i dobrze wyposażona, a kowal mimo nawału pracy pozwolił im popracować w swoim warsztacie. Barglin pracował bez wytchnienia kilka godzin skuwając i przekuwając różne blachy i pręty, aż uzyskał pożądany efekt. Po krótkim posiłku, razem z inżynierem udali się z powrotem na plac budowy. Robotnicy podnieśli na niewielką wysokość podstawę, a Barglin z innym robotnikiem założył szybko klamrę. Podczas tego podnoszenia okazało się, że ktoś uszkodził zapadkę przy kołowrocie. Dla wszystkich stało się jasne że gdzieś w pobliżu działa sabotażysta. Stary Vogel natychmiast posłał po straż miejską, ale po dwóch godzinach przesłuchań nie wiele udało się ustalić. Inżynier nakazał więc powrót do pracy i z trudem gdy robił się już wieczór, pierwszy element balisty stanął na platformie. Po tym drobnym sukcesie postanowiono, że dobrze będzie zakończyć montowanie balisty dzisiaj. Zapalono więc pochodnie i po posiłku wrócono do pracy. W nocy gdy składano ostatni element machiny w okolicy pojawił się kapłan Sigmara z węszącym wokół psem. Nagle pies zaczął ujadać i uwolniony ze smyczy pognał między skrzynie, a kapłan za nim. Nieliczni co odważniejsi robotnicy, w tym Barglin, pobiegli tam także. Nie ludzki krzyk wydobył się nagle, by równie nagle zgasnąć. Między skrzyniami leżał ludzki krztałt w kałuży krwi, a obok stał dyszący pies. Kapłan przyświecił pochodnią i oczom robotników ukazały się zwłoki człowieka z rozszarpanym gardłem. Nie był to jednak zwykły człowiek, jego język był rozdwojony, a przedramiona pokrywały łyski. Krasnolud zrobił znak młota Grungniego na piersi i rzekł - No chyba znaleźliśmy naszego sabotażystę.

Komentarze na temat zdarzenia nie milkły wśród pracowników, zarówno podczas prac końcowych, jak i po ich zakończeniu, gdy Sigmaryci wynosili owinięte ciało mutanta poza mury miejskie. Pora była już bardzo późna i odbierając skromną zapłatę wraz z podziękowaniami starego inżyniera, Barglin wrócił do namiotu.
 
Komtur jest offline  
Stary 20-02-2010, 18:12   #85
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie spał za wiele tamtej nocy. Jego mózg pracował zbyt mocno, zwłaszcza po tym, jak zauważyli te dwie dziwne istoty. Zimny dreszcz przebiegł przez jego kręgosłup, ale to nie mogły być wampiry. To nie mogła być ONA! Przede wszystkim dlatego, że nie była sama. Odetchnął trochę, ale bardzo niewiele, gdyż tak czy inaczej, to coś sprawiało, że byli zagrożeni. Dlatego spał mało, a gdy już spał, przyszła do niego. Pierwszy raz od czasu twierdzy wyznawców Ulryka, ale tym razem nie przyniosła mu niepohamowanej żądzy. Tym razem przyniosła mu całkowite spełnienie, tak jak dawniej, gdy dopadała go w drodze. Obudził się zlany potem, z niewidzącymi oczami i kawałkiem drewna w dłoni. Drżał, niemal szczękając zębami. To musiało się skończyć! Musiał się od tego jakoś uwolnić, wiedzieć, że umie się przed nią obronić. To sobie postanowił, wstając rano. Nawet nie zarejestrował faktu, że Agnes nie podjęła kolejnej próby. Czyżby miała dotrzymać słowa, tak jak i on w idiotyczny sposób próbował zatrzymać wyrzuty swojego sumienia?

Zniknięcie ciał przyjął milczeniem. Marny pogrzeb im wyprawili, ale nie było sensu się nad tym rozwodzić. A wolał nie zgadywać do czego potrzebne były ciała tym stworom, które widzieli w nocy. Może dzięki temu nie zaatakowali ich samych? Zresztą Rudiger już dawno temu przyznał się przed samym sobą, że nie wierzy w potrzebę zachowywania i grzebania ciał, bowiem dusza uchodzi z nich już w chwili śmierci. Można by je chociażby palić, a nie dawać robakom jeść. Oczywiście grzebanie trupów i budowanie im grobowców całkiem mu z drugiej strony odpowiadało, ale to była druga strona monety. Nie przejął się więc zniknięciem zwłok. Nawet oszczędziło im to problemów.

Konfiskata łodzi byłą tak na prawdę do przewidzenia, ale nikt nie wpadł na pomysł ukrycia jej gdzieś przy brzegu i reszty drogi pokonania pieszo. Nikt z jego towarzyszy na pewno nie chciał, a flisacy myśleli tylko o sprzedaniu łupów. Stracili przy okazji i to i to, za to udało im się przeżyć. Nie ma to jak widzieć pozytywy. Rudiger nie stracił osobiście na tym zupełnie nic, więc bez słowa opuścił towarzystwo szabrowników, zupełnie nie przejmując się ich stratą. W końcu dotarli do jakiegoś ludzkiego osiedla! I to całkiem sporego, biorąc pod uwagę ilość napływowej ludności. W karczmach wydawało się, że nie ma już miejsc, toteż na początku zadomowili się w jednym z namiotów i każde z nich zajęło się swoimi sprawami. Rudiger miał zamiar podchodzić do wszystkiego po kolei. Odciągnął Agnes na ubocze.
-Dotarliśmy do osady. Jesteś wolna, możesz iść gdzie zechcesz.
Spojrzała mu w oczy, twardo, buntowniczo.
-Nie jestem głupia. Nie mam pieniędzy. A ty... ty jesteś inny niż na początku, niż tam... w tym zamku. Tutaj mogłabym zarobić i przeżyć tylko w jeden sposób... a prawie każdy by był gorszy. Ty... zgwałciłeś mnie, ja próbowałam cię zabić. Nie zostaniesz w tym forcie, prawda? Czy możemy uznać, że rachunki są wyrównane? Chcę zostać, przynajmniej dopóki będę mogła, gdy dotrzemy do dużego miasta.
Zaskoczyła go. To była najdłuższa przemowa, jaką wygłosiła, odkąd w ogóle się spotkali. Była silniejsza i mądrzejsza, niż mógł się spodziewać. Ale życie zaskakiwało, prawda?
-Wtedy nie panowałem nad sobą. To może się powtórzyć. A będę chciał, byś trzymała się blisko. Na pewno tego chcesz?
Nie odpowiedziała, ale wyczytał odpowiedź w jej oczach. Były bystre, chociaż zmęczone. Jak wiele płakała, gdy nikt nie patrzył? Spuściła wzrok.
-Jeśli obiecasz mi, że kiedyś mi wytłumaczysz kim jesteś i czemu sobą nie byłeś.
Parsknął, ale nie powiedział nie. Rozejrzał się dookoła. Nie mogli tu zostać, tłumy nie były wskazane, zwłaszcza w nocy. A on nie ufał większości ludzi. Westchnął i wskazał kobiecie ich rzeczy.
-Zostań tutaj, poszukam nam lepszego miejsca. Zostaniemy tu te trzy dni.

Zanim zdążył wyjść, wrócił Gustaw. Rudiger wzruszył ramionami na jego słowa.
-Ucieczka w zasadzie się skończyła. Możesz robić co uważasz, chyba, że będziemy podróżować dalej. Ale pies w niczym nie przeszkadza, jeśli nie będzie gryzł nas wszystkich.
Brodaty starzec uśmiechnął się lekko. Cieszyła go reakcja oficjalnego dowódcy grupy uciekinierów do której należał. -Co teraz zamierzasz robić? Chcesz tu zostać? Znaczy w tej twierdzy?- spytał. Miał świadomość, że każda twierdza prędzej czy później upada, kluczową kwestią jest tylko czas.
-Te trzy dni. Ciekawią mnie ci ludzie z kołkami... nie pytaj teraz dlaczego. Potem ruszam dalej, tu nie jest bezpiecznie. Za blisko wojny.
Gustaw kiwnął głową.
-A więc za trzy dni odnajdę Cię. Jakbyście mnie szukali to będę w gospodzie Ostatnie Tchnienie. Ponoć mają tam jeszcze wolne pokoje.-
Rudiger skinął potwierdzająco. Uścisnęli sobie dłonie.
-Przekażemy to wszystkim, za trzy dni w gospodzie. Wtedy zadecydujemy.
Dziadek odszedł w swoją stronę, a Rudiger najpierw odszukał Barglina i Blaisa, przekazując im informację o miejscu spotkania.

W karczmach teoretycznie nie było już miejsc, chyba, że we wspólnej izbie, na podłodze - to jeszcze dało się wytargować całkiem łatwo. Ale mężczyzna nie wierzył w to, że nie zostawili sobie innych możliwości, dla tych, których było na nie stać. Dlatego najpierw obszedł osadę, zadając bezpośrednie pytania i przy okazji badając teren. Ludzie z kołkami zwracali na siebie uwagę, zwłaszcza uwagę Rudigera. Paskudna gula zbierała mu się w żołądku, ale zwalczał ją ze wszystkich stron, rozglądając się wokół. Był dzień, nie mogła przyjść w dzień! Ale dlatego musiał mieć lokum na noc. W miarę bezpieczne. Nie wierzył, że uchroni go ilość ludzi śpiących w tym samym pomieszczeniu. Dlatego szukał uparcie, aż znalazł pokój w jakiejś większej karczmie. Pokój, a raczej klitkę z łóżkiem i miejscem do stania, co najwyżej. To musiało starczyć - miała drzwi, z zamkiem, nie miała natomiast okna - tylko małą lampę oliwną. Srebrna bransoleta przeszła z rąk do rąk, a za nią klucz do drzwi. Była to cena zawyżona bardzo mocno, ale łatwo przyszło, łatwo poszło. Za to mieli też posiłki. Wrócił do Agnes, zabierając i ją i ich rzeczy do malutkiego pokoiku.
-Tylko jedno łóżko, dobry sprawdzian zaufania, nie uważasz?
Nie uśmiechnął się, to nie był żart. Wcisnął w jej szczupłą dłoń kilka koron.
-Załatw nam mocne ubrania i prowiant. Lepiej być przygotowanym do szybkiej ucieczki. Przyda się też oliwa do lampy. Szukaj w mniejszych kramach, na obrzeżach, u uchodźców. Tutejsi na pewno zawyżają ceny.
Odpiął od pasa sztylet w pochwie, wręczając go jej.
-Uważaj na siebie. Klucz biorę ja, będę w okolicy.
I faktycznie był. Rozmawiał z ludźmi, pytał, sprawdzał. Miał przy sobie tylko miecz, nie szukał jeszcze konkretów. A dowiedział się sporo, najwięcej pytając o tego niby to wąpierza. Przerażało go to, co usłyszał. Przybyła tu przed nim, czekała na niego! Przerażająca, zimna istota z jego koszmarów. Podjął decyzję. Musiał zapolować, musiał przezwyciężyć lęk. Pójść razem z innymi. Byli tu łowcy, ale udało mu się umówić w głównej izbie karczmy dopiero na ranek następnego dnia.
Noc spędzili razem, na jednym łóżku, przytuleni. Sprawdzian zaufania. Czuł jak drżała, gdy żadne z nich nie mogło usnąć. Nauczyła się płakać bardzo cicho, a może umiała to już wcześniej? Nie mówił nic, nie zrobił też nic prócz objęcia jej w talii. Małe łóżko i tak tego wymagało. Ale ona na pewno czuła jak się rzucał, gdy już udało mu się usnąć i przyszła ONA. Ciekawe czy ktokolwiek mógłby stwierdzić, które z nich miało gorsze koszmary.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-02-2010, 20:33   #86
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gustaw pożegnał się z kompanami i w towarzystwie Burzy udali się zwiedzać osadę pod twierdzą. Stary drwal oglądał liczne stragany wystawione z nadzieją ich właścicieli o przyciągnięcie jak największej liczby nierozsądnych gości, którzy zdecydują się wydać resztki oszczędności na byle pierdoły, które i tak do niczego im się nie przydadzą. Zaintrygowała go grupa krasnoludów, wymieniających swe poglądy w własnym gronie, pod specyficznym namiotem, odróżniającym się od pozostałych wykonaniem, oraz materiałami.
-Na pysk orkowego psa! Gadam Ci matole jeden, że nie damy rady w szóstkę!- krzyknął czarnowłosy krasnolud o odstających uszach. Miał na sobie podobnie jak jego ziomki kolczugę, zaś wyróżniał go krwisto czerwony pas materiału, biegnący od szyi po sam koniec zbroi, między nogami wojaka. Krasnolud ten trzymał w dłoni jednoręczny topór, który był mocno sfatygowany wieloma bojami.
-Nazwij mnie jeszcze raz matołem a utnę Ci łeb gamoniu!- odpowiedział rudzielec opierający się na swej halabardzie, przystosowanej do rozmiaru swego właściciela.
-Nosz kurwości! Nie kłóćcie się już!- próbował ich uspokoić brodacz o brązowej brodzie, który trzymał w ręku nowiutki topór bojowy. Całej kłótni zaś przysłuchiwali się ponurak o rudej brodzie, oraz siwy senior o czerwonym nosie.
-A Ty czego słuchasz? Ryj Cię swędzi?- krzyknął do Gustawa niespodziewanie krasnolud o czarnych włosach. Gustlik obrócił głowę w boki upewniając się, że to do niego odezwał się khazad.
-Bombur! Uspokój się!- znów wtrącił rudzielec.
-Chciałeś czegoś?- spytał krasnolud o brązowych włosach, w hełmie zakrywającym sporą część twarzy.


Gustlik nie miał zbyt wiele do roboty, a grupka chyba miała zamiar ruszyć na jakąś wyprawę rozprawiając burzliwie o różnych opcjach jej zakończenia.
-No... W sumie to podsłuchałem przypadkiem waszą rozmowę... Jeśli potrzebujecie pomocy w walce, to mógłbym wam pomóc...- wyjaśnił Gustaw. Czarnowłosy jak można było się domyślić parsknął śmiechem.
-A na cholere nam taki dziadyga jak ty?!- wyśmiał drwala, a po chwili jego siwy kompan klepnął go w ramię.
-A w czym niby mógłbyś nam pomóc, a?- spytał rudy khazad z halabardą. Gustaw wzruszył ramionami i zrobił kilka kroków w stronę grupki.
-W zasadzie mam trochę doświadczenia w walce z zwierzoludźmi. Kilku osobiście zabiłem. Walczyłem też z mutantami i berserkerami z Norski. Przypadło mi walczyć też niegdyś z krasnoludzkimi ożywieńcami, pilnującymi podziemnego przejścia, którym wraz z przyjaciółmi zmierzałem. Walczyłem wcześniej u boku krasnoluda, a także przyszło mi walczyć u boku Ulrykańskich barbarzyńców.- Po jeg słowach zapadła długa chwila ciszy. Piątka brodaczy lustrowała uważnie wzrokiem wysokiego drwala.
-Nie wygląda jakby łgał.- skomentował w końcu rudzielec z halabardą.
-Ta... Ja na milę czuję kłamce!- dodał drugi z rudzielców, który dzierżył sfatygowany topór bojowy.
-Niech mi elf brodę przypali, powiadasz, żeś walczył z krasnoludzkimi ożywieńcami?- dodał siwy wojak.
-Tak. Zgodnie z ostrzeżeniem napisanym na wrotach do komnaty był to jakiś stary król. Towarzyszyła mu czwórka nieumarłych gwardzistów.- wyjaśnił.
-I tak po prostu je roznieśliście?- spytał czarnowłosy mrużąc oczy.
-No nie bardzo. Troje z nas było ciężko rannych. Myśleliśmy, że pozdychamy tam pod ziemią, ale na szczęście niedaleko nas, w jaskini znaleźliśmy święcący grzyb. Jak się okazało przyspieszał regenerację organizmu... Ale sraka po tym była straszliwa...- wyjaśnił.

Stary krasnolud zmrużył oczy i po chwili uśmiechnął się.
-Też je kiedyś jadłem. Faktycznie leczą rany a u ludzi powoduje niezłe rozboje żołądkowe. Nie kłamie.- stwierdził, a pozostała czwórka pokiwała głowami zgadzając się z opinią najstarszego członka swej grupy.
-No dobra, niech będzie. Możesz z nami się wybrać, ale to nie łatwa misja. Wybieramy się na trakt. Ponoć grasuje tam banda złodziei, którzy napadają wszystkich, przejeżdżających tamtędy.- wyjaśnił czarnowłosy.
-Nie obawiam się żadnych złodziei. Chętnie z wami się tam udam.- stwierdził bez namysłu brodaty leśnik.
-No dobra. Ja jestem Bombur.- przedstawił się czarnowłosy -Ten o brązowych kudłach to kuzyn mej matki Wiktor. Ten siwy weteran to Dodoria. Te dwa rudzielce to bracia. Duingan i Foigan.- przedstawił kompanię, a każdy w swej kolejce kiwał głową lub unosił rękę.
-Ja jestem Gustaw. To kiedy ruszamy?- spytał bez ogródek.
-Widzę, że mimo swego wieku masz sporo wigoru i chęci.- zauważył Duingan.
-Jestem już stary. Szkoda czasu na siedzenie w miejscu.- odrzekł z uśmiechem drwal.
-Ruszamy za godzinę, tylko nasz szef przygotuje cały ekwipunek do drogi.-
-A kim jest wasz szef?-
-To Grungar. Zbrojmistrz i doświadczony wojownik. Kiedy mieszkał w Karak Norn, co kilka dni wyprawiał się w pobliskie góry by polować na gobliny. Po niespełna pięciu latach nazbierał całą beczkę goblińskich uszu.-
-Tak. Taki miał nawyk. Odcinał pokonanym wrogom uszy.- dodał Foigan.
-Kawał gnoja, ale jeśli Ci zaufa to potrafi oddać za Ciebie życie.- wtrącił się i Duingan.


Gustlik był pod wrażeniem słuchając opowieści o Grungarze. Niedługo później z namiotu wydobył się chrapliwy krzyk samego Grungara. Na komendę do namiotu wszedł Bombur, a po chwili wyszedł z niego z sporym workiem trzymanym w ręku. Za nim zaś wyłonił się rudy krasnolud o łysej głowie. Miał na sobie starą kolczugę.
-Więc to Ty jesteś ten Gustaw?- spytał człowieka po czym podszedł do niego i wyciągnął do Gustlika dłoń.
-To ja.- odrzekł mężczyzna.
-Skoro moi ludzie Ci zaufali, to i ja Ci ufam. Wróć cało a i Ciebie nagroda nie minie.- oznajmił. Drwal kiwnął głową. Bombur w tym czasie otwarł wór i wyciągnął z niego kilka mniejszych.
-Trzymajta. Tam mamy zapasy i sprzęt.- każdy odebrał worek, nawet leśnik jednej dostał.
-A to co za bydle?- spytał zdziwiony zauważając psa.
-To Burza. Mój kompan. Wyczuwa kłopoty z dala.- Grungar kiwnął głową i wejrzał na Bombura.
-Nie traćcie czasu. Ruszajcie już.- Czarnowłosy wojownik przerzucił torbę przez plecy i ruszył w stronę bramy z osady, pozostali zaś udali się za nim. Po kilkunastu minutach opuszczali już mury warowni, udając się stromym zejściem w dół.

***

-Plan jest taki.- zaczął Bombur. Większość drogi milczeli oszczędzając siły na trudną wędrówkę po nierównym terenie. -Gustaw i Dodoria idą traktem, my zaś ukrywamy się. Kiedy bandyci się ujawnią i podejdą dość blisko Gustaw i Doris zaczynają się stawiać. Wiktor strzela z kuszy a my wylatujemy i robimy sieczkę.- rzekł z dumą.
-No, a co jeśli oni nie podejdą do nich, tylko też zaczną strzelać z ukrycia?- spytał Foigan.
-No tak... Tak też może się stać. Dobra to wytropimy ich siedzibę i zaatakujemy wieczorem, jak będą odpoczywać.- Bombur zaproponował drugi plan.
-To już brzmi rozsądniej.- potwierdził Gustaw.
-Dobra, czyli tak też robimy. Niebawem powinniśmy dojść na miejsce. Więc miejcie oczy i uszy szeroko otwarte.- przestrzegł kompanów czarnowłosy wojak. Dzień powoli chylił się ku końcowi.
-Zgodnie z tym, co gadał Grungar ruiny w których mogą się kryć to stara siedziba strażników dróg.- dodał Dodoria. Zgodnie z planem podróżowali bez przerwy nie tracąc czasu na odpoczynek. Słońce zaszło za horyzontem. Ciemność powoli ogarniała całą krainę. Na szczęście noc była bezchmurna, to też Gustaw jako tako widział pod nogami.
-Widzicie ten rozstaj dróg?- szepnął Duingan.
-No jasne.- odrzekł jego brat.
-To na pewno droga do strażnicy.-
-Może tak być. Idziemy tam.- zarządził Bombur i ruszyli. Cała grupa weszła w gęste krzewy by stać się mniej widocznymi. O ile Gustaw nie rzucał się w oczy, to zbroje krasnoludów odbijały każdy promień światła.


Kilka minut później nosy krasnoludów wychwyciły zapach pieczonego zająca, oraz płonącego drwa. -Jesteśmy blisko. Zachowajcie czujność.- syknął Bombur. Faktycznie po chwili dostrzegli sporą strażnicę. Jej główna część była cała, jednak spory kawałek wraz z wieżą obserwacyjną były zawalone. W środku, z wielkiej wyrwy w dachu dobywał się czarny dym, który łatwo można było zauważyć na tle nagiego, gwieździstego nieba. Nagle zza rogu budynku wyłonił się człowiek, o czarnych włosach. Miał na sobie lekką zbroję i długi, szary płaszcz. U boku, do pasa przytwierdzony miał krótki miecz. Mężczyzna trzymał w rękach sporo chrustu na opał.
-Wiktor, działaj.- szepnął Dodoria, a jego kolega jak na rozkaz odłożył po cichu topór i sięgnął po kuszę, zawieszoną na plecach. Khazad wycelował i zwolnił pocisk. Bełt śmignął jak piorun, trafiając człowieka w odsłonięte żebra. Mężczyzna wydał z siebie zduszony jęk i upadł.
-Franz idioto! Nie trzaskaj się tak!- krzyknął ktoś z budynku. Gdy jedna Franz nie odpowiadał właściciel głosu wyjrzał przez wyrwę w ścianie, do której przytwierdzona była prowizoryczna drabina, oraz sznur z przywiązanym do niego wiadrem.
-Franz, co jest?!- krzyknął innym już tonem i wartko zlazł po drabinie w dół. Nim jednak cokolwiek stwierdził padł na twarz z bełtem wbitym w plecy.

-Alarm! Alarm!- krzyknął ktoś z góry a po chwili dało się usłyszeć chaos związany z zrywaniem się z miejsc.
-Wiktor, zostań tu i strzelaj do każdego, kto będzie chciał strzelać z góry, my atakujemy tych co zejdą po drabinie.- nakazał Bombur, po czym wyskoczył z krzaków. Pozostałe krasnoludy, w towarzystwie Gustawa pognały za nim. Nim dotarli na miejsce z drabiny zdążyła zejść już dwójka oprychów. Szelest krzaków od razu zwrócił ich uwagę i szybko dobyli broni. Pierwszy z nich skrzywił się nieco na twarzy i rzucił na Dodorię próbując unieszkodliwić najstarsze ogniwo grupy. Drugi zaś pognał na Foigana. Po chwili zza budynku wyłoniła się jeszcze czwórka mężczyzn. Byli zaskoczeni, wyglądali jakby wrócili z jakiegoś zwiadu.
-Cholera!- krzyknął jeden z nich i pozostali również dobyli broni. Po chwili obie grupy były zmieszane w krwawej szamotaninie.
-Aaa!- zawył ktoś. Kątem oka Gustaw dostrzegł, że był to jeden z oprawców z odciętą dłonią. Z kikuta tryskała krew a sam był w zbyt wielkim szoku by przejąć się potyczką. Taką chwilową słabość wykorzystał Bombur, który potężnym ciosem otwarł człekowi klatkę piersiową. Padł trupem. Gustaw również ścierał się z młodszym o przynajmniej dwadzieścia lat człowiekiem walczącym dwuręcznym mieczem. Już wyrabiał sobie przewagę, sprowadzając przeciwnika do defensywy, gdy nagle poczuł bolesny ucisk na plecach. Ktoś kopnął go od tyłu i upadł na ziemię.

Gustaw przeturlał się na plecy i dostrzegł grubawego oprycha, który szykował się do zadania ostatecznego ciosu. Wtem nagle z ciemności wyskoczył Burza, rzucając się grubasowi do gardła. Człowiek upuścił broń i przewrócił się na ziemię, a po chwili przestał się już szamotać. Gustlik nie bardzo miał czas na gratulacje dla swego psa, gdyż dostrzegł nad sobą przeciwnika z dwuręcznym mieczem, z którym wcześniej się mierzył. I on z złowrogim uśmiechem unosił broń gotów do dobicia drwala. Nagle coś w powietrzu świsnęło a jego uśmiech prędko zniknął z twarzy. Na siwej koszuli pojawiła się czerwona plama, która z każdą sekundą rosła i rosła. Po chwili zaskoczony człek upadł na kolana i przewrócił się na bok. Gustaw nie miał zamiaru dawać innym szansę na ratowanie go. Prędko się podniósł i powiódł wzrokiem po polu bitwy za kolejnym przeciwnikiem. Stary Dodoria miał problem z swoim oprychem. Gustlik szybko doskoczył do człowieka i potężnym ciosem topora pozbawił go nogi w kolanie. Człowieka zawył niczym zarzynane prosię i upadł na ziemię a stary krasnolud szybko go dobił. Kilka chwil później na polu bitwy panowała już cisza.
-Pfu! Kawał dobrej roboty!- krzyknął zadowolony Bombur. Kompani zebrali się w kupie i szybko przeczesali całe ruiny, a gdy okazało się, że ilość trupów pasuje do ilości posłań zdecydowali, że zostaną w tym miejscu na noc. Nie musieli nawet ogniska rozpalać. Nawet polować nie musieli. Wystarczyło, nabić na patyk i piec. Tak też uczynili. Byli zadowoleni z bitwy. Długo jeszcze nie mogli spać, przeżywając potyczkę. Choć Gustlik miał sporo problemu z wciągnięciem Burzy na piętro, to jednak w końcu się z tym uporał z pomocą Duingana. Pies otrzymał zasłużoną porcję mięsa i warował przy drabinie jako najlepszy strażnik grupy Grungara.

Nazajutrz o świcie śpiących kompanów zbudziło szczekanie Burzy. Na szczęście nie było to ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem a szary ptak siedzący na drzewie obok strażnicy.
-Dzień dobry kompanijo! Jak samopoczucie?!- krzyknął Bombur. Pozostali byli zadowoleni z siebie. Wciąż trzymały ich dobre humory po wczorajszej nocy, zaś spory zapas usmażonego mięsa przydał się jako śniadanie. Gdy zjedli zeszli na dół i przeszukali wszystkie zwłoki. Nazbierało się z tego trochę złota, które wcześniej złodzieje musieli zrabować napotykanym wędrowcom. Gdy słońce było już nad horyzontem ruszyli w drogę powrotną. Tym razem nigdzie się nie spieszyli, rozmawiali całą drogę i śmiali się nie obawiając się żadnych niebezpieczeństw. Wieczorem dotarli do Fortu Drenkh. Kompani bez zbędnych przystanków udali się do namiotu Grungara.
-O! Widzę po uśmiechach na waszych japach, że się udało?!- przywitał ich zbrojmistrz.
-Ano szefu! Wycięliśmy w pień całe ścierwo, trupy powiesiliśmy na okolicznych drzewach u przestrodze.- odrzekł Bombur.
-Dobra, właźcie.- zaprosił swych ludzi do namiotu, zaś na sam koniec podszedł do Gustawa.
-Dobry z Ciebie wojownik. To nagroda, za wysiłek i pomoc.- wręczył leśnikowi mieszek z złotem. -Gdyby jakiś krasnolud chciał podważyć twoje zdanie to klnij się, na imię Grungara z Karak Norn. Od dzisiaj też przyjmuję Cię do mej grupy najemników. Gdybyś szukał pracy zgłoś się do mnie. Zawsze coś się dla Ciebie znajdzie.- oświadczył. Gustaw uśmiechnął się szczerze i uścisnął ręką dłoń krasnoludzkiego zbrojmistrza. Miło spędził czas zarabiając przy tym trochę złota i zdobywając nowych przyjaciół. Nie zostało mu nic innego jak udać się do Ostatniego Tchnienia, by napić się w końcu gorzały i poczekać na swych towarzyszy...
 
Nefarius jest offline  
Stary 22-02-2010, 18:21   #87
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Burza szalała w najlepsze. Szaleńcze podmuchy wiatru raz po raz uderzały w strażnicę. Znad rzeki słychać było jak łódź, którą podróżowali trzeszczy i jęczy pod naporem wiatru i fal. Deszcz nieustannie tłukł o błony w oknach i dachówki budynku. Do tego wszystkiego dołączyły pioruny i ogłuszające grzmoty, z hukiem przetaczające się po niebie.

Warta bretończyka minęła spokojnie. Nie sprawdziły się jego obawy, co do nienaturalnej przyczyny tej burzy. O wyznaczonej porze obudził Barglina i życząc mu miłego czuwania, sam udał się na spoczynek. Zrzucił z siebie podniszczone szmaty, którymi stało się jego ubranie, owinął się szczelnie kocem i jak to ostatnimi czasy bywało, zasnął niemal momentalnie. Śnił mu się klasztor. Ten, w którym spędził dzieciństwo. Znów czuł zapach cebuli i czosnku w kuchni, w której zazwyczaj szorował gary albo zmywał podłogę. Przechadzał się po klasztornym dziedzińcu, pośród odzianych w szare habity mnichów. Spędzał czas na pieleniu klasztornego ogrodu i zbieraniu jabłek na jabłecznik, specjalność klasztoru, w sadzie. Wszystko było jak dawniej. Poza jednym. Nie było Jacena. Blaise był sam. Był jedynym, tak młodym akolitą w bretońskim klasztorze. Sam wymykał się na wędrówki po okolicy, sam wspinał się na wieżę i oglądał z góry dolinę. I sam w kółko dostawał cięgi za swoje wybryki.

Właśnie wchodził do jaskini, jaką odkrył pośród skał gdy poczuł odór. Odwrócił się aby spytać Jacena, czy i on czuje ohydny zapach, jednak przyjaciela tam nie było. Przestraszył się ale ciekawość była silniejsza. Najwidoczniej Jacen zamarudził na zewnątrz. Coś kapało ze stropu. Kolejny krok i wdepnął w śliską kałużę. Kropla z sufitu spadła mu na głowę i powoli spłynęła po nosie na wargi. Mimowolnie się oblizał. To nie była woda, substancja była ciepła i miała słodkawy, metaliczny smak... Otarł twarz. Spojrzał na rękę. W świetle wpadającym z zewnątrz zrozumiał co kapało ze stropu. Krew! Popatrzył pod nogi. Wszędzie krew. Spływała ze ścian, kapała ze stropu, płynęła strumieniem całą szerokością korytarza. Krzyknął i zawrócił do wyjścia. Przebiegł kilka kroków i zatrzymał się gwałtownie. W zielonkawej poświacie jaka spowijała wejście do groty, dostrzegł sylwetkę mężczyzny. Wyglądał znajomo. Blaise zatrzymał się i przyglądnął. Rozpoznał go. To był Jacen. Ale jakiś inny. Starszy.
- Jacen, to ty? - zapytał Blaise drżącym głosem. Mężczyzna poruszył się. Zachrzęściła kolczuga, wojownik wyciągnął miecz.
- Dołącz do mnie - jęknęła zjawa i zrobiła krok w stronę sparaliżowanego strachem, Blaise’a. Dopiero teraz chłopak dostrzegł, że Jacen jest cały zakrwawiony, a na jego piersi widnieje wielka, głęboka rana. - Jesteś winien...

Odwrócił się i pędem rzucił do ucieczki, tym razem wgłąb jaskini. Krew lała się na niego ze wszystkich stron. Już po chwili był cały w czerwieni. Czuł że słabnie, jednak nie odwracał się. Za sobą słyszał dzikie ryki i tupot wielu par nóg. Najwidoczniej do Jacena dołączyli inni. W końcu stało się to co się musiało stać. Przed nim była już tylko ściana. Zatrzymał się zdyszany i odwrócił. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. W jego kierunku szedł korowód postaci. Martwy Jacen z dziurą w piersi. Powłóczący nogami, z ropiejącymi wrzodami na całym ciele, Karl. Akolita Sigmara z wypalonym znamieniem boga Chaosu na piersi. Wielki ork z urżniętą głową, którą niósł pod pachą. Głowa nie była jednak orcza, należała do ojca Blaise’a, Eugene Hugona. I na końcu Eloise. W białej, powłóczystej szacie. Całej we krwi. Potwornie blada, jej puste oczodoły patrzą na Blaise’a.
- Zawiodłeś mnie - mówi Eloise. - Dołącz do nas...

Wszyscy zanoszą się opętańczym śmiechem. Ich ciała drgają i zaczynają się rozpadać. Blaise obudził się zlany potem...

***

Burza minęła. Rankiem okazało się, że ciała ich towarzyszy, pozostawione na zewnątrz, zniknęły. Czy zostały zabrane czy też odeszły o własnych siłach, spaczone magią Chaosu, pozostawało zagadką. Ślady, prowadzące od miejsca ich spoczynku, urywały się w lesie. Cóż było począć, zapakowali się na łódź i w asyście szeptanych przez Hugo i Larsa modlitw do wszystkich możliwych bogów, odpłynęli w dół rzeki. Cisza i spokój podróży sprzyjały rekonwalescencji. Rany, jakie Blaise otrzymał w ostatnim czasie goiły się. Odzyskiwał także nadwątlone przez szaleńczą podróż, siły. Trzy dni podróży rzeką minęły na sielance i błogim wylegiwaniu się na pokładzie. Do czasu gdy niespodziewanie na rzece pojawiły się dwa patrolowce.

Na pokładzie zapanowała panika, wywołana przez flisaków. W pośpiechu wyrzucali oni za burty przewożony towar, który jak sami stwierdzili „uratowali przed zagrabieniem”. Blaise przyglądał się pospiesznym ruchom flisaków z nieukrywanym rozbawieniem. Przecież wystarczyłoby jedno jego słowo skierowane do dowódcy patrolu, a ci szubrawcy zawiśliby na przybrzeżnym drzewie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powiedzieć strażnikom o niecnym procederze, jakim parali się dwaj mężczyźni, jednak doszedł do wniosku, że użyczając im miejsca na łodzi, zaskarbili sobie wdzięczność. Dwie łodzie podpłynęły na tyle blisko, że słychać już było co wykrzykuje dowódca. Rudowąsy knecht rekwirował łódź dla wojska, a swoją decyzję popierał kilkunastoma kuszami swoich ludzi, wymierzonymi we wszystkich na pokładzie. Oczywiście nikt nie miał zamiaru protestować, potulnie opuścili statek i w dalszą drogę, do Fortu Denkh ruszyli pieszo.

***

Twierdza sprawiała solidne wrażenie. To wrażenie potęgowała praca wrząca na murach i wokół nich. Murarze i stolarze uwijali się jak w ukropie, wzmacniając fortyfikacje. Poniżej twierdzy, w dolinie ulokowało się niewielkie miasteczko, które teraz, w tych trudnych czasach, przeżywało prawdziwe oblężenie. Uchodźcy, żołnierze, czujący dobrą passę kupcy i wszelkiej maści szubrawcy ściągali do osady ze wszystkich stron. Obok solidnych murowanych i drewnianych budynków, wyrosły sklecone z byle czego szałasy i baraki, różnokolorowe namioty i lepianki. Kupcy, handlarze i domokrążcy na każdym wolnym skrawku porozstawiali swoje kramy, stoiska i ławki. Zewsząd słychać było gwar, krzyki i nawoływania. Totalnego rozgardiaszu dopełniały biegające luzem kury, świnie, psy i umorusane dzieciaki.

- Dajcie mi ten dokument, znaleziony przy gońcu - powiedział do swoich towarzyszy, zanim się rozstali. - Przedstawię go panu tych ziem i zaklnę go aby podjął stosowne kroki, w celu ochrony swych poddanych. Bez urazy ale wydaje mi się, że jestem najodpowiedniejszą osobą w tym towarzystwie, która może załatwić tą sprawę. Na Kielich! Możecie na mnie liczyć.

***

Blaise przed wyruszeniem w miasto, sprawdził stan swojego trzosa. Nie miał jakiejś oszałamiającej sumy, uzbierało się tego kilkanaście koron, ale na to co planował powinno wystarczyć. Pierwsze co zrobił, to odnalazł wyglądający na przyzwoity lokal, w którym postanowił się zatrzymać. Przybytek nosił mało oryginalne miano „Pod Byczą Głową”. Blaise wszedł dumnie do środka, jak przystało na zagranicznego rycerza. Nieco kontrastowało to z jego wyglądem. Był umorusany i w zniszczonym, pochlapanym krwią i błotem ubraniu.

- Jestem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort. Szlachetny rycerz z odległej Bretonii - oznajmił głośno karczmarzowi, po tym jak przeszedł całą długość głównej sali, pod bacznymi spojrzeniami wszystkich obecnych. - Szukam miejsca aby się zatrzymać w waszej mieścinie.
- Witajcie, szlachetny panie - na otyłej twarzy karczmarza pojawił się kpiący uśmiech. - Przykro mi oznajmić ale pokoi wolnych nie mam. Wybaczcie szczerość ale szczególnie dla takich, którzy nie wyglądają na posiadaczy pieniędzy.
- Jak śmiesz, chmyzie? - Blaise aż poczerwieniał na twarzy ze złości. - Sugerujesz, że ja, bretoński szlachcic jestem jakimś gołodupcem? Oceniasz mnie po mym wyglądzie, a do pustego łba ci nie przyszło, że to efekt wielu bojów i niewywczasów, których doświadczyłem, stając w obronie takich jak ty!

Ludzie zgromadzeni w gospodzie, z zaciekawieniem przyglądali się awanturze. Rycerz wysupłał z sakiewki trzy monety i cisnął nimi w skulonego teraz za szynkwasem karczmarza. Pieniądze odbiły się od pulchnego ciała i potoczyły po podłodze. Karczarz rzucił się na ziemię i zaczął je łapać.

- Ale znaj pański gest! Oto trzy złote korony. Za nią przysposobisz mi izbę na kilka nocy, przygotujesz gorącą kąpiel i zapewnisz strawę, na czas mego pobytu. A jak teraz powiesz, że to mało i czasy trudne nastały, to cię każę zawlec do cechu i wybatożyć za spekulanctwo! Jasne? - szynkarza zatkało. Nie ośmielił się otworzyć ust, tylko kiwnął kilkakrotnie głową na znak, że zrozumiał i pomknął wypełniać zlecenia dane mu przez bretończyka. Ten, z uniesioną głową i wysuniętym podbródkiem, zlustrował pomieszczenie. Wszyscy pospuszczali wzrok i wrócili do swoich zajęć.

***

Zabezpieczywszy się pod względem zakwaterowania, Blaise poszedł dokonać zakupów nowego ubioru. Nie godziło się iść na zamek w łachmanach, które miał na sobie. Jedyne co nadawało się do dalszego użytku, to buty. Solidne, wykonane z turzej skóry, z mosiężnymi sprzączkami i ostrogami.

Długo przechadzał się między kramami z odzieżą, aż w końcu nabył wszystko za czym przyszedł w rozmiarach i barwach o jakie mu chodziło. Nabył grube, wełniane pończochy, farbowane w zielono-białe pasy. Skórzany, ozdobny kubrak, sięgający połowy uda, ozdobiony roślinnym haftem z czarnej nici. Nową, lnianą koszulę z wiązanymi rękawami i czarny, filcowy kapelusz z obszytym białymi muszelkami, rondem.

***

Zaopatrzony w nowe ubrania, umyty i ogolony, ruszył na zamek. Niemalże czuł zazdrosne spojrzenia mijanych mieszczan i żołnierzy oraz rozpalony wzrok dziewek. Jego wzrok nie pozostawał dłużny. Rzucał wyzywające spojrzenia mężczyznom, a jego dłoń wędrowała do rękojeści zawieszonego przy pasie, miecza. Gdy jego oczy spoczywały na co zacniejszych, kobiecych kształtach, szczerzył zęby. Jednak momentalnie przywoływał się do porządku, przypominając sobie dlaczego i dla kogo tu się znalazł. Tam, w Bretoni czekała na niego Eloisa. Jego ukochana. Nie godziło się postępować w ten sposób. Odwracał wzrok i czerwienił się. Do następnej mijanej dziewczyny...

- Wejście wzbronione - oświadczył rycerzowi, stojący w na wpół opuszczonej bramie zamku, wachtowy. Halabardą zagrodził bretończykowi dalszą drogę.
- Jestem Roland d’Lacoleur-Montfort. Szlachetny rycerz z odległej Bretonii - przedstawił się niezrażony. - Prowadź do dowódcy. Mam ważną wiadomość.

Już po chwili, Blaise eskortowany przez innego żołnierza, przemierzał korytarze twierdzy. Liczył na to, że zostanie zaprowadzony wprost przed oblicze sędziwego barona Gregora Auerbacha. W myślach już układał sobie mowę, jaką wygłosi aby zachęcić arystokratę do podjęcia stosownych działań, zmierzających do zapobieżenia katastrofie. Jakże srodze się pomylił. Eskortujący go strażnik zapukał do masywnych drzwi, z wnętrza dobiegło stłumione „wejść” i Blaise wkroczył dumnie do małej, zakurzonej, zapchanej papierami komnatki. Stanął ja wryty, wpatrując się w siedzącego za długim biurkiem, zakurzonego mężczyznę w zakurzonym ubraniu.

- Czym mogę służyć? - zapytał zakurzony. - Jestem Jurgen Gnoedels.
- Chcę widzieć się z baronem Auerbachem - wydusił w końcu z siebie, zaskoczony Blaise. - Nazywam się Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort. Mam ważną wiadomość o wadze niemalże państwowej, jednakże przeznaczoną wyłącznie dla jego uszu.
- Cóż, obecnie baron nie może przyjąć Was, zacny rycerzu
- skryba przejrzał jakieś papiery. Uśmiechnął się wymuszenie. - Sprawy wagi państwowej uniemożliwiają mu obecnie przyjmowanie jakichkolwiek petentów...
- Nic nie rozumiesz!
- przerwał mu bretończyk, krzykiem. - Tu chodzi o życie tysięcy ludzi. Zdrada wkradła się w szeregi armii Imperium! On musi usłyszeć co mam mu do zakomunikowania!
- Jak najbardziej
- potwierdził niezrażony wybuchem gniewu, Gnoedels. Znów przeglądnął papierzyska. - Wysłucha Was, szlachetny panie, ale nie dzisiaj. Zapraszam za trzy dni, w godzinach popołudniowych. Wówczas odbędzie się audiencja, na której będziecie mogli przedstawić swoją sprawę.

Blaise wyszedł trzaskając drzwiami. Niczym chmura gradowa przeszedł przez dziedziniec i skierował się do leżącego poniżej twierdzy miasteczka. Wracając do gospody „Pod Byczą Głową” rozmyślał jakie konsekwencje będzie mieć trzydniowe opóźnienie w przekazaniu wiadomości władzom. Doszedł do wniosku, że co najmniej katastroficzne.
 
xeper jest offline  
Stary 23-02-2010, 23:06   #88
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zszedł do wspólnej izby nieco przed czasem, zajmując strategiczne miejsce. To co robił było nieco ryzykowne, zważywszy na jego profesję, ale w końcu przecież nie mógł nikt tego stwierdzić tylko na podstawie jego wyglądu. A bał się, bowiem na wąpierza postanowili polować inkwizytorzy. Tak w końcu przedstawiono mu tego olbrzyma w kapłańskim przyodzieniu, z którym poprzedniego dnia się umawiał. I faktycznie, Inkwizytor Johannes Bauer pojawił się w karczmie z całym swoim wielkim majestatem, uzbrojony jak na wojnę. Był sam, najwyraźniej jego pomocnicy zajęci byli innymi sprawami. Wymienili krótkie spojrzenia, po czym łowca usiadł na zydlu, naprzeciwko Rudigera, któremu zaschło w gardle, chociaż zazwyczaj języka w mordzie nie zapominał. Na szczęście tamten odezwał się pierwszy, pocierając palcem sigmarycki medalion na grubym łańcuchu, który zawiesił sobie na grubym karku.
-Chciałeś się spotkać. Słucham więc.
Głos miał głęboki i niski, dokładnie taki, jaki pasował do jego postury. I nawykły do przemawiania.
-Zwę się Rudiger, co już pewnie wiecie, panie. - skinął głową, w uniżonym geście powitania, lepiej było się nie narażać - Słyszałem, że wampir jakiś kręci się w okolicy i obława będzie urządzana?
Tamten nie odpowiedział, patrzył tylko bacznie, prosto w oczy. Czarnowłosy przełknął ślinę i kontynuował, uznając to za potwierdzenie.
-Chciałem wziąć w tym udział. Walczyć umiem, chłopa nigdy nie za wiele.
Zapadła cisza, która dźwięczała przez chwilę w uszach, mimo szumu panującego w samej karczmie. Potem Bauer kiwnął głową na zgodę.
-Co chcesz w zamian?
No tak, konkrety. Pierwsza odpowiedź brzmiała: pieniądze, ale Rudiger zmitygował się szybko. Przyjrzał uważniej mężczyźnie i wskazał na jego dziwaczną kuszę. Słyszał o nich wcześniej, nie trzeba się było męczyć z ładowaniem, wystarczył szybki ruch ręką. I strzelała znacznie szybciej, mogąc wystrzelić dziesięć bełtów, jeden po drugim.
-Chcę mieć możliwość kupienia tej kuszy. Albo wymiany na coś innego.
Tamten znów skinął głową i wstał.
-Załatwione. Bądź przed zmrokiem przy tej karczmie. Tropimy go już kilka dni, ale skurwiel się wymykał. Wiemy jednak gdzie się zjawia, nie wiemy tylko gdzie ma leże. Dlatego uderzamy w nocy. Kołki masz? Jak nie to użyczymy. Trzeba będzie go przyszpilić, potem poćwiartować.
Uścisnęli sobie dłonie i tamten wyszedł. Rudiger odetchnął, analizując całą rozmowę. Mówił o wampirze w formie męskiej, czy to oznaczało, że to nie była ONA? Może nie przyjrzeli się za bardzo? Będzie musiał sprawdzić samemu.

Dzień mijał powoli, gdy nie było co robić. Połaził trochę po mieścinie, spróbował się jeszcze trochę przespać, korzystając z tego, że w dzień prawie nie miewał koszmarów. Zjadł, ale niewiele, podniecony wieczorną wyprawą. I zabronił Agnes zbytniego oddalania się, a na wieczór i noc wymusił przysięgę, że zamknie się w pokoju i nie wpuści nikogo innego niż samego Rudigera, gdyby ten wrócił jeszcze w nocy. W końcu nie miał pojęcia jak długo im zajmie to polowanie. Nawet głupi wampir chyba nie atakował samej osady? Chociaż kto wie, niewiele o tych bestiach wiedział, chociaż z jedną z nich spotykał się niemal co noc.
W końcu wieczór nastał.
Wciął łuk i sprawdził strzały, mocno mocując kołczan. Czarną kolczugę przykrył grubym ubraniem, a miecz wziął stary, nie chcąc ryzykować i wątpiąc jednocześnie, by zwykła stal mogła ot tak zranić wampira. Nie, bestyję trzeba będzie przebić kołkiem. Stawił się przed karczmą, tak jak i pozostali. Piątka ich była - prócz inkwizytora i trzech jego pomagierów - czegoś na kształt rycerzy w dość lekkich zbrojach - był jeszcze jeden, który przedstawił się jako Jurgen. Zarośnięty, z wielką siekierą w łapach, wydawał się tutejszym osiłkiem, a ogień w oczach nakazywał wierzyć, że sprawa z wampirem była dla niego osobista. Podobnie jak Rudiger nie miał wierzchowca, ale to nie okazało się problemem.
-Nie jedziemy daleko, droga nam w góry a tam nic po koniach. Nogi mogą połamać, a każden stwór wystraszy je, ani chybi!
Dwa wierzchowce wiozły więc po dwóch ludzi, ale tak jak mówił Bauer, droga zajęła im ledwie pół dzwonu. A potem ruszyli w góry, chowając rozdane w nadmiarze kołki i święconą wodę.

Nie rozmawiali, nie byli tu po to, by gadać. Pomocnicy inkwizytora prócz zwyczajnej broni i potężnych kusz, mieli również dwie sieci, które nieśli cały czas gotowe do zarzucenia. Pół godziny trwał ten marsz, aż dotarli do jakiegoś małego sioła, teraz już najwyraźniej prawie całkiem wyludnionego. Tylko w jednej chałupie palił się jakiś ogarek. Johannes wskazał kierunek.
-Tu widziano go ostatnio. Otton, Kazar - wy na prawo w krzaki. Jurgen i...
Nigdy nie dowiedzieli się z kim chciał wysłać wielkoluda, bowiem krzaki poruszyły się nagle, a z nich wyskoczył upiór, człowiekowaty, biały jak kreda stwór o czerwonych oczach. Wampir! Rudiger krzyknął, wypuszczając ku tamtemu strzałę, całkowicie niecelnie. Bestia nie miała broni, a tylko pazury, kły i tę niesamowitą szybkość! Szczęknęły cięciwy kusz, któryś z bełtów trafił, ale to nie zatrzymało wampira, którego cios wylądował na twarzy nieznanego Rudigerowi z imienia pomocnika Bauera. Tamten tylko zacharczał, zalewając się krwią i padając martwy ze zmasakrowaną gębą i przetrąconym karkiem. Co za siła! Czarnowłosy dopiero sięgał po drugą strzałę, gdy Jurgen ryknął i machnął swoją siekierą, przecinając tylko powietrze. Poleciała sieć, ale jej metalowe zadziory i grube linki złapały tylko powietrze. Wąpierz rozpłynął się w mroku.
-Trzymać się w kupie! Poczuł krew, a jest wygłodniały! Za chwilę wróci!
Pomazał bełt w swojej kuszy jakąś mazią i podał pudełko dalej.
-Srebrny pył, zmieszany z trucizną, która może go spowolnić.

Ruszyli dalej, zostawiając trupa na środku ścieżki. Ale daleko nie uszli, gdy stwór pojawił się po raz kolejny. Inkwizytor się nie mylił, wampir zaatakował! Ale tym razem brakowało mu zaskoczenia. Szczęknęły kusze i łuk Rudigera, znacznie celniej niż za pierwszym razem. Jeden z pocisków wszedł głęboko, a wróg ryknął z bólu, praktycznie zupełnie nie zwalniając. Runął na niego Jurgen, a jego olbrzymia siekiera kreśliła łuki w powietrzu. Z drugiej strony ten nazwany Ottonem rzucił siecią, dokładnie w miejsce, w którym powinien pojawić się wąpierz. Nie pojawił się, a jego szponiasta łapa rozryła brzuch łowcy, który wrzasnął przeraźliwie, zwalając się na ziemię. Kolejny poległy, ale wciąż mieli przewagę. Leciały bełty z szybkostrzelnej kuszy, Kazar chwycił za swój miecz i dołączył do Jurgena. Wielkolud był już jednak ranny, nogę miał wykrzywioną w paskudny sposób, krew ciekła po twarzy. Ale determinacja nie pozwalała mu się poddać, a wielkie ostrze w końcu dosięgło wampira, płynnym cięciem odrąbując wrogowi całą rękę w tym samym czasie, w którym tamten zahaczył szyjną tętnicę Jurgena. Wampir ryknął, człowiek tylko zacharczał. Kolejne pociski jednak trafiały, ryk wzmagał się. A Kazar wpadł na wampira i z całej siły wbił kołek. Nie trafił w serce. Potwór uderzył go, odrzucając na kilka metrów. Rudiger miał śmierć w oczach, sięgając po swój miecz.

Ale wtedy też i Bauer wyjął swoje ostrze i zawirował nim w powietrzu, nie dając wampirowi uciec. Miecz świsnął a wzmocnione pewnie jakimiś czarami ostrze gładko odcięło wrogowi stopę. Potwór miał dość. Ale łowcy już widzieli zwycięstwo. Rudiger sięgnął po kołek i rzucili się na niego we trzech, obalając szamoczącą się bestię. Czarnowłosy w serce trafił, a ryk zamarł, pozostawiając tylko jęk umierającego Ottona. Udało się! I wykpił się tylko lekką raną, gry szamoczący się wąpierz zahaczył jego udo.
-Kołek należy zostawić w sercu. Resztę poćwiartować i spalić. To był słaby wampir, to powinno wystarczyć.
Trzech poległych w zamian za jednego wampira. Mężczyznę, zupełnie innego od tej, która go ścigała. Jeśli miał ją pokonać, czekało go jeszcze wiele nauki. Teraz jednak o tym nie myślał, a adrenalina wciąż krążyła mu w żyłach, gdy rąbali i palili wampira a potem kopali groby dla poległych. Johannes stwierdził, że cmentarze są i tak przepełnione. Odmówił za nich krótką modlitwę.
-Taki fach. Jutro porozmawiamy o transakcji. Dobrze się spisałeś, jak na pierwszy raz. Wielu by uciekło.
Nie wydawał się przejęty poległymi. To musiało być normalne przy tym zajęciu. Wprost cudownie. Wrócili do miasteczka, a Rudiger do wynajętego pokoju. Położył się przy Agnes, nie wypowiadając nawet słowa. Zasnął szybko, ale ONA znów powróciła. Pokonany był słabym wampirem. ONA nie mogła być słaba.

Poranek przyszedł w bólu. Źle zabandażowana rana bolała jak diabli, przypominając o nocy. Kobieta już nie spała, patrząc na niego.
-Masz znacznie gorsze sny, niż ja. Nie... nie wiedziałam.
Jej głos był bardzo cichy, a w oczach odnalazł coś na kształt współczucia. Nie wiedział jak bardzo go nienawidzi, ale te dwie noce musiały coś zmienić. Usiadł, patrząc na nią bardzo długo. A potem powiedział jej wszystko.

Reszta dnia zeszła na zakupach i odpoczynku. Agnes pomogła mu z opatrunkiem i chociaż kulał lekko, nie przeszkadzało to zbytnio. Sprzedał czarną kolczugę i swoją koszulkę kolczą, zamieniając to na zwykłą, solidną kolczugę. Kupioną u innego kupca, rzecz jasna, z tą czarną i tak krył się wystarczająco. Pistolet, amunicję, łuk, kołczan i strzały oraz swój stary miecz wymienił na samopowtarzalną kuszę, zgodnie z umową mogąc ją odkupić od Johannesa Bauera. Dodatkowo dostał trochę tej dziwnej mazi, trzydzieści bełtów, kołki i święconą wodę, której skuteczności nie udało mu się zaobserwować. Był gotowy ruszyć nową ścieżką. Dokupił też sztylet, który podarował Agnes.
-Nauczę cię, jak tym najlepiej władać. Byś nie popełniła znowu takiego błędu.
Wskazał na swoją ranę, ale dziewczyna tylko się zaczerwieniła, przyjmując podarunek.
-Zostań tu i nie wychodź. Może wrócę szybko, nie zależy mi na spotkaniu z tym człowiekiem. Jutro ruszamy w dalszą drogę.
Wyszedł z pokoiku, udając się do karczmy, w której umówił się z towarzyszami. Nie miał ochoty spotykać się z władzami, ale list i tak należało oddać. Na wszelki wypadek z broni wziął tylko sztylet, charakterystyczny miecz mógłby zostać rozpoznany.
 
Sekal jest offline  
Stary 25-02-2010, 14:19   #89
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Przez ostatnie trzy dni miasteczko leżące u stóp potężnego fortu stało się jakby spokojniejsze. Starczyło tych paru dób, by wyplenić znaczną część zła żerującego na jego mieszkańcach. I choć obecnie ludzie zdawali się kroczyć pewniej po jego ulicach, w powietrzu nadal zalegało coś złowróżbnego.

Gdy nadszedł czas spotkania, oni już czekali. Zapewne wypytali o Bretończyka, obwieszczającego wszędzie swe obco brzmiące miano. Pięciu gwardzistów z prowadzącym ich sierżantem skłoniło się głęboko przed rycerzem.

- Jej Miłość Baronowa d'Auerbach zaprasza bretońskiego kawalera i jego świtę na audiencję do zamku. Wielce jest rada z tak miłych odwiedzin i z chęcią wysłucha niesionego poselstwa.


Widać było, iż wojskowi nie przywykli do pracy w charakterze herolda i kulturalne przemawianie było dla nich pierwszyzną. Tym niemniej starali się jak mogli, gnąc się w podpatrzonych na dworze gestach uniżenia i kurtuazji.

Zgodnie z obawami okazało się, że Burzy na audiencję zabrać nie pozwolono. Pies został więc z Agnes, wyraźnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Jak większość psów przywykł zapewne do pozostawiania go przywiązanego na zewnątrz, na pastwę żywiołów i podłych, znudzonych ludzi.

W końcu rycerza i świtę wprowadzono do potężnej sali audiencyjnej. Zbudowana na wzór miniatury cesarskiego pałacu w Altdorfie robiła wrażenie. Szerokie schody trzema poziomami prowadziły na samą górę, aż pod posrebrzane trony rządzącej obecnie pary. Między ciągnącymi się po bokach kolumnami dało dojrzeć się gotowych do interwencji, odzianych w liberie strażników i pojedynczych dworzan, którzy zapewne z ciekawości przybyli ujrzeć obcokrajowca. Szeptali i chichotali, ukrywając swe szlacheckie lica za białymi maskami o fizjonomii uśmiechniętych tajemniczo błaznów.

Wyraźnie widać było, iż wnętrze fortu zostało niedawno przerobione. Starożytny, tradycyjny gmach wystrojony został pełnymi przepychu ozdobami wedle najnowszych mód bretońskich. Powód tej metamorfozy, jak okazało się chwilę później, siedział na tronie obok miejscowego Barona. Sam senior rodu był olbrzymim mężczyzną, o grubo ciosanej, żołnierskiej facjacie i potężnym kałdunie, wypływającym mu spomiędzy bogato zdobionych szat. Zdawał się patrzeć gdzieś w pustkę, ignorując najbliższe otoczenie.

U jego boku zasiadała piękna, młoda niewiasta o powabnym ciele i złocistych włosach, lśniących wdzięcznie we wpadającym przez okna świetle. W przeciwieństwie do męża, omiatała przybyłą kompanię spojrzeniem pełnym ciekawości.



- Pan i Pani twierdzy! Baron Gregor Siegfried Auerbach i jego małżonka! Markiza Cecile Du'Mont d'Auerbach! - ogłosił herold, łamiąc sobie prawie język na nazwisku niewiasty.

Dziewczyna uśmiechnęła się promieniście, ukazując piękne, białe zęby. Delikatną, zgrabną dłonią wskazała przybyłego rycerza.
- Podèjdź proszé, mon kawaleur... - wyszeptała aksamitnym głosem.
- Wielka ma radhośći, iż bhétoński rycerz, przybył tù, nieść mi wieść... - ujęła jego dłoń w swoją, wyjmując z niej list. Delikatnie go rozwinęła, spoglądając cały czas w oczy rycerza. Uśmiechnęła się ciepło. W końcu jej wzrok spoczął na tekście.
- Oh! - wybuchła nagle ciężkim do zdiagnozowania westchnieniem.
- C'est bahdzo niedobrzè! - natychmiast podsunęła pergamin pod oczy męża. Ten spojrzał w niego tępo, nic nie widzącym wzrokiem. Strużka śliny pociekła mu z ust. Wydawało się, że wyszeptał coś przez lekko rozwarte usta.
- Mon kochanù! Masz rację! - skierowała się ponownie do posłańców - Dzisiaj wieczór wielka uczta dla dowódców męża. Kawaleur! Uczyńcie nam honor i przybądźcie na nią przedstawić wieść!
Zaklaskała w dłonie i w mig całe poselstwo obskoczone zostało przez służących.
- Pokażcie im komnata dla ghości i przygotujcie do kolacja!
Służący kłaniając się nisko wyprowadzili zebranych grzecznie acz stanowczo w kierunku pobliskiego skrzydła fortecy. Zatrzymany został jedynie Blaise.
- Mon kawaleur! - usłyszał na korytarzu. Niewiasta zatrzymała go ruchem ręki, upewniając się jeszcze, czy w pobliżu nie ma innych.
- Wielka ma radość, iż przybyłeś z Bretonia... naprawdé... - delikatnie położyła dłoń na jego sercu, ściszając jeszcze ciepły głos. - Po uczta przybędziesz do mojej komnata... opowiesz mi wszystko... - Lekko uniosła dłoń, kładąc ją na pięknie zarysowanym, obfitym dekolcie, odkrywając go nieznacznie.
Otumaniony powabnymi krągłościami Blaise dopiero wracając do reszty towarzyszy pojął, że niewyraźny kształt ujrzany przez ułamek sekundy na odkrytej skórze mógł być symbolem ciernistej róży.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-02-2010 o 19:42.
Tadeus jest offline  
Stary 25-02-2010, 18:42   #90
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Wcześniej

- A wiec powiadasz, że potrzebujesz pomocy? - dopytywał się Blaise siedzącego naprzeciw niego młodzieńca. Chłopak miał nie więcej niż dwadzieścia lat, modnie przystrzyżone włosy i masę pryszczy na twarzy. Ubrany był zgodnie z najnowszym stylem, nawet kapelusz miał taki sam jak bretończyk. Blaise poznał go poprzedniego dnia w karczmie, jakiś czas po tym jak wrócił ze swojej wyprawy na zamek. Młodzieniec siedział ze smutną miną w kącie i sączył piwo. Gdy Blaise wszedł do gospody w ponurym nastroju, chłopak zaczął się mu bacznie przyglądać. Po chwili jego twarz rozpromienił uśmiech. Pomachał do Blaise ręką w geście zaproszenia. Bretończyk, zaintrygowany podszedł.
- Czegóż sobie życzysz, nieznajomy? - zapytał.
- Usiądźcie, szlachetny panie - odpowiedział chłopak. Wskazał dziewce aby podała jeszcze jedno piwo. - Jestem Urgen Brauschwitz, syn kupca Helmuta Braushwitza. Jeśli nie wadzi Ci panie, żem pośledniejszego stanu to być może będziecie mi mogli pomóc. Oczywiście za odpowiednią nagrodą. Wybaczcie, ale nie mogę zdradzić dziś w czym rzecz. Powiem jeno, że sprawa tyczy się niewiasty w opresji... Zgadzacie się pomóc? Proszę.
- Niewiasta w opresji... Tajemnica...
- mruknął Blaise. Udawał przez chwilę, że się zastanawia, ale było jasne, że pomoże młodzieńcowi. Przecież nie godziło się aby ktoś nastawał na cześć kobiecą, a do tego chłopak obiecywał nagrodę. Pieniądze były mu potrzebne tak samo jak dobre imie. Miał teraz szansę zdobyć obie te rzeczy. - Jakem d’Lacoleur-Montfort, oczywiście że pomogę!
- Dziękuję uniżenie, szlachetny panie - Urgen pochylił głowę. - Spotkajmy się jutro przed południem na przystani.

Potem pożegnał się, zarzucił na ramiona płaszcz i wyszedł.

***

- A wiec powiadasz, że potrzebujesz pomocy? - Siedzieli na beczkach składowanych na przystani. Dzień był dosyć ciepły, jednak niebo zasnuwały chmury i w każdej chwili mogło zacząć padać. Delikatny wiaterek poruszał żaglami i olinowaniem zacumowanych w porcie łódek i niewielkich statków.
- Tak właśnie jest. Potrzebuję pomocy kogoś takiego jak wy, panie - odpowiedział Urgen Brauschwitz, przebierając nogami, którymi nie dosięgał gruntu. - Niewiasta, o której mówiłem to zacna panna, Ottilda Mergen. Córka zamożnej kupieckiej rodziny jak moja. Nie chwaląc się ta piękna istota jest wybranką mego serca. Kocham ją z całych sił, a ona to uczucie odwzajemnia.
Kupiecki syn pokraśniał na twarzy i widać było, że rozpiera go duma. Blaise słuchał go uważnie. Sam wspomniał swoją wybrankę i zrobiłu mu się cieplej na duszy. Już domyślał się w czym rzecz...
- Jednakże jej rodzice, nie zgadzają się na nasze kochanie. Zakazali pannie spotykać się ze mną i wręcz ją uwięzili... - głos chłopaka załamał się. Zaczął łkać.
- Tak myślałem. Nie bucz jak baba. To nie przystoi mężczyźnie - Blaise poklepał młodzieńca aby dodać mu otuchy. - Mów gdzie ją więżą a zaraz się tam udam i twą wybrankę uwolnię z niewoli. Musisz jednak wiedzieć, że wówczas wskazana dla was będzie ucieczka z miasta. Czy jesteś przygotowany na taką ewentualność?
- Mam odłożone nieco grosza. Przecież miłością samą nie wyżyjemy - uśmiechnął się. - Wszystko mam gotowe. Teraz tylko dziewczynę odbić i w drogę. Sam nie dam rady, ledwo co sztylet umiem w ręce trzymać. Ale wy, panie to co innego. Od razu widać żeście zaznali wojaczki i potrzebującego wesprzecie...
- Jakem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, oczywiście że pomogę Tobie i Twej ukochanej. Powiedz mi tylko gdzie ją więżą.
- W nieodległej wsi jej rodzina ma posiadłość. Wieś ta zowie się Shleglbach, to kilka zagród i tartak. To jedynie dwie godziny drogi stąd. Jestem niemal pewny, że tam ją przetrzymują.
- A więc, na Kielich, w drogę! Jeno jakbyś mógł mi jakiegoś wierzchowca przysposobić. Mój padł daleko na północy, podczas potyczki ze zwierzoludźmi...


***

Blaise pędził przodem na otrzymanym od Urgena koniu. Może nie był to jego szkolony do bitewnych warunków Vent ale jak mówiło przysłowie „darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby”, więc rycerz podziękował i ruszyli w drogę. Traktem na zachód, prowadzącym do Shleglbach i innych leżących pośród lasów osiedli. Tak jak mówił młody Brauschwitz, do wsi dotarli po niecałych dwóch godzinach. Na ogołoconym z drzew stoku wzgórza stało kilka drewnianych chat i murowany dworek. Pod lasem, przy strumieniu wznosił się dymiący budynek tartaku, wokół którego wrzała praca.
Blaise i towarzyszący mu kupczyk, wjechali pomiędzy drzewa, nie chcąc być zauważonym. Przeczekali do zmroku i gdy słońce skryło się za horyzontem ruszyli w stronę murowanego dworku, słusznie rozumując, że musi on być więzieniem panny Mergen. Obeszli rozległą polanę wokół, wciąż ukryci między drzewami, aż w końcu znaleźli się na tyłach domu.
- Czekaj tu - szepnął Blaise.
- Ale... - zaoponował chłopak i zrobił dwa kroki naprzód. Bretończyk położył mu rękę na ramieniu.
- Żadnych ale - powiedział ostro. - Idę sam, a Ty tu czekasz. Nie umiesz walczyć, tylko byś przeszkadzał. I siedź cicho.

Po chwili zniknął w mroku. Tylko w jednym oknie dworku płonęło światło. Najwidoczniej ktoś czuwał. Blaise podszedł do tylnych drzwi budynku i lekko na nie naparł. Oczywiście były zamknięte. Naparł mocniej, jednak nie ustąpiły. Trzeba było znaleźć inną drogę do wnętrza. Obszedł dworek i skierował się do głównego wejścia. Zastukał głowicą miecza w solidne odrzwia. Ze środka usłyszał kroki i ktoś podszedł do drzwi. Uchyliła się wąska klapka i ktoś wyjrzał na zewnątrz.
- Na Sigmara! Kogóż to nocą niesie? - zapytał męski głos.
- Jestem Bla... - bretończyk ugryzł się w język. W tej sytuacji raczej niewskazane było podawanie swojego prawdziwego miana. Postanowił skłamać, podać się za kogoś innego. - Blasirro Tosermande, podróżnik z Tilei. Zgubiłem się w tej głuszy i szukam schronienia na noc. Na bogów, czy udzielicie mi gościny?
- Jam jeno strażnikiem posiadłości. Państwa nie ma teraz w dworze. Nie wiem czy mi wolno
- odparł stojący za drzwiami człowiek. - Rzeczywiście mówicie jakoś tak obco. Przybliżcie się nieco, niech no spojrzę na Waszą twarz.
Blaise podszedł do drzwi i spojrzał w szparę. Napotkał szare, przenikliwe spojrzenie. Spojrzał wprost w te oczy, równocześnie przybierając nieco głupkowatą, w swoim mniemaniu, minę.
- Poczciwie wyglądacie - orzekł strażnik. Klapka się zatrzasnęła, szczęknęła zasuwa i drzwi stanęły otworem. Blaise wszedł do środka. Tuż za drzwiami stał strażnik. Mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, odziany w nabijaną ćwiekami kurtkę, w ręce trzymał groźnie wyglądającą rusznicę.
- Dziękuję Ci dobry człowieku - Blaise ukłonił się. - Chciałbym się jeno przespać i nieco strawy otrzymać. Z samego ranka wyruszę w drogę. A tutaj samiście w tym dworze? Bo jeśli przeszkadzam, to powiedzcie, poszukam schronienia gdzie indziej...
- Sam jestem. Państwo Mergen w miasteczku... - odparł mężczyzna. Jakby na zaprzeczenie tych słów, z głębi domu dał się słyszeć kobiecy szloch.
- To tylko wiatr w kominie hula... - szybko wyjaśnił mężczyzna, nerwowo kasłając. - Pokażę Wam, gdzie spać możecie.
Ruszył korytarzem w kierunku jakiś drzwi. Blaise podążył za nim. Gdy strażnik otwierał drzwi, bretończyk złożył ręce w kułak i z całej siły wyrżnął go w potylicę. Niczego nie spodziewający się mężczyzna runął jak długi na ziemię. „O Pani, wybacz. To w słusznej sprawie. Chodzi o honor” - zaniósł modlitwę, gdy wiązał strażnika i zamykał go w kuchni. Potem szybko pobiegł do pokoju, z którego dobiegał płacz.
- Droga panno Ottildo, jestem Blaise Roland, przysyła mnie Twój ukochany, Urgen Brauschwitz, abym wybawił Cię z opresji w jakiej się znalazłaś za sprawą swej czystej miłości - powiedział stając pod drzwiami. - Teraz nalegam abyś odsunęła się od drzwi, gdyż mam zamiar je wywalić...
Przecież nie miał czasu szukać klucza. Kilkakrotnie kopnął w drewno w okolicach zamka. Potem naparł na nie barkiem. W końcu ustąpiły. W niewielkim, bogato wyposażonym pokoiku zastał wystraszoną dziewczynę, w wieku nie więcej niż siedemnastu lat. Ubrana była w długą, zieloną suknię a słomiane włosy zapleciona miała w warkocze. Szare oczy patrzyły ze strachem na rycerza.
- Nie lękaj się - Blaise pochylił głowę w geście powitania. - Twój ukochany czeka na Ciebie na zewnątrz. Nie ma czasu do stracenia. Chodźmy!

Nadal nic nie powiedziała, tylko w jej oczach pojawiły się łzy. Bretończyk chwycił ją za wątłą dłoń i wyprowadził na zewnątrz, między drzewa, gdzie niecierpliwie czekał na nich Urgen. Młodzi rzucili się sobie w ramiona a Blaise stał z boku, przyglądając się z zadowoleniem. Ten uczynek na pewno będzie przyczynkiem do jego przyszłej sławy.
- Dziękuję Ci zacny rycerzu - powiedziała dziewczyna. - Nasze szczęście nie zna granic. A to dzięki Tobie. Na zawsze będziemy Twoimi dłużnikami. Zapamiętamy ileś dla nas uczynił...
- A oto obiecana nagroda
- dodał Urgen, uśmiechając się. Podał Blaise’owi wypchaną sakiewkę. - Konia zatrzymaj również, niech dobrze Ci służy. Nam jeden starczy.

Jeszcze raz podziękowali, wsiedli na konia i odjechali. Blaise długo patrzył za nimi, zazdroszcząc im wspólnego szczęścia. Potem sam wskoczył na wierzchowca i odjechał w kierunku miasta.

************************************

Zjawił się na umówione spotkanie z towarzyszami. Miał zamiar obwieścić im, że nie udało mu się spotkać z baronem i przekazać mu niepokojących wieści. Jednak nie zrobił tego, gdyż spotkanie przerwane zostało przez wtargnięcie kilku uzbrojonych wojaków pod wodzą sierżanta. Jak się okazało nie mieli oni wrogich zamiarów. Pełnili rolę posłańców mających obwieścić, że drużyna otrzymała audiencję u pana zamku. A raczej otrzymał ją Blaise. Rycerz wysłuchał zaproszenia z dumną miną i powiódł wzrokiem po swoich towarzyszach. „A nie mówiłem, że coś załatwię. W takich sprawach możecie na mnie polegać” - mówiła jego mina.

Drogę na zamek przebyli w eskorcie, tak jakby nie byli gośćmi a eskortowanymi więźniami. Z drugiej strony Blaise nie podejrzewał, że tych sześciu żołdaków było w stanie skutecznie powstrzymać jego i towarzyszy. W każdym razie i tak nikt nie miał ochoty uciekać.

Po wprowadzeniu do sali audiencyjnej, Blaise aż otworzył usta z zachwytu. Ogromne pomieszczenie robiło wrażenie. Schody, kolumny, draperie, herbowe flagi. Jakby żywcem przeniesione z bretońskiego pałacu. Blaise poczuł się jak w domu. Gdzieś po bokach ukryci strażnicy i zamaskowani dworzanie, przyglądający się gościom. „Tylko po co im te idiotyczne maski”, myślał Blaise. „Przecież nie trafiliśmy na bal ale audiencję. Cóż mogą mieć do ukrycia?”

Na posrebrzanych tronach, na samym szczycie schodów siedziało baronostwo. Olbrzymi mężczyzna, wyglądający na weterana wielu bitew, jednak o nieco nieobecnym spojrzeniu i jego małżonka. Młoda kobieta w wyzywająco skrojonej sukni. Jak się okazało pani zamku, markiza Cecile du’Mont, była bretonką. „A więc stąd ten cały wystrój” - odgadł Blaise. Usiłował przypomnieć sobie skąd wywodzi się ród du’Mont i jakimi ziemiami włada. Nazwisko było dosyć popularne i rozpowszechnione w całej Bretonii. Jednak zacniejsze gałęzie rodu osiadły w północnej części królestwa. W księstwach Lyonesse, L’Anquille i Couronne. Więc prawdopodobnie stamtąd pochodziła młoda baronowa.

Blaise czuł się zaszczycony, że to jego spotkał przywilej wręczenia tajemniczego listu. Z pochyloną głową podszedł do tronu i podał markizie złożony papier. Gdy odbierała od niego wiadomość, poczuł ciepło jej dłoni. Szybko cofnął rękę. Przeczytała list i westchnęła, po czym pokazała go mężowi. Ten skierował swój otępiały wzrok na dokument, jęknął coś, czego rycerz nie zrozumiał i znów wpatrywał się w przestrzeń. „Chyba baron nie jest w pełni sił fizycznych i umysłowych. Pewnie nieszczęścia spadające na kraj tak go przybiły. Całe szczęście, że ta silna kobieta jest przy jego boku”.

Po ogłoszeniu uczty, audiencja była skończona. Towarzysze Blaise zostali wyprowadzeni, znów niemal jak więźniowie, co nie umknęło uwadze bretończyka, do komnat gościnnych, gdzie mieli się przygotować do wieczornej uczty. On sam został zatrzymany w korytarzu. Naprawdę nie wiedział co o tym wszystkim sądzić. Po chwili, rozglądając się na boki, jakby upewniając się, że nikt nie widzi, podeszła do niego sama baronowa. Po tym co powiedziała, Blaise’owi mocniej zabiło serce. Zapraszała go do swych prywatnych komnat, aby podzielił się z nią wiedzą na temat listu. Czyżby takie były jej prawdziwe motywy? Może chciała czegoś innego? Aby wzmocnić swój wpływ na bretońskiego młodzieńca a może aby go zachęcić do odwiedzin, nieznacznie odsłoniła i tak zbyt odsłonięty dekolt. Blaise nie mógł oderwać oczu. „Jakże to tak? Przecież nie mogę... Eloise’a czeka na mnie... I gdyby się ktoś dowiedział, głowę bym położył. Ale przecież nie godzi się odmówić...„

- Jak sobie Jaśnie Pani markiza życzy - odpowiedział kłaniając się. - Będę zaszczycony mogąc Jaśnie Pani opowiedzieć tą niezwykłą historię jaka związana jest z listem.

Odeszła i on skierował się do przeznaczonych im komnat. Idąc korytarzem ochłonął po spotkaniu i skojarzył pewien fakt. Mogło to być zwyczajne znamię ale na skórze markizy, w momencie w którym odsłoniła swe wdzięki, dostrzegł niewyraźny znak ciernistej róży. Ten sam znak widział jakiś czas temu, wyhaftowany na damskiej chustce, jaką znaleźli przy dowódcy czarnych bandytów. „Ciekawe gdzie ta chustka jest teraz? Czy istnieje związek między markizą a bandytami? O Pani, w co ja się wplątuję. Chciałem jeno sławy i bogactw a co mnie spotkało? Intrygi jakieś, zbyt skomplikowane jak na moją głowę”. Postanowił podzielić się spostrzeżeniami z pozostałymi.

Dotarł w końcu do komnaty, którą mu przeznaczono. Pokój był dobrze umeblowany i wyposażony we wszystkie konieczne gościowi utensylia. Na stoliku stała misa z wodą, obok niej spoczywały ręczniki. Były tu też przybory do golenia i czesania, z których Blaise chętnie skorzystał. Potem oglądnął obszerne szaty, jakie przygotowano dla niego.

Wyszedł z komnaty i wyjrzał na korytarz. Był pusty. Natomiast z prostopadłego korytarza usłyszał miarowe kroki strażników i po chwili ujrzał ich, jak spokojnie przechadzają się, patrolując fort, zupełnie nie zważając na nowych gości. Po kolei zastukał do sąsiednich drzwi i zawiadomił towarzyszy, że czas na naradę.
 
xeper jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172