Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2010, 12:21   #71
Thanthien Deadwhite
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
- W mordę, czy nic na tym pochrzanionym świecie nie może być proste – zastanawiał się w myślach Benjamin przyglądając się przez szybę brudnym ulicom Chicago. – Chyba potrzebuje cudu, żeby wszystko się udało jak należy. Co mnie do cholery podkusiło, żeby brać Obdarzonych. – tu spojrzał w główne lusterko na tylne siedzenia samochodu. Karen pogrążona była z Nikiem w cichej wymianie zdań, zaś Rose miała wlepiony nos w szybę, zupełnie jak on przed chwilą – Gdybym wziął kolegów z biura, można by to załatwić szybką i zgraną akcją, pełną profesjonalizmu. A tak? Nie dość, że biorę na pomoc nie znających siebie żółtodziobów, to jeszcze są to Oni. Przecież od zawsze mi wiadomo, że z mającymi Dar są tylko kłopoty, bo sami w nie wpadają, często się o nie prosząc. - żółta taksówka w tym czasie skręciła w kolejną ulicę, agent FBI zaś przez chwilę znowu przyglądał się wielkiemu miastu.


- No właśnie – pomyślał znowu Ben – Oni są dokładnie tacy sami jak ja, sami się proszą o kłopoty. Przecież właśnie dlatego zostałem federalnym. Bo mam w sobie to coś. Oni są do mnie w jakiś sposób podobni. Każdego z nich poznałem w momencie kiedy mieli mniejsze bądź większe kłopoty, i każdego z nich starałem się wyciągać. Czyli właściwie to ich właśnie szukałem. Poza tym kto by Ci uwierzył, że ścigają Cię potwory jeśli nie podobni Tobie? – zapytał sam siebie młody agent. Po raz kolejny spojrzał w lusterko. Karen i Nik wciąż rozmawiali, robili to jednak mało dyskretnie. Taksówkarz mógł coś usłyszeć, a to raczej nie było wskazane. Spojrzenie mężczyzna pokierowało się więc na kierowcę czyli na młodego, czarnego mężczyznę o długich, cienki dredach, ubranego w sposób, który od razu wskazywał na styl życia oraz rodzaj słuchanej muzyki.


Gdy tylko mężczyzna poczuł na sobie wzrok federalnego, spojrzał na niego, uśmiechnął się szeroko i włączył płytę, którą miał w odtwarzaczu. W taksówce od razu zrobiło się głośno od rytmów reggae i głosu nikogo innego jak samego Boba Marley’a. Benjamin odwzajemnił uśmiech. Nie żeby był jakimś wielkim fanem Boba, muzyka ta jednak mu nie przeszkadzała, choć nie pozwalała w tej chwili na przemyślenia. Zwłaszcza z takimi basami, że siedzenia aż drgały. Uśmiech jednak wykwitł na usta Bena dlatego, że taksówkarz zapewniał im dyskrecję, nawet nie będąc o to proszonym.
- Pewnie robi to dla własnego bezpieczeństwa – pomyślał Ben – O ironio...

Chicago, mieszkanie Rachel Kessler

Rachel błyskawicznie posprzątała resztki włosów Kinga, które wylądowały na jej nienagannie czystej podłodze i zajęła się resztą spraw pilnych, czyli krojeniem ciasta. Gdy wydawało jej się, że ciasta wystarczy ( dwie blachy ciasta chyba wystarczą na jednego bardzo głodnego mężczyznę nim poda mu się obiad, prawda?) wyskoczyła szybko do mieszkania Bena. Była jedyną osobą, której Benjamin Gerthart ufał na tyle, że dorobił jej klucze od swojego mieszkania. Mogła tam wchodzić kiedy tylko chciała i po co chciała. Zazwyczaj robiła to głownie po to, by podlać kwiatki, odłożyć jego pocztę czy zostawić mu „troszkę” ciasta. Ben często miał kilkudniowe akcje poza domem, więc ktoś musiał zająć się jego domem. Poza tym Rachel odnosiła wrażenie, a właściwie była tego pewna, że jest jedyną osobą, którą on uznawał za przyjaciółkę. Otworzyła drzwi do jego mieszkania i od razu udała się do sypialni by trochę tam pobaraszkować. Dokładnie w jego szafie. Trwało to chwilkę i Rachel już szła z dwoma koszulkami, koszulą z długim rękawem, stary i brzydki sweter, dwoma parami spodni oraz bielizną. Wszystko to zamierzała dać Johnemu, a właściwie pożyczyć. Nie interesowało jej co na to Ben. Jeśli będzie miał jakieś „ale”, to się go jakoś spacyfikuje. Zawsze znajdowała na to sposób. Po chwili była już u siebie. Rzuciła ciuchy na kanapę i spojrzała na Kinga. Ten pałaszował kolejny kawałek szarlotki. Jak widać smakowało mu. W sumie, nie było to dziwne, bo jej wypieki na ogół wszystkim smakowały. Dziewczyna położyła ręce na biodrach i już miała go do siebie zawołać, gdy nagle zobaczyła jego minę. Strach, lęk i przerażenie. W całej postawie bezdomnego kryły się teraz te uczucia. Były one tak silne, że mężczyzna zareagował błyskawicznie i instynktownie. Uciekł. Wpadł do łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi. Kolejny brzdęk upuszczonego talerzyka, który najpierw odbił się od kuchennego blatu, by spać na podłogę wyrwał Rachel z szoku. Co to miało znaczyć? Czego on się tak przestraszył? Dopiero po chwili doszły do niej oczywiste fakty. On widział zmarłych – Ben jej o tym mówił.

Szybko podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Nic. Drzwi była zamknięte. Szarpnęła mocniej. Nic. Widocznie były zamknięte na klucz. Uderzyła pięścią w drzwi.
- Johny otwórz drzwi – krzyknęła lecz nie usłyszała odpowiedzi – No, mówię Ci otwórz! – zaczęła walić do drzwi krzycząc co jakiś czas w stylu „tak mi dziękujesz za ciasto! Przecież brałeś już kąpiel”. Jednak ani groźby, ani prośby, ani żarty nie przynosiły efektu.
- O nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, za mało jeszcze znasz Rachel Kessler! – pomyślała z irytacją dziewczyna i wróciła do kuchni. Wzięła najdłuższy i najtwardszy nóż jaki miała. Niełamliwa stal – przypomniała sobie reklamę z TV – Zobaczymy ile w tym prawdy.
Z nożem podeszła z powrotem do drzwi od łazienki i zaczęła szperać przy szczelinie w okolicach zamku. Kiedyś Ben jej pokazywał jak to robić, w razie jak nie będzie mogła dostać się do jego domu, zapytany wcześniej, czy bohater jakiegoś filmu mógł tak zrobić czy nie. Ben jej wtedy odpowiedział, że łatwiej jest porządnie w drzwi kopnąć, ale dla niej ma inną metodę. I właśnie z niej teraz dziewczyna korzystała. Nóż w pewnym momencie utkwił między framugą a drzwiami. Rachel nie tracąc czasu zdjęła swojego buta i obcasem zaczęła uderzać w rękojeść noża. Po piątym czy szóstym uderzeniu drzwi stanęły otworem. Rozwalony zamek, będzie trzeba kiedyś naprawić.
- No żebym musiała się włamywać do własnej łazienki – powiedziała głośno wchodząc do środka i nagle zamarła. Pod włączonym prysznicem, w ciuchach skulony siedział Johny. Cicho łkał, albo przynajmniej się tak jej wydawało. Widywała już nie raz takie obrazki, tylko że w roli głównej ze swoją siostrą. Ze swoją kochaną, małą siostrzyczką. Dziewczyna cicho podeszła do prysznica i zakręciła kurek. Następnie zdjęła drugi but i nie zważając na to, że go nie zna i że jest mokry przytuliła go do siebie, jakby była jego starszą siostrą. Zaczęła mówić do niego, że już dobrze, że nikt go nie skrzywdzi, mówiąc to tonem cichym i spokojnym, oraz bardzo czułym.

Chicago, mieszkanie Benjamina Gertharta i mieszkanie Rachel Kessler

Ben wpuścił trójkę gości do swojego mieszkania. To było duże i przestronne mieszkanie, nowocześnie urządzone. Widać było, że agent lubił jasne kolory. Dominowały kolory białe bądź kremowe. Duże okna wpuszczały zaś dużo światła.


- Czujcie się jak u siebie w domu – powiedział Ben zdejmując kurtkę i rzucając ją na pobliski fotel – Nik zajmiesz się kurtkami pań? – spytał się Obdarzonego, wiedząc, że takie małe zadanko może mu przypaść do gustu i skierował się w stronę wierzy i stojaka na płyty. Chwilę tam poszperał po czym, wyjął jakieś pudełko i jego zawartość włożył do kieszeni sprzętu muzycznego.
- Wybaczcie, ale po tej głośnej dawce Boba, mam ochotę na coś spokojniejszego – oznajmił i nacisnął play. Z głośników, które były podwieszone w strategicznych miejscach sufitu nad salonem popłynęły ciche nuty muzyki...

Mężczyzna wszedł na chwilę do sypialni, bo chciał zabrać stamtąd swojego laptopa i wtedy zauważył otwartą szafę z ciuchami. Podszedł do niej i zbadał dokładnie. Zniknęło kilka jego ciuchów tym sweter od jego mamy. A to już była zbrodnia. To musiała być Rachel. Znowu będzie wojna – pomyślał i wrócił do salonu.

- Słuchajcie za chwilę wrócę, muszę gdzieś jeszcze zajrzeć. – rozejrzał się – W barku bądź w lodówce znajdziecie martini, gin, jakieś whisky, może jakieś piwo. Chyba nawet wino mam. Jeśli jesteście głodni, to wszystko co jest w lodówce jest do waszej dyspozycji. – już miał wychodzić gdy jego spojrzenie padło na stolik przy telewizorze. Stały tam dwa, duże talerze naładowane szarlotką. – I ciasto. Koniecznie poczęstujcie się ciastem. – dodał i pomyślał dobrze wam radzę. Po czym wyszedł z mieszkania i poszedł naprzeciw. Zapukał i nacisnął klamkę.

- Rachel – zawołał, gdy szedł przez kuchnie. Wtem zobaczył zbity talerzyk, leżący na podłodze wraz z kawałkiem nadgryzionego ciasta. Jego zmysł ostrzegawczy został uruchomiony. – Rachel! – zawołał tym razem charakterystycznym tonem, który sugerował, że domaga się odpowiedzi. Po chwili jego sąsiadka wynurzyła się z łazienki. Była mokra, jakby przytuliła psa, który wylazł z wanny.
- Przestań się wydzierać Ben – powiedziała mocnym głosem i szybko podeszła do agenta.
- Co się dzieje? – zapytał szeptem, gdyż ona położyła palec na ustach nakazując cichą rozmowę.
- Johny jest u mnie jak Ci mówiłam, on.... – tu przerwała, zawahała się – on...chyba widział te zmory. Jest roztrzęsiony.
- Rozumiem. – powiedział mężczyzna w zamyśleniu i po chwili ruszył w kierunku kryjówki bezdomnego.
- Ben – Rachel złapała go za rękę i powiedziała szeptem – Bądź delikatny, co? – mężczyzna tylko kiwnął głową. Nie było sensu się z nią spierać. Nie teraz.

Wszedł do łazienki i zobaczył kulącego się Johnyego, który najwyraźniej dochodził do siebie.
- Z tego co mi wiadomo, to miałeś pojawić się w barze, a nie u mnie. – powiedział wprost do mężczyzna nawet się nie witając. – Poza tym, jesteś nie równo obcięty i nigdzie nie widzę mojej kurtki. Czegoś tu nie rozumiem. Co zrobiłeś z talonem i z kurtką, co? Myślisz, że jestem fundacją charytatywną? – Johny coś zaskomlał, że znowu je widzi na co Ben przerwał mu.
- Tylko ciągle, ja i ja. Ja je widzę, ja jestem smutny, ja jestem przestraszony. A przyszło Ci kiedykolwiek do głowy, że nie tylko Ty jeden je widzisz?! Tak! Nie jesteś do cholery jedynym pieprzonym wyjątkiem. – Ben coraz bardziej się złościł, przed oczami stanęły mu jego własne wizje. – Są też inni i oni nie zachowują się jak ofiary, jak pobite psy, tylko biorą swe życie w garść i starają się sami być kowalami własnego losu! Weź się człowieku w garść! Wszyscy mają problemy, nie tylko Ty! Sam poprosiłem Cię o pomoc! Przyszedłeś tutaj, więc mam prawo mniemać, że chcesz pomóc, ale jeśli tak to kurwa podnieś się i doprowadź do ładu. Jak Ty pomożesz mi, to ja pomogę Tobie. W moim mieszkaniu czekają na mnie inni, inni, którzy tak jak Ty, nie są zwykłymi ludźmi. Tak Johny, wiem, że nie jesteś wariatem. Więc przestań się mazgaić. – tu spojrzał na zegarek – Za dziesięć minut w moim mieszkaniu. Jeśli nie przyjdziesz to dam Ci już spokój. To będzie znaczyło, że nie chcesz mi pomóc. Decyzja należy do Ciebie. – to powiedziawszy odwrócił się i ruszył do Rachel. Była wściekła jak osa.
- To miało być delikatnie?! – syknęła.
- Starałem się. – powiedział poważnie Ben i dodał szybko, nim ona zdążyła coś powiedzieć. – Doprowadź go do porządku, ale nie namawiaj do pomocy. – dziewczyna skinęła głową i spojrzała mu w oczy.
- A jak Ty się czujesz? – zapytała
- W porządku – skłamał – Idę do reszty, jeśli chcesz też przyjść to zapraszam.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline