Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2010, 12:21   #71
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
- W mordę, czy nic na tym pochrzanionym świecie nie może być proste – zastanawiał się w myślach Benjamin przyglądając się przez szybę brudnym ulicom Chicago. – Chyba potrzebuje cudu, żeby wszystko się udało jak należy. Co mnie do cholery podkusiło, żeby brać Obdarzonych. – tu spojrzał w główne lusterko na tylne siedzenia samochodu. Karen pogrążona była z Nikiem w cichej wymianie zdań, zaś Rose miała wlepiony nos w szybę, zupełnie jak on przed chwilą – Gdybym wziął kolegów z biura, można by to załatwić szybką i zgraną akcją, pełną profesjonalizmu. A tak? Nie dość, że biorę na pomoc nie znających siebie żółtodziobów, to jeszcze są to Oni. Przecież od zawsze mi wiadomo, że z mającymi Dar są tylko kłopoty, bo sami w nie wpadają, często się o nie prosząc. - żółta taksówka w tym czasie skręciła w kolejną ulicę, agent FBI zaś przez chwilę znowu przyglądał się wielkiemu miastu.


- No właśnie – pomyślał znowu Ben – Oni są dokładnie tacy sami jak ja, sami się proszą o kłopoty. Przecież właśnie dlatego zostałem federalnym. Bo mam w sobie to coś. Oni są do mnie w jakiś sposób podobni. Każdego z nich poznałem w momencie kiedy mieli mniejsze bądź większe kłopoty, i każdego z nich starałem się wyciągać. Czyli właściwie to ich właśnie szukałem. Poza tym kto by Ci uwierzył, że ścigają Cię potwory jeśli nie podobni Tobie? – zapytał sam siebie młody agent. Po raz kolejny spojrzał w lusterko. Karen i Nik wciąż rozmawiali, robili to jednak mało dyskretnie. Taksówkarz mógł coś usłyszeć, a to raczej nie było wskazane. Spojrzenie mężczyzna pokierowało się więc na kierowcę czyli na młodego, czarnego mężczyznę o długich, cienki dredach, ubranego w sposób, który od razu wskazywał na styl życia oraz rodzaj słuchanej muzyki.


Gdy tylko mężczyzna poczuł na sobie wzrok federalnego, spojrzał na niego, uśmiechnął się szeroko i włączył płytę, którą miał w odtwarzaczu. W taksówce od razu zrobiło się głośno od rytmów reggae i głosu nikogo innego jak samego Boba Marley’a. Benjamin odwzajemnił uśmiech. Nie żeby był jakimś wielkim fanem Boba, muzyka ta jednak mu nie przeszkadzała, choć nie pozwalała w tej chwili na przemyślenia. Zwłaszcza z takimi basami, że siedzenia aż drgały. Uśmiech jednak wykwitł na usta Bena dlatego, że taksówkarz zapewniał im dyskrecję, nawet nie będąc o to proszonym.
- Pewnie robi to dla własnego bezpieczeństwa – pomyślał Ben – O ironio...

Chicago, mieszkanie Rachel Kessler

Rachel błyskawicznie posprzątała resztki włosów Kinga, które wylądowały na jej nienagannie czystej podłodze i zajęła się resztą spraw pilnych, czyli krojeniem ciasta. Gdy wydawało jej się, że ciasta wystarczy ( dwie blachy ciasta chyba wystarczą na jednego bardzo głodnego mężczyznę nim poda mu się obiad, prawda?) wyskoczyła szybko do mieszkania Bena. Była jedyną osobą, której Benjamin Gerthart ufał na tyle, że dorobił jej klucze od swojego mieszkania. Mogła tam wchodzić kiedy tylko chciała i po co chciała. Zazwyczaj robiła to głownie po to, by podlać kwiatki, odłożyć jego pocztę czy zostawić mu „troszkę” ciasta. Ben często miał kilkudniowe akcje poza domem, więc ktoś musiał zająć się jego domem. Poza tym Rachel odnosiła wrażenie, a właściwie była tego pewna, że jest jedyną osobą, którą on uznawał za przyjaciółkę. Otworzyła drzwi do jego mieszkania i od razu udała się do sypialni by trochę tam pobaraszkować. Dokładnie w jego szafie. Trwało to chwilkę i Rachel już szła z dwoma koszulkami, koszulą z długim rękawem, stary i brzydki sweter, dwoma parami spodni oraz bielizną. Wszystko to zamierzała dać Johnemu, a właściwie pożyczyć. Nie interesowało jej co na to Ben. Jeśli będzie miał jakieś „ale”, to się go jakoś spacyfikuje. Zawsze znajdowała na to sposób. Po chwili była już u siebie. Rzuciła ciuchy na kanapę i spojrzała na Kinga. Ten pałaszował kolejny kawałek szarlotki. Jak widać smakowało mu. W sumie, nie było to dziwne, bo jej wypieki na ogół wszystkim smakowały. Dziewczyna położyła ręce na biodrach i już miała go do siebie zawołać, gdy nagle zobaczyła jego minę. Strach, lęk i przerażenie. W całej postawie bezdomnego kryły się teraz te uczucia. Były one tak silne, że mężczyzna zareagował błyskawicznie i instynktownie. Uciekł. Wpadł do łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi. Kolejny brzdęk upuszczonego talerzyka, który najpierw odbił się od kuchennego blatu, by spać na podłogę wyrwał Rachel z szoku. Co to miało znaczyć? Czego on się tak przestraszył? Dopiero po chwili doszły do niej oczywiste fakty. On widział zmarłych – Ben jej o tym mówił.

Szybko podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Nic. Drzwi była zamknięte. Szarpnęła mocniej. Nic. Widocznie były zamknięte na klucz. Uderzyła pięścią w drzwi.
- Johny otwórz drzwi – krzyknęła lecz nie usłyszała odpowiedzi – No, mówię Ci otwórz! – zaczęła walić do drzwi krzycząc co jakiś czas w stylu „tak mi dziękujesz za ciasto! Przecież brałeś już kąpiel”. Jednak ani groźby, ani prośby, ani żarty nie przynosiły efektu.
- O nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, za mało jeszcze znasz Rachel Kessler! – pomyślała z irytacją dziewczyna i wróciła do kuchni. Wzięła najdłuższy i najtwardszy nóż jaki miała. Niełamliwa stal – przypomniała sobie reklamę z TV – Zobaczymy ile w tym prawdy.
Z nożem podeszła z powrotem do drzwi od łazienki i zaczęła szperać przy szczelinie w okolicach zamku. Kiedyś Ben jej pokazywał jak to robić, w razie jak nie będzie mogła dostać się do jego domu, zapytany wcześniej, czy bohater jakiegoś filmu mógł tak zrobić czy nie. Ben jej wtedy odpowiedział, że łatwiej jest porządnie w drzwi kopnąć, ale dla niej ma inną metodę. I właśnie z niej teraz dziewczyna korzystała. Nóż w pewnym momencie utkwił między framugą a drzwiami. Rachel nie tracąc czasu zdjęła swojego buta i obcasem zaczęła uderzać w rękojeść noża. Po piątym czy szóstym uderzeniu drzwi stanęły otworem. Rozwalony zamek, będzie trzeba kiedyś naprawić.
- No żebym musiała się włamywać do własnej łazienki – powiedziała głośno wchodząc do środka i nagle zamarła. Pod włączonym prysznicem, w ciuchach skulony siedział Johny. Cicho łkał, albo przynajmniej się tak jej wydawało. Widywała już nie raz takie obrazki, tylko że w roli głównej ze swoją siostrą. Ze swoją kochaną, małą siostrzyczką. Dziewczyna cicho podeszła do prysznica i zakręciła kurek. Następnie zdjęła drugi but i nie zważając na to, że go nie zna i że jest mokry przytuliła go do siebie, jakby była jego starszą siostrą. Zaczęła mówić do niego, że już dobrze, że nikt go nie skrzywdzi, mówiąc to tonem cichym i spokojnym, oraz bardzo czułym.

Chicago, mieszkanie Benjamina Gertharta i mieszkanie Rachel Kessler

Ben wpuścił trójkę gości do swojego mieszkania. To było duże i przestronne mieszkanie, nowocześnie urządzone. Widać było, że agent lubił jasne kolory. Dominowały kolory białe bądź kremowe. Duże okna wpuszczały zaś dużo światła.


- Czujcie się jak u siebie w domu – powiedział Ben zdejmując kurtkę i rzucając ją na pobliski fotel – Nik zajmiesz się kurtkami pań? – spytał się Obdarzonego, wiedząc, że takie małe zadanko może mu przypaść do gustu i skierował się w stronę wierzy i stojaka na płyty. Chwilę tam poszperał po czym, wyjął jakieś pudełko i jego zawartość włożył do kieszeni sprzętu muzycznego.
- Wybaczcie, ale po tej głośnej dawce Boba, mam ochotę na coś spokojniejszego – oznajmił i nacisnął play. Z głośników, które były podwieszone w strategicznych miejscach sufitu nad salonem popłynęły ciche nuty muzyki...

Mężczyzna wszedł na chwilę do sypialni, bo chciał zabrać stamtąd swojego laptopa i wtedy zauważył otwartą szafę z ciuchami. Podszedł do niej i zbadał dokładnie. Zniknęło kilka jego ciuchów tym sweter od jego mamy. A to już była zbrodnia. To musiała być Rachel. Znowu będzie wojna – pomyślał i wrócił do salonu.

- Słuchajcie za chwilę wrócę, muszę gdzieś jeszcze zajrzeć. – rozejrzał się – W barku bądź w lodówce znajdziecie martini, gin, jakieś whisky, może jakieś piwo. Chyba nawet wino mam. Jeśli jesteście głodni, to wszystko co jest w lodówce jest do waszej dyspozycji. – już miał wychodzić gdy jego spojrzenie padło na stolik przy telewizorze. Stały tam dwa, duże talerze naładowane szarlotką. – I ciasto. Koniecznie poczęstujcie się ciastem. – dodał i pomyślał dobrze wam radzę. Po czym wyszedł z mieszkania i poszedł naprzeciw. Zapukał i nacisnął klamkę.

- Rachel – zawołał, gdy szedł przez kuchnie. Wtem zobaczył zbity talerzyk, leżący na podłodze wraz z kawałkiem nadgryzionego ciasta. Jego zmysł ostrzegawczy został uruchomiony. – Rachel! – zawołał tym razem charakterystycznym tonem, który sugerował, że domaga się odpowiedzi. Po chwili jego sąsiadka wynurzyła się z łazienki. Była mokra, jakby przytuliła psa, który wylazł z wanny.
- Przestań się wydzierać Ben – powiedziała mocnym głosem i szybko podeszła do agenta.
- Co się dzieje? – zapytał szeptem, gdyż ona położyła palec na ustach nakazując cichą rozmowę.
- Johny jest u mnie jak Ci mówiłam, on.... – tu przerwała, zawahała się – on...chyba widział te zmory. Jest roztrzęsiony.
- Rozumiem. – powiedział mężczyzna w zamyśleniu i po chwili ruszył w kierunku kryjówki bezdomnego.
- Ben – Rachel złapała go za rękę i powiedziała szeptem – Bądź delikatny, co? – mężczyzna tylko kiwnął głową. Nie było sensu się z nią spierać. Nie teraz.

Wszedł do łazienki i zobaczył kulącego się Johnyego, który najwyraźniej dochodził do siebie.
- Z tego co mi wiadomo, to miałeś pojawić się w barze, a nie u mnie. – powiedział wprost do mężczyzna nawet się nie witając. – Poza tym, jesteś nie równo obcięty i nigdzie nie widzę mojej kurtki. Czegoś tu nie rozumiem. Co zrobiłeś z talonem i z kurtką, co? Myślisz, że jestem fundacją charytatywną? – Johny coś zaskomlał, że znowu je widzi na co Ben przerwał mu.
- Tylko ciągle, ja i ja. Ja je widzę, ja jestem smutny, ja jestem przestraszony. A przyszło Ci kiedykolwiek do głowy, że nie tylko Ty jeden je widzisz?! Tak! Nie jesteś do cholery jedynym pieprzonym wyjątkiem. – Ben coraz bardziej się złościł, przed oczami stanęły mu jego własne wizje. – Są też inni i oni nie zachowują się jak ofiary, jak pobite psy, tylko biorą swe życie w garść i starają się sami być kowalami własnego losu! Weź się człowieku w garść! Wszyscy mają problemy, nie tylko Ty! Sam poprosiłem Cię o pomoc! Przyszedłeś tutaj, więc mam prawo mniemać, że chcesz pomóc, ale jeśli tak to kurwa podnieś się i doprowadź do ładu. Jak Ty pomożesz mi, to ja pomogę Tobie. W moim mieszkaniu czekają na mnie inni, inni, którzy tak jak Ty, nie są zwykłymi ludźmi. Tak Johny, wiem, że nie jesteś wariatem. Więc przestań się mazgaić. – tu spojrzał na zegarek – Za dziesięć minut w moim mieszkaniu. Jeśli nie przyjdziesz to dam Ci już spokój. To będzie znaczyło, że nie chcesz mi pomóc. Decyzja należy do Ciebie. – to powiedziawszy odwrócił się i ruszył do Rachel. Była wściekła jak osa.
- To miało być delikatnie?! – syknęła.
- Starałem się. – powiedział poważnie Ben i dodał szybko, nim ona zdążyła coś powiedzieć. – Doprowadź go do porządku, ale nie namawiaj do pomocy. – dziewczyna skinęła głową i spojrzała mu w oczy.
- A jak Ty się czujesz? – zapytała
- W porządku – skłamał – Idę do reszty, jeśli chcesz też przyjść to zapraszam.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 22-02-2010, 19:40   #72
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Wallow wykonywał polecenia Anielicy, która przejęła inicjatywę w ratowaniu dziecka. Szybkość, z jaką rozgryzła problem i jemu zaradziła, jak również to, że gdy zbliżył się do niej – nie drgnęła choćby – zaipomnowała mu.


- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. - rzekł, z pewnością, bowiem nie odczuwał zaniepokojenia ani ze strony Bryflina, ani ze strony stworzeń, tworzących kokon.


Spojrzał z uznaniem w stronę Spei, teraz skromnie stojącej na uboczu.


- Sądzę, że wszyscy powinniśmy Ci podziękować. – powiedział głośno i skłonił lekko głowę w jej stronę – Jak i również zaproponować Ci miejsce wśród nas. Będziemy zaszczyceni, jeżeli wspomożesz nas swoją mocą i mądrością w nadchodzącej wyprawie. Jeżeli dojdzie do głosowania, to masz poparcie ze strony Wallowa, z rasy Aborrecimiento.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...
Howgh jest offline  
Stary 22-02-2010, 20:06   #73
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Mieszkanie Bena wywarło na Karen pozytywne wrażenie, przypominało trochę dobrze poukładany i jasny umysł. Choć ona sama znacznie bardziej preferowała klasykę. Chwilami gubiła się w tych falistych kształtach. No i brakowało jej drewna, ale to już było zboczenie zawodowe.
W zadumie podała Nikowi swój płaszcz po czym pozbywszy się mokrych i przybłoconych butów weszła do jasnego salonu by z iście kobiecą ciekawością dokładnie go sobie obejrzeć.
Sądząc po sprzęcie muzycznym federalne pensje musiały zdecydowanie należeć do łakomych kąsków. A skoro już przeszła do łakomych kasków szarlotka na stoliku przed telewizorem wyglądała wprost wyśmienicie. Niemal tak cudownie jak słynny na całą ulicę piernik Babcie Daniele. Rozejrzała się jeszcze raz tym razem szukając innych znamion kobiecej reki. Trudno było się jakichkolwiek dopatrzyć, nawet w kuchni która była strategicznym w przypadku takich oględzin punktem. Jednak by w pełni zweryfikować teorię należało zajrzeć do łazienki.
- Słuchajcie za chwilę wrócę, muszę gdzieś jeszcze zajrzeć. W barku bądź w lodówce znajdziecie martini, gin, jakieś whisky, może jakieś piwo. Chyba nawet wino mam. Jeśli jesteście głodni, to wszystko co jest w lodówce jest do waszej dyspozycji. I ciasto. Koniecznie poczęstujcie się ciastem. - Z zamyślenia wyrwał ją głos Bena.
- A masz taki egzotyczny napój jak herbata? - spytała z uśmiechem trochę niewinnym, trochę szelmowskim. Po tym jak wymienił litanię alkoholi nie mogła się w prost powstrzymać. Choć biorąc pod uwagę to co miała im wkrótce wyjaśnić klin zdecydowanie by się jej przydał.
Tymczasem wiedziona ciekawością ruszyła do łazienki. Na pułkach nie widziała kobiecych kosmetyków. Tak więc Ben zdecydowanie mieszkał sam. W takim razie kto przyniósł szarlotkę. W zlewie nie widziała brudnych blach, nie było ich też na suszarce, o zmywarki nie odważyła się zajrzeć więc wciąż istniała możliwość, ze agent tam je upchnął. Choć trudno jej było uwierzyć by to Gerthart upiekł ciasto.
Z drugiej strony niewiele o Benie tak naprawdę wiedziała. Owszem nie raz rozmawiali ale głównie o rzeczach dość neutralnych, albo o „sprawie”, niewiele rzeczy poza tą jedną interesowało wtedy Karen. On wiedział o niej znacznie więcej. Zrobiło jej się trochę wstyd za ten okres wyjęcia ze świata, jakim była jej depresja, choć przecież miała do niego prawo po tym co się stało. Cóż przecież w końcu zaczęła z tego wychodzić i wciąż mogła te zaległości nadrobić.

Rozglądając się po łazience zobaczyła apteczkę co przypomniało jej o innej ważnej sprawie.
Pospiesznie opuściła pomieszczenie poszukując Nika.
- Choć, trzeba ci porządnie oczyścić tą ranę. Na szczęście Ben ma porządną apteczkę - zaproponowała z łagodnym, trochę nerwowym uśmiechem. Nie podobało się jej to jak zamilkł po jej tłumaczeniach w taksówce. Czyżby miał jej za złe cały incydent? Cóż w końcu to ona zaczęła szukać zwady z niebezpiecznym duchem, a on oberwał. Z drugiej jednak strony jeśli słyszał jej myśli musiał wiedzieć, że powracający był niebezpieczny. Sam zdecydował o tym by się wtrącić. Wyszło nie tak jak oboje zakładali i teraz trzeba było sobie jakoś z tą sytuacją poradzić.
Mężczyzna spojrzał na nią i powoli wstał.
- Aż tak ze mną źle?
No pięknie, teraz jeszcze go przestraszyłaś. Zganiła się w duchu.
- Nie ale nie zdezynfekowane rany mają to do siebie, że wdaje się w nie zakażenie - odparła.
Zrezygnowany Nik wszedł do łazienki. Można było odnieść wrażenie, że nie lubi, jak ktoś się o niego troszczy. Cóż mógł sobie narzekać ile chciał ale nie bardzo ufała sterylności stolików w barze.
Posadziła mężczyznę na stołku obok umywalki i dobrawszy się do apteczki ustawiła jego głowę tak by mieć dobre światło. Ostrożnie ale z pewna dozą wprawy przeczesywała palcami ciemne kosmyki Nika w poszukiwaniu rany. Wpierw starała się ją przemyć wodą zmywając przy okazji krew z włosów. W końcu mężczyzna miał ich trochę na głowie, a gdyby posklejała je strup rozczesywanie nie należałoby do najprzyjemniejszych. Na szczęście rana nie wyglądała tak źle jak można by sądzić po krwawieniu. Następnie potraktowała rozcięcie spirytusem wachlując je by zmniejszyć trochę pieczenie. Gdyby miała przed sobą swojego synka pewnie by podmuchała. Jednak Nika trudno byłoby z dzieckiem pomylić.
Gdy wszystko było gotowe przyjrzała się wnikliwe swojemu dziełu. Nagle dotarło do niej, że jest to dzieło bardziej „jej” niż by chciała.
- Nik.... Dziękuje.
Mężczyzna milczał przez niepokojąco długą chwilę. Dlatego odetchnęła gdy w końcu się odezwał.
- Za co?
- Może to nie było twoim zamysłem ale uratowałeś mi skórę. Gdybyś się nie włączył to dopadło by mnie i pewnie skończyłoby się znacznie gorzej niż na rozbitej głowie. - odpowiedziała odwracając się i zbierając leki z powrotem do apteczki. Wciąż nie czuła się komfortowo w całej tej sytuacji.
- Ważne, że nic ci nie jest – usłyszała odpowiedź zza swoich pleców.
- Mimo wszystko następnym razem jakoś mnie ostrzeż dobrze? Wtedy może oboje wyjdziemy w jednym kawałku - stwierdziła z uśmiechem. - Lepiej wracajmy do reszty. Wszystkim należą się wyjaśnienia.
Choć nie do końca miała ochotę tych wyjaśnień udzielić.
- A jeśli zrobiłem to w ostatniej chwili? Nadal byś twierdziła, że powinienem Cię ostrzec?
A więc postanowił być uparty. Cóż, nie żeby sama uparta nie bywała. Westchnęła i obróciła się powoli w stronę Nika.
- Jeśli jest na to czas to tak. - powiedziała stanowczo. Wracający to jest mój problem Nik. Słowa aż sam cisnęły się na usta i zadziwiły ją samą. Przecież zazwyczaj taka nie była.
Starała się być otwarta na pomoc bo już wiele razy się przekonała, że bez niej bywa w życiu zbyt ciężko. Jednak ta zasada nie tyczyła się powracających. To był wstydliwy sekret, piętno wypalone na czole. Tak jakby wciąż czuła na twarzy pieczenie tego uderzenia sprzed niemal dwudziestu lat. Może czas wreszcie się go pozbyć, a to był zawsze jakiś pierwszy krok w tym celu. Cóż ale to nie zmieniało faktu, ze nie czuła się swobodnie z tym, ze ktoś przez nią obrywał.
- Jeśli go nie ma to następnym razem będę musiała być po prostu przygotowana na to, że lubisz sprawiać niespodzianki. - Uśmiechnęła się już trochę mniej nerwowo.
- Przyzwyczaj się - rzucił, kierując się do drzwi. - Lubię wykorzystywać wszystko, co wiem - po raz kolejny otworzył jej drzwi.
- Zapamiętam - stwierdziła ruszając z powrotem do salonu. Atmosfera na chwile się rozjaśniła, ale tylko na chwilę.
Im bliżej salonu tym bliżej była obiecanych wyjaśnień i obawiała się, ze mogą jej nie przejść przez gardło.
Gdy mijała Nika, ten położył jej rękę na ramieniu.
- Weź głęboki oddech. Nie jesteś świrem.
Drgnęła nieznacznie. Owszem to była prawda. Nie zwariowała. Wtedy wszystko byłoby o niebo łatwiejsze. Przez chwilę uśmiech Karen wydawał się smutny.
- Tak, tylko zazwyczaj to niestety nie ma dla nikogo większego znaczenia - stwierdziła gorzko po czym ruszyła dalej.
- Zazwyczaj nie masz do czynienia z bandą mutantów, jak ich nazywała moja kochana biologiczna - rzekł sarkastycznie, po czym ruszył za nią.
Banda mutantów. Banda obcych ludzi. A przecież już się przekonała, że gdy przychodziło co do czego nawet więzy krwi nic nie znaczyły, miłość nic nie znaczyła.
W przeszłości gdy jej moce wychodziły na jaw zawsze traciła. W tym towarzystwie nie bardzo miała co stracić, a jednak czułą zdenerwowanie. To było jak odruch bezwarunkowy.
Rozdzieliwszy się z Nikiem w korytarzu ruszyła do kuchni w poszukiwaniu jakiejś herbaty. Gdy wszyscy się zbiorą przyjdzie czas by mówić.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 24-02-2010, 21:35   #74
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Raven przysiadł na ramieniu Spei.

Kruk Śmierci był szczerze zaskoczony dokonaniami anielicy. Prawdę mówiąc, jako jedyna zachowała zimną krew w obliczu zagrożenia, z jakim się spotkali. W czasie, gdy wszyscy szukali jakiegokolwiek ziarna i sprzeczali się, ona wykonała naczynie, zmieszała odpowiednie składniki i podała lek Salartusowi, chroniąc go przed niechybną śmiercią.

- Tak siostro, ja też uważam, że dobrze się spisałaś. Nie sądzę, żeby ktokolwiek miał jakieś powody, dla których nie powinnaś z nami ruszać- poparł Wallowa Raven- Musisz tylko uważać przy wydawanie opinii natury światopoglądowej, Lauhemaasielu i Kimblee już i bez tego zapewniają nam rozrywkę- dodał szeptem, tak, by tylko zainteresowana to usłyszała.

- A tak przy okazji, jestem Raven.
 
Kaworu jest offline  
Stary 24-02-2010, 23:37   #75
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Muzyka Sadesyksy jest jedną z rzeczy, z których Lauhelmaasielu był naprawdę dumny. Nikt nie miał wobec tego obiekcji, bez względu na stronę po której stał. Możliwość zaprezentowania wielowiekowych tradycji przed zebranym gronem Salartus - ich słownik nie zna słów aby to opisać. Dlatego, gdy wyciągał instrument spod dłoni, gdzie między kośćmi znajdowało się coś na kształt wnęki i żywej torebki w środku skierowanej w głąb kończyny, wręcz drżał z podniecenia. Wraz z pierwszymi dźwiękami na bok odeszli wszyscy zebrani, wszelkie problemy trapiące go, a nawet to, że Salartus któremu pomaga to Rosso.

Starał się by muzyka szarpała uczucia zebranych, by sięgnęła głęboko do ich serc. Czuł, że w tej chwili jest w stanie tworzyć rzeczy wspaniałe i istotnie z punktu widzenia zebranych pewnie tak było. Kiedy skończył, łzy ciekły z jego ślepych oczu. Sztuka jest potęgą. Sztuka jest władzą. Sztuka jest bogiem Sadesyksy. Ach, szkoda, że nie ma z nim jego braci i sióstr, którzy wpletliby słowa w muzykę.

Kiedy spojrzał na efekt jego umiejętności, zmartwił się, czy wystarczy to do uratowania innego Salartus. Dlatego rad był ze zwycięstwa, w którym brał udział. Oczywiście lwią część odegrała tutaj ta Anielica. Po wszystkim Lauhelmaasielu wycofał się w cień oczekując na dalsze decyzje.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 26-02-2010, 18:03   #76
 
Nagash Hex's Avatar
 
Reputacja: 1 Nagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumny
Czyż życie nie jest kwintesencją ironii? W jednej chwili Alphonse Solf Kimblee miał wszystko co było potrzebne do zdobycia upragnionego przywództwa. Najpierw aktywacja kamienia, potem pomysł z proszkiem - dobre kontakty z częścią drużyny, przewaga nad "aroganckim" Lauhelem. Jednym słowem wszystko. Ale niestety... Najpierw ognik bezwiednie wyrwał się z pozornie niepotrzebnym pytaniem, tylko po to, aby odpowiedź na nie wprowadziła jeszcze większe zamieszanie. Solf był niedoświadczony i za mało wyrachowany by taką sytuację wykorzystać dla swoich celów. Usunął się w cień, śledził wydarzenia z drugiego planu. Szczególnie uważnie obserwując zieloną istotę, która śmiałą nazywać się Rosso Angelo! Wciąż czekał na moment, w którym mógłby znów wrócić do gry. Czekał na niego tylko po to, by znów go przeoczyć. Co gorsze moment ten wykorzystał jego "ulubiony" towarzysz - Lauhel. Co jeszcze gorsze był on właściwie dodatkiem do działań zielonej anielicy. Cóż za upokorzenie... Alphonse przyglądając się momentowi chwały jego "rodaczki" spuścił głowę i zacisnął usta w niemym obrazie furii. Cóż za upokorzenie... Niestety to wszystko było jego winą, i wszystko to on sam będzie musiał naprawić. Czyż los, życie, a przede wszystkim Moc nie jest ironiczna?

Anioł z lekkim wstydem przed samym sobą zauważył, że los dziecka zupełnie go nie obchodził. Wręcz przeciwnie - to, że przetrwał tylko dodatkowo złościło Ala. Czyż w naturze Rossi leży wieczne szukanie wrogów? Najwidoczniej tak, gdyż Solf czuł się zagrożony. I to przez kobietę!
Jakie to szczęście, że opuściłem dawną rodzinę i wiarę. pomyślał z rozrzewnieniem. Cała ta sytuacja miała jeden plus. Mieli chwilę czasu wolnego. Czasu, który należało mądrze wykorzystać. Solf ruszył szybkim krokiem w kierunku Skrzadła. Istoty, którą szanował i której ufał:
- Nareszcie trochę spokoju prawda? - rzekł Solf i zaśmiał się trochę nienaturalnie:
- Wybacz, że dopiero teraz rozmawiam o tym z Tobą, ale ostatnie wydarzenia całkowicie wytrąciły mnie z równowagi - Solf skrzywił się ze wstydem.
- To co mówiłeś. O Twojej siostrze. Jeżeli to prawda to możemy to w jakiś sposób wykorzystać? Nawet jak nie to i tak sądzę, że to pytanie było dobre. Koniec, końców czegoś się dowiedzieliśmy. - Anioł uśmiechnął się przyjaźnie
- A tak w ogóle - Kimblee zniżył troszkę głos - Co sądzisz o naszej nowej towarzyszce? Dobrze się spisała, ale budzi moje wątpliwości. - powiedział zgodnie z prawdą. Bądź, co bądź anioły nigdy nie były ufnymi stworzeniami.
 
__________________
One last song
I want to give this world
Before it's gone
One last song
Nagash Hex jest offline  
Stary 26-02-2010, 20:11   #77
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Argo pozostał przy skrzyni, gdy inni ruszyli na poszukiwania ziaren. Nie było dużo miejsca przy kupce, którą stworzył Puryfik, a sam ognik czuł, że może okazać się pomocny we wskazaniu leczniczych proszków, które Rosso mogły być obce.

Do samego jednakże mieszania wolał się nie wtrącać przypatrując się tylko.
Posunięcie okazało się słuszne. Kto wie, czy rezolutny ognik w przypływie fantazji nie zechciałby na przykład podnieść części resztek w powietrznym wirze. Tym samym rozrzucając i mieszając resztę. Mogło się zdarzyć jeszcze wiele nieprzewidywalnych rzeczy, a tak Grau zdołała wypełnić powierzone im zadanie i Bryflin został uratowany.

Przez kilka chwil Argo wesoło wirował w powietrzu między zebranymi. Cieszył się, że udało im się uratować malucha, choć miał w tym względzie najmniejsze zasługi. Skrzadło radował sam fakt, że zrobili pierwszy krok w powierzonej im misji. Mieli odnaleźć lustro, ale przede wszystkim uratować chorych braci i udało im się chociaż z jednym maleńkim Salartusem. Długą podróż zawsze poczyna pierwszy krok, przemknęło mu przez myśl.

Przelatując obok Kimblee zatrzymał go głos Anioła. Zawrócił w jego stronę, zamrugał uprzejmie zgadzając się z jego słowami. Skrzadło odczuło przy tym drobny niepokój. Przy wcześniejszej rozmowie uciekło dość szybko nie doczekawszy się odpowiedzi. Przez ten czas obawiało się trochę, że Alu opowie o wszystkim pozostałym, że ognik znów oberwie za swą niesforność od Opiekunek. Tymczasem nic takiego się nie stało.

- Wykorzystać? - zastanowił się ognik - Nie wiem jak, gdyby ona tu była, Amber znaczy, pewnie coś by wymyśliła. Jest bardzo sprytna.

Skrzadło zamilkło na chwilę, zamyśliło się.
- Zamierzam ją odszukać na powierzchni. - zdecydowało zwierzyć się ze swych planów - Jeśli zdarzy się okazja i wyczuję jej obecność. Wiesz, że możemy się odnaleźć nawet nie widząc wzajemnie? Dlatego jeśliby się zastanowić młode skrzadła nigdy nie bawią się w chowańce. Nie uciekniesz aż tak daleko, zanim doliczy się do stu, do miliona nawet. -zakończył żartem ognik.

W końcu rozmowa zeszła na Spei.
-Pani Nimfa? Jest naprawdę bardzo sprytna. Bardzo nam pomogła. - potwierdził, lecz nie zrozumiał nieufności kompana - Ja jej ufam. Spei jest przecież aniołem, chociaż nie sądziłem, że jest taka różnorodność między waszą rasą.
 
Glyph jest offline  
Stary 26-02-2010, 23:42   #78
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Hane wpatrywał się jak zahipnotyzowany w znikające w kokonie dzieło ich wszystkich, ciesząc się, że choć ta próba powiodła się zgodnie z planem. Chociaż to Spea odegrała główne skrzypce w powodzeniu misji, czuł się on dumny, iż on i jego płomień również mieli wkład w powodzenie. Czuł nawet, że gdyby nie on nic by się nie powiodło, bo jak sam Unifix mówił, tamto dzieło bez malutkiej pestki zagubionej wśród mroków jaskini, mogło nie wystarczyć. A to on, a nikt inny rozproszył mrok i pozwolił dojrzeć maluteńką pestkę! Radość udzieliła się, jak sądził, całej grupie i wszyscy teraz uradowani zwycięstwem podbudowali się i dojrzeli większą nadzieję na powodzenie misji. Feniks rad, iż tak dopomógł drużynie wzleciał lekko powietrze i zatoczył koło wokół zebranych, nie kryjąc radości. Wreszcie wylądował, niedaleko Ala i Argo.

-...twojej siostrze. Jeżeli to prawda to możemy to w jakiś sposób wykorzystać? Nawet jak nie to i tak sądzę, że to pytanie było dobre. Koniec, końców czegoś się dowiedzieliśmy.

Feniks z wrodzonej ciekawości (a trzeba wspomnieć, że nie czuł się winny podsłuchiwania, gdyż dla niego rozumowanie prywatności różniło się nieco bardzo od standardowej definicji) podsłuchał rozmowę Rosso i Skrzadła, którzy, zdawało się, dopiero rozpoczęli swoją konwersację. Zaraz, gdy Skrzadło odpowiedziało, Feniks sam wtrącił swoje trzy grosze:

-Pomoc Skrzadeł znana jest. Nie jednemu uprzejmie pomagały, tak jak pomagają Feniksom, tak jak wskazywały drogę żeglarzom wpatrującym się w gwiazdy, odległych braci Skrzadeł. Argo, czyż twój sygnał nie mógłby zostać wzmocniony, tak jak Feniksa wzmacnia słońce?

-Spea bardzo mądra jest. Mądrość jej sięga gwiazd, a nawet dalej! Pomyślała, pogłówkowała i dzieciątko uratowała. Ano, bardzo mądra anielica jest! I bardzo piękna zarazem! – pochwalił Feniks nową członkinie grupy.
 
Rewan jest offline  
Stary 28-02-2010, 21:05   #79
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Az'khas.

Az'khas na samą myśl o bandzie ślamazarnych 'wybrańców' z którymi prawie przyszło mu podróżować, miał ochotę skruszyć kilka skał. Co ci salartus właściwie myśleli ? Opiekunki zdecydowanie nie miały żadnego pojęcia o tym, gdzie powinni się udać. A skoro one nie wiedziały i musiały posłużyć się rytuałem – który jeszcze na domiar złego został przerwany przez durnego Puryfika – to nie było sensu przebywać w takiej gromadzie ani chwili dużej.

Tych kilka dni które spędził w ”gromadzie wybranych”, dały mu poczucie, iż sam będzie w stanie bezproblemowo znaleźć Lustro Amandy. Tym bardziej, że posiada taką samą wiedzę, jak pozostali. No właśnie, to co dowiedział się podczas rytuału trochę go zaniepokoiło. Słyszał kilka historii mówiących o tym, że można wykorzystywać roślinny rosnące dookoła w inny sposób niż jako pożywienie czy wychodek, jednak nie podchodził do nich z wiarą. Więcej o możliwościach znikania w roślinności oraz powodów takich działań znała rasa Antów. I to właśnie do nich Az'khas postanowił udać się jako pierwszy. Miał nadzieję, że ćwierćinteligenci nie zauważą tego związku i nie odnajdą przedstawiciela tej rasy.

Nie było to jednak zadanie łatwe. Z tego co wiedział Az'khas Anty mieszkały na terenach już dawno przejętych przez ludzi. Oznaczało to wejście na teren wroga samemu ! A to dopiero powód do dumy, jak mu się uda odnaleźć Lustro będzie w stanie pokazać trójcy swoją mężność. Długą trzydniową wędrówkę na górzyste tereny zajęte przez człowieka przerywały mu chwile krótkiego odpoczynku. Drugiego dnia minął nawet zbiorowisko dziwnych metalowych belek, jednak nie sprawdził ich zawartości. Im bliżej nich się znajdował, tym bardziej chciało mu się spać. Swą przezorność wychwalał później cały czas jako że od kiedy minął metalowe belki czuł się jakby Lykaryn nadepnął mu na stopę, co uniemożliwiło już mu tak szybkie poruszanie się.

Świat jaki ujrzał wyjrzawszy trzeciego dnia na powierzchnię nie przypominał nic co do tej pory widziały jego oczy. Słońce zachodziło, nadchodziła noc. Wszystko dookoła niego było puste. Dosłownie puste. Wygramolił się z trudem z czarnej mazi wyrastającej z ziemi, przypominała wylaną zabrudzoną wodę na ziemię. Z trudem podniósł się. Dookoła niego nie było nic szczególnego ot wielka podłużna czarna plama ubrudzona odchodami jakiegoś zwierzęcia, które szło przed siebie i pozostawiało niestrawione resztki jakiegoś białego owocu. Śmierdział on niemiłosiernie, a konsystencją przypominał odchody czarnych kruków. Az'khas zrobił parę kroków do przodu, jednak nie był w stanie przystosować się do światła jakie dochodziło do jego oczu. Co więcej słońce, które wydawało mu się, że zaszło za horyzontem, zbliżało się teraz do niego coraz to szybciej i szybciej, aż w końcu uderzyło w Salartusa z ogromną siłą. Przyjaciel Argo odleciał na bok, poważnie raniony. Aerdanid nie rozumiał co się działo dookoła niego.

Ze słońca, które zgasło wyszło dwoje dziwnych istot, przypominających anioły Rosso. Śmierdziały bardzo i ich obecność uniemożliwiała Aerdanidowi trzeźwe myślenie.

Ludzie.

Pojawiło się dwóch opancerzonych w bardzo długie dziwaczne łuski ludzi. Człowiek płci męskiej ukląkł przy Az'khasie, dotknął go po zranionym pancerzyku z którego sączyła się krew Salartusa. Miejsce to zapiekło niemiłosiernie, dotyk człowieka był morderczy. Drugi człowiek wydał z siebie piskliwy donośny dźwięk. Słuch salartusa przycichł, nie był w stanie zrozumieć co się z nim dzieje, zupełnie tak jakby sam ton dźwięków człowieka zagłuszał wszystko dookoła. W duszy pożałował, że wyruszył samemu, może gdyby trzymał się grupy udałoby mu się przeżyć dłużej niż trzy dni. Coś skapnęło na pancerz Salartusa, jakaś lepka maź wywołała w nim jeszcze większe zawroty głowy. Obolały Salartus stracił przytomność.

Legion.

Az'khas obudził się zlękniony w jaskini. Czuł zapach powietrza przesiąkniętego ludzkim odorem. Nigdy już chyba nie zapomni tego zapachu. Zauważył koło siebie dziwną istotę, nie podobną do żadnego znanego mu Salartus. Ten ktoś uśmiechał się do Aeranida przyjaźnie.

- Jak się czujesz ? - Zapytał nieznajomy.
- Dobrze, choć nadal czuje smród człowieka. Powiesz mi, gdzie ja jestem ?
- W jaskini z dala od ludzi. Ludzie, chcieli cię zdeptać, ale im nie pozwoliłem. Mnie też chcieli zdeptać, ale im nie pozwoliłem. Ludzie bardzo często lubią nas deptać.

Najwidoczniej istota stojąca nieopodal, nie należała do rozgarniętych, ale wydawała się niegroźna.

- Nikt mi nie mówił, o tym, że tu tak mocno capi człowiekiem. Jak ty to wytrzymujesz ?
- Wytrzymuje co ?
- Ten smród, ten zapach, zapach człowieka ?
- Nie, nic nie czuje. A ty ? Czym on ci pachnie ?
- Przez to nie da się oddychać, to zapach jaki nie mogę z niczym przyrównać, wydaje mi się, że tak pachnie śmierć. Jeśli uda mi się przeżyć nikt mi nie uwierzy, a na pewno nie kruki śmierci.
- Kruki jakie ? Co to ?
- Moi bracia. - zdziwił się Az'khas na wypowiedziane przed chwilą słowa. - A właściwie, dalecy kuzyni. Jestem Salartus. Gatunkiem, który schronił się przed ludźmi. I teraz już wiem, że mieliśmy ku temu dobre powody.
- To czemu wyszedłeś ?
- Moi bracia umierają, muszę im pomóc. - Salartus próbował wstać, bezskutecznie. Bezwładnie osunął się na ziemię.
- Na szlachetną matkę Idvę, miej trochę rozumu i odpocznij chwilę, jesteś przecież strasznie zmęczony.
Salartus nabrał powietrza w płuca. Wziął kilka głębszych oddechów.
- Idvę ? To twoja rasa ? Kim właściwie jesteś ?

- Jestem Legion. A przynajmniej tak zwała mnie Idva. Matka, moja matka, byłem w Thagorcie, ale już nie jestem. Jestem teraz wszędzie, jest nas sporo, rozeszliśmy się po całej ziemi, ale cały czas biegamy. Tak jak wczoraj, jak cię znalazłem. Biegłem cały dzień przed siebie, przebiegłem sporo. Nie, nie było to trudne, bo biec potrafię szybko. Czemu biegłem ? Bo ludzie mnie gonili ! Ale czemu mnie gonili, tego już nie wiem. Całe szczęście, że oni nie są w stanie mnie dogonić bo zapewniam na Idvę, że jak by mnie dogonili zbyt dużo by po mnie nie pozostało. Trzymałem się lasów a wczoraj z ciekawości pobiegłem nad mroczną rzeką no i zobaczyłem ciebie. Nie jesteś nami, ale jesteś podobny. Zaciekawiłeś. To cię uratowałem.
- Skoro uważasz mnie za podobnego sobie, to czemu ty nie reagujesz tak na człowieka jak ja ?

Salartus.

Opiekunki z trudem przyjęły do wiadomości fakt, iż Flyx nie ma zamiaru siedzieć wraz z nimi, tylko również zapłoną żarliwą chęcią dołączenia do poszukiwań Lustra. (Jedna z nich podejrzewała, iż mężczyzna błędnie łudził się, iż prawdą jest jedna z legend o Lustrze jakoby wpływało ono na potencję Grudronów). Zgodziły się na podróż wszystkich trzech obudzonych Salartus tylko dlatego, że każdy z nich pozwolił pobrać im próbki swojego ciała. I lepiej nie pytajcie, co zaoferował Grudron.

Poruszali się powoli, oszczędzając siły w kierunku wyznaczonym im przez Argo. Minęły długie dwa dni, zanim zdołali dojść do niezabezpieczonych części jaskiń. Grupie podróżowało się przez te tunele, łatwiej o tyle że były większe niż dolne partie podziemi, lecz co jakiś czas Salartus natrafiali na zbiory najprzeróżniejszych resztek, które jak podejrzewali wydzielał z siebie człowiek. Raz minęli coś co przypominało stos brudnych, zgniłych owoców i warzyw zamkniętych w metalowych połaciach beczek. Innym razem kruchy materiał, bez żadnego wyraźnego zapachu wrzynał im się w stopy. Najgorzej ten odcinek podróży znosił Puryfik, który co trochę narzekał na warunki w jakich przyszło im poznawać Silesię, która z opowieści miała być ”miejscem na skraju gór i nizinnych dolin. Pośród bagien, przez które przepływała potężna rzeka. ”. Oby powierzchnia tego miejsca choć trochę przypominała ten opis.

Trzeciego dnia podróży, dotarli do miejsca w którym miały przebywać Nimfy. Każdy czuł ulgę jako że wyjście na powierzchnię było nie daleko a każdy z wędrujących Salartus domyślał się, że już są blisko celu. Czemu ? Wszyscy czuli niepokój, nawet Flyx zachowywał powagę sytuacji. Wyglądało na to, że udało im się wyjść na teren zalesiony. Możliwe że już nie długo uda im się odnaleźć błotniste Nimfy.

- Ujrzyjcie to co ja ?! - Krzyknął podniecony Feniks. - Tam ! W oddali ! To Az'khas !
- Ktoś biegnie koło niego. Myślicie, że nas zauważyli ? - Odpowiedział Grugon.
- Boli mnie umysł i dusza, zapach nieznośny rozchodzi się dookoła, czy nikt go nie czuje ? - Powiedział rozdrażniony Uni. - Tylko Gatti była w stanie również potwierdzić tą informację, dookoła nich roznosił się gorszy odór niż wewnątrz jaskiń.
- Myślicie, że powinni... HUK !
Stojący na samym końcu grupy Puryfik nie dokończył zdania. Tuż za nim osunął się z góry stalaktyt, roztrzaskując na drobny mak. Puryfikanin nie myśląc wiele rozszerzył swe macki tak aby objąć nimi wszystkich dookoła niego i ruszył z impetem przed siebie. Cała grupa przeturlała się po trawie kilka metrów w dół. Nie obyło się jednak bez ran.

Rozległ się krzyk rozpaczy Legionu oraz Az'khas. Ich jedyna droga ucieczki została właśnie zablokowana.
Zwalone głazy odcięły możliwość wejścia do bezpiecznej jaskini.

Ludzie.


- Mike do cholery, miałeś upewnić się, że nikt żaden pieprzony turysta nie będzie wałęsał się dzisiaj w tej grocie. Popatrz skurwielu na radar, przecież właśnie wyłazi z jaskini jakieś piętnaście osób.

- Szefie, ale ja nie zawaliłem, wszystko było dogadane z władzami. Wszyscy myślą, że grasuje w tych rejonach puma, nikt o zdrowych zmysłach by się tutaj nie pałętał.

Jeden z mężczyzn wystawił energicznym ruchem ręki zaciśniętą pięść. Dając znak swym kompanom do zachowania ciszy. Serdecznym palcem lewej dłoni wskazał na wejście do jaskini. Wychodziło z niego właśnie nie mniej jak tuzin maszkar gorszych od tych jakie zwiały z placówki. Maszkar nieporównywalnych wcale do tych co właśnie gonili.

- Odpalcie zapalnik ! Mike do cholery odpalaj ładunek !
- Pułkowniku, ale przecież dwa pozostałe paskudztwa są oddalone od jaskini zbyt daleko.

Mężczyzna zabrał od podwładnego zapalnik i nacisnął czerwony przycisk. Nastąpił wybuch, przez chwilę wydawało się, że potwory zostaną przygniecione przez walące się z góry głazy, nic bardziej mylnego jeden z nich uratował resztę, był bardzo szybki. Na całe szczęście ogień dosięgnął najwyższe z istot. Jaszczuroczłeka, dwa podobne do siebie stwory różniące się jedynie kolorem skóry, ale anatomicznie podobne. Jeden z nich wydał z siebie drażniący pisk, jakby milion malutkich głosów. O zgrozo rozpadł się na tysiące owadów.



* Aniołki oparzenia 1 stopnia dłoni i twarzy.
* Asco, zaskoczenie sytuacją + czynnik na który jesteś wrażliwy = aby przeżyć musiałeś rozproszyć się.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 02-03-2010 o 11:28.
kabasz jest offline  
Stary 01-03-2010, 00:26   #80
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Podróż trwała krótko dla Wallowa. Zbyt interesowało go otoczenie, by zwracać uwagę na tak prozaiczną rzecz, jak czas. Dziwne stosy rzeczy, materiałów, których nie widział nigdy wczesniej, a w których wylęgały się mrowia robaków i owadów. Dzieliły się z nim swoją radością, spokojem i zadowoleniem.

Jeżeli ludzie mają więcej takich miejsc – pomyślał - podbicie powierzchni musi być dziecinnie łatwe.



***


- Tam! W oddali! To Az'khas!


Asco usłyszał ten okrzyk i spojrzał instynktownie we wskazanym kierunku. Nim zdążył zarejestować cokolwiek, silne macki Puryfika popchnęły go do przodu. Tuż za nim, rozległ się łoskot spadajcych kamieni, jednak nie miał czasu się nad tym zastanowić, bowiem wydarzyło się coś, o czym tylko słyszał dotychczas z opowieści.

Gorące płamienie zaatakowały go. Czuł skwar palonych stworzeń, które tworzyły jego ciało, jak również niezidentyfikowany drażniący zapach. Ból wszystkich stworzeń – tak nagły, do którego nie mogł się przygotować, przed ktorym nie mogł zabezpieczyć swojego umysłu, jak to zwykle robił – zmusił go do odrzucenia humanoidalnej formy.

Rozpadł się na tysiące stworzeń, jednocześnie wzywając okoliczne, by zajęły miejsce tych, które umarły. Przemieścił się, częsciowo po ziemi jako robaki, częsciowo w powietrzu jako owady przed resztę towarzyszy. Za sobą mieli litą skałę, przed sobą...


No właśnie. Co?


Z pewnością potencjalne zagrożenie. Musi osłonić pozostałych, prawdopodobnych rannych i tych, którzy będą w stanie walczyć. Gdy znalazł się przed nimi, zaczął ponowanie formować swoje ciało. Jednak nie do takiej postaci, do jakiej byli przyzwyczajeni..



__
Wallow przemieścił się przed reszte grupy i używa zdolności „Forma Chrząszcza” (Zwiększa swój rozmiar. Zyskuje gruby pancerz, dzięki czemu jest w stanie przetrwać ataki, które w innych formach mogłyby go zranić. Porusza się latając tuż nad ziemią.) i osłania swoim ciałem reszte. Chrząszczyk rozłkłada 'pancerz' okrywający jego skrzydła i stawia je prostopadle do ziemi, po obu stronach ciała (zwiększa 'chroniny' obszar za sobą) – Tak, wiem, skomplikowane.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 01-03-2010 o 00:29.
Howgh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172