Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2010, 17:05   #491
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Pon, 15 X 2007, Wydział XIII i park naprzeciw, pomiędzy 7:30 a 16:00

Dniówka w kostnicy zaczynała się wcześnie, o 7:30 rano, i trwała osiem godzin, plus półgodzinna przerwa na lunch, nie wliczana do czasu pracy. Amerykański standard, nic szczególnego. Nowy jeszcze nie w pełni wciągnął się do kieratu, po prostu nie miał jeszcze na to czasu. Póki co, wykonywał polecenia, głównie Laury, choć starał się być pomocny każdemu innemu w kostnicy. Równie chętnie uczył się, od wszystkich - w końcu wszyscy byli starsi stażem w kostnicy i mogli go czegoś nauczyć. Jego naturalna uczynność i przyzwyczajenie do typowo japońskiego systemu sempai - kouhai*, powodowały, że jedno i drugie przebiegało sprawnie. Do tego nawet zlecenia były okazją do nauki, padały pytania o sens czynności, dla kogo się go robi, czemu tak a nie inaczej, jeśli inny sposób zdawał się bardziej naturalny bądź sensowny... Nie było pytań o rzeczy trywialne, ale Azjata wyraźnie starał się poznać wszelkie mechanizmy działania kostnicy i pomóc, nie stronił też od właściwie żadnej pracy, nawet jeśli na początek nie wydawała się sensowna. Szacunek i uprzejmość z jakimi się zwracał do pozostałych dziwiły ekipę koronerki, odstawały, ale z drugiej strony potrafiły mile połechtać, kiedy Yagami odkładał to, co robił w danej chwili i z powagą patrzył na osobę zadającą mu pytanie, koncentrując się wyłącznie na niej.

Praca służyła też jako odskocznia. Samodzielne wynajdywanie sobie zadań, uczenie się działania kostnicy i wszystkie inne tego typu działania pozwalały na zapomnienie o sprawach dotyczących nierozwiązanej śmierci Juna, klątwy, losu Billa, sytuacji z rodzicami, nadal niewyjaśnionych sabotaży... Dużo spraw, każda w martwym punkcie. Poza Triadami.

W rzadkich wolnych chwilach osoby znające Yagamiego lub po prostu spostrzegawcze na tyle, mogły dostrzec cień powlekający jego twarz, troskę spowalniającą ruchy do całkowitego zatrzymania i zmuszenia do chwili ponurej kontemplacji.

Nic niestety z takich chwil nie wychodziło. WYraźniejszymi akcentami dnia były rozmowy. Z detektyw Mei Tai Shien, z Laurą na temat nagrody i tłumienia emocji, wreszcie, najlepsza z trzech, z Willhellminą Hollward.

* * *

Około wpół do drugiej Yagami odebrał telefon. Angielka pytała się, czy sprawa, o ktorej chciał pogadać jest dalej akutalna. Onmyoudou potwierdził i usłyszał, że zakończyła wszystkie spotkania i jej dalszy plan dnia jest elastyczny. Zostawiało to mu wybór miejsca i godziny - miły gest wobec ostatnich wydarzeń.

Początkowo kurtuazyjna rozmowa o niczym również cieszyła normalnością. Konwersowali o wrażeniach Yagamiego na temat miasta, czy odpoczął przez weekend (bez drążenia tematu Chinatown, padło jedynie pytanie, czy wszystko ułożyło się po jego myśli), że bardzo dziękuje za informacje, które jej przesłał, że jest niezmiernie zobowiązana itp. W tym kontekście pojawiło się też pytanie o czym Japończyk chciał porozmawiać. Streszczono mu też pokrótce rozmowę z O'Doomem i wizytę w muzeum, przy czym wyraźnie mógł dostrzec rozczarowanie wynikami obydwu.

Yagami poprosił o spacer po parku naprzeciwko komisariatu, nie podając przyczyn ani usprawiedliwień dla swojego wyboru, nawet trywialnego "praca wzywa, nie powinienem odchodzić daleko od kostnicy" lub czegokolwiek równie naturalnego. To, jak również częste zapatrywanie się w przestrzeń (choć nie natrętne bądź nerwowe), jak wreszcie fakt, iż mężczyzna prawie zawsze stara się mieć obie ręce wolne i gotowe, jak zachowuje czujność i jak jego shikigami towarzyszą mu (może nie tak okazale jak wtedy, przy wilkołaku, ale jednak) nieustannie... wszystko to mogło trochę odebrać urokowi rozmowy z mlodym Japończykiem. Ten jednak starał się o jak najlepsze wrażenie, a jego radość z faktu, że jego raport lub informacje o wilkołaku, był przydatny w jakikolwiek sposób była autentycznie szczera. Hirohito nadal dbał o swoją rozmówczynię i jej przyjemność z tego spotkania. Pochwalił się swoją świeżo nabytą wiedzą na temat dalli, zaprezentował zebranych z Internetu kilka zdjęć takowej, pytając, czy to mniej więcej coś takiego. Przyznawszy się, że niezwykle rzadko pija kawę podziękował (w podobny jak w piątek, beznamiętny i pełen uznania sposób) że ta piątkowa była mu bardzo potrzebna z wielu względów, co uświadomił sobie dopiero wieczorem, kiedy nadal potrafił całkiem sprawnie funkcjonować pomimo "jednego z bardziej intensywnych dni jakiego doświadczył".

Nawróciwszy do pytania o Chinatown onmyoudou spojrzał na kobietę poważnie, a ta wtedy dostrzegła co najbardziej zmieniło się w Japończyku - jego oczu nie opuszczała teraz ostrożność.

- Hollward-sensei, od rana zastanawiałem się jak poruszyć tę sprawę, by nie postawić Pani w niezręcznej sytuacji, bądź nie wprawić Panią w zakłopotanie niepotrzebnymi zwierzeniami. Będąc tak niedoświadczoną w podobnej sytuacji osobą, nie mam dobrego sposobu przekazania Pani informacji, które uważam iż powinna Pani posiadać, a zarazem zrobienia tego na tyle zręcznie, by wobec presji czasu jakiej jestem poddany, dostatecznie zadbać o Pani komfort. Zwykle bym milczał, niestety w tym wypadku konsekwencje mojego milczenia mogą być absurdalnie wysokie. Sprawę dla mnie dodatkowo utrudnia fakt, iż nasza dotychczasowa współpraca, jakkolwiek krótka, była dla mnie niezmiernie satysfakcjonująca, w dodatku chciałem prosić o Pani pomoc względem klątwy lustrzanej.

Zawahawszy się nad dalszymi słowami, Japończyk skłonił się głęboko kobiecie, przepraszając na modłę ludzi Wschodu. Wyprostował się wkrótce, mówiąc żarliwie i gwałtownie dalej:

- Jest mi niewymownie przykro, iż moje braki uniemożliwiają mi lepsze przekazanie tej sprawy, niż tak bezpośrednio, jak to czynię, jednakowoż obawiam się, iż zwlekając z tym zbyt wiele ryzykuję. Gdyby chodziło jedynie o mnie, zapewne przemyślałbym sprawę jeszcze kilkanaście razy aż otrzymany sposób byłby zadowalający, lecz przy obecnych okolicznościach obawiam się nie o siebie.

Wyraźnie niezręcznie czujący się mag z autentyczną troską spojrzał na Willhelminę, ponownie przepraszająco się skłaniając.

- W piątek powiedziano mi, że moja obecność w Nowym Jorku została potraktowana jako początek oczekiwanego ataku Yakuzy na Triady i że w związku z tym nie tylko jestem persona non-grata, ale także... Cóż, nie moja osoba powinna być tematem tej rozmowy, lecz Pani. Ponieważ powiązanie mnie z Yakuzą jest potwornie powierzchowne (choć nie kompletnie bezpodstawne) a moje zainteresowanie Triadami w Nowym Jorku żadne, cała sprawa jest kompletnie poronionym pomysłem. Nie zmienia to jednak faktu, że w Chinatown słowo Triad jest prawem i nawet osoby z wysoką pozycją w tongu tamtejszej dzielnicy nie kiwną palcem w mojej sprawie chociażby na tyle, by upewnić się o prawdziwości moich stwierdzeń. Niestety, moje starania o pokojowe rozwiązanie tejże sprawy póki co nie wyglądają najlepiej i przy podobnym zacietrzewieniu drugiej strony, dochodzę do wniosku, że jakkolwiek potrzebuję Pani pomocy dla opracowania klątwy lustrzanej celem ochrony mojej osoby, prosząc o tą pomoc powinienem wyjawić Pani okoliczności, jakie mogą zagrozić Pani. A wyraźnie takie dostrzegam. Nie jest Pani policjantką XIII, co chroniłoby Panią, jest Pani cywilem. Nie jest Pani osobą nie związaną ze sprawą - jako Wiedząca jest Pani kimś, kto postrzega więcej niż inni i może znacząco wpłynąć na wynik magicznego pojedynku. Wreszcie, rzekomi mędrcy Chinatown, którzy mnie umieścili w awangardzie ataku Yakuzy na tutejsze Triady mogą Panią umieścić na liście moich kontaktów lub sprzymierzeńców; w konsekwencji wmieszać Panią w sprawy zupełnie Pani nie dotyczące.

Azjata wypuścił powoli powietrze, rozluźnił się zauważalnie. Teraz, kiedy powiedział już najgorsze, poczuł się lepiej. Nadal był zauważalnie ostrożny, lecz ostrożność w doborze słów, w reakcjach wobec rozmówczyni, w poruszanych tematach... tę mógł sobie już podarować.

- Oczywiście zrozumiem, jeśli zażyczy sobie Pani zakończyć wszelkie kontakty między nami w tym momencie, nie mam prawa wymagać od Pani narażania się dla osoby kompletnie obcej. Dobrze się składa, nawet doszliśmy do skrzyżowania, możemy po prostu się pożegnać i pójść, każde w swoją stronę.


Willhelmina przypatrywała się Yagamiemu uważnie. Najpierw z delikatnym uśmiechem i zainteresowaniem w oczach. Potem już bez uśmiechu. Zakłopotana, zdziwiona, a może nawet zszokowana w bardzo angielski, powściągliwy sposób. Z początku wyraźnie niedowierzająca jego słowom, później stopniowo coraz bardziej rozluźniona. Wizja Yagamiego jako członka yakuzy zaniepokoiła ją bardziej niż mogła przyznać. Przecież triady, yakuza, jakakolwiek forma zorganizowanej przestępczości, odarta z romantycznej otoczki "Ojca Chrzesnego" to kryminaliści i bandyci, przestępcy i szumowiny, prawda? Gładko ogolony, uprzejmy do granic Japończyk jednocześnie pasował i nie pasował do tego obrazu. Przypomniała sobie wyrażenie z piątkowego wieczoru: samuraj, wojownik, kamikadze. Ale to był mag, pracownik Wydziału XIII. I tu pojawiła się odpowiedź. Najprostsze wyjaśnienie, mówiące, że jego kontakty z yakuzą są analogiczne do kontaktów Mei Tai Shen, czy jej poprzednika, pana Shen-Men z Triadami. Dlatego mogła się rozluźnić i odpowiedzieć spokojnie.


- Pańska uprzejmość jest ujmująca – powiedziała szczerze – ale wydaje mi się, że nie ma pan podstaw do niepokoju. - Ruszyła ponownie ścieżką, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. - Po pierwsze moja rola w życiu tutejszego magowskiego światka jest tak marginalna, że aż bez znaczenia. Po drugie, pochlebia mi pan przeceniając moje możliwości. Efekt motyla jest interesującym zagadnieniem teoretycznym, ale bądźmy szczerzy, mól książkowy nie zmieni wyniku pojedynku – uśmiechnęła się przelotnie. - Tą część mojej wiedzy, która wykracza poza zwykłe akademickie standardy, wykorzystuję w zasadzie w przypadkach współpracy z Wydziałem, co, po trzecie, może zmienić się w najbliższej przyszłości. Ach, prawda... nie miałam okazji jeszcze panu powiedzieć... Dowiedziałam się dzisiaj od inspektora Rooka, że najprawdopodobniej do końca tygodnia otrzymam odznakę. Sądziłam, że formalności potrwają o wiele dłużej, wydaje się jednak, że z różnych powodów potrzeba uzupełnień stała się tak nagląca, że pewne procedury i szkolenia są pomijane – skrzywiła się lekko, trudno było ocenić, czy z dezaprobatą, czy cieniem rozbawienia. - Ale to oznacza brak skrzyżowania, prawda? - popatrzyła na Japończyka. - Te trzy punkty oraz kilka innych składają się w sumie w jedno pytanie: jak mogę panu pomóc?

Japończyk odczuł bardzo silną pokusę. Pokusę, by przyjąć ofiarowaną pomoc nie mówiąc już ani słowa więcej. Nie klarując swojego nieformalnego statusu na Wydziale, nie ‘narażać’ Laury Pavlicek, nie sprawiać kłopotu... Gdyby to był ktoś inny, może nawet pokusa by zwyciężyła. Ale Willhellmina Hollward cieszyła się zbyt wielką estymą Japończyka, dlatego ten potrząsając głową, uśmiechnął się smutno, mówiąc:

- Missis Hollward, jest jeszcze jedna potencjalna przeszkoda. Nie chciałbym nic przed Panią ukrywać, zwłaszcza prosząc o pomoc w bardzo ważnej dla mnie sprawie. Powierzam Pani tę informację w zaufaniu, lecz mój akces do Trzynastego Wydziału dopiero się zaczął. Nie mogąc wdać się w detale, powiem tylko tyle, że moja sytuacja może się niestety różnie rozwinąć. Proszę wybaczyć mi ukrywanie tego faktu przed Panią, nie jest to wynikiem braku zaufania do Pani, lecz chęcią uhonorowania przyjętego przed Pani poznaniem zobowiązania. W świetle mej prośby nie ma oczywiście mowy o zatajeniem tego przed Panią, proszę jednak nie czuć się zobowiązaną wcześniejszymi słowami - jeśli zdecyduje się Pani pozostawić tę sprawę, nie będę żywił do Pani żadnego żalu bądź urazy.

Azjata podchodził do groźby Triad bardzo poważnie. Cyngle wpierw strzelali, potem pytali. Gorącogłowi magowie, których spuszczano ze smyczy, robili to tym bardziej. Jasnym dla Yagamiego było, że czas sekretów czy niedomówień się skończył, jeśli miał liczyć na sprzymierzeńców.

Angielka zamrugała zdziwiona oczami, nie będąc przyzwyczajona do >aż< takiej ceremonialności. Europejczyk, nawet uprzejmy, przyjąłby po prostu propozycję pomocy, tym bardziej, że pomoc ta nie dotyczyła bezpośredniej walki ze zbrojnym ramieniem przestępczej organizacji. Czy to była jakaś dziwna odmiana zwyczaju potrójnej odmowy przyjęcia prezentu? A może ona nie dostrzegała jakiegoś niuansu, który dla Japończyka był istotny?

- Panie Hirohito – powiedziała wolno – formalny status pańskich relacji z Wydziałem Trzynastym nie ma wpływu na moją decyzję.
- Domo arigato Hollward-sensei - rzekł poważnie mężczyzna. - W takim razie zapraszam do siebie. Będziemy potrzebować odpowiedniego miejsca, wydaje mi się, że takowym dysponuję. Która godzina będzie Pani pasować?
- Wpół do siódmej nie jest dla pana kłopotem? - odpowiedziała po krótkiej chwili namysłu Angielka.



Pon, 15 X, Staten Island, Pickersgill Avenue 13, 17:46


Niemal nieskrywany protekcjonalizm przy jednoczesnym mówieniu o 'traktowaniu z szacunkiem' wywołało jedynie to, że Yagami, a za nim jego cień, uniósł brwi do góry. Wyraz uprzejmego zdziwienia jedynie się pogłębił na wieść o poprzedniku, by przejść w rozbawiony, leniwy uśmiech przy odbieraniu wizytówki.

- Panie Chu Koi Tang z Flying Dragons, pragnę podziękować. Jest pan pierwszym magiem Triad nie bojącym się podejść miast ciskać klątwy znienacka - doceniam. To wiele ułatwia. Pozwoli pan, że przy okazji tej rozmowy sprostuję pewne nieporozumienia jakie tu dostrzegam. Pierwsze, nie jestem magiem Yakuzy. Drugie, pan nigdy nie spotkał MOJEGO poprzednika - ustaliliśmy przecież, że nie jestem magiem Yakuzy. Jakikolwiek mag Yakuzy był tu dotąd, niech pan nie myśli, że może mnie pan po nim oceniać. Jeśli pan chce mnie koniecznie oceniać, niech pan pomyśli o kimś w rodzaju... yinying zhu.

Zimno onmyoudou obserwował reakcję tamtego na tę wzmiankę.

- Z nimi wiąże mnie więcej podobieństw, panie Chu Koi Tang z Flying Dragons. Tak jak oni, przybyłem tu załatwić pewne sprawy. Z całym szacunkiem dla Triad i pana osobiście... ale WARA Wam od nich.

Spojrzawszy na wizytówkę, Yagami uśmiechnął się jeszcze, dodając:

- Jeśli jednak będzie się pan upierał przy rozstrzygnięciu przez pojedynek (nawet pomimo faktu, że nie jestem z yakuzy a między nami nie ma dotąd żadnej sprawy), oczywiście z wrodzonej uprzejmości zadośćuczynię panu. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że natura pojedynków określa pewne sprawy jasno. Wybiera się miejsce neutralne. Nie pańskie ulubione śmietnisko (oczywiście nie kwestionuję gustu), czy mój ulubiony park. Dba się o świadków obu stron, nie tylko pańskiej. Oznacza to, że nie powinien pan próbować szczuć mnie swoimi ludźmi, by potem odurzonego i podtrutego zawieźć mnie na swoje podwórko i tam, w grupie 'pokonać', najlepiej nie zdejmując worka z głowy, bo a nuż bez tego jednak rzucę jakieś zaklęcie. A przynajmniej, niech pan nie liczy na jakąkolwiek reputację, jeśli tak pan zrobi. Zadbałem, by wieść o tym jak rozegra pan tę sprawę się rozeszła. Jeśli ceni pan sobie imię Chu Koi Tang, lub nazwę Flying Dragons, proszę rozegrać to tak, by nie miał pan sobie nic do zarzucenia. Uprzedzam też, mam dotąd przynajmniej dwu przeciwników, więc jeśli chciał pan chlubić się pokonaniem mnie sam na sam, to powinien pan o to zadbać. Jeśli mnie słuch nie mylił, cieszy się pan pewną reputacją w Chinatown. Niech pan ją wykorzysta, bądź nie, wedle uznania - mi jest obojętne czy walczę z panem czy z panem i z kimś jeszcze - będę walczył z każdym z kim trzeba będzie. Także w tym względzie jestem podobny do yinying zhu. Moją intencją jest jedynie przekazanie panu ostrzeżenia, Chu Koi Tang z Flying Dragons: kto sieje wiatr, zbiera burzę. Twoja karma sięgnie cię szybciej aniżeli przypuszczasz. Być może nawet szybciej niż miriady mieczy bądź pięć gromów**. Karma tych nieudolnych przeklinaczy również. Moja cierpliwość z powodu komplikacji jakie sprawiają mi co poniektórzy samowolni magowie pragnący prestiżu, jest bliska wyczerpania. Nie szukam konfliktu, lecz proszę ostrzec 'pana chłopców', jeśli któryś będzie chciał panu 'pomóc', lub już panu 'pomaga'. - Japończyk przerwał na chwilę, upewniając się, że ostrzeżenie dotarło. Nie sądził, by tamten się wycofał, ale chciał wzniecić w nim emocje, utrudnić tamtemu osąd, zakłócić ocenę. Zachwiać tym zbyt opanowanym świrem, bo że opiumowy mag nie był do końca normalny onmyoudou nabierał przekonania z każdą mijającą na rozmowie minutą, po sporej ilości poszlak; przede wszystkim po spojrzeniu jakie tamte w nim utkwił. Do tego spojrzenia bowiem pasowały pionowe źrenice, żółte oczy i rozdwojony język.

- Jeśli to wszystko - podjął po chwili - proponuję, by miejsce pojedynku wybrać losowo. Pan pisze dwie lokacje na dwu kartkach, ja tak samo. Pan bierze jedną moją kartkę i jedną własną, ja tak samo. Kartki rzucamy w powietrze, która spadnie ostatnia - jest miejscem spotkania. Jeśli los panu sprzyja, będzie to nawet pana tak lubiane wysypisko śmieci. Jeśli ma pan inną propozycję, słucham. Co do świadków z mojej strony, sugeruję kogoś z lokalnych świątyń shinto, zadowolę się też przedstawicielem rodu Shen-Men bądź kimś ze wspomnianej przez pana starszyzny Tongu. Ah, proszę też przesunąć to na dwie godziny później. Mam inne zobowiązania, których nie mam ochoty przekładać dla spraw trywialnych, a nie lubię się spóźniać.


Ten sam dzień i miejsce, 18:30


Dom Yagamiego nie zmienił się ani na jotę od momentu, kiedy go widziała po raz ostatni. Punktualnie pojawiwszy się, Willhellmina mogła raz jeszcze oglądnąć niewielki, piętrowy budyneczek położony w jednej z bardziej zielonych okolic Staten Island.

Tym jednak razem Hollward miała okazję oglądnąć go także w środku. Gospodarz zachował się odpowiednio, witając ją na ganku zaprosił do domu, bardzo zawstydzony przeprosił za niedostatek przygotowań na przyjęcie gościa, usprawiedliwiając się okolicznościami. Okoliczności dokładnie nie streścił, a Angielka nie naciskała, poprzestając na uprzejmym pytaniu, na które odpowiedzi można było udzielić później.

Inaczej niż w przypadku przyjacielskiej wizyty, nie było oględzin mieszkania, chwalenia się urządzeniem wnętrza, sfinalizowanym niedawno remontem albo udanym złapaniem okazji. Ale nikt się też tego nie spodziewał - Azjata i Europejka wiedzieli, że to nie jest przyjacielska wizyta. Wprowadziwszy gościa do środka, Japończyk z uśmiechem rzekł:

- Pozwoliłem sobie podjąć pewne przygotowania, by móc Panią podjąć czymś równie wyrafinowanym, jak kawa, jaką poczęstowała mnie Pani ostatnio. Mam nadzieję, że nie ma Pani nic przeciw zielonej herbacie? Chińczycy nie bezpodstawnie chlubią się wynalezieniem nastarszego napoju świata. W Japonii jednak mamy takie powiedzenie, że Daishi*** przywożąc nasiona krzewu herbacianego do Japonii, pozwolił mu prawdziwie rozkwitnąć. O ile bowiem Chińczycy wynaleźli zieloną herbatę to w Japonii powstał ceremoniał z nią związany.

Mówiąc, mężczyzna zakrzątnął się w kuchni, stawiając na blacie porcelanowy imbryk oraz inne utensylia.

- Herbata, jak mawiali mistrzowie tegoż, odda wszystko, co w niej tkwi, jeśli otrzyma wszystko, czego potrzebuje.

Uśmiechnąwszy się do kobiety, Azjata dodał:

- Pani obecność jest ostatnim potrzebnym składnikiem, Hollward-sensei. O wszystko inne zadbałem przed Pani przyjściem.

Napar miał słomkowy kolor, i wyraźny aromat. Nie był żółtawy ani mętny, jak dzieje się gdy herbatę zaleje się wrzątkiem, lub gdy użyje się nie dość czystej wody. Gdy Angielka spróbowała napoju, na języku poczuła delikatny, słodko-gorzki, ziołowy smak.

- Pije Pani napój z trzeciego parzenia - rzekł Hirohito, dając jej czas na skosztowanie i rozeznanie smaku - które - jeśli odpowiednio zadbać o przygotowanie - daje ono najlepszy smak i jest najbardziej wartościowe. Następnym razem postaram się zaproponować Pani dwie czarki, bowiem drugie parzenie też warte jest poznania. Mam nadzieję, że me skromne umiejętności pozwolą pokazać różnicę w jednym i drugim, choć zaręczam, żaden ze mnie mistrz ceremonii herbacianej.

Uśmiechnąwszy się sympatycznie, onmyoudou zmienił temat:

- Zadbawszy jednak o Pani komfort, pozwolę sobie odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie. Miałem właśnie okazję poznać mojego pierwszego przeciwnika... a raczej pierwszego przeciwnika, który miał na tyle klasy by rzucić mi wyzwanie w twarz, a nie klątwę w plecy. Osobnik ten to wspomniany przeze mnie wcześniej ocaleniec z rozprawy z lordami Cieni, opiumowy mag Chu Koi Tang. Wierzę, że człowiek ten posiada wystarczającą renomę, by pokonawszy go, zyskać nieco spokoju.

Zastanowiwszy się przez chwilę, Yagami dodał, jakby mimowolnie:

- Na tyle sporą, że mogę mieć problem z pokonywaniem go... bezkrwawym. Niestety, brak mi doświadczenia w pojedynkach magicznych.

Nawet pomimo takiej sytuacji mężczyzna dokładał starań, by pozostać niewzruszonym. Uśmiechał się przyjemnym dla oka uśmiechem, nieco zaraźliwym, jakby poruszany właśnie temat był lekki, cokolwiek humorystyczny, jakby rozmowa toczyła się wokół zasłyszanej anegdoty. Jedynie drgnienie głosu przy końcu przedostatniego zdania zdradzało poruszenie sprawą. Willhellmina mimowolnie zastanowiła się, czy twarz, jaką widzi nie jest efektem iluzji. Czarne oczy spojrzały na nią, gospodarz dodał z zaraźliwym uśmiechem:

- Dlatego tym bardziej się cieszę z Pani pomocy, doktor Hollward.
- Rozumiem, że chce pan przekształcić klątwę lustrzaną - popatrzyła pytająco na Japończyka. - Rozbić wzorzec, zaklinając na siebie jedynie jego szkielet tak, by dopiero po spleceniu się z wrogim czarem stał się prawdziwą klątwą powracającą ku temu, kto ów czar rzucił. Odbitą, zmienioną i bardzo trudną dla niego do zdjęcia. O ile możliwą.

Mężczyzna w milczeniu skinął głową.

- Właśnie tak. Dokładnie jak Pani mówi, Hollward-sensei. Proszę zresztą spojrzeć, oto co przygotowałem dotychczas...

* * *

Rozpocząć miał Japończyk, tworząc miejsce do ich niewielkich eksperymentów. Mag wcześniej już wybrał miejsca na kolejne kamienie narożne, teraz jedynie usiadł w centrum zaplanowanej bariery i skupił się. Niedługo później, rozpoczął lokalizowanie linii ley. Wewnątrz bariery już istniejącej, stworzonej w ostatni czwartek, tworzył teraz drugą. Tej nie ukrywał, po prostu w 'buczących' miejscach, tam, gdzie linie ley się stykały, w sam środek punktów skrajnych dla bariery, Yagami rzucał stworzone na ten cel toujinfu, jednocześnie szeptem recytując nieco odmienną od poprzedniego razu inkantację:

- Filar strażniczy, nie wydrąży go woda, nie przekroczy wiatr, on powstrzyma.
Filar strażniczy, nie skruszeje, nie rozpadnie się, on powstrzyma.

Tu nie znajdziesz torii****.


W miarę jak szeptał, toujinfu zaczynało iskrzeć na niebiesko, aż w końcu w smudze dymu wypalały się w nim wypisane symbole, oznaczające właśnie filar strażniczy, opalały się krawędzie kartki, aż była ona gotowa by służyć jako kotwica dla bariery. Wtedy dopiero mężczyzna przywołał kamienie, te zaś zamanifestowały się przez gwałtowny przyrost ki, jakby nagle grube linie oplotły niewidzialne dla zwykłych ludzi kamienie. Fizycznie była to po prostu wisząca swobodnie w powietrzu opalona kartka, z błyszczącymi błękitnym kanji, z którego cieniutką smużką unosił się dym.

Rzecz powtórzył jeszcze cztery razy; aż miał pięć filarów, rozmieszczonych tak, iż obejmowały spory kawałek pokoju. Bariera miała zapewnić, że cokolwiek zostanie tam przyzwane, nie wyrwie się poza nią. Że żadne szkody nie obejmą nic więcej, nic parę metrów powierzchni salonu. Wejście nie było ważne - wejść do środka mógł każdy. Wyjść również. Jednak zaklęcia tam przywołane, w razie niepowodzenia nie wyszłyby poza barierą - poza filary strażnicze. Tego typu barierę nazywano warsztatem onmyoudou, bo to wewnątrz takiego kekkai właśnie zwykle powstawały nowe zaklęcia lub przywoływano nowe oni. W odróżnieniu od poprzedniej bariery, tutaj mężczyzna nie starał się o żadne maskowanie. Nie, granice warsztatu miały być wyraźnie widoczne, tylko że jeśliby ktoś próbował dociec co czyniono w środku... wtedy znalazłby pustkę. Filary, w odróżnieniu od kamieni węgielnych miały być łatwe do usunięcia. I ponownego wzniesienia, jeśli byłoby trzeba - ale tylko rękoma onmyoudou, który je stworzył i w dokładnie tych samych miejscach w których stworzono je po raz pierwszy. Warsztat nie był przenośny.

Kolejnym krokiem rytuału było mruczenie kolejnych mantr przy układaniu dłoni w skomplikowane mudry. Po godzinie i paru minutach dopiero stworzona była podstawa dla bariery, dla postrzegających nadprzyrodzone widoczna jako

nieregularny kształt na podłodze, błękitnego koloru, odrobinę pulsujący. Jeszcze kilka minut gestykulacji i mamrotania i kolejne kilka minut transu, w którym onmyoudou regulował przepływ swego ki, ignorował kolejne bodźce, pogrążając się głębiej w transie, aż do kompletnego bezruchu.

Finałowy etap tworzenia barier był zawsze najtrudniejszy - choć bariery tego rodzaju należały do najłatwiejszych i były podstawowymi barierami - pierwszymi, jakie tworzono, tymi, które miały wiązać coś wewnątrz siebie. Korzystały bowiem z energii Gai - wyrazu chęci przetrwania planety. Była to najtrudniejsza do poruszenia siła, toteż jej efekty były słabo zauważalne zazwyczaj, jednak była też bezmiarem porównywalnym z głębią oceanów, masywnością lądów czy rozległością przestworzy. Bariera, jaką rzucał Yagami nie miała go chronić. Miała trzymać rzeczy w porządku naturalnym. Dlatego też onmyoudou wyraźnie czuł, jak szybko wznosi się krąg, jak równomiernie. Całość szybko nabierała kształtu, aż wyglądała jak błękitna wodna tafla, zupełnie jakby wodę puścić po szkle.

Chwilę przed tym, donośnie rzuciwszy słowo

- Kekkai!*****

mag rozpoczął ostatnie słowa zaklęcia, dokładnie określając charakter bariery:

- Wiąż. Trzymaj. Wyjść nie pozwól. Yin bądź yang, bez znaczenia wewnątrz.

Gaikaku no chimyaku no sen!

Rin - kyō - tōh - sha - kai - jin - retsu - zai - zen. Akuryou taisan!

Rin - kyō - tōh - sha - kai - jin - retsu - zai - zen. Akuryou taisan!

Rin - kyō - tōh - sha - kai - jin - retsu - zai - zen. Akuryou taisan!


Ostatni krok wznoszenia barier pozostawał właściwie bez zmian. Powstając, Azjata obrócił się ku kierunkom, z których najczęściej przybywały oni i powtórzył inkantację Kuji-in, wraz z kreśleniem odpowiednich kanji w powietrzu: siedem razy dla Kimon, bramy oni; pięć dla północy i zachodu, kierunków leżących blisko niej; trzy razy dla południa i wschodu.

Ukończywszy barierę, w której błękit linii ley przechodził w zieleń Gai, zupełnie jakby część pokoju porosła właśnie dzikim winem bądź bluszczem, mężczyzna rzekł spokojnym głosem:

- Hollward-dono, możemy zaczynać.
- Mogę zapalić?
- Oczywiście

* * *

Kiedy Willhellmina Hollward rzucała swoje zaklęcia, Yagami rozpoczął tworzenie specyficznego toujinfu. Starannie malował kolejne kanji na nim małym pędzelkiem, by wreszcie wyrzec hyoui, przykładając dłoń. Zakończywszy toujinfu, stworzył jeszcze dwa mu podobne, kierując się przeczuciem, wyraźnie mówiącym, że będzie ich potrzebował. Następnie rzuciwszy w powietrze pierwsze toujinfu, przywołał opisany nim przedmiot. Po chwili, na jego dłoni spoczywał przezroczysty górski kryształ, jakie można znaleźć w strumieniach i jaskiniach na zboczach góry Fuji.

Następnie, mężczyzna wydobył inną kartkę papieru - hitogatę. Utoczywszy kroplę swej krwi, wyszeptał hyoui i tak oto kolejny 'substytut' jego samego leżał przed nim, w postaci niewielkiej kartki z jego esencją. Zaraz potem Azjata pogrążył się w parominutowym transie, z którego wybudziwszy się, starannie ujął pędzelek i rozpoczął malowanie jednego kanji. Potrzebował na to dwudziestu trzech pociągnięć pędzla, było to bowiem najtrudniejsze kanji japońskiego języka. Kiedy skończył, bardzo krytycznie przyjrzał się swemu dziełu, gotów poprawić, jeśli trzeba. Mając pewność, że znak jest dobrze nakreślony, zaczął identyczny znak kreślić na krysztale.

W japońskim jedno jedyne kanji było pisane taką ilością pociągnięć. 鑑. Znaczenia tegoż znaku były bardzo odpowiednie dla czaru, jakim zamierzał się osłaniać Yagami. Były między nimi bowiem takie znaczenia, jak odbicie, powstrzymanie przejścia lub zmuszenie do zmiany kierunku, w sensie podobnym do tego, jak lustro zmienia kierunek światła nań padającego. Było też znaczenie odbicia podobieństwa, jak w przypadku lustra lub gładkiej tafli (wody lub metalu lub szkła). Było oddanie światła i dźwięku, zmiana w, odwrócenie, zmiana toru, odbicie, ukazywanie prawdy, refleksja, zwierciadło i odzwierciedlenie i przynajmniej jeszcze parę innych.

To jednak nie było jedynym pomysłem maga. W trakcie nauki języka japońskiego wyróżnione są właściwie dwa stopnie. Pierwszy, to obowiązkowe 1006 znaków, jakie opanowuje się w podstawówce i gimnazjum. Drugi poziom, to były podstawowe kanji: tzw. Jooyoo Kanji, 1,945 znaków najczęściej używanych, wybranych przez Ministerstwo Nauki. Człowiek, który opanował te znaki mógł czytać gazety, menu, ogłoszenia czy szyldy i oficjalne komunikaty bez obawy, że nie zrozumie ich treści.

Tak naprawdę, po liceum znało się około czterech tysięcy znaków, po uniwersytecie około pięciu tysięcy. I te 4-5 tysięcy znaków oznaczało, że dana osoba płynnie czyta.

Onmyoudou musiał płynnie czytać. Musiał znać stare kanji, musiał... inaczej nie mógłby być onmyoudou. Dlatego Hirohito Yagami, będąc jednym z potężniejszych onmyoudou swojego pokolenia znał około 35 tysięcy znaków, na około 50 tysięcy istniejących. Nie poznał więcej z prostej przyczyny - nie było czasu i środków. Dotąd jednak nie napotkał znaku, jakiego nie potrafiłby odczytać. Znał też bardzo dobrze wzorce i zależności między znakami, ich historię i pewne fakty, dotyczące samych ideogramów.

Dla gaijina próbującego opanować kanji, ogrom nauki jest nie do ogarnięcia, często wiodąc do zniechęcenia lub nawet całkowitego zarzucenia pomysłu. Mało kto potrafi wskazać, że jest pewien zestaw podstawowych kanji. Ale takowy istnieje. Za pomocą czterech kanji można napisać znakomitą większość słów japońskich i zostanie się zrozumianym przez każdego. Te cztery kanji Yagami również naniósł na karty, starannie kreśląc kolejne symbole: ひらがな.

Tworzył jeszcze jeden czar w ten sposób. Były przecież klątwy, których nie rzuca się wprost. Były czary obszarowe, rytuały, których celem nie będzie on sam, ale coś, co można przywołać, spętać i nasłać na niego.

Czar jaki miał w zamyśle Yagami, opierał się na rozproszeniu tychże, lub ich spętaniu lub w innym sposób ich uszkodzeniu bądź przekształceniu. Mężczyzna poświęcał długą chwilę nad każdym z toujinfu, wymalowując na każdym któreś z czterech podstawowych kanji. Dopełnienie zaklęcia miało nastąpić na miejscu, onmyoudou zamierzał przywoływać toujinfu rzucając je w czary przeciwnika. Liczył na przekształcenia tamtych.

Rozwiązanie oczywiście miało wady. Transformata na pewno nie była doskonała. Czarownik wiedział, że w ten sposób poświęci niszowe czary; takie, których japońskie słowa nie opisują, by złapać większość rzeczy. Japończycy przecież - jak większość nacji - nie mają słów na niektóre rzeczy, miast tego biorąc obce słowa i je japonizując: beeru, rakki (lucky), rabu (love) itp. Wadę tę natomiast onmyoudou uważał za mało groźną - jego przeciwnikiem miał być Chińczyk. Zbieżność obu alfabetów i języków nadal pozostawała spora, większa niż w niemal jakimkolwiek innym przypadku. Do tego postanowił spróbować naprawić ewentualne niedociągnięcie pomysłem trzecim...

"Yojijukugo******"

Dlatego każde z toujinfu z czterema podstawowymi znakami, które miały odpowiednio się manifestując poddać metamorfozie jeden z aspektów zaklęcia przeciwnika, opatrzone było jeszcze odpowiednim yojijukugo, które miało ukierunkować metamorfozę, w wypadku gdyby "po prostu" przekształcenie aspektu było nieintuicyjne.

Dobranie odpowiednich yojijukugo zajęło mu długo, znacznie dłużej niż umieszczenie ich na kartach zaklęć. I tak, pomimo starań, parę razy popełnił błędy i musiał pozbywać się nieudanych prób. Pierwszy raz przygotowywał się do starcia i mimowolnie odczuwał ekscytację. Potęga jego magii miała w pełni się zamanifestować. Chu Koi Tang miał się dowiedzieć co oznacza stanąć do walki z japońskim magiem. Z onmyoudou.

Nade wszystko jednak Japończyk uważał, że taki pojedynek jest pojedynkiem intelektów - nie było ważne jak potężne siły masz do dyspozycji, ale jak dobrze je wykorzystasz.

---------------------------------------
* sempai - kouhai - japoński system par, w którym starszy stażem (lub po prostu bardziej doświadczony) uczeń uczy młodszego, w zamian za co młodszy robi za "przynieś, podaj, pozamiataj"
** miriada mieczy bądź pięć gromów - Yagami odnosi się do przysiąg Triad, które Chu Koi Tang lekko traktuje, mówiąc o starszyźnie Triad tak, jak o niej mówi. Przysięgi są liczne, ale w przeważającej większości nie dopełnienie jakiejś ma sprowadzić na wiarołomcę śmierć od miriady mieczy bądź od pięciu gromów (za ang. tłumaczeniem: myriads of swords; five thunderbolts)
*** Dengyo Daishi w 803 przywiózł herbatę z Chin do Japonii
**** torii - portal, brama
***** kekkai - z jap. bariera; z innych japońskich fraz wykorzystanych w zaklęciach w tym poście:
Gaikaku no chimyaku no sen - zależnie od kontekstu, tu, z grubsza znaczy powstrzymanie na zewnętrznym skraju muszli / powłoki.
Kuji-in to znane (nie tylko onmyoudou) zaklęcie, proponuję poszukać na Wikipedii więcej na temat, wtedy i część inkantacji i gesty z nią stowarzyszone staną się jasne.
Hyoui - nasączenie czegoś energią duchową, w niektórych wypadkach także opętanie.
****** yojijukugo - Słówko to nie ma klarownego znaczenia, najbliższe polskie tłumaczenie to będzie 4znakowy idiom, który (w przeciwieństwie do zwykłych słów składanych z innych słów) ma znaczenie inne od sumy swych składników. Np.:
umisenyamasen - dosłownie znaczy ocean tysiąc góra tysiąc, a tłumaczyć należy jako "mądrą osobę, bardzo doświadczoną, która samym sprytem wywinie się z wszelkich kłopotów".
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 28-03-2010 o 13:35. Powód: obiecane rozszerzenie, poprawki formatowania
Tammo jest offline