Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2010, 17:17   #83
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Wojna. Dla jednych horror i piekło, a dla innych raj w Galaktyce. Tam, gdzie jedni cierpieli, uciekając przed batalionami droidów, unikając spojrzeń ich martwych oczu, tam inni odnajdywali rozkosz i satysfakcję. Do tych pierwszych należał Shivi. Elomin, którego Tamir poznał w niewoli u Separatystów. Tych drugich, reprezentowały takie kreatury, jak Korel. A Torn i inni Jedi stanowili przeciwwagę do tego wszystkiego. Balansowali na skraju jasności i mroku, podejmując decyzję, które mogły pchnąć ich w jedną, lub drugą stronę. I o ile Zabrak był pewien czystości swojego serca i słuszności swoich czynów, o tyle Mistrz K'Kruhk, jego stary przyjaciel i osoba, dzięki której Tamir zaczął poznawać ścieżki Mocy, już niekoniecznie. Czyżby dostrzegał w młodym Rycerzu coś, co on sam ciągle przeoczał? A może powiedział tak, ze względu na to, że dotknął chociaż jednej myśli związanej z tym, co zaszło między nim, a Erą? Tak wiele pytań pozostawało bez jednoznacznej odpowiedzi. Bez jakiejkolwiek odpowiedzi.
Tamir rozpoczął medytację niemal zaraz po tym, jak młoda Jedi ruszyła na wezwanie, by nieść pomoc potrzebującym. On sam niestety był tu uziemiony i nie mógł pomóc w żaden sposób. Medytacja była zatem odpowiednią metodą na zabicie czasu. A przy okazji na oczyszczenie umysłu, uspokojenie rytmu serca i uciszenie swoich emocji. A było ich tak wiele i były tak skrajnie różne. Złość na samego siebie. Smutek związany z każdym klonem, którego stracił. Niepewność, co do losu tych klonów, dla których dał się złapać. Radość związana z wieścią o tym, że z Yalare wszystko dobrze. Ale przede wszystkim, szczęście. Szczęście, że w czymś tak okropnym jak wojna, potrafił znaleźć kogoś, kto sprawi, że chociaż na chwilę o tym zapomni. Kogoś, dla kogo warto będzie walczyć o przetrwanie. Kogoś, dla kogo warto będzie starać się, by wrócić z frontu w jednym kawałku. Kogoś, dla kogo serce bije szybciej, na sam widok tej osoby.
To wszystko musiało zostać stłumione, uspokojone i zepchnięte w cień. Nie mógł sobie pozwolić, by następny Jedi, z którym będzie rozmawiał zaczął zadawać mu takie pytania, jak K'Kruhk. Łatwo było jednak podjąć działanie. Wszystko powoli znikało, a umysł młodego Jedi stawał się czysty, myśli nie krążyły w jego głowie z prędkością nadświetlnej, a serce ustabilizowało swój rytm. Wszystko zdawało się wracać do normalności. Wszystko, poza myślą, która nie chciała dać Zabrakowi spokoju. Tą myślą, a raczej obrazem, był on wciągnięty w mrok. Kroczący, jako sługa Ciemnej Strony. Ten obraz wprawiał go w niepokój. Sprawiał, że przez jego ciało przechodziły nieprzyjemne dreszcze. Tak jak wtedy, gdy usłyszał za sobą głos Korela.
- Sir, wszystko dobrze? -
Głos klona sprowadził go na ziemię. Tamir otwarł oczy i odwrócił głowę w kierunku źródła dźwięku. Był nim jeden z klonów, którzy pracowali w sekcji medycznej. Być może nawet ten, który wyjmował go z bacty. Ciężko było poznać. Ale jego wzrok, sposób w jaki patrzył na Zabraka... Był zaniepokojony. Tylko czym?
- Tak, wszystko dobrze - odparł, odruchowo przykładając dłoń do czoła.
Torn był zdziwiony tym, co odkrył przez ten jeden, tak prosty i automatyczny gest. Jego dłoń wyczuła kropelki potu na jego czole. Czyżby więc ta wizja, miała aż taki wpływ na niego?
- Jest mi po prostu trochę gorąco - wyjaśnił, przywołując uśmiech na twarz
- Spacer powinien panu dobrze zrobić, komandorze. - powiedział rzeczowo klon - Przyczyni się też do pańskiej rehabilitacji -
Jedi uśmiechnął się bardziej. Aż trudno było mu uwierzyć w to, że kiedy lecieli na Elom, Era porównała klony do dzieci. Stwierdziła, że są zagubione. A one wydawały się znacznie lepiej przystosowane do sytuacji niż niejeden Jedi. A na pewno byli mniej zagubieni niż Tamir. Z dzieci, bardzo szybko awansowali w jego oczach, w odpowiedzialnych dorosłych. Dorosłych, którzy musieli niańczyć takich narwańców, jak on. Narwańców, którzy lekkomyślne skaczą na bombowiec Separatystów.
- Na pewno skorzystam z rady. Na razie jednak wolę jeszcze chwilę poleżeć - odparł.
- Tylko proszę pamiętać o założeniu czegoś na górę. Robi się chłodno - przypomniał, po czym opuścił pomieszczenie, pozostawiając Tamira samego.
Wypuszczając głośno powietrze, położył się na łóżku, zakładając zdrową rękę pod głowę. Musiał zrobić sobie przerwę od jakiegokolwiek myślenia. Musiał zająć czymś głowę. Czymkolwiek, byle nie rozważaniami nad słowami Whipida, czy rozmyślaniem o tym, jak bardzo jest nieprzydatny. Spacer rzeczywiście mógłby mu dobrze zrobić, ale to przed snem. A teraz? Teraz Tamir ściągnął brwi, gdy jego wzrok padł na coś, czego wcześniej na jego łóżku nie było. Jednym ruchem podniósł się do siadu. Ręka zawędrowała w kierunku tajemniczego przedmiotu, chwytając go i przysuwając bliżej twarzy. No tak! Era zostawiła mu datapad z holofilmami. Cóż, w końcu i tak nie miał nic lepszego do roboty. Położył się więc, otwierając odpowiedni folder.
- Atak potwór z Rubieży... - przeczytał na głos tytuł filmu - Niech będzie - stwierdził wzruszając ramionami i puszczając film...
Horror to nie był ulubiony gatunek filmowy Tamira. Ale z drugiej strony, oglądał filmy tak rzadko, że właściwie sam nie wiedział jakie lubi. Możliwe więc, że ten akurat nie przypadł mu do gustu. Może dlatego, że tak naprawdę nic się tam nie działo? A te potwory? Jakieś dziwne skrzyżowanie Mynocka z... sam właściwie nie wiedział z czym. Hawk-bat? Chyba to było to drugie stworzenie, z który twórca chciał skrzyżować Mynocka. Cóż, krzyżówka mogłaby być bardziej straszna, ale ta przedstawiona w tym holofimie mogła straszyć najwyżej małych adeptów w Świątyni. Chociaż może nawet nie. Mimo wszystko, Tamir oglądał dalej. Nic lepszego do roboty nie miał, a ryzykować kolejne obrazy podsuwane mu przez wyobraźnię podczas medytacji? Na to nie miał ochoty. I wtedy do jego uszu dobiegło pukanie. Drzwi otwarły się, a oczom Zabraka ukazał się mężczyzna o długich, jasnych włosach. Z pewnością nie był klonem. A poza klonami przebywali tu jedynie Jedi. W czym też upewnił go miecz, luźno zwisający z pasa. Torn nacisnął PAUZE, by zatrzymać film i odłożyć datapad.
- O jednym mogę powiedzieć sporo - zaczął w odpowiedzi na prośbę Mistrza Jennira. Na wieści o kontrofensywie nie zareagował inaczej, niż po prostu zaakceptowaniem ich. Na pytania będzie czas, kiedy udzieli informacji. - O drugim nie wiem zbyt wiele. Znam jego personalia i stopień. Nazywa się Artel Darc i jest na Elom głównodowodzącym siłami Separatystów. Podczas naszego spotkania nie mówił zbyt wiele. Właściwie też o nic nie pytał. Chciał tylko wiedzieć co ranny i bezbronny Jedi robi tak daleko za linią frontu - ciągnął. - A kiedy Korel mnie... - na samo wspomnienie, Tamir na chwilę zacisnął zęby - Kiedy mnie ''przesłuchiwał'', tylko się przyglądał. -
Po tej części wypowiedzi, Zabrak westchnął. Jakby powiedzenie tego wymagało od niego jakiegoś wielkiego wysiłku. A przecież to były tylko słowa. Tak. Słowa, które przywoływały obrazy. Bolesne wspomnienia. A to przecież był tylko początek wypowiedzi.
- Ten drugi to Korel. Shistavanen. Bardzo brutalny w swoich metodach i czerpiący wiele przyjemności z zadawania bólu i cierpienia. Z tego, co wiem od mojej Mistrzyni, był w Zakonie, ale zdradził. Yalare stoczyła z nim walkę, pozbawiła go ręki i myślała, że zginął... - o dziwo Tamir mówił spokojnie. Być może była to zasługa medytacji. A może widmo przejścia na Ciemną Stronę tak na niego działało? - Spotkałem go jeszcze jako Padawan. Od tamtego czasu zetknąłem się z nim kilka razy, za każdym razem udaremniając jakiś jego zamach, czy krzyżowałem plany. Przez ostatnie miesiące ścigałem po Rubieżach, aż w końcu znów spotkaliśmy się na Elom. - była to jednak historia jego spotkań z Korelem, opowiedziana w dużym skrócie. Wątpił, by takie informacje do czegoś się przydały. - Jest silny Mocą. Poza tym zwinny i szybki, co zawdzięcza uwarunkowaniu genetycznemu. Walczy za pomocą dwóch mieczy świetlnych i to całkiem nieźle. Do otwartej walki stanąłem z nim co prawda raz, i to w dodatku z Yalare u boku, a i tak potrafił blokować i kontrować nasze ataki. Trzeba na niego uważać. Na nich obu - zakończył spoglądając Mistrzowi w oczy.

- Jak na wszystkich Mrocznych Jedi - skwitował Jennir. - Spróbujemy połączyć się ze Świątynią. Mistrzyni Nu powinna znaleźć coś o tym Korelu skoro był niegdyś w Zakonie. Może o tym Artelu też coś znajdzie. Przypomnisz sobie coś jeszcze? Każda informacja może być ważna? -

- Nie wiem Mistrzu... - przyznał posępniejąc - Pamiętam, że Artel wyszedł z przesłuchania, zostawiając mnie z Korelem sam na sam. Droid wezwał go do sztabu. Chyba... - powiedział bez większej pewności w głosie - Wiem, że usłyszałem odgłos odjeżdżającego śmigacza, więc na pewno nie było go, kiedy przybyliście mnie odbić. - westchnął. - Nie wiem, czy to się wam do czegoś przyda. -


- Jeśli został wezwany do sztabu - Jedi zastanawiał się - to musiało się wydarzyć coś ważnego. Ale co takiego? Kontrnatarcie było najwyżej w wyobraźni mistrza Glaive'a, a nasza akcja na bazy droidów w ogóle nie miała mieć wówczas miejsca. Może chodzi o atak floty? Nie wiem, muszę się nad tym zastanowić. W każdym razie to chyba wszystko co chciałbym wiedzieć. Jak się czujesz? -

- Możliwe, że chodziło o postępy Republiki w przestrzeni - przyznał Tamir rozluźniając trochę napięte mięśnie. Słysząc pytanie westchnął. Ileż to już razy tego dnia go o to pytano? Chyba z godzinę temu, klon, który go odwiedził upewniał się dwa razy, czy Zabrak na pewno dobrze się czuję.
- Czuję się właściwie dobrze. - odpowiedział. - Noga i ręka jeszcze bolą, ale to tylko kwestia czasu, nim znów będę w stanie skakać i walczyć. Kąpiel w bakcie dobrze mi zrobiła. Ale... - Zabrak spojrzał na chwilę w kierunku okna - Czuję się taki niepotrzebny. Jedyne co mogę robić, to udzielać informacji i odpowiadać klonom, które do mnie zaglądają, że na pewno dobrze się czuję i niczego mi nie potrzeba. -


- Uważasz, że udzielnie informacji to nic ważnego? Mój drogi chłopcze, nie ma nic ważniejszego. Może kiedyś się o tym przekonasz. A jeśli chodzi o wylegiwanie się tu i bycie obsługiwanym przez batalion klonów, cóż korzystaj póki możesz - zażartował.

- Chyba nic innego mi nie pozostaje - odparł powracając wzrokiem do Jedi - Mogę mieć tylko nadzieję, że te informacje, które udzieliłem będą przydatne. Chciałbym jakoś bardziej się przyczynić do pokonania Separatystów na Elom, ale muszę zgodzić się z wolą Mocy, która zadecydowała, że mam leżeć w szpitalu i czekać. -

- Mówisz jedno, ale myślisz zupełnie co innego. Przecież tak naprawdę nie chcesz się podporządkowywać, tylko ruszać w bój, czyż nie?

- Chcę ruszać w bój, to prawda - przyznał, przytakując - Ale czasem trzeba przedłożyć rozsądek nad chęci. - powiedział z nikłym uśmiechem - Mistrz K'Kruhk powiedział, że jestem zbyt porywczy i... cóż, miał rację. Muszę więc odłożyć chęci ruszenia w bój na czas, kiedy moje ciało będzie gotowe. -


- Mądre słowa. Jednak nie odkładaj chęci, a raczej staraj się ich wyzbyć. Ale chyba zasiedziałem się u ciebie zbyt długo. Wojna to okropna rzecz, a nie skończymy jej siedząc i rozprawiając na różne tematy. Pozwól więc, że cię już zostawię Tamirze - Jedi podniósł się z krzesła i ruszył do wyjścia. W progu odwrócił się jeszcze - Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia. I do zobaczenia.
- Dziękuję Mistrzu i niech Moc będzie z Tobą - odpowiedział żegnając Jedi
- I niech Moc będzie z tobą - mistrz wyszedł.

Tamir wpatrywał się jeszcze chwilę w drzwi, za którymi zniknął Jennir. Kolejny gość, którego młody Rycerz miał okazję u siebie gościć. Gdyby tak chętnie przychodzili do niego w czasach pokoju, to pewnie teraz miałby wśród znajomych przynajmniej połowę Zakonu. Teraz właściwie i tak przychodzili tylko po to, by zadać mu parę pytań, dowiedzieć się czegoś więcej o Mrocznych Jedi i przelotnie tylko zapytać o to, jak się czuje. Jednak nawet takie krótkie wizyty sprawiały, że w rozmowie pojawiało się coś, co dawało Tornowi temat do rozmyślań. Kolejny. Tak, jakby Zabrak nie miał nad czym kontemplować.
- No nic, wracam do filmu... - powiedział do siebie, chwytając za datapad i rozpoczynając oglądanie horroru od miejsca, w którym skończył. A właśnie jedno z tych dziwnych stworzeń, miało rzucić się na bezbronną i przestraszoną Zeltrońską panią kapitan....

Słońce dawno już zaszło za linią horyzontu i ciemność otuliła okolicę. Idealna pora na spacer dla kogoś, kto wolał oglądać gwiazdy, niż chmury na niebie. A Tamir należał właśnie do takich osób. Dla niego noc zawsze była lepszą porą na spacery niż dzień. Mrok, który skrywał wszystko. Niósł ze sobą niewiadomą. Tajemniczość tej pory sprawiała, że Zabrak tak bardzo ją lubił. Tajemniczość i magiczność. Jego wzrok nie potrafił przebić się przez ciemność, ale dzięki Mocy wiedział, gdzie w danej chwili przelatuje jakiś ptak. Widział go pikującego na swoją zdobycz, a później odlatującego na gałąź, by ucztować. Ale nie tu na Elom. Tu wszystko było inne. Nawet noc. Wokół wioski nie było żadnych drzew, więc nie było ptaków. Właściwie Tamir nie wyczuwał obecności zwierząt w pobliżu. Zastąpiły je oddziały klonów. Zakuci w pancerze, przypominali żuki, lecz swą pracowitością i dyscypliną, byli podobni bardziej do mrówek. Właściwie to mogli stanowić połączenie tych dwóch gatunków.
Sama noc wydawała się inna. Mrok, czyli naturalne piękno tej pory, był brutalnie zakłócany przez rozbłyski. W tamtą też stronę skierował się wzrok młodego Jedi. Na linii horyzontu, raz po raz kwitły kwiaty wybuchów, a rozbłyski eksplozji odganiały ciemność. Widok był piękny, niesamowity i niepowtarzalny. Tamir jeszcze czegoś takiego nie doświadczył. Ale urok tego widowiska psuły myśli o wojnie. Wiedział, że tam dochodziło do starć. Tysiące klonów ścierało się z tysiącami droidów. A wśród nich, niczym cienie, przenikali Jedi z mieczami świetlnymi, które rozcinały blaszane ciała. To, co wydawało się piękne dla obserwatora z tak daleka, dla tych, którzy tam walczyli i ginęli, było niczym więcej, jak częścią kontrnatarcia. Ataku, który miał pokazać Konfederacji, że nie mogli być zbyt pewni siebie. Że Republika nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa podczas tej bitwy. Miało być też wiadomością, że Wielka Armia dąży do zwycięstwa.
Kroki przechodzących obok żołnierzy, wyrwały Zabraka z zamyślenia. Podążając za nimi wzrokiem, wiedział, że muszą być ciągle gotowi, bo w każdej chwili mogą dostać rozkaz do ruszenia na front. Co więcej, w każdej chwili coś mogło się nie udać i sam szpital mógłby stać się celem ataku. A tego, nikt z przebywających tutaj by nie chciał. Zwłaszcza Tamir. Chciał walczyć i być przydatny w inny sposób, niż tylko jak źródło informacji, o wątpliwej wartości. Ale nie chciał tego za wszelką cenę. A na pewno nie za cenę życia i bezpieczeństwa rannych klonów. Musiał też przyznać przed samym sobą, że nie tylko klonów. Bezpieczeństwo Ery też było dla niego ważne. Nie chciał, by coś jej się stało. I jakoś nie mógł dopuścić do siebie myśli, że to wojna i na wojnie każdemu może się coś stać. Zwłaszcza, kiedy w pobliżu znajdował się Korel.
Uspokój się, Tamir. upomniał się w myślach Jesteś Jedi. Nie ma emocji, jest spokój powtórzył w myślach pierwszą zasadę z Kodeksu Jedi. Czuł rosnące zniecierpliwienie i napięcie, za każdym razem, gdy pomyślał o Shistavaninie, ale nie mógł dać się ponieść tym emocjom. Jako Jedi powinien je rozumieć, akceptować i kontrolować. Żyć z tym, że Korel ciągle gdzieś tam jest. Zdać się na wolę Mocy. Jeżeli nie on go powstrzyma, to ktoś inny. Jest wielu Jedi w Galaktyce i Mistrz K'Kruhk miał rację. Nie mógł robić z siebie zbawcy światów. Musiał pamiętać nauki Yalare. W tej chwili mógł jedynie uzbroić się w cierpliwość i płynąć z biegiem wydarzeń. Postępując więce wedle nauk swojej Mistrzyni, pogodził się z tym, że musi odpocząć i na razie pomagać walczącym, udzielając odpowiedzi, gdy zadaje mu się pytania. Jak zwykle jednak, starał się dostrzegać jasne strony tej sytuacji. Mógł podziwiać uroki nocy podczas spaceru, a później zaznać snu, a nie wszyscy mogli skorzystać z tego przywileju...
 
Gekido jest offline