Stefan zobaczył jak Władek spotyka jakichś obcych ludzi przed wejściem do szpitala. Recepcjonistka nie zdołała zatrzymać go sięgnięciem za rękaw i patrzyła z niezrozumieniem na odchodzącego mężczyznę. Stefan uśmiechnął się do niej rozbrajająco i pokręcił ze znużeniem głową.
-
Wie pani, rodzina... To gdzie leży ksiądz Antonii?
-
217 - burknęła kobieta.
- Następny proszę...
Stefan widział już takie spojrzenia i taki wzrok. Załatwienie czegokolwiek u pani...zaraz, co ona ma napisane na plakietce? Marioli...będzie niemożliwe. Cóż, przynajmniej numer pokoju jest.
Tymczasem grupka sprzed wejścia ruszyła do środka. Pierwsza była dziewczyna, z twarzy nawet niebrzydka, ale jakaś taka przestraszona albo osłabiona. Stefan nie mógł tego rozgryźć i nawet nie próbował. Z dziewczynami to różnie bywa. Podszedł niepewnie do grupki, z której tylko Władka zna od dłużej niż 5 minut.
-
Cześć. Przywiozłem Władka, bo chciał się spotkać z księdzem Antonim. Jest w pokoju 217. Czy w czymś pomóc? - spytał na koniec widząc, że Ewa oparła się o ścianę i zaczęła szybko oddychać.
-
Nie, dam sobie radę - odburknęła Ewa. Nie znała typka a w takiej chwili jak ta, nie miała zaufania do nikogo.
-
To jest Stefan. Pomógł mi przyjechać tutaj - powiedział Władek widząc lekkie zdziwienie pozostałych.
-
To chodźmy już. Wiemy, gdzie jest ksiądz, to powinno pójść już prosto - Konrad naprawdę w to wierzył. Nierealność całego zdarzenia jest tak duża, że musi być na to wyjaśnienie i jak na razie, wszystko wskazuje na to, że znać je będzie ksiądz Antoni.
Skorzystali ze schodów. Stawiając krok za krokiem, przez ułamek sekundy, poczuli się jakby byli gdzieś tam - daleko i nie wiadomo gdzie. Tutaj pachniało szpitalem, ściany były białe i wiadomo było, co jest na końcu schodów. Tylko że było tu też coś jeszcze. Coś, co umyka wszelkim czujnikom i zmysłom. Ewa czuła to w powietrzu. Czuła to przy każdym wdechu i zaciskała bezsilnie zęby w nadziei, że skończy się to wszystko bardzo szybko. Jedynie Stefan szedł beztroski i nie zdawał sobie sprawy z tego, co przeżywają idący obok niego ludzie. Milcząco doszli na drugie piętro.
Szpitalny korytarz nie różnił się niczym od wyobrażeń wszystkich odnośnie takich miejsc. Kolejne drzwi i kolejne numerki. Na korytarzach było więcej odwiedzających niż personelu. Siedzieli na fotelach, na krzesłach i na parapetach. Rozmawiali, kiwali głowami i z troską patrzyli na tych, którzy w piżamach opowiadali o swoim życiu tutaj. Takie scenki powtarzały się w całym ciągu korytarza. Dopiero przy 217 było luźniej, bo nie było tu w pobliżu ani okna ani miejsc do siedzenia.
Cała czwórka stanęła przed drzwiami. Popatrzyli jeszcze tylko na siebie i upewnili się, że każdy tego chce. Konrad nacisnął klamkę. Szczęknął zamek. Drzwi się otworzyły.
W środku pokoju stało sześć łóżek obstawionych aparaturą. Na każdym z nich leżał pacjent, ale żaden z nich nie wykazywał najmniejszych oznak zainteresowania nieznajomymi. Biała pościel szczelnie przykrywała każdego zostawiając tylko miejsce na rękę oraz twarz, do których to miejsc poprzyczepiano liczne czujniki, sondy i przewody. Delikatny szum maszyn, uspokajające pikanie wskaźników i liczne krzywe na monitorach wskazywały, że wszystko jest w porządku.
Cała trójka nie musiała długo szukać księdza. Rozpoznali go od razu. Widzieli go przecież niedawno, choć zmieniły się warunki. Teraz leżał spokojnie, z błogim wyrazem na twarzy i zamkniętymi oczyma. Pewnie spał, choć pod powiekami oczy ruszały się jak szalone. Obok na stoliku widać leżący różaniec oraz biblię. W biblii wystaje kawałek obrazka będący pewnie zakładką. Nie widać ani owoców, ani wody, ani kwiatów. Tak jakby ksiądz w chwili obecnej nie potrzebował niczego.