Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-02-2010, 16:30   #51
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Władysław nienawidził tej arogancji wszelkiej maści urzędników publicznych. Wydawało im się, że skoro mają odrobinę władzy nad człowiekiem to mogą już nim pomiatać i ignorować. A ty maluczki musisz, grzecznie stać jak piesek na dwóch łapkach i czekać aż pani z informacji, zechce łaskawie na ciebie spojrzeć.
Rozmowa telefoniczna przedłużała się i Władysław zaczął nerwowo stukać palcami o blat. Pielęgniarka także zaczęła się denerwować i dość głośno i opryskliwie powiedziała do słuchawki.
- Przecież mówię panu, że takich informacji nie udzielamy przez telefon…
Wokół krążyli ludzie. Mijali Władysława jakby był powietrzem. Każdy z nich się śpieszył i każdy z nich naznaczony był niewidzialnym piętnem cierpienia. Ich choć na pozór wyglądali normalnie, to Władysław wiedział, że za każdym z tym ludzi kryje się bolesna historia. Historia pełna bólu, cierpienia, nieszcześcia, łez i śmierci. Szpital to nie jest dobre miejsce. Szpital to nie jest miejsce, gdzie człowiek wraca do zdrowia. Szpital to enklawa bólu i śmierci. Gdzie rządzą one niepodzielnie i tylko między szparami w podłodze przemyka nadzieja i miłość, by nieść wytchnienie tym nielicznym szczęściarzom.

On nie miał tego szczęście. Pamiętał tamto popołudnie, gdy biegł przy noszach na których leżała jego córeczka. Był pijany, nogi mu się plątały, ale do dziś pamięta jej wyraz twarzy. Aniołek zasnął. Krew na czole, tylko przydawała jej mistycznej aury. Wtedy widział ją ostatni raz. Nie dobiegł nawet do drzwi na salę operacyjną, bo jakiś typ z tyłu pociągnął go za rękaw. Wtedy to był policjant...

...a teraz pani z recepcji. Władysław nie słyszał jej słów. Patrzył tylko zamyślony na schlapane kroplami deszczu szklane drzwi. Za nim stał on.
Władysław znał go. Tylko skąd.
Młody mężczyzna patrzył na niego. W jego oczach widać było strach i niedowierzanie.
To samo czuł Władysław.
Nogi się pod nim ugięły. Chciał widzieć się z księdzem, by ten uspokoił go że nie zwariował. Chciał usłyszeć kojące słowa duchownego:
- Władku nie martw, to był tylko sen. Zły sen, nic więcej.
Jednak nie. Bóg lub moce rządzące tym światem postanowiły zabawić się zmysłami mężczyzny. Ten gość, który stał na zewnątrz i moknął na deszczu, to ten sam którego widział we tym pierdolonym śnie, czy nie wiadomo czym.
Tak to na pewno on. Nie było wątpliwości. Niegdzie indziej go nie widział tylko tam.
To straszne!
Wszystko co tam przeżył było najwyraźniej prawdą. WSZYSTKO.
Nie, to nie możliwe. Myśli Władysława broniły się przed tak irracjonalnym wyjaśnieniem.
To nie możliwe, żeby to wszystko było prawdą.
Sen i jawa. Jawa i sen.
Wszystko mieszało się ze sobą. Nie był to jednak jakiś wykwintny drink serwowany w nocnym klubie.
To było jego życie.
To było kurwa, jego życie.

Nie zważając na padający deszcz ze śniegiem, wyszedł na zewnątrz.
Stali tam oboje. Ona, ta mała dziewczynka, która w tym chorym śnie wziął za swoją zmarłą córkę i ten młody facet. Oboje stali na chodniku i patrzyli sie na Władysława jakby zobaczyli ducha.
On też nie wierzył własnym oczom. Bał się. Cholernie się bał. Wszystko w co wierzył rozsypało się jak domek z kart. Przerażenie chwyciło go za gardło.
Podszedł jeszcze bliżej i patrzył i mliczał. Oni też mliczeli, ktoś jedna musi powiedzieć pierwsze słowo.
Tylko co tu mówić. Jakich użyć słów, by opisać to co przyżyli i spróbować to wyjaśnić. Nie było się już co oszukiwać i wmawiać sobie że to był sen.
To nie był sen, na pewno nie. Wszystko tylko nie sen.
Sen nie jest tak realny. W śnie nic cię nie boli i sen nie wkracza w twoje życie z buciorami.
Władysław otworzył usta, ale zamknął je z powrotem. Bał się, nie wiedział co powiedzieć. To wszystko było takie dziwne. Ktoś musiał mu to wszystko wyjaśnić, żeby mógł to sobie jakoś poukładac i żyć dalej.
Była tylko jednak taka osoba, ksiądz Antoni.

- To wy - ni to zapytał ni stwierdził Władysław.
Jego słowa brzmiały sztucznie i chropowato. W żaden sposób nie pasowały do sytuacji. Jednak żadne słowa nie pasowały.
- Ksiądz Antonii leży w tym szpitalu. Może on zna odpowiedzi na nasze pytania.
To chyba było wszystko co mógł w tej chwili powiedzieć.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 07-02-2010 o 20:34.
brody jest offline  
Stary 15-02-2010, 12:54   #52
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Bukinista był bez wątpienia przyjemnym miejscem. Nowy właściciel swoją powierzchownością skutecznie odstraszał tłumy zblazowanych studentek i rozmemłanych studencików, którzy najwyraźniej działali mu na nerwy, a to dodatkowo wyludniało niewielki lokal, który zważywszy na umiejscowienie i klimat powinien być zatłoczony. Do Konrada nie przyczepił się ani razu. Tak samo zresztą jak i do Jana. Bo obaj bywali tu zawsze razem raz w miesiącu. Jan nalegał na te spotkania. Jakby się zastanowić to nie było w tym nic dziwnego. Sześćdziesiątka na karku, wirusowe zapalenie wątroby w toku i poza pracą nie pozostaje nic innego jak w samotności wielkiego dworku w Ostrowi, liczyć dni zbliżające do kalectwa i demencji. Niemniej nigdy głośno się do tego nie przyznał, że mu zależy. Twierdził, że chodziło o poprawność. Rodzina powinna utrzymywać kontakty. A stanowili dla siebie jedyną mimo iż nie najbliższą rodzinę. Dlatego Konrad był teraz tutaj, a nie w drodze do szpitala gdzie go ciągnęło. Mógł jednak poświęcić tę dodatkową godzinę. Nie chciał by Jan myślał, że coś jest nie w porządku. To by prowokowało niepotrzebne rozmowy.
Skruszył niedopałek papierosa w popielniczce. Z niewielkim acz rosnącym zainteresowaniem przyglądał się półce z poniszczonymi i nad wyraz starymi książkami traktującymi, wnioskując po poprzecieranych tytułach, o francuskim spirytualizmie. Sam temat mało interesujący, ale ilość tak beztrosko prezentowanych pozycji robiła wrażenie. Przynajmniej w tych chwilach gdy starał się nie myśleć o wydarzeniach dzisiejszej nocy. Wspomnienia wróciły niemal wszystkie. W pełnej chronologii. Tak jakby to był wczorajszy dzień, a nie sen. Szczególnie wspomnienie zimna, strachu i bólu. Kleiło się do niego jak mokre ubranie, do którego przyzwyczajenie się trochę zajmuje...
Odwrócił wzrok od książek i dolał sobie kawy. Musiał napiąć mięśnie, by mu ręka nie drżała. Nie dlatego, że się wstydził przed Janem. Raczej przed sobą. Czuł, że jest zdenerwowany. Czuł, że źle mu się myśli. Odkąd zadzwonił do szpitala było bardzo marnie ze skupieniem. Porobił parę notatek spisując wszystko co zapamiętał. Miasto, bestię, Władysława i Ewę... Księdza również, a także to niechcące odejść wrażenie cierpienia i śmierci. Jakby obraz tego co przeżywał wychudzony ksiądz. No i to słowo. Tardemah. Skąd skojarzenie, że chodzi o sen? Bezsensowne i nielogiczne. A może nie?
Kawa ożywiała. Jan popijał piwo. Patrzył cały czas za okno, lecz się nie odzywał. Nigdy za wiele się nie odzywał, choć zawsze sprawiał wrażenie jakby chciał się odezwać. Konrad odczuwał ulgę, że wuj się powstrzymuje. Poza oczywistościami nie mieli o czym rozmawiać. Nie interesowały go sprawy Ostrowi. Jak przez mgłę pamiętał jak się tam wychowywał. Na starą modłę z prywatnymi nauczycielami od nauki i życia. I te potajemne spotkania znajomych Jana i matki. Zawsze za zamkniętymi drzwiami w piwnicach gródka. Zabawy dla dużych dzieci. Teraz już nie miał co do tego wątpliwości...
Dopili kawę i piwo i opłaciwszy rachunek wyszli i rozstali się po zdawkowym pożegnaniu. Do następnego miesiąca.
Przystanek autobusu do Międzylesia był zupełnie niedaleko. Żałował trochę, że nie może rowerem pojechać, ale na spotkania z Janem już od początku z przyzwyczajenia zakładał garnitur i płaszcz.

***

Czy bardzo był zaskoczony, że ją tu zobaczył? Że poznał ją, a ona jego? Właściwie nie. Pasowała do obrazu. Musiała tu być. Schematy nie przewidują zbiegów okoliczności i przypadków. Kogo więc miał tu innego spotkać? Bo to co się wydarzyło nie mogło być niczym innym jak prawdziwym zdarzeniem. Miało swoją własną przyczynę i niewątpliwe skutki. Rządziło się też własnymi zależnościami, które sprawiły, że oboje tu przybyli tak naprawdę nie do końca zdając sobie sprawę z tego po co. Bo przecież nie po to tylko by spełnić prośbę księdza. Słowa bez głosu pałętały się mgliście po pamięci. „Zobacz się ze mną”. Czy Władysław też tu będzie? Powinien. W przeciwnym razie dlaczego spośród prawie dwóch milionów właśnie on?
Przyjrzał się uważnie pobrudzonej twarzy dziewczyny. Spod połów jej cienkiego płaszcza wystawały warstwy zmechaconych swetrów. Siedziała w kałuży pod rampą dla karetek i tak naprawdę nikt specjalnie się nią nie zainteresował. Była tam gdzie on. Poza ludźmi.
- Udało ci się - rzekł wyciągając do niej rękę i podnosząc na nogi. Pewnie by się uśmiechnął gdyby umiał - nie wiem co zrobiłaś, ale wróciliśmy.
Niepewnie podała mu dłoń i pozwoliła podciągnąć się do pionu.
- Nic nie zrobiłam - szepnęła spuszczając ponownie wzrok. - Weszłam na ten dach i... potem przyszedł on. To coś co poturbowała Władka. Nie chciałam żeby mnie złapał. Skoczyłam sama, wcale mnie nie zepchnął. To był mój wybór - ostatnie zdanie wypowiedziała z zacięciem dorosłej osoby. Chyba była trochę z siebie dumna, że zdobyła się na ten radykalny krok. - Myślałam, że umarłam. Ale później... Później się obudziłam i... zrobiłam coś głupiego. Nieważne zresztą. Nie wiem po co tu przyjechałam. Chyba po prostu nie miałam dokąd pójść.
- Coś się musiało zmienić - przez chwilę wydawał się nieobecny. Nie zwracając na nią większej uwagi wbił wzrok w kałużę, w której stała. Niewielkie kręgi powstające od miarowo spadających kropli pomagały w myśleniu. Potem znów spojrzał na nią - Może rzeczywiście umarłaś. To znaczy tam. I dlatego wszystko się skończyło...
Dopiero teraz doszła do niego reszta jej słów. Teraz też dopiero przestawił parasol, by i na nią nie padało.
- Nie masz tu przyjaciół? Znajomych? Kogoś z rodziny?
Ewka udała, że ostatnich pytań w ogóle nie usłyszała. Przeniosła wzrok na szpital ale zaraz znów wbiła go w ziemię. Z tych wielkich niebieskich oczu wyzierał najprawdziwszy strach.
- Idź tam - powiedziała wreszcie. - Dowiedz się czegoś a ja tu zaczekam. Tylko nie każ mi tam wchodzić, proszę. Obiecuję, że zaczekam. Nie ucieknę... Ale nie każ mi iść z tobą.
Uczyniła kilka kroków w tył by oddalić się od kliniki. A może od niego? Przez chwilę wyglądała jakby faktycznie chciała uciec. Jakby w tym prawdziwym świecie czuła się mniej pewnie niż w tamtym. Oparła się plecami o mur budynku i zsunęła po nim do kucek.
Spomiędzy podwójnych automatycznych drzwi szpitala wychodziła właśnie jakaś starsza kobieta na grubych opuchniętych nogach. Jako pierwsza obrzuciła ich spojrzeniem. Obojętnym i mocno niedowidzącym.
- Zostań jeśli musisz - rzekł wręczając Ewie parasol i ruszając w kierunku wejścia. Po paru krokach zatrzymał się. Miał wrażenie, że nie powinien jej tu zostawiać. Wzięła od niego parasol, ale trzymała go tak krzywo, że nadal na nią padało. Po jej twarzy lały się strugi wody z włosów. Nie lubił nie móc się zdecydować - Myślę, że jednak powinnaś pójść.
Wyciągnął do niej rękę. Patrzyła na nią jak tonący na brzytwę. I wtedy właśnie się odwrócili. Ktoś przywołał oboje spojrzeniem. Umysł ludzki nie zdaje sobie sprawę do czego jest zdolny. Jak łatwo nawiązuje więzi i jak ciężko zdaje sobie z tego sprawę. Ktoś rozumiejący zobaczył ich i oboje to poczuli. Władysław. Starszy mężczyzna, którego ciało zostało zniszczone przez bestię z najgorszego strachu. Wyglądał jakby był prawdziwy. Nawet jakaś kobieta z recepcji coś do niego mówiła... A jednak sprawiał pewne obłąkane wrażenie. Znajomo obłąkane. Konrad cieszył się, że to nie on musiał się poświęcić, by mogli wynieść księdza...
Mężczyzna wyszedł do nich. Ewka wstała.
Przywitał się. Deszcz zlepiał jego szpakowate włosy tworząc obraz nieszczęśnika. Kiwnął mu głową po chwili.
- Leży na neurologii, ale nie wiedzą co mu jest... Chodźmy do niego.
Spojrzał pytająco na Ewkę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 18-02-2010, 15:27   #53
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Stali w trójkę stłoczeni pod jednym parasolem. To było dziwne uczucie, jakby fragmenty jej sennych koszmarów przebijały się do rzeczywistości. Tyle, że to nie był sen. Już nie.
Zniknęło połacie martwych budynków ze stali i azbestu. Zastąpił je zalany deszczem posępny pejzaż Międzylesia z kliniką w tle. Ta, co gorsza, przerażała Ewkę nie mniej niż niedawny koszmar. Znów się spotkali w tym samym co niedawno składzie, tyle, że zamiast szpitalnych fartuchów mieli na sobie zwykłe codzienne ubrania.
Konrad wyglądał na eleganckiego jegomościa. Nie mógł się przecież domyślać, że jego czarny garnitur zwyczajnie Ewkę odstraszył. Przecież ONI nosili się na podobną formalną modłę. Gdzieś w okolicy potylicy dziewczyny zapaliła się czerwona alarmowa lampka.
Powinna zwiać a jednak coś trzymało ją w tym miejscu. Obu mężczyzn obrzuciła zatroskanym spojrzeniem dziecięcych niebieskich oczu. Chcieli odwiedzić księdza, uzyskać kilka odpowiedzi. Wydawało się to nawet logiczne. Trzeba jednak było w tych planach uwzględnić jedną zasadniczą poprawkę – Ewki paniczny lęk.
- Myślę, że jednak powinnaś pójść.
Stwierdzenie Konrada odebrała jak smagnięcie biczem. Po co jej to w ogóle proponował? Dlaczego się nad nią znęcał? Nie wiedział ile ją kosztuje choćby przebywanie w pobliżu tej fabryki trupów? Wdychanie jej smrodu? Odgrzebywanie wspomnień?
- Przecież mówiłam, że nie mogę – odparła. Głos jej się załamał i przeszedł w błagalny szept.
Serce waliło jak oszalałe, policzka poczerwieniały z nerwów, paznokieć powędrował bezwiednie między zęby i został skrzętnie i zajadle obgryzany.
Rozmyślała gorączkowo kilkanaście dłużących się sekund. A później podniosła wzrok i tylko skinęła na potwierdzenie głową. Nie mogła uwierzyć w jakie pakuje się szaleństwo.
Niemniej ruszyła przed siebie, w stronę upiornych szklanych drzwi wyposażonych w fotokomórkę. Rozsunęły się przed nią zapraszająco, jak bramy piekieł witające zatwardziałego grzesznika. Smród medykamentów i ostre światło jarzeniówek przyprawiało o zawrót głowy.
Ewka rozejrzała się w popłochu spodziewając się, ze ktoś zaraz się na nią rzuci. Ale nic się nie wydarzyło. Ożyło jedynie kilka na wpół zagrzebanych w pamięci obrazów.

Flesz...
Oślepiające światło lampy i chłód stołu operacyjnego.
Flesz...
Igły, pasy, plątanina gumowych rurek i płynący przez ciało strumień prądu.
Flesz...
Monotonny dźwięk pracującego projektora. Ból otwartych na siłę powiek.
Flesz...
Klaustrofobiczny pokój bez okien. Miękkość obleczonych w gąbkę ścian. Drzwi bez klamek. Życie bez sensu.

Wspomnienia przywaliły w umysł Ewki jak bomba jądrowa w Hiroszimę. Przywarła plecami do ściany szpitalnego korytarza, zacisnęła mocno powieki, usilnie i bez powodzenia starała się złapać oddech. Strach wlał się w nią, ulokował w okolicy żołądka i przywołał falę mdłości.
Chciała iść dalej. Naprawdę chciała.
Nie była tylko pewna czy da sobie z tym radę.
 
liliel jest offline  
Stary 21-02-2010, 20:42   #54
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Stefan zobaczył jak Władek spotyka jakichś obcych ludzi przed wejściem do szpitala. Recepcjonistka nie zdołała zatrzymać go sięgnięciem za rękaw i patrzyła z niezrozumieniem na odchodzącego mężczyznę. Stefan uśmiechnął się do niej rozbrajająco i pokręcił ze znużeniem głową.
- Wie pani, rodzina... To gdzie leży ksiądz Antonii?
- 217 - burknęła kobieta. - Następny proszę...
Stefan widział już takie spojrzenia i taki wzrok. Załatwienie czegokolwiek u pani...zaraz, co ona ma napisane na plakietce? Marioli...będzie niemożliwe. Cóż, przynajmniej numer pokoju jest.
Tymczasem grupka sprzed wejścia ruszyła do środka. Pierwsza była dziewczyna, z twarzy nawet niebrzydka, ale jakaś taka przestraszona albo osłabiona. Stefan nie mógł tego rozgryźć i nawet nie próbował. Z dziewczynami to różnie bywa. Podszedł niepewnie do grupki, z której tylko Władka zna od dłużej niż 5 minut.
- Cześć. Przywiozłem Władka, bo chciał się spotkać z księdzem Antonim. Jest w pokoju 217. Czy w czymś pomóc? - spytał na koniec widząc, że Ewa oparła się o ścianę i zaczęła szybko oddychać.
- Nie, dam sobie radę - odburknęła Ewa. Nie znała typka a w takiej chwili jak ta, nie miała zaufania do nikogo.
- To jest Stefan. Pomógł mi przyjechać tutaj - powiedział Władek widząc lekkie zdziwienie pozostałych.
- To chodźmy już. Wiemy, gdzie jest ksiądz, to powinno pójść już prosto - Konrad naprawdę w to wierzył. Nierealność całego zdarzenia jest tak duża, że musi być na to wyjaśnienie i jak na razie, wszystko wskazuje na to, że znać je będzie ksiądz Antoni.

Skorzystali ze schodów. Stawiając krok za krokiem, przez ułamek sekundy, poczuli się jakby byli gdzieś tam - daleko i nie wiadomo gdzie. Tutaj pachniało szpitalem, ściany były białe i wiadomo było, co jest na końcu schodów. Tylko że było tu też coś jeszcze. Coś, co umyka wszelkim czujnikom i zmysłom. Ewa czuła to w powietrzu. Czuła to przy każdym wdechu i zaciskała bezsilnie zęby w nadziei, że skończy się to wszystko bardzo szybko. Jedynie Stefan szedł beztroski i nie zdawał sobie sprawy z tego, co przeżywają idący obok niego ludzie. Milcząco doszli na drugie piętro.

Szpitalny korytarz nie różnił się niczym od wyobrażeń wszystkich odnośnie takich miejsc. Kolejne drzwi i kolejne numerki. Na korytarzach było więcej odwiedzających niż personelu. Siedzieli na fotelach, na krzesłach i na parapetach. Rozmawiali, kiwali głowami i z troską patrzyli na tych, którzy w piżamach opowiadali o swoim życiu tutaj. Takie scenki powtarzały się w całym ciągu korytarza. Dopiero przy 217 było luźniej, bo nie było tu w pobliżu ani okna ani miejsc do siedzenia.
Cała czwórka stanęła przed drzwiami. Popatrzyli jeszcze tylko na siebie i upewnili się, że każdy tego chce. Konrad nacisnął klamkę. Szczęknął zamek. Drzwi się otworzyły.
W środku pokoju stało sześć łóżek obstawionych aparaturą. Na każdym z nich leżał pacjent, ale żaden z nich nie wykazywał najmniejszych oznak zainteresowania nieznajomymi. Biała pościel szczelnie przykrywała każdego zostawiając tylko miejsce na rękę oraz twarz, do których to miejsc poprzyczepiano liczne czujniki, sondy i przewody. Delikatny szum maszyn, uspokajające pikanie wskaźników i liczne krzywe na monitorach wskazywały, że wszystko jest w porządku.

Cała trójka nie musiała długo szukać księdza. Rozpoznali go od razu. Widzieli go przecież niedawno, choć zmieniły się warunki. Teraz leżał spokojnie, z błogim wyrazem na twarzy i zamkniętymi oczyma. Pewnie spał, choć pod powiekami oczy ruszały się jak szalone. Obok na stoliku widać leżący różaniec oraz biblię. W biblii wystaje kawałek obrazka będący pewnie zakładką. Nie widać ani owoców, ani wody, ani kwiatów. Tak jakby ksiądz w chwili obecnej nie potrzebował niczego.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._

Ostatnio edytowane przez Yarot : 21-02-2010 o 22:46. Powód: urwanie postu
Yarot jest offline  
Stary 23-02-2010, 17:10   #55
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Dlaczego jeszcze godzinę temu przypuszczał, że wizyta w szpitalu szybko rozwiąże tę całą sprawę. Czyż nie znał życia i tego jak potrafi dopiec? Po raz kolejny codzienność podpisała się obiema rękami pod przysłowiem, że nadzieja matką głupich.
Tak właśnie się poczuł Władysław, gdy wszedł na salę. Oszukany i wykpiony przez los. Nie był to pierwszy raz, gdy coś podobnego odczuwał w swoim życiu, ale bolało to za każdym razem tak samo mocno.
Czuł się przygnieciony tym wszystkim, bezradny i opuszczony. Patrzył na dwa rzędy łóżek, na aparaturę obok nich i zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. W ułamku sekundy, pod zamkniętymi powiekami zobaczył tamto złowieszcze i przeklęte miejsce. Znowu strach zagościł w jego sercu. Z przerażeniem w oczach spojrzał na sufit, by upewnić się czy nie lecą z niego płatki popiołu.

...

Na szczęście nie. Wszystko wyglądało normalnie... chyba.
Jedynie uszkodzona świetlówka migała w drażniący oczy sposób. Władysław spojrzał na spoczywające na łóżku ciało księdza. Miał on zamknięte powieki i spokojny wyraz twarzy. Władkowi nie kojarzyło się to wcale ze snem. Ksiądz Antonii był pogodny, pełen życia i zawsze uśmiechnięty i chętny do pomocy każdemu, kto tego potrzebował. A teraz... teraz wyglądał tak jakby już nie żył.

Władysław nadal nie wiedział, czy to co przeżył było prawdą, czy tylko jakimś niewytłumaczalnym przypadkiem zbiorowego szaleństwa i halucynacji. I nawet ludzi stojący obok nie przekonali go do końca, że to wszystko było prawdą. Wolałby dowiedzieć się, że zwariował niż stanąć twarzą w twarz z prawdą. Prawdą która nie tyle była brutalna i bolesna, ile była po prostu śmiertelna. Cóż bowiem pozostaje człowiekowi, gdy dowie się że wszystko w co wierzył jest tylko omamem i iluzją?
Śmierć...
- Co jednak - pomyślał Władysław - gdy okaże się, że śmierć nie jest wybawieniem, a dopiero początkiem cierpień?
Sam wierzył, że kiedyś będzie żył wiecznie... w niebie. Teraz jednak podstawy tej wiary mocno się zachwiały i nic już nie było takie pewne jak jeszcze wczoraj.
- To straszne - krzyczały myśli mężczyzny.
Władysław potrzebował wsparcia i słów kogoś komu ufał. Ten jednak, kto mógł udzielić mu jakichkolwiek wyjaśnień, uspokoić i poprowadzić dalej, leżał nieprzytomny na szpitalnym łóżku.
Przez chwilę Władysław pomyślał, że kieliszek zimnej wódki dobrze, by mu zrobił. Postawił na nogi i rozjaśnił umysł. Odegnał jednak od siebie i ponure myśli i pragnienie alkoholowego zapomnienia i skupił się na tym co jest tu i teraz.


Mężczyzna spojrzał na stojących obok ludzi. Niby ich nie znał, ale czuł że mają ze sobą wiele wspólnego. On, ta młoda dziewczyna i ten facet, przeżyli razem coś... coś... co połączyło ich niewidzialną nicią. Władysław czuł, że ta więź jest bardzo silna i że bez nich tych ludzi obok, czułby się jeszcze bardziej zagubiony i przerażony.
Nachylił się delikatnie nad łóżkiem i półgłosem powiedział:
- Proszę księdza... to ja Władek - zawiesił na chwilę głos i czekał na reakcję.
- Ojcze Antonii! Słyszy mnie ojciec? - powtórzył głośniej, gdy nie doczekał się reakcji.
Patrzył przez chwilę w nieruchomą twarz księdza, która kojarzyła mu się nieodmiennie z pośmiertną gipsową maską.
Z lekką obawą chwycił księdza za ramię i delikatnie potrząsnął mówiąc:
- Ojcze Antonii! To ja Władysław! Ojcze!
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 05-03-2010, 22:16   #56
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Każdy krok był męką, każdy oddech walką. Znowu zamknęła oczy i wetknęła do uszu słuchawki i-poda. Shuffle.

Wrzuta.pl - Kult - Polska

Strumień muzyki przebiegł przez jej głowę jak niespokojny dreszcz. Melodia narzucała rytm, zupełnie jakby ktoś nakręcił ją niewidzialnym kluczykiem. Powłóczenie nóg zmieniło się niemalże w bieg. Chciała przecież mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.
Sala chorych zrobiła na niej piorunujące wrażenie. Dobrze chociaż, że pozbawiła się fonii. Efekty wizualne i węchowe wystarczały jej w zupełności.
Obeszła delikatnie łóżko księdza. Nie mogła wzroku oderwać od jego twarzy. Właściwie wyglądał jak trup ale Ewce wcale nie było go żal. Współczucie to uczucie którego sensu nigdy nie pojęła.
Podeszła do obdrapanego metalowego łóżka. Schyliła się, wstała. Metodycznie obejrzała ściany pokoju, sufit, przejrzała wnętrze przylegającej do łóżka szafeczki.

Wreszcie sięgnęła po biblię. Otworzyła w miejscu gdzie tkwiła zakładka. O czym ostatnio czytał ksiądz Antoni? Biorąc pod uwagę napełnione optymizmem ostatnie dni obstawiałaby Apokalipsę...
Na szczęście jej skóra w zetknięciu ze świętym woluminem nie zaczęła skwierczeć ani się dymić. Gdyby tak się zdarzyło to by się pewnie Ewka nawet nie zdziwiła. Ostatnio spis sytuacji, które mogły ją zaskoczyć uległ znacznemu skurczeniu.
Przeleciała wzrokiem po drobnym druku. Teologia chrześcijańska to nie był, delikatnie mówiąc, przedmiot Ewki zainteresowań ale co nieco się w tym bełkocie orientowała. W tym ortodoksyjnie religijnym kraju, w którym przyszło jej żyć, prędzej czy później wszystko zawadzało o kwestię Boga.
Homoseksualizm jest złem, bo Boga takie nieludzkie praktyki na pewno smucą.
Eutanazja jest złem bo życie to świętość. Niech się skurczybyk męczy i wije z bólu, zakończyć życie może tylko palec Boży a cierpienie przecież uszlachetnia.
Aborcja oczywiście również jest złem. A narkomanka pomieszkująca na dworcu centralnym i sprzedająca oprócz swojego ciała, gratis, weneryczne choroby ma zasrany obowiązek urodzić dziecko, które jej Bóg wie kto zmajstrował i jeszcze powinna je wychować. Chociażby na porządnego recydywistę. Nieważne, że ten recydywista w wieku lat nastu poczuje nagły żal, że Bóg go nie kocha, zawlecze swój tyłek na dach najbliższego wieżowca i zacznie strzelać do przypadkowych przechodniów. Ale aborcja Boga na pewno smuci więc niech się ten margines społeczny mnoży jak króliki, nic nam do tego. Byle ochronić życie poczęte.
Jak powiedział kiedyś Woody Allen: „Dla ciebie jestem ateistą, dla Boga - konstruktywną opozycją". No to bądź tą opozycją w naszym uroczym kraju. Nie wyjdziesz w niedzielę do kościoła to cię sąsiedzi zaczną palcami pokazywać. Osiedlowy bezbożnik wisi nawet wyżej na liście potępianych niż pan Marian, który pije co rano piwko pod sklepem spożywczym. Bo pan Marian to się chociaż w niedzielę wbija w garnitur i idzie na mszę. Nie szkodzi, że od poniedziałku do soboty przeprowadza ze swoją małżonką tak gorliwe dyskusję, że ich słychać w promieniu trzech pięter. A potem pani Marianowa tłumaczy świeżutkie limo potknięciem ze schodów. Jaka to z niej gapa. Tylko współczuć.
Bóg kocha wszystkie swoje owieczki, pod warunkiem, że dają na mszę. A konstruktywna opozycja niech się lepiej nie ujawnia tylko zorganizuje sobie partyzantkę. Bo krytyka kościoła to bluźnierstwo, a bluźnierstwo też jest złem i też Boga smuci.
Ale ksiądz pedofil to nie zło, to mistyfikacja sprytnych bezbożników. Ksiądz jeżdżący maybachem podobnie. Jeśli chcesz źle mówić o wojownikach wiary to lepiej nie mów wcale. Jeśli ośmielisz się choćby wypowiedzieć na głos słowa takie jak skrobanka, gej albo handel niedzielny to już się za to będziesz smażyć w piekle...
Tematy tabu... Istnieje cała lista zakazanych rejonów i jeśli na któryś wkroczysz wówczas bogobojni obywatele, na czele ze starszymi paniami w moherowych beretach, cię wybebeszą. I to nie będzie złem. To będzie wymierzeniem sprawiedliwości. Bo zło trzeba zwalczać. Bo zło Boga smuci.

Gówno go smuci. I gówno obchodzi.

Wyszarpnęła słuchawki z uszu. Władysław pochylał się nad chorym, przemawiał do niego życzliwie.
Ewka odwróciła wzrok. Wydobyła z kieszeni gumę balonową w toksycznym jaskrawo zielonym kolorze i wpakowała ją sobie do ust. Aż dziw, że na opakowaniu nie widnieje napis: „uwaga rakotwórcze!”. Na papierosach każą takie adnotacje zamieszczać. Ale tutaj wystarczy wymienić jako skład E tysiąc czterysta, E tysiąc siedemset i tak dalej i tak dalej. Cała litania literek i cyferek. Ale przynajmniej dzieci nie straszą nadrukami o raku. No i napędzają koniunkturę.

Przycupnęła na skraju łóżka i skupiła się na żuciu gumy. Bo niby co miała powiedzieć. „Hej ojczulku, przyśniłeś się nam ostatnio. Czy to tylko nasza zbiorowa psychoza czy ty faktycznie też tam byłeś?”. Idiotyzm.

Dźwięk pękającego balona sprawił, że na ułamek chwili skupiła na sobie wzrok wszystkich przebywających w pomieszczeniu osób. Nawet niezłą dyskrecją się popisuje, nie ma co – pomyślała.
Białe ściany nadal przytłaczały, dźwięk medycznej aparatury i zapach leków przyprawiały o mdłości. Ewka poczuła się beznadziejnie. Zrobiłaby teraz wszystko by móc już stąd wreszcie odejść.
Władysław umilkł. Ksiądz dalej śnił swój deliryczny sen. Gałki oczne wariowały w fazie r.e.m. Kto wie, może ganiał się nadal po wymarłym blokowisku z demonem obleczonym w cień? I patrząc na jego półprzezroczystą twarz to chyba przegrywał.

Szarpnęła go za rękaw szpitalnej koszuli.
- Obudź się – powiedziała ostro, z desperacją. - No obudź się wreszcie. Ja muszę wiedzieć. Muszę, rozumiesz? Przyśniłeś się nam ostatnio. Wszystkim. Czy to zbiorowa psychoza czy ty faktycznie też tam byłeś? W ruinach. Obudź się wreszcie. Obudź się.
 
liliel jest offline  
Stary 10-03-2010, 10:54   #57
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zniszczony pergamin. Wszędzie wokół. Jak stare poplamione kartki książek nikomu już nie wypożyczanych w bibliotece uniwersyteckiej, raziła Konrada skóra obracających się w ich stronę twarzy starców i staruszek obsiadujących całą poczekalnię. Zwykle budzili tylko jego irytację. Teraz również obawę. Nie odwracał się jednak od żadnego. Mierzył wzrokiem każdego czekając aż się odwróci. Krzyż był cały czas prawdziwy i odczuwalny. Rzeczywisty. Śmierć, która się na nim odbyła nie miała znaczenia religijnego. Była po prostu śmiercią. Budziła grozę,, która czaiła się teraz w oczach tych, którzy znajdowali się u zmierzchu swojego życia. Cholerne próchna... Niech sobie siedzą i robią co chcą, ale niech się nie gapią...

***

Szedł pierwszy. Z tyłu dochodził go przytłumiony dźwięk piosenki ze słuchawek Ewki.
Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy.
Cholernie brudno...
Obejrzał się parę razy za siebie patrząc czy dziewczyna jeszcze idzie. Wzrok miała rozbiegany. Miał wrażenie, że lada moment ucieknie.
Władysław wręcz przeciwnie. Jakby chciał już zobaczyć księdza. Mokre oczy starszego mężczyzny przywodziły na myśl jakiś ból świata. Jakby utożsamiał się z każdym kto tu cierpiał. A może był to po prostu efekt urojonej konfrontacji z bestią. No właśnie. Urojonej, czy prawdziwej. Tylko ten typ spotkany przy wejściu wydawał się spokojny i rozluźniony. Stefan. To było zbyt wiele nowych twarzy jak na gust Konrada. Zbyt wiele ludzi do poznania. Gubił się w tym wszystkim, choć nie dawał po sobie tego znać. Szedł pewnie przez to niekończące się pasmo cierpienia i rychłej śmierci. Odgradzał się od niego. Nawykł do tego więc przyzwyczajenie jeszcze radziło sobie z przeżyciami. Pozwalało mu to skupić się na rozwiązaniu jakiego mógł im udzielić ksiądz. A może jakim był właśnie sam ksiądz.
213, 215, tylko dla personelu, 217...
Drzwi ukazały małą klitkę na 6 łóżek o stalowych obręczach pamiętających pewnie jeszcze powstanie warszawskie. Wszystkie zajęte, a jedno z nich przez samego księdza. Wyglądał tak jak wtedy. Tak jak we śnie. Te same rysy twarzy i te same włosy. Tylko, że tym razem mina świadczyła o ukojeniu. Środki przeciwbólowe, lub antydepresanty z powodzeniem mogły jako przyczyna tej błogości konkurować z anielskim katharsis duszy księdza. Władysław dotknął ramienia księdza i poruszył nim. Gałki oczne pod powiekami wzmogły swój nieskoordynowany ruch. Zupełnie tak samo jak w tym mieście ze snu. Ksiądz mimo iż pogrążony we śnie zdawał się widzieć przez zamknięte oczy. Gdzie właściwie do cholery teraz był? Tu, czy w tych ruinach? Czy może gdzieś pomiędzy?
Ewka również nie wytrzymała. Też chciała wiedzieć. Konrad przez chwilę przypatrywał się reakcji księdza, a potem wyciągnął z plecaka, bez którego się nie ruszał, a w którym zawsze miał parę książek i własnych notatek, długopis i kartkę, na której napisał jedno słowo. Obejrzawszy się, czy nikt nie zwraca na nich większej uwagi podstawił kartkę przed niewidzące oczy księdza i odczytał z niej napis:
- Tardemah.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 11-03-2010, 00:19   #58
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wnętrze salki zostało uważnie obejrzane, ale nic niezwykłego nie udało się dostrzec. Ewa sięgnęła po Biblię. Czarna skóra okładki była ciepła i sucha. Otworzyła w miejscu, które było zaznaczone obrazkiem przedstawiającym wjazd Jezusa na osiołku do Jerozolimy. Założonym miejscem okazała się nie apokalipsa, jak sądziła dziewczyna, ale Mądrość Syracha. Szczególnie jeden fragment utkwił przez moment w oczach dziewczyny:
Cytat:
"Nie wprowadzaj do domy swego każdego człowieka,
różnorodne są bowiem podstępy oszusta.
Jak złowiona kuropatwa w klatce,
tak serce pysznego:
jak szpieg wypatruje on słabe strony,
podając dobre rzeczy za złe, przygotowuje zasadzkę
i najlepszym twym zaletom przygania."
Resztę tekstu przeleciała wzrokiem nie łudząc się, że znajdzie coś interesującego. Spojrzała jeszcze na obrazek. Gorzkie myśli o wierze i religii oraz o udziale człowieka w tym wszystkim zalały głowę dziewczyny jak gwałtowna, letnia ulewa. Na odwrocie obrazka ktoś dopisał długopisem "M.52182237". Wyraźne cyfry świadczyły o tym, że nie stawiano ich w pośpiechu. Tylko że nic kompletnie nie znaczyły dla dziewczyny. Muzyka w uszach napominała - "Mieszkam w Polsce. Mieszkam tu tu tu tu tu".
W tym czasie Władysław bezskutecznie próbował porozumieć się z leżącym księdzem. Śpiąca twarz mężczyzny pozostała niewzruszona. Jedynie oczy świadczyły o tym, że pod tą maską drzemie jeszcze życie. Konrad też próbował dotykiem sprawdzić czy ksiądz reaguje na jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Niestety to także się nie powiodło.
Strzelił balon i przez moment usta Ewy zalepiła zielonkawa błona pachnąca chemią i dekstrynami. Wszyscy spojrzeli się na Ewę. Wzruszyła tylko ramionami. Nie zamierza się przejmować a tylko tak ma szansę zapanować nad tym, by nie wybiec stąd i uciec jak najdalej stąd.
- ...to ja, Władysław! Ojcze! - padło z władkowych ust, ale usta księdza nadal milczały. Starszy mężczyzna zwiesił głowę i wpatrywał się w szare, plastikowe płytki na podłodze pod łóżkiem leżącego.
- ...Obudź się wreszcie. Obudź się! - Ewa szarpała za rękaw szpitalnej koszuli. Głowa leżącego zakiwała się bezwładnie, ale to była jedyna reakcja na działania dziewczyny.
- Tardemah - spróbował swoich sił Konrad. Nic z tego. Ksiądz, gdziekolwiek teraz był, nie zamierzał wracać. Systemy monitorujące stan serca i płuc pacjenta cicho szemrały a poszarpane amplitudy wykresów dawały nadzieję na to, że życie trzyma się jeszcze księdza Antoniego mocno.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline  
Stary 16-03-2010, 11:19   #59
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Zabiegi trójki ludzi na łóżkiem nieprzytomnego księdza, przypominały jakiś szamański rytuał. Cała trójka na przemian gestykulowała, krzyczała i zadawała pytania, próbując wybudzić pogrążonego w śpiączce mężczyznę.
Ich starania podobnie jak szmańskie praktyki na niewiele się zdały. I nawet dziwna próba z kartką i zapisanym na niej słowem, zastosowana przez Konrada nie przyniosła oczekiwanego rezultatu.
Ksiądz Antoni był jedyną osobą na świecie, która mogła im wyjaśnić co zdarzyło się ostatniej nocy.
Wydarzenie to było na tyle niezwykłe i niepokojące, że nikt z obecnych w sali szpitala nie mógł przejść nad nim do porządku dziennego, czy o nim zapomnieć.
Dla Władysława najgorsza była świadomość, że ten "sen" może się powtórzyć, gdy tylko zamknie oczy. Bał się, że dziś w nocy znowu obudzi się pośród opustoszałych bloków, ubrany w szpitalny fartuch.

Władysław jeszcze parę minut temu, gdy jechał tutaj autobusem miał nadzieję, że spotkanie z księdzem przyniesie odpowiedź na dręczące go pytania. Niestety, życie po raz kolejny zaśmiało mu się szyderczo w twarz. Spojrzał na stojąca obok niego nastolatkę i Konrada, który w dłoni ciągle ściskał kartkę z zapisanym przed chwilą słowem.
"Tardemah"
To słowo nic mu nie mówiło, nawet nie wiedział z jakiego pochodzi języka. Jednak w dziwny sposób wryło mu się w pamięć.
- "Tardemah" - powtarzał w myślach - "Tardemah" Co to do cholery znaczy?
Spojrzał jeszcze raz na twarze stojących obok niego ludzi. Byli tak samo zawiedzeni i rozgoryczeni jak on. Liczyli, że tutaj dostaną odpowiedź na dręczące ich pytania.
Ksiądz Antoni nadal leżał nieprzytomny na szpitalnym łóżku. Jedynie poruszająca się rytmicznie klatka piersiowa i gałki oczne, świadczyło o tym, że wciąż żyje.
- Jego duch pewnie ciągle leży na wyschniętej trawie pośród tych obskurnych bloków - pomyślał Władysław patrząc na nieruchomą twarz księdza.

- Zaczekajcie tutaj pójdę po lekarza, może on nam pomoże - powiedział w końcu Władysław.
Wyszedł z sali i wrócił korytarzem do okienka informacji.
Pani Mariola widząc zbliżającego się Władka, spuściła wzrok i zaczęła udawać, że jest bardzo zajęta przeglądanie kartotek.
- Przepraszam panią - zaczął - Czy może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę lekarza który zajmuje się Antonim Grodeckim?
Kobieta z niechęcią odłożyła teczkę i mętnym spojrzeniem obrzuciła petenta.
- Słucham? - zapytała, jakby pytania które przed chwilą zadał Władysław przeleciał jej koło ucha.
- Pytałem, czy może mi pani powiedzieć, gdzie znajdę lekarza prowadzacego Antoniego Gordeckiego?
- Dzisiaj sobota i jest tylko lekarz dyżurny, doktor Wierzbicki.
- A jego gdzie go znajdę?
- Zapewne jest w gabinecie lekarskim - rzekła z przekąsem pani Mariola.
- Dziękuję pani. Do wiedzenia.
- Do widzenia.

Władysław z lekką obawą zapukał do drzwi gabinetu. Wyobrażał już sobie jakim wzrokiem przywita go lekarz dyżurny. Przeszywające, groźne spojrzenie mówiące wprost: "Kto mi śmie przeszkadzać?"
- Proszę - w odpowiedzi na swoje pukanie usłyszał miły męski głos.
Władek otworzył drzwi i ostrożnie wsunął głowę do środek.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
- Proszę wejść - zachęcił go młody lekarz - W czym mogę pomóc?
Doktor Wierzbicki okazał się dwudziestoparoletnim uśmiechniętym człowiekiem z gęstą czarną brodą i okrągłymi okularami z drucianych oprawkach.
Zaskoczony miłym przyjęciem, Władysław wszedł do gabinetu i usiadł na krześle.
- Panie doktorze, ja wiem że pan pełni tylko dyżur, ale muszę dowiedzieć się jak przedstawia się stan Antoniego Gordeckiego.
- Rozumiem, że to jeden z naszych pacjentów.
- Tak, oczywiście.
- Przejdźmy na jego salę, bo pan wybaczy ale nie pamiętam kart wszytskich pacjentów.
- Ksiądz Antoni bardzo mi w życiu pomógł. Bardzo się o niego martwię.
- Ksiądz Antoni. Teraz to wiem o kogo chodzi.

- A tobie co się stało? - spytał doktor, gdy wszedł do sali patrząc na przemoczoną do suchej nitki dziewczynę.
- Ewa się przewróciła - wyjaśnił lakonicznie Władysław.
Na szczęście doktor Wierzbicki nie drążył dalej tematu, tylko przeszedł do przedstawienia stanu księdza.
- Pan Władysław wyjaśnił mi, że jesteście państwo znajomymi księdza Antoniego. Spotkać takiego człowieka na swojej drodze, to prawdziwe szczęście. Tym bardziej jest mi przykro, że obecnie jest w takim stanie.
Władysław idąc korytarzem przestawił siebie i towarzyszące mu osoby jak znajomych księdza, którym pomógł on bardzo w naprostowaniu ścieżek życia. Nie minął się aż tak bardzo z prawdą. Przynajmniej w jego życiu ksiądz był kimś bardzo ważnym. Musiał jakoś wyjaśnić obecność całej grupy, a to był najłatwiejszy sposób.
- Niestety nie mogę udzielić państwu szczegółowych informacji na temat stanu zdrowia księdza Antoniego. Nie jestem jego lekarzem prowadzącym, pełnię tylko dzisiaj dyżur.
Z tego co wiem przyjęliśmy księdza około tygodnia temu. W chwili przyjazdu, był świadomy tylko na przemian bredził i krzyczał szamocząc się. Nie było z nim żadnego kontaktu. Podaliśmy mu leki uspokajające i położyliśmy na obserwację. Następnego dnia zapadł w śpiączkę. Na razie nie znamy przyczyny wystąpienia tego zaburzenia. Od tego czasu jego stan jest stabilny. Więcej informacji udzieli zapewne lekarz prowadzący, ale to dopiero w poniedziałek.
- A czy wie pan doktorze co wykrzykiwał ksiądz w chwili, gdy został przywieziony do szpitala? - zapytał Władek.
- To były jakieś modlitwy po łacinie, jednak czasami wykrzykiwał jakieś słowa których nikt nie znał. Tylko tyle wiem. Zdaje sobie sprawę, że moje odpowiedzi nie usatysfakcjonowały państwa, ale więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Musicie państwo uzbroić w cierpliwość.
- Rozumiem - odparł zamyślony Władek - A proszę mi jeszcze powiedzieć kiedy on się może przebudzić.
- Każda śpiączka jest dość specyficznym schorzeniem i medycyna w większości przypadków jest bezsilna. Musimy wszyscy uzbroić się w cierpliwość i mieć wiarę, że przebudzenie nastąpi szybko. Tym bardziej, że z tego co wiem to u księdza Antoniego nie wystąpił żaden uraz centralnego układu nerwowego. Nie mogę jednak podać żadnej daty przebudzenia, gdyż ten stan może potrwać równie dobrze jeszcze dzień jaki i kilka lat.
W takich przypadkach ważna jest obecność kogoś bliskiego. Dobrze jest mówić do śpiącej osoby i dawać jej do zrozumienia, że ktoś przy niej jest.
- To niewiele - powiedział ze smutkiem Władysław.
- Niestety, tylko to możemy zrobić. - odparł doktor - Ja już państwa pożegnam. Gdybym mógł jeszcze jakoś pomóc, to będę w gabinecie lekarskim. Do widzenia państwu.
- Do widzenia.

Po wyjściu doktora zapanowała na nieprzyjemna cisza. Słychać było tylko szum medycznych maszyn i równy oddech księdza Antoniego.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 17-03-2010, 19:58   #60
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Gdy w progu sali ukazała się sylwetka lekarza dyżurnego Ewka znów zaczęła się trząść jak osika.
Bezwiednie schowała się za plecami Konrada, struchlała spuściła głowę i nie obdarzyła doktora zdawkowym choćby spojrzeniem. Starała się co prawda przysłuchiwać rozmowie ale słowa zagłuszało bicie jej własnego serca. Strach po raz kolejny odbierał trzeźwość myślenia, zasysał jak bezmierny czarny vortex i spychał ją na skraj przepaści. Do punktu, gdzie nie ma już nic, tylko strach. Wstrzymała oddech i w odruchu paniki złapała dłoń Konrada. Wpiła paznokcie w jego skórę tak mocno, że aż się na nią obejrzał.

Miała wrażenie, że zaczęła ponownie oddychać dopiero wówczas, gdy mężczyzna w białym kitlu sobie poszedł. Nie starała się nawet ukrywać, że wraz z jego zniknięciem kamień spadł jej z serca. Z ulgą wypuściła haust powietrza i przetarła dłonią spocone czoło. Jedynie nad drżeniem nóg nadal nie mogła zapanować. Jak oparzona odtrąciła też dłoń Konrada zaskoczona, że w ogóle ośmieliła się go dotknąć. Usiadła na brzegu szpitalnego łóżka i przebierała w powietrzu patykowatymi nogami.
- Śpiączka... - szepnęła, bo tylko tyle wyłapała z wyjaśnień lekarza. - Ciekawe... Gdy zaśniemy znowu tam trafimy? Ja nie chcę tam wracać...

Coś w jej środku zaczęło się buntować, szamotać na samą myśl, że miałaby znów biegać bez celu po zaułkach tego szarego wymarłego blokowiska. Wracały odczucia, które towarzyszyły jej gdy śniła ten dziwaczny koszmar... O ile to w ogóle był sen? Może ktoś przerzucił ich dusze do innego wymiaru? Uwięził, niby w grze komputerowej, w której nie można przejść na wyższy poziom z powodu usterki. A ich usterką była jakaś niezgłębiona demoniczna istota.
- Dlaczego my? - zerwała się niespodziewanie z miejsca i prawie krzyknęła. - Powinniśmy się nad tym zastanowić. To nie może być zbieg okoliczności, musi być w tym jakaś logika, jakiś schemat. Czym sobie na to zasłużyliśmy? Coś musi nas łączyć. Nas i księdza Antoniego. Nie wierzę w przypadki...

Ewka zaczęła zataczać na środku sali kółka i myśleć na głos zupełnie ignorując obecność pozostałych pacjentów. Jeśli się przysłuchiwali to na pewno podczepili już jej etykietkę wariatki. I jeszcze ten nerwowy krok, obgryzanie paznokci i oglądania się co chwila za własne plecy... W sumie, wariatka jak się patrzy.

- Musimy coś postanowić. Możemy albo się rozstać tu i teraz i mieć nadzieję, że więcej się nie spotkamy a cała sprawa to tylko jakaś jednorazowa paranoja, albo... brniemy w to dalej. Ja bym proponowała iść na parafię. Ktoś musi wiedzieć co się księdzu Antoniemu przydarzyło. Powinniśmy szukać przyczyny. Dlaczego wpadł w śpiączkę, o czym bredził gdy zabierała go karetka, co zobaczył tamtej nocy? Może udałoby się odszukać sanitariusza pogotowia, który wówczas do niego przyjechał? No i bez wątpienia wypytać na parafii. Chyba każdy proboszcz ma jakąś gosposię? Trzeba zrobić wywiad, rozeznać się na ile to możliwe. Musiał zaistnieć jakiś katalizator, który rozpoczął spiralę zdarzeń, w których teraz uczestniczymy. Musi być jakieś źródło tego szaleństwa i powinniśmy się go doszukać.

Ewka podeszła do drzwi gotowa już się stąd wynosić. Przecież więcej w tym miejscu do zrobienia nie mieli a każda minuta tutaj spędzona była dla niej piekłem. Mordęgą, której nie zamierzała sobie bez potrzeby przedłużać.
Biblię księdza Antoniego wetknęła do kieszeni płaszcza. Nawet za specjalnie się z tym nie kryła.
- Któryś z was ma samochód? - obejrzała się ponaglająco na towarzyszy.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172