Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2010, 22:39   #84
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Zatęskniła już nad tym uczuciem wyostrzonych zmysłów gdy w pełni skoncentrowana na kolejnym pacjencie. Gdy wyszukując w myśli wiadomości sięgała po Moc by spojrzeć na sprawę szerzej i zabierała się do pracy. Więc gdy wróciło Era przyjęła je z pełnym zaskoczenia zadowoleniem.
Żywy organizm był czymś niezwykłym, niby przebadany na wskroś, a jednak wciąż pełen niewiadomych. Czasem ktoś wyniszczony tak dalece, że nie powinien trzymać się w całości żył podczas gdy inna osoba w znacznie lepszym stanie nagle po prostu gasła.
Kiedyś myślała, ze Moc pozwoli jej poznać odpowiedź czemu tak się dzieje. Tymczasem pomimo głębszego wglądu w fascynujący świat życia pulsującego w każdym oddechu i uderzeniu serca pojawiało się tylko więcej pytań niż odpowiedzi.
Czasami wola Mocy wydawał się Erze piękne innym razem szalone. Starała się zmienić na lepsze to co się jej nie podobało, a jeśli zmienić tego nie mogła akceptowała. Starała się wierzyć w wole Mocy. Postawa ta przypominała trochę miłość. Bezwarunkowe głębokie zaufanie że nie stanie przed wyzwaniem któremu wytężywszy wszystkie siły nie mogłaby sprostać. A gdy porywa ją coś strasznego na co ma niewielki wpływ to na pewno niesie z sobą coś istotnego dla jej dalszych losów. Coś dobrego co trzeba tylko dostrzec.
Bo świat ogólnie był jak mozaika rzeczy cudownych i okropnych, idealnie stopione sprzeczności mogła dostrzec we wszystkim. Można było koncentrować się na tych drugich pozwalając by wysysały z ciebie sił, lub myśleć o tych dobrych i czerpać z nich nadzieję.
Co było złe w wojnie? Nie wiedziała od czego właściwe miała zacząć. Chyba od spustoszenia tego fizycznego jakie widziała na przykład w pustej wiosce i duchowego które okazał jej Shivi, tak to było gorsze niż śmierć której też wokoło nie brakowało.
Co było dobre? Wiedza i doświadczenie które zbierała. Ostatnie dwa dni podczas których wytężała całą swoją wiedzę medyczną nauczyły ją więcej niż lata przy podręcznikach. Co jeszcze? Klony. Helio, Krayt, Dur, Duck „Słoneczko” i inni których wyławiała z tłumu cyferek czasem irytujący czasem ujmujący byli kimś kogo stanowczo warto było poznać. Lubiła ich pomimo tego, że fakt ten musiał wprawiać połowę jej przodków w stan istnej apopleksji.
Czy było jeszcze coś dobrego? Nie, było coś wspaniałego. Tamir.
O nim właśnie myślała gdy wychodząc z sali operacyjnej wrzucała brudny od krwi fartuch do kosza na pranie. Podczas pracy jej myśli krążyły jedynie wokół pacjenta, był to mechanizm którego nauczyła się już dawno. Odsunąć na bok wszystko poza bieżącym zadaniem, rana jaką miała przed sobą. Jednak gdy bieżący problem znikał myśli znów wędrowały swobodnie i poleciały natychmiast w stronę Zabraka a wraz z nimi uniosły się kąciki ust dziewczyny.
Żałowała, że nie zna go lepiej, owszem był Jedi co dawało jej pewne pojęcie o tym jak dorastał jednak wiele jego cech i zachowań wciąż było dla Ery zagadką.
Tak jak wszytko co lubiła zdawał się łączyć w sobie sprzeczności. Z jednej strony wiedziała, ze studiował Teras Kasi styl walki który kojarzył jej się z brutalnością, z drugiej gdy mówił o chęci wzięcia padawana wykazywał się łagodnością. Podczaskich ostatniej rozmowy wydawał się silny, pewny tego co mówił, tego co rodziło się między nimi, jednocześnie doskonale pamiętała to jak kruchy był gdy mówił o stracie swojego batalionu. A przecież było to dopiero pierwsze wrażenie. Co przyniesie dalsze zgłębianie zagadnienia.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że od dłuższej chwili wpatruje się z głupim uśmiechem w mokre od krwi ubranie. Pokręciła głowa pakując strój do kosza na brudy.
Jeśli będziesz się szczerzyć jak idiotka za każdym razem gdy na niego spojrzysz albo o nim pomyślisz ktoś się szybko zorientuje wiesz? Upomniała się w myśli. A jeśli to bezie Jedi zapewne nie omieszka wcisnąć do waszego układu swoich trzech groszy. A to było nie pożądane zwłaszcza teraz gdy wszystko pomiędzy nimi było jak świeży, jasny błysk, nowo narodzone zwierzątko chwiejnie stające na nogach.
Musiała lepiej panować nad myślami póki w okolicy byli Jedi, potem gdy zostaną tylko klony będzie znacznie prościej. Dla uzyskania prywatności wystarczy zamknąć drzwi, no chyba, ze w okolicy napatoczy się Krayt jemu akurat zamek może zupełnie nie przeszkadzać.
Pogrążona w myślach ruszyła do skrzydła dla lżej rannych. Być może Tamir jeszcze nie spał i miał ochotę na towarzystwo.
Gdy przechodziła naprzeciw dziedzińca jej uwagę zwrócił ruch i kanonierka. Az przystanęła przyglądając się zbiegowisku.
Wyglądało na to, że Jared dostał ambitniejsze zadanie niż skręcanie wieżyczek przeciwlotniczych. Dobrze, niech Mistrz Kota korzysta z jego zapału póki chłopak takowy jeszcze ma.
Gdy tak patrzyła na cienie przy kanonierce dotarło do niej że wszyscy Jedi w grupie dostają zadania bojowe poza nią samą. Nawet padawnka mistrza Glaivego walczyła podczas gdy Era miała łatać klony. Owszem było to to na czym się znała i musiała przyznać, że odkąd miała sprzęt i pomoc całkiem dobrze się z tym czuła. Jednak tutaj jej obecność nie miała żadnego strategicznego znaczenia. Mogła więcej niż klon-chirurg ale nie na tyle by stanowić jakiś czynnik wpływający na samą kampanię, w końcu niewielu leczonych przez nią klonów wróci na front. Podczas gdy wszyscy inni mieli los bitwy w swoich rekach ona chowała się za swoim kitlem, a przecież nie sadziła by miała sobie gorzej poradzić niż padawan, w końcu nie dostała tytułu rycerza za piękne oczy.
Źle ci tutaj dziewczyno? Nie? To łaskawie trzaśnij swoją głupią ambicję w łeb zanim wykraczesz coś czego za nic byś nie chciała. Tu robisz to do czego jesteś stworzona a że niewiele to tak naprawdę dla losów bitwy znaczy. Cóż wszystko coś znaczy. Upomniała siebie samą.
Jakby w odpowiedzi na jej rozterki poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach, tak jakby czyjeś spojrzenie wędrowało jej po plecach. Odwróciła się powoli tylko po to by zobaczyć wąsatego jegomościa z mieczem świetlnym przy pasie.
Kolejny Jedi w jej wiosce. Słowo daje oni chyba pączkują kiedy nie patrzę. Ilu ich tu już jest? Przynajmniej połowa tych jacy znajdują się na Elom. Gdyby separatyści wiedzieli spuściliby nam na łby jakąś uroczą bombę i ogłosili święto. Pomyślała.
- Spokojnie, ja ci nie zrobię krzywdy – powiedział nieznajomy z uśmiechem. - Widzę, że zainteresowała cię szykowana wyprawa – Ruchem głowy wskazał na startująca właśnie kanonierkę. - Oby osiągnęli swój cel i niech Moc będzie z nimi.
- A jaki to jest właściwe cel mistrzu...? – spytała odpychając z głowy ślady nieprzyjemnych myśli.
- Jafer Torles – Przedstawił się równie łagodnym tonem jakim przemawiał wcześniej. - Ruszyli na poszukiwania zaginionego Jedi. Nazywał się bodajże Kasar Oturos.
- Kastar Induro – Sama nie wiedziała co te słowa miały znaczyć, czy były wyrazem niedowierzania czy też pytaniem.
Kastar którego pamiętała jako niepewnego ale życzliwego chłopaka ze świątyni, ten sam którego płonące szczątki widziała o świecie jak spadały z nieba. Czy mógł przeżyć? Nie miała pojęcia jak skoro oberwał prosto w kokpit. Gdyby to była prawda to by było wspaniałe... Pomyślała czując narastające podekscytowanie które jednak niemal natychmiast zmąciła nutka winy. - ...i oznaczało, że zostawiłaś go najpewniej rannego za linia wroga.
Myśl nie miała jednak czasu się na dobre zagnieździć w umyśle Ery gdy pojawił się klon.
- Pani komandor – Dur zasalutował, zaczynała się powoli czuć przez ten zwyczaj osaczana. - Właśnie otrzymaliśmy wiadomość, że zbliża się do nas transport rannych. Pięć kanonierek.
- A więc się zaczęło – westchnęła. - Zbieraj zespół. Niech chirurdzy stawią się na bloku mam nadzieję że ekipa obsługująca komory do klonowania i magazyny z krwią już się urządziła bo będą mieli robotę. Ja zostanę na początku z zespołem sekcyjnym, potem dołączę do tych na bloku. – odetchnęła wpatrując się we wciąż ciemne niebo. - Według mnie jesteśmy gotowi, okaże się czy miałam rację. – odwróciła się do stojącego obok Jedi. - Mistrz wybaczy praca wzywa.
Oj tak wzywała i to nie byle jaka.
Już kwadrans potem przekonała się że obszerny hol był jednak dobrym pomysłem gdy zaroił się od biegających z noszami sanitariuszy. Tym razem zabawa zaczęła się na poważnie, choć nie wszyscy przywiezieni pacjenci byli w stanie krytycznym żaden nie stał o własnych silach. Tym razem nie marnowano miejsca na jak to kapitan chirurgów określał „hipochondryków”.
Ofensywa ruszyła a wraz z nią hurtowa dostawa rannych.
Nim Era odegnała obawy by pogrążyć się w pracy jak w transie pomyślała jeszcze, że to będzie długi, wyczerpujący i krwawy dzień.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 21-02-2010 o 22:42.
Lirymoor jest offline