Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2010, 15:20   #118
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Człowiek konający z pragnienia przeżywa straszne katusze. Przekonał się o tym kiedyś, podczas podróży do Pieczery, kiedy to wędrujący komunik napotkał schwytanego okolicznego zbója, niejakiego Madieja. Schwytany zbrodzień z rozkazu wojwodina Kunakina, gosudarskiego namiestnika tej okolicy, skazany na śmierć głodową czekał końca zawieszony trzy łokcie nad ziemią w żelaznej klatce przy tym samym dukcie na którym zbójował. Nie zmarł z głodu jak chciał wyrok gosudarskiego ukazu. Czy to przez niedbałość oprawcy, co nie zadbał o należyte poinstruowanie strażników, czy z okrucieństwa ich samych zbój nie dostawał wody i nim zdążył zgodnie z prawem zdechnąć z głodu, sczezł z pragnienia. Tak czy owak śmierć miał straszną. Skądinąd sprawiedliwą, ale straszną.

Jaczemir nie umierał, choć pewnie tak mu się zdawało. Stan, w jakim się znajdował znał bardzo dobrze. Ból członków, mdłości, zaćmienie umysłu i uczucie suchości. Delirium. Zbyt wiele razy go doświadczał, by nie rozpoznać objawów i chyba niedostatecznie wiele, by przywyknąć. Jeśli w ogóle istniał jaki sposób na przywyknięcie...on go, mimo wieloletniej praktyki pijanicy nie znał. Znał jedynie kilka przydatnych metod leczenia kaca. Oczywiście w jego przypadku najlepszą metodą było szybko od nowa się upić, bo jak mawiał stary najemnik Gwynnfryd klina klinem trza traktować. Tyle, że nie zawsze było czym, a często nie było za co się takim sposobem kurować. Tak i dziś zdychając od kaca Jaczemir zmuszony był ratować się naturalnym, ludowym sposobem. Na kobyle mleko widoków nie było. W stajniach co prawda znalazło się kilka klaczy, ale żadna źrebna. Stajnie odpadały. Ratunku należało szukać w zamkowych spiżarniach. Kiedy z trudem dokuśtykał do kuchni miał już upchane po kieszeniach pnącza rumianku i rozmarynu, jakie zdobył w ogródku przez który mu wypadła droga. Ołowniku nie znalazł, ale i tak nie łudził się, że tam będzie. Wizyta w zamkowym sadziku jednak bardzo się opłaciła, bo w pozostawionym ceberku przez noc uzbierało się sporo deszczówki, a on, słaby jak dziecko już po opuszczeniu izby zrezygnował z prób uciągnięcia wody ze studni. Woda ugasiła pragnienie. Działała kojąco na ciało, ale nie na drżenie rąk i ten okropny obłąk ściskający głowę. W kuchni wyprosił trochę miodu, ziarna pszenicy i lnu, migdały i orzechy. Nie mówił po co, lecz wystarczyło spojrzenia, by ta zacna kobicina, niech jej Bogi błogosławią, poczęstowała go piwną polewką, a nawet zapewniła, że znajdzie się co nieco jadła, gdyby głód poczuł. Wdzięczny odwzajemnił się poradą, jak się pozbyć kurzajki, co szpeciła jej oblicze i pokrzepiony, z kawałkiem sera, osełką sadła i pajdą razowca za pazuchą wrócił do ogródka. Póki co nie mógł jeść, ale wiedział, że głód przyjdzie. Należało więc zawczasu nazbierać ślimaków.

Ślimaki smakowały. Jak zawsze. Może nawet lepiej, bo przyrządzone na sadle, dostępnych ziołach i oprószone serem. Leżąc na sienniku i bekając z zadowolenia Jaczemir wrócił pamięcią do wczorajszego dnia. Uczta i rewelacje, jakie usłyszał. Postanowił rozejrzeć się nieco po zamku, jeśli opowieść o mścicielu, krórą miał napisać, by zaskarbić sobie względy zgromadzonych na zamku artystów miała być warta jego pióra. Trzeba było wiedzieć co nieco o labiryncie zamkowych korytarzy, które miał przemierzać jego bohater w poszukiwaniu zemsty. A do tego doszła ciekawość. Choć obawiał się tego, chciał spojrzeć w oczy swemu niedoszłemu mordercy. Poczuć to, co pchać miało jego bohatera w gniazdo węży. Ową irracjonalną siłę, która każe mścicielowi samotnie wejść w mury zamczyska, pomiędzy straże, by zadać śmierć arcyżmijowi.

Spacer po galeriach dał nieco wiedzy o samej bryle warowni, a także obyczajach służby i straży. Mały ten garnizon w niczym nie odbiegał obyczajnością od większości podobnych, prowincjonalnych placówek. Wiało nudą i rutyną. Spodziewanych jęków czy szlochów dobiegających z zamkowych kazamat nie usłyszał. Za to zza drzwi jednej z komnat, na straży której stał żołnierz o twarzy bez wyrazu dosłyszał jęki, ale o zupełnie odmiennym, niż się spodziewał charakterze. He, he, zabawia się stary Voutrin - pomyślał Jaczemir. Artystów - ani Daree, ani Lisolette nie spotkał. Może byli zajęci pracą? Albo leczyli się gdzie w zaciszu ze skutków uczty?

Po powrocie z zamkowej wycieczki pokrzepiony świeżym powietrzem, z gotową koncepcją dzieła zabrał się do przelewania jej na papier. Z reguły nie miał problemów z obleczeniem idei w słowa, dziś jednak czegoś brakowało. Pisanie szło jak po grudzie. Pióro mozolnie kreśliło na papierze znaki, ale myśl mimo woli umykała ku wspomnieniu...pucharu. I jego zawartości.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 22-02-2010 o 15:26.
Bogdan jest offline