Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2010, 15:56   #119
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Na drugi dzień po burzy zapanowała nagła cisza, zdawało się że nawet Reikwald przestał szumieć swoją odwieczną melodię. Imperialne proporce zwisały smętnie z żerdzi. W absolutnym bezruchu mas powietrza wszystko zdawało się być jakieś takie lekkie, a ranek był świeży i rześki jak to dawno nie bywało. Odległe trele ptactwa budziły delikatnie gości, dopóki gdzieś koło południa znów na głównym dziedzińcu nie zapanowało owo skrzeczące stado, z wyraźnym zadowoleniem rozsiadając się na wszystkich chyba wysokich punktach zamczyska. Tymczasem w jego murach po późnej kolacji budzono się też późno. Jaczemir jeszcze później. Właściwie koło południa dopiero.

Arwid, jak to coraz częściej mu się to ostatnio zdarzało, obudził się natomiast bardzo wcześnie. Starość... Leżąc długo w łożu, rozmyślał, wpatrzony w malowidła na suficie. Pochwalał siebie za przezorność, gdy wczoraj jadł umiarkowanie - dziś czuł się znakomicie. Gdy zaniedbywał dobrych przyzwyczajeń, stary żołądek odpowiadał zwykle rankiem seriami bolesnych skurczów. Dziś brzuch nie bolał, poruszał się miarowo, gdy starzec oddychał. Ciału nie w smak było podrywanie się, najchętniej pozostałoby gnuśnie w pościelach...Jeszcze parę lat temu zawsze zrywałem się zaraz po wybudzeniu, nie mogąc usiedzieć na miejscu...- pomyślał Daree - ...teraz muszę zmuszać się do wygrzebania z łoża...- Ta myśl nieco go zirytowała. Powziął zdecydowane postanowienie i zerwał się energicznie.
Ból był krótki, ale bardzo intensywny... Ukłucie w sercu na moment pozbawiło go tchu i osunął się na plecy. Lutfryd, który czekał już ze śniadaniem, podskoczył wystraszony. Huk uderzających o podłogi naczyń poniósł się aż na korytarze...
- Mistrzu...!
- Nic to, nic...- wycharczał Arwid, łapiąc oddech i siadając powoli na brzegu łóżka - Ukłucie jeno...
- Mistrzu...- Lutrfyd ni to zajęczał, ni to gromił surowym tonem - Nie forsuj się, przecież pamiętasz, co mówili felczerzy...
- Odsuń się...- Daree już chwytał swoją laskę, ale druga dłoń wciąż trzymał na klatce piersiowej - Nic mi nie jest, powiedziałem.

Uczeń popatrzył jeszcze podejrzliwie, a potem otworzył okiennice, by wpuścić świeżego porannego powietrza. Po burzy było zaiste wyborne, gdy tylko Mistrz zaczerpnął go w płuca, postanowił podejść do okna. Wycinek nieba nad murami był jeszcze malowany w piękne barwy świtu. Było pusto i cicho, ale po chwili ucho wyłowiło powolne kląskanie końskich kopyt na bruku. Arwid patrzył, jak w otwartej bramie zamkowej znika niewielki orszak dwóch konnych strażników, eskortujących powóz. Powóz sprawiał wrażenie tego samego, którym wcześniej przywieziono do zamczyska jego samego, w towarzystwie ucznia. Teraz, w otwartej bocznej okiennicy karocy Daree widział, na ile jego stary wzrok pozwalał mu dostrzec coś z takiej odległości, kobiece popiersie połyskujące zielenią szaty i znajomym dobrze kolorem włosów...
- Aravia...- szepnął do siebie, ale orszak zniknął już w bramie, pozostawiając obraz sennego, pustego jeszcze dziedzińca. Pierś starca chwytała łapczywie chłodne, ale orzeźwiające powietrze.
- Coś mówiłeś, Mistrzu? Wołali, że kąpiel stoi gotowa...


Goście byli już na nogach. Po porannych toaletach i obfitym jak zwykle śniadaniu, które w przypadku kislevczyka wróciło szybko tam skąd przybyło, okazało się, że na wszystkich gości czekają listy. Służba rozniosła je mniej więcej w jednym czasie, na specjalnych pozłacanych talerzach leżały złożone wpół pergaminy noszące lak z odciskiem znaku urzędu cesarskiego.

- Drodzy Goście! - Daree, grzejący jak co dzień przed kominkiem swe stare kości, przebiegał oczyma po starannym piśmie - Zechciejcie wybaczyć formę, ale sytuacja zmusiła mnie do nagłego działania, a was nie chcąc budzić - listy zasyłam by sprawy pewne nie pozostawić nierozwiązanymi. Pierwsza wiadomość, jaką jestem winien, to ostateczna decyzja Pani Aravii - otóż dziś tuż przed świtem dała mi swoją odpowiedź: zaistniałe zdarzenia nie pozwalają Jej kontynuować rozpoczętej pracy. Nie zdecydowała się pożegnać Was osobiście, z powodów Jej znanych, a dziś przy wschodzącym słońcu wyjechała z zamku, kończąc niestety swój udział w wiadomym projekcie. Oczywiście pozostaje zobowiązana do zachowania tajemnicy we wszelkich aspektach naszej pracy. Na pożegnanie pozostawiła portret przedstawiający Jej osobę, który pozwoliłem sobie powiesić wśród innych zbiorów w naszej sali spotkań, gdzie odtąd będzie można wspomnieć Jej osobę patrząc na podobiznę...-

Liselotte siedziała właśnie w sali spotkań, ostatnio w szczególny sposób polubiła przebywanie w tym miejscu... Przepych tej komnaty od jakiegoś już czasu oddziaływał dodatnio na jej pewność siebie, coraz częściej z aprobatą oglądała swoje odbicia w pięknych lustrach, często pisała właśnie tutaj, nie w swojej komnacie. Tak jak i dziś, gdy odziawszy się w strojną szatę usiadła w wielkiej, pustej od ludzi, ale pełnej od gustownych przedmiotów przestrzeni, z piórem w smukłej dłoni...Teraz zapiski odłożone leżały na stole, a ona czytała dopiero co otrzymany list. Przerwała na moment, przyjrzawszy się raz jeszcze nowemu obrazowi w sali, przedstawiającemu znajomą kobietę w sukni na tle leśnego pejzażu...Pomyślała o Aravii, przemierzającej teraz pewnie mroczne ostępy Reikwaldu, dużo mniej baśniowe niż te oddane przez malarza. Oczy dziewczyny znów wróciły do pergaminu...

- Was proszę o spokojną kontynuację prac, według naszych ostatnich ustaleń, które nie ulegają w obecnej sytuacji żadnym zmianom. Co do powziętej próby, o której rozprawialiśmy przy wczorajszej kolacji - bardzo proszę o to, by rzeczy działy się dalej, gdy powrócę, odbędziemy rozmowę po której poweźmiemy tę ważną decyzję.
Właśnie, powrócę. Bowiem druga wiadomość jest taka, że niestety dopiero po wyjeździe Aravii okazały się pewne wieści wskazujące na to, że ni mniej ni więcej tylko to właśnie Jej w drodze grozi największe, śmiertelne nawet niebezpieczeństwo. List nie jest odpowiednim by o tym szczegółowo prawić, powiem tylko że wiele wskazuje na to, że aktywność banitów poza zamkiem w głównej mierze była spowodowana obecnością Aravii w tym miejscu. Mimo wszystko wieść ta nie jest ostatecznie pewna, a na zewnątrz wciąż niebezpiecznie, więc upraszam o rozwagę oraz szczególne dbanie o swoje bezpieczeństwo. Jak zwykle, na miejscu zostaje kapitan Schwarzenberger, na którym możecie polegać.

Pisanie szło Jaczemirowi jak po grudzie. Kreślił zdanie za zdaniem, ale ponad natchnienie niestety wybijało się pragnienie. Wypił już wszystko co było, a o winie bał się pomyśleć. Wtedy jego myśl pobiegła ku wielkiemu cebrzykowi, który stał w stajni, zawsze z czystą, chłodną wodą...
Niedługo potem Jaczemir trzymał już głowę w wiadrze. Chłodna, prawie czysta woda dawała niesamowite ukojenie, do tego nie mógł się powstrzymać by nie pozwolić wyschniętemu gardłu przełykać raz za razem hausty, które smakowały wprost jak pokarm bogów. Zdało mu się nagle, że znów słyszy podwodne głosy, zamarł i zaskoczony wyszarpnął głowę z cebra, rozchlapując wodę dookoła niczym statek morski targany przez głębinowego potwora.
-.......kaliśmy wszędzie...- bełkot zamienił się w normalną mowę, z ust służącej, która stała przed nim z błyszczącym talerzem, na którym tkwił jakiś pergamin z pieczęcią - Dopiero mi poradzili, by pójść do stajni...Czy śniadanie nie smakowało...? Mam list...
Nie czekając na dalsze słowa Jaczemir z trudem podniósł się na nogi, co spowodowało uderzenie gorąca i zimna jednocześnie, a potem drżącą dłonią chwycił pergamin.
- Spasiba...- wycharczał. Woda lała się ciurkiem z włosów.
Służka z dziwną miną opuściła stajnię. Uchylił wrota, by wpuścić nieco południowego światła i otworzył list. Kislevczyk z narastającym bólem głowy zaczął biec oczyma po literach. Było ciężko, bardzo ciężko. Postanowił na razie odczytać ostatnie zdania, a potem dopiero, gdy głowa odpocznie, wrócić do całej treści i przestudiować całość jeszcze raz. Spuchnięte od alkoholu oczy powędrowały na dół stronicy.

- Przeto zmuszony jestem wyruszyć co koń wyskoczy z zaufanymi ludźmi śladem Pani Aravii, co też właśnie czynię, by od możliwej groźnej napaści ją ustrzec, zanim dotrze Ona w cywilizowane miejsca i przestrogę ważną Jej ostawić. Wybaczcie, lecz chodzić tu może o Jej życie. Może nie jest jeszcze za późno... Postaram się powrócić jak najrychlej, lecz nie potrafię rzec ile czasu dokładnie ujdzie na tym zadaniu. Oby natchnienie było z Wami, pracujcie w spokoju, pozostańcie w dobrym zdrowiu i strońcie od rzeczy nierozważnych.
Jeszcze jedno. Upraszam bezwględnie wszystkich, którzy dostaną taki list, o wrzucenie go w ogień niezwłocznie po przeczytaniu. Wszystko, co w nim zawieram, jest rzeczą która w żadne inne ręce dostać się nie może, bo wskazuje być może wrogim siłom na naszą pracę, która musi pozostać tajemnicą...

Z wyrazami szacunku,

V.

 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline