Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2010, 18:21   #87
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Burza szalała w najlepsze. Szaleńcze podmuchy wiatru raz po raz uderzały w strażnicę. Znad rzeki słychać było jak łódź, którą podróżowali trzeszczy i jęczy pod naporem wiatru i fal. Deszcz nieustannie tłukł o błony w oknach i dachówki budynku. Do tego wszystkiego dołączyły pioruny i ogłuszające grzmoty, z hukiem przetaczające się po niebie.

Warta bretończyka minęła spokojnie. Nie sprawdziły się jego obawy, co do nienaturalnej przyczyny tej burzy. O wyznaczonej porze obudził Barglina i życząc mu miłego czuwania, sam udał się na spoczynek. Zrzucił z siebie podniszczone szmaty, którymi stało się jego ubranie, owinął się szczelnie kocem i jak to ostatnimi czasy bywało, zasnął niemal momentalnie. Śnił mu się klasztor. Ten, w którym spędził dzieciństwo. Znów czuł zapach cebuli i czosnku w kuchni, w której zazwyczaj szorował gary albo zmywał podłogę. Przechadzał się po klasztornym dziedzińcu, pośród odzianych w szare habity mnichów. Spędzał czas na pieleniu klasztornego ogrodu i zbieraniu jabłek na jabłecznik, specjalność klasztoru, w sadzie. Wszystko było jak dawniej. Poza jednym. Nie było Jacena. Blaise był sam. Był jedynym, tak młodym akolitą w bretońskim klasztorze. Sam wymykał się na wędrówki po okolicy, sam wspinał się na wieżę i oglądał z góry dolinę. I sam w kółko dostawał cięgi za swoje wybryki.

Właśnie wchodził do jaskini, jaką odkrył pośród skał gdy poczuł odór. Odwrócił się aby spytać Jacena, czy i on czuje ohydny zapach, jednak przyjaciela tam nie było. Przestraszył się ale ciekawość była silniejsza. Najwidoczniej Jacen zamarudził na zewnątrz. Coś kapało ze stropu. Kolejny krok i wdepnął w śliską kałużę. Kropla z sufitu spadła mu na głowę i powoli spłynęła po nosie na wargi. Mimowolnie się oblizał. To nie była woda, substancja była ciepła i miała słodkawy, metaliczny smak... Otarł twarz. Spojrzał na rękę. W świetle wpadającym z zewnątrz zrozumiał co kapało ze stropu. Krew! Popatrzył pod nogi. Wszędzie krew. Spływała ze ścian, kapała ze stropu, płynęła strumieniem całą szerokością korytarza. Krzyknął i zawrócił do wyjścia. Przebiegł kilka kroków i zatrzymał się gwałtownie. W zielonkawej poświacie jaka spowijała wejście do groty, dostrzegł sylwetkę mężczyzny. Wyglądał znajomo. Blaise zatrzymał się i przyglądnął. Rozpoznał go. To był Jacen. Ale jakiś inny. Starszy.
- Jacen, to ty? - zapytał Blaise drżącym głosem. Mężczyzna poruszył się. Zachrzęściła kolczuga, wojownik wyciągnął miecz.
- Dołącz do mnie - jęknęła zjawa i zrobiła krok w stronę sparaliżowanego strachem, Blaise’a. Dopiero teraz chłopak dostrzegł, że Jacen jest cały zakrwawiony, a na jego piersi widnieje wielka, głęboka rana. - Jesteś winien...

Odwrócił się i pędem rzucił do ucieczki, tym razem wgłąb jaskini. Krew lała się na niego ze wszystkich stron. Już po chwili był cały w czerwieni. Czuł że słabnie, jednak nie odwracał się. Za sobą słyszał dzikie ryki i tupot wielu par nóg. Najwidoczniej do Jacena dołączyli inni. W końcu stało się to co się musiało stać. Przed nim była już tylko ściana. Zatrzymał się zdyszany i odwrócił. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. W jego kierunku szedł korowód postaci. Martwy Jacen z dziurą w piersi. Powłóczący nogami, z ropiejącymi wrzodami na całym ciele, Karl. Akolita Sigmara z wypalonym znamieniem boga Chaosu na piersi. Wielki ork z urżniętą głową, którą niósł pod pachą. Głowa nie była jednak orcza, należała do ojca Blaise’a, Eugene Hugona. I na końcu Eloise. W białej, powłóczystej szacie. Całej we krwi. Potwornie blada, jej puste oczodoły patrzą na Blaise’a.
- Zawiodłeś mnie - mówi Eloise. - Dołącz do nas...

Wszyscy zanoszą się opętańczym śmiechem. Ich ciała drgają i zaczynają się rozpadać. Blaise obudził się zlany potem...

***

Burza minęła. Rankiem okazało się, że ciała ich towarzyszy, pozostawione na zewnątrz, zniknęły. Czy zostały zabrane czy też odeszły o własnych siłach, spaczone magią Chaosu, pozostawało zagadką. Ślady, prowadzące od miejsca ich spoczynku, urywały się w lesie. Cóż było począć, zapakowali się na łódź i w asyście szeptanych przez Hugo i Larsa modlitw do wszystkich możliwych bogów, odpłynęli w dół rzeki. Cisza i spokój podróży sprzyjały rekonwalescencji. Rany, jakie Blaise otrzymał w ostatnim czasie goiły się. Odzyskiwał także nadwątlone przez szaleńczą podróż, siły. Trzy dni podróży rzeką minęły na sielance i błogim wylegiwaniu się na pokładzie. Do czasu gdy niespodziewanie na rzece pojawiły się dwa patrolowce.

Na pokładzie zapanowała panika, wywołana przez flisaków. W pośpiechu wyrzucali oni za burty przewożony towar, który jak sami stwierdzili „uratowali przed zagrabieniem”. Blaise przyglądał się pospiesznym ruchom flisaków z nieukrywanym rozbawieniem. Przecież wystarczyłoby jedno jego słowo skierowane do dowódcy patrolu, a ci szubrawcy zawiśliby na przybrzeżnym drzewie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powiedzieć strażnikom o niecnym procederze, jakim parali się dwaj mężczyźni, jednak doszedł do wniosku, że użyczając im miejsca na łodzi, zaskarbili sobie wdzięczność. Dwie łodzie podpłynęły na tyle blisko, że słychać już było co wykrzykuje dowódca. Rudowąsy knecht rekwirował łódź dla wojska, a swoją decyzję popierał kilkunastoma kuszami swoich ludzi, wymierzonymi we wszystkich na pokładzie. Oczywiście nikt nie miał zamiaru protestować, potulnie opuścili statek i w dalszą drogę, do Fortu Denkh ruszyli pieszo.

***

Twierdza sprawiała solidne wrażenie. To wrażenie potęgowała praca wrząca na murach i wokół nich. Murarze i stolarze uwijali się jak w ukropie, wzmacniając fortyfikacje. Poniżej twierdzy, w dolinie ulokowało się niewielkie miasteczko, które teraz, w tych trudnych czasach, przeżywało prawdziwe oblężenie. Uchodźcy, żołnierze, czujący dobrą passę kupcy i wszelkiej maści szubrawcy ściągali do osady ze wszystkich stron. Obok solidnych murowanych i drewnianych budynków, wyrosły sklecone z byle czego szałasy i baraki, różnokolorowe namioty i lepianki. Kupcy, handlarze i domokrążcy na każdym wolnym skrawku porozstawiali swoje kramy, stoiska i ławki. Zewsząd słychać było gwar, krzyki i nawoływania. Totalnego rozgardiaszu dopełniały biegające luzem kury, świnie, psy i umorusane dzieciaki.

- Dajcie mi ten dokument, znaleziony przy gońcu - powiedział do swoich towarzyszy, zanim się rozstali. - Przedstawię go panu tych ziem i zaklnę go aby podjął stosowne kroki, w celu ochrony swych poddanych. Bez urazy ale wydaje mi się, że jestem najodpowiedniejszą osobą w tym towarzystwie, która może załatwić tą sprawę. Na Kielich! Możecie na mnie liczyć.

***

Blaise przed wyruszeniem w miasto, sprawdził stan swojego trzosa. Nie miał jakiejś oszałamiającej sumy, uzbierało się tego kilkanaście koron, ale na to co planował powinno wystarczyć. Pierwsze co zrobił, to odnalazł wyglądający na przyzwoity lokal, w którym postanowił się zatrzymać. Przybytek nosił mało oryginalne miano „Pod Byczą Głową”. Blaise wszedł dumnie do środka, jak przystało na zagranicznego rycerza. Nieco kontrastowało to z jego wyglądem. Był umorusany i w zniszczonym, pochlapanym krwią i błotem ubraniu.

- Jestem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort. Szlachetny rycerz z odległej Bretonii - oznajmił głośno karczmarzowi, po tym jak przeszedł całą długość głównej sali, pod bacznymi spojrzeniami wszystkich obecnych. - Szukam miejsca aby się zatrzymać w waszej mieścinie.
- Witajcie, szlachetny panie - na otyłej twarzy karczmarza pojawił się kpiący uśmiech. - Przykro mi oznajmić ale pokoi wolnych nie mam. Wybaczcie szczerość ale szczególnie dla takich, którzy nie wyglądają na posiadaczy pieniędzy.
- Jak śmiesz, chmyzie? - Blaise aż poczerwieniał na twarzy ze złości. - Sugerujesz, że ja, bretoński szlachcic jestem jakimś gołodupcem? Oceniasz mnie po mym wyglądzie, a do pustego łba ci nie przyszło, że to efekt wielu bojów i niewywczasów, których doświadczyłem, stając w obronie takich jak ty!

Ludzie zgromadzeni w gospodzie, z zaciekawieniem przyglądali się awanturze. Rycerz wysupłał z sakiewki trzy monety i cisnął nimi w skulonego teraz za szynkwasem karczmarza. Pieniądze odbiły się od pulchnego ciała i potoczyły po podłodze. Karczarz rzucił się na ziemię i zaczął je łapać.

- Ale znaj pański gest! Oto trzy złote korony. Za nią przysposobisz mi izbę na kilka nocy, przygotujesz gorącą kąpiel i zapewnisz strawę, na czas mego pobytu. A jak teraz powiesz, że to mało i czasy trudne nastały, to cię każę zawlec do cechu i wybatożyć za spekulanctwo! Jasne? - szynkarza zatkało. Nie ośmielił się otworzyć ust, tylko kiwnął kilkakrotnie głową na znak, że zrozumiał i pomknął wypełniać zlecenia dane mu przez bretończyka. Ten, z uniesioną głową i wysuniętym podbródkiem, zlustrował pomieszczenie. Wszyscy pospuszczali wzrok i wrócili do swoich zajęć.

***

Zabezpieczywszy się pod względem zakwaterowania, Blaise poszedł dokonać zakupów nowego ubioru. Nie godziło się iść na zamek w łachmanach, które miał na sobie. Jedyne co nadawało się do dalszego użytku, to buty. Solidne, wykonane z turzej skóry, z mosiężnymi sprzączkami i ostrogami.

Długo przechadzał się między kramami z odzieżą, aż w końcu nabył wszystko za czym przyszedł w rozmiarach i barwach o jakie mu chodziło. Nabył grube, wełniane pończochy, farbowane w zielono-białe pasy. Skórzany, ozdobny kubrak, sięgający połowy uda, ozdobiony roślinnym haftem z czarnej nici. Nową, lnianą koszulę z wiązanymi rękawami i czarny, filcowy kapelusz z obszytym białymi muszelkami, rondem.

***

Zaopatrzony w nowe ubrania, umyty i ogolony, ruszył na zamek. Niemalże czuł zazdrosne spojrzenia mijanych mieszczan i żołnierzy oraz rozpalony wzrok dziewek. Jego wzrok nie pozostawał dłużny. Rzucał wyzywające spojrzenia mężczyznom, a jego dłoń wędrowała do rękojeści zawieszonego przy pasie, miecza. Gdy jego oczy spoczywały na co zacniejszych, kobiecych kształtach, szczerzył zęby. Jednak momentalnie przywoływał się do porządku, przypominając sobie dlaczego i dla kogo tu się znalazł. Tam, w Bretoni czekała na niego Eloisa. Jego ukochana. Nie godziło się postępować w ten sposób. Odwracał wzrok i czerwienił się. Do następnej mijanej dziewczyny...

- Wejście wzbronione - oświadczył rycerzowi, stojący w na wpół opuszczonej bramie zamku, wachtowy. Halabardą zagrodził bretończykowi dalszą drogę.
- Jestem Roland d’Lacoleur-Montfort. Szlachetny rycerz z odległej Bretonii - przedstawił się niezrażony. - Prowadź do dowódcy. Mam ważną wiadomość.

Już po chwili, Blaise eskortowany przez innego żołnierza, przemierzał korytarze twierdzy. Liczył na to, że zostanie zaprowadzony wprost przed oblicze sędziwego barona Gregora Auerbacha. W myślach już układał sobie mowę, jaką wygłosi aby zachęcić arystokratę do podjęcia stosownych działań, zmierzających do zapobieżenia katastrofie. Jakże srodze się pomylił. Eskortujący go strażnik zapukał do masywnych drzwi, z wnętrza dobiegło stłumione „wejść” i Blaise wkroczył dumnie do małej, zakurzonej, zapchanej papierami komnatki. Stanął ja wryty, wpatrując się w siedzącego za długim biurkiem, zakurzonego mężczyznę w zakurzonym ubraniu.

- Czym mogę służyć? - zapytał zakurzony. - Jestem Jurgen Gnoedels.
- Chcę widzieć się z baronem Auerbachem - wydusił w końcu z siebie, zaskoczony Blaise. - Nazywam się Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort. Mam ważną wiadomość o wadze niemalże państwowej, jednakże przeznaczoną wyłącznie dla jego uszu.
- Cóż, obecnie baron nie może przyjąć Was, zacny rycerzu
- skryba przejrzał jakieś papiery. Uśmiechnął się wymuszenie. - Sprawy wagi państwowej uniemożliwiają mu obecnie przyjmowanie jakichkolwiek petentów...
- Nic nie rozumiesz!
- przerwał mu bretończyk, krzykiem. - Tu chodzi o życie tysięcy ludzi. Zdrada wkradła się w szeregi armii Imperium! On musi usłyszeć co mam mu do zakomunikowania!
- Jak najbardziej
- potwierdził niezrażony wybuchem gniewu, Gnoedels. Znów przeglądnął papierzyska. - Wysłucha Was, szlachetny panie, ale nie dzisiaj. Zapraszam za trzy dni, w godzinach popołudniowych. Wówczas odbędzie się audiencja, na której będziecie mogli przedstawić swoją sprawę.

Blaise wyszedł trzaskając drzwiami. Niczym chmura gradowa przeszedł przez dziedziniec i skierował się do leżącego poniżej twierdzy miasteczka. Wracając do gospody „Pod Byczą Głową” rozmyślał jakie konsekwencje będzie mieć trzydniowe opóźnienie w przekazaniu wiadomości władzom. Doszedł do wniosku, że co najmniej katastroficzne.
 
xeper jest offline