Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2010, 01:36   #86
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Mężczyzna przesunął opuszkiem palca po krawędzi szklanki. Siedział przy stoliku, a jedynymi jego kompanami w tej chwili było właśnie to naczynie, jego bliźniaczka stojąca obok oraz smukła butelka dopełniająca komplet. Takie towarzystwo jednak nie świadczyło o tym, że był samotny, opuszczony lub jakie inne przytłaczające uczucie nim targały. Czekał.

Pomieszczenie może nie było jakoś bardzo oświetlone, ale wystarczająco na tyle, aby otulić wszystkich nastrojem pełnym ciszy i spokoju. Ot, kolejne miejsce dla ukojenia duszy. Gdzieniegdzie można było dostrzec inne postacie pogrążone w rozmowach lub w swych własnych myślach, jednak były one szare, nieważne, rozmazane i trudne do zapamiętania.

-Znalazłam Cię, Mistrzu – głos cichy, spokojny, rzec jeszcze by można, że stonowany rozległ się ponad siedzącym, a należał do nikogo innego, jak do czarnowłosej kobiety w szacie rycerza Jedi. To właśnie przez te włosy zdawali się być swoimi krzywymi odbiciami w lustrze – z jednej strony te czarne i długie, zaplecione w ciasny warkocz, a z drugiej zaś jasne i krótsze, w bardziej niedbały splot ściśnięte.

-Lira, moja droga Lira- powiedział Ennrian prawie śpiewająco, gdy głowę uniósł i ku niej się zwrócił. Jednocześnie nogą odkopnął lekko najbliższe sobie krzesło, aby miejsce dla swej uczennicy zrobić. Zachęcająco klepnął średnio wygodne siedzisko – Chodź, usiądź przy mnie.

Shalulira westchnęła ciężko i ślepiami złocistymi wywróciła w geście fałszywej rezygnacji, ale jednocześnie uśmiechnęła się kącikiem ust. Przysiadła przy swym Mistrzu, który to od razu i dla niej napełnił szklankę trunkiem. Na kilka łyków zaledwie.

-Masz, dla smaku. Po tych wszystkich ćwiczeniach i treningach Jedi mają dość mocne głowy, ale po co kusić los –jego ton głosu wskazywał na kogoś, kto bardzo lubi kusić los na każdy możliwy sposób, chociaż może akurat nie w ten konkretny. Zapadli w milczenie na kilka chwil, gdyż mężczyzna zapatrzył się na kobietę takim wzrokiem, że ona od razu wiedziała, że coś mu po głowie chodzi, więc i kulturalnie mu nie przeszkadzała. W końcu jednak pstryknął szybko palcami, a dźwięk przy tym się wydobywający zdawał się przecinać powietrze niczym bicz.

-To słowo. Mistrz. Nie powinnaś się już tak do mnie zwracać. Już nie, przecież przestałaś być moją padawanką.

-Hm.. – wyciągnęła przed siebie ręce, rozczapierzyła długie palce i chwilę się im przyglądała, jakby oczekiwała, że wydarzy się coś spektakularnego. Ku ogólnemu zaskoczeniu świata, nic takiego nie miało miejsca, więc kończyny zaraz na powrót opadły i tylko ramiona się poruszyły we wzruszeniu -Mówisz tak, ale jeszcze nie czuję żadnej powalającej różnicy. Chociaż.. – zamilkła na moment i przymrużyła oczy w zadumie – Może trochę.. więcej zadowolenia z siebie. Taaak.. to chyba to. Nic więcej.

Pokiwała kilka razy głową dla podkreślenia wagi swych słów, starając się przy tym nie dać wybić z rytmu przez śmiech mężczyzny. Ona tylko z równie poważną, co nieszczerą miną uniosła szklankę do swych ust i nieznacznie zamoczyła wargi w trunku. Tylko cudem i zdolnością do panowania nad mimiką swojej twarzy zdołała się nie skrzywić.

-To oczywiste. Ale Ty się napawasz, a ja znowu będę musiał sam się zajmować misjami albo z jakimiś losowo wybranymi towarzyszami. Odzwyczaiłem się od tego – mruknął Ennrian najwyraźniej nieco niezadowolony, co częściowo tylko było prawdą. W drugiej części, tej ważniejszej i częściej u niego widocznej, było to po prostu pozorowanie by pobawić się trochę ze swoim rozmówcą. Ale przecież nie z nią, nie z Lirą, u której na takie zachowanie mógł tylko liczyć na uśmieszek lekki i podobne zagrania z jej strony. Z racji tego, że oboje byli dobrzy w manipulowaniu umysłami innych osób oraz zwyczajnym bawieniu się słowami, to i ich rozmowy czasami interesujących barw nabierały, gdy jedno chciało drugie zmamić. Dla zabawy. Machnął nonszalancko ręką w powietrzu – Nic to. Dali Ci już kolejną misję?

-Mhm, ale dopiero jutro się dowiem szczegółów. Nie dają zbyt dużo czasu na świętowanie po pasowaniu, czyż nie?

-Dobrze, dobrze. Przynajmniej Zakon się nie cacka z nowymi rycerzami. Jesteś świadoma tego, że po powrocie mi wszystko opowiesz ze swojej pierwszej samotnej podróży, prawda?

-Naturalnie. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Abyś wiedział jak dobrze sobie radzę bez Ciebie – Kruczowłosa uniosła wyzywająco podbródek, nie spuszczając przy tym z oczu Ennriana.

-Bezczelna.. – powiedział cicho, jednak bez choćby cienia chęci skarcenia kobiety za jej słowa. Przekorne iskierki błyszczące w jego oczach były aż za bardzo dobitnym na to dowodem.

-Pamiętaj, jesteś odpowiedzialny za to co przygarniesz i wychowasz. Trzeba było o tym pomyśleć lata temu, Mistrzu – odpowiedziała mu czarująco i z jakże dziewczęcą niewinność, która kazała jej zatrzepotać krótko rzęsami. Ostatnie słowo pozwoliła sobie przeciągnąć z lubością, odpowiednio długo i sykliwie.

Mężczyzna westchnął ciężko na takie zachowanie swej uczennicy i opuścił głowę tylko śmiejąc się do siebie w duchu. Po chwili w jedną rękę ujął swoją szklankę, w której pozostało jeszcze kilka łyków bliżej nieokreślonej cieczy, a drugą zarzucił na ramiona swej podopiecznej, przysuwając ją tym samym trochę ku sobie w przyjaznym geście – Wypijmy. Za to, że udało Ci się bez większych problemów opuścić miejsce pod moimi skrzydłami. I za to, że zdołałaś wyrosnąć na prawdziwego Jedi z tej krnąbrnej i upartej dziewczynki jaką byłaś kiedyś. Zresztą.. nadal jesteś, ale po co się nad tym rozwodzić? Wypijmy.

Stuknął swoim naczyniem o to, które zajmowało miejsce w uchwycie kobiety, po czym wykonał to o czym przed chwilą mówił. Potem zaś pochylił się ku Lirze i wyszeptał słowa przeznaczone tylko dla niej, bo wtedy miały największe znaczenie.

- Jestem z Ciebie dumny.

Tych kilka słów w zupełnie prosty sposób wypełniło ją radością, która nie omieszkała w bezpośredni sposób uzewnętrznić się na twarzy kobiety. Na wargi młodej Jedi wpełzł uśmiech tak promienny, że w późniejszych czasach nawet trudno byłoby to sobie komuś wyobrazić. Uczucie to wypełniało ją całą i rozjaśniało, rozpogadzało rysy. Była.. ah.. szczęśliwa? Może i to słowo było właśnie odpowiednie na ten moment. Nie samo pasowanie na rycerza Jedi, nie ostatni misja z jej mistrzem, ale właśnie ta chwila zdawała się być dla niej zarówno końcem jak i początkiem.

A ona cieszyła się. Tak prosto z serca. Tak infantylnie.


***


Brwi kobiety ściągnęły się ostro, a zaraz też i powieki uniosły się w górę, by mogła bystrym spojrzeniem zlustrować otoczenie.

Czyżby zasnęła? A może tak głęboko pogrążyła się w swych myślach, że od rzeczywistości się odcięła na tych chwil kilka, gdy echa dni dawnych ją nawiedziły? Tak realistyczne, tak żywe i tak beztroskie, jakby miejsce miały tu i teraz. To jednak tylko złudzeniem było i niczym więcej. Faktem było, że została wyrwana z tego dziwnego stanu niepokojącymi odgłosami dochodzącymi z zewnątrz ich celi. Oczywiście, była w stanie rozpoznać te blaszano uderzająco o ziemię, acz te.. ciężko jej było sprecyzować do kogo należały. Zdecydowanie miało miejsce jakieś większe poruszenie, a mogło to być dla nich zarówno dobrym znakiem, jak i, cóż, złym.

Odruchowo zamknęła mocno oczy i głowę odwróciła od drzwi, które rozpadły się od siły eksplozji. Wprawdzie nic nie miało prawa im się stać, gdyż ironicznie obronną rolę odegrała tarcza będąca przecież i ich klatką w celi, ale ciało kobiety instynktownie już reagowało, nawet nie pytając jej przeważenie o zdanie. Zamrugała kilkukrotnie upewniając się, że jej zmysł wzroku nie płata jej jakiegoś figla, bo naprawdę trudno jej było uwierzyć w to co ujrzała. A raczej kogo. Pierwszy raz odkąd trafili do tej celi, twarz Liry została rozświetlona przez lekki uśmiech nieznacznie unoszący kąciki jej ust.

-Same zaskoczenia mię dzisiaj dopadają – mruknęła kierując swe słowa do nikogo konkretnego bądź też po prostu do wiadomości całego świata. W jej słowach nie było nic dziwnego, w końcu już jakiś czas temu zrezygnowała z dalszych usług nieporadnego strażnika, nawet już o nim w większej mierze zapomniała, więc jego widok tutaj był co najmniej nieoczekiwany.

Z pewną dozą zainteresowania obserwowała poczynania Rodianinów , którzy porozumiewali się w swoim świergotliwym język, jednak dokładnie dało się dojść do tematu ich dyskusji. Jej osoba została całkiem pozytywnie przyjęta, co zapewne zawdzięczała swojemu ówczesnemu przewodnikowi, ale nie mogła nie dostrzec tego wzruszenia ramion i przeczącego kręcenia głową strażnika, kiedy przyszła kolej na Ricona.

- Gurlthon przybyć cię ocalić, panienko - oględziny zachowań mieszkańców tej planety przerwał jej sam Gurlthon, który, w jej mniemaniu, odnalazł w sobie jakieś głęboko dotąd ukryte zasoby energii i aktywności, a do tego jeszcze wręcz promieniował radością na widok młodej Jedi. Czyżby w ferworze poszukiwań senatora jednak nie odcięła swych manipulacyjnych nici od strażnika, przez co zmusiła go aż do przyjścia tutaj? Nawet jeśli właśnie tak było, to najwyraźniej miało im to wyjść na dobre - Szybko, musieć uciekać.

Pociągnął ją silnie za rękę, aż wstała z zimnej podłogi i dała się ciągnąć pośpiesznie ku wyjściu. Ślina jej na język nanosiła słowa mówiące o tym, że to dopiero jest prawdziwy ratunek, acz w odpowiednim momencie przełknęła je, gdy spostrzegła, że Rodianie jakoś nie kwapią się do udzielenia pomocy drugiemu Jedi. Pytanie tego dotyczące już z łatwością wypłynęło z jej gardzieli.

- My nie przybyć po niego.


Aż zatrzymała się gwałtownie w miejscu, nie pozwalając na dalsze prowadzenie się, gdy taka odpowiedź do jej uszu dobiegła. To było zaskakujące w każdy możliwy sposób i nieco się gryzło z misjami ratunkowymi, a ona przecież nie mogła pozwolić, aby Ricon tutaj został. Czujnie nasłuchując wszelkich odgłosów, które mogłyby być zaczątkiem ich dalszych problemów, zwróciła się ku jej pokracznemu wybawcy.

-To mój towarzysz, musicie go zabrać. Chyba nie zamierzałeś go tutaj zostawić, prawda Gurlthon? – zwróciła się do tego konkretnego osobnika, pomijając zupełnie resztę ich wybawców z uwagi na to, że to on tak bardzo nią był zauroczony. Uniosła jedną brew w górę i spojrzała na niego w taki sposób, jakby był szczeniaczkiem, który właśnie dał upust swojej potrzebie w nieodpowiednim miejscu – Prawda?

- Eee... - strażnika zatkało.

- Owszem, zamierzaliśmy - wyręczył go Rodianin w opasce. - No już, ruchy. On może wrócić lada chwila.

-Chyba się przesłyszałam – powiedziała Lira nieco oschle rzucając zaledwie krótkie spojrzenie ku tamtemu Rodianinowi. Była bezczelna kwestionując poczynania tej grupki ratunkowej, która narażała własne życia dla nich, ale nie potrafiła zaakceptować takiego ich zamiaru, bo jej własny nie chcący zostawiać w tym miejscu Ricona odzywał się głośno. Chociaż, poniekąd, to nie było tylko to, ale podejrzewała, że gdyby właśnie teraz wspomniała jeszcze o swej niemożności opuszczenia tego miejsca bez miecza świetlnego, to wybawcy w końcu straciliby cierpliwość.

-I te całe „ruchy” byłyby już dobrą chwilę temu, gdybym tylko nie musiała wam zwracać uwagi. Zabierzcie go teraz, a nie będziecie dalej musieli sprawdzać jak bardzo potrafię być uparta – Jej głos był aż ciężki od tej dziwacznej groźby, a sama kobieta nie mogła po prostu uwierzyć, że wykłóca się o coś takiego. Zapatrzyła się niby to obojętnie w dziurę po drzwiach – I wtedy odejdziemy stąd szybciej. Jeśli nie.. cóż.. kiedy Mroczny przyjdzie to nas pewnie ponownie zamknie, ale za to was najprawdopodobniej zabije, wcześniej jeszcze może torturując na rozmaite sposoby. Mi to różnicy nie robi, ja mogę tutaj z wami dalej dyskutować, chyba, że jednak i jego zabierzecie. Takie to proste.

- Jeszcze mi za to zapłacisz - dówódca zwrócił się do Gurlthona, był wściekły. - Niech ci będzie. Zabierać go - rozkazał strażnikowi i trzeciemu spośród rodian. Ci chwycili Nejla za ramiona i powoli wynieśli z celi. Na korytarzu czekała jeszcze dwójka, uzbrojonych w blastery, mężczyzn. Jeden z nich miał na sobie uniform strażnika, natomiast drugi przypominał zwykłego wieśniaka, zupełnie nie pasując do krajobrazu miasta. Oboje, podobnie jak ich towarzysze, byli uzbrojeni w blastery. - Szybciej - ponaglał jeden z nich.

Noszenie rannego Jedi spowalniało tempo ucieczki. Grupa, prowadzona przez rodianina w opasce, przemierzała kolejne ciemne korytarze, aż wreszcie po długiej wspinaczce schodami, dotarła do olbrzymiego pomieszczenia, które okazało się być salą wejściową. Sala była świetnie oświetlona, dzięki olbrzymim oknom sięgającym sufitu, znajdującego się na wysokości kilku pięter. Byli więźniowie aż zmrużyli oczy. Na prawo od uciekinierów znajdowało się wyjście. Drzwi były otwarte, a w ich pobliżu leżało kilka zniszczonych B1. Na lewo stały schody... po których kroczyła grupka droidów.

- Ognia! - rozkazał jeden z nich. Puszki otworzyły ogień, na który rodianie odpowiedzieli z równym zapałem. Gurlthon i jego towarzysz ruszyli, niosąc Ricona, na zewnątrz. Pozostali starali się ich osłaniać. Trójka droidów już stoczyła się ze schodów. Ich ostrzał zdawał się jednak nie słabnąć, a nie było za czym się skryć, gdyż sala była zupełnie pusta. Jakiś zbłąkany strzał rozbił jedno z olbrzymich okien. Kawałki szkła posypały się na podłogę. Rodianin ubrany jak strażnik zagapił się na to i chwilę później oberwał prosto w korpus. Upadł na podłogę i już się nie poruszył.

- Szybciej! - krzyknął ten w opasce w momencie, gdy wynoszący Nejla przechodzili już przez drzwi. Za nimi wybiegła Lira w towarzystwie osobnika ubranego w jakieś łachy. Gdy dowódca przekraczał próg oberwał jednak w nogę. Zwalił się na ziemię, przez chwilę nie wiedząc co się dzieje. Inni zatrzymali się, ale on ich pogonił - Na co czekacie, do cholery?! Uciekajcie! - Nie bez oporu grupka ruszyła do bramy. Gdy Qua'ire ją przekraczała odwróciła się i ujrzała jak rodianin w opasce wysadza siebie i kilka droidów termodetonatorem.

Eksplozja zawaliła całe wejście, dzięki czemu uciekinierzy dostali trochę czasu. Uciekali pustą ulicą, po czym wpadli w jakąś alejkę i tam się zatrzymali. Niosący rannego Jedi, posadzili go na ziemi. Jeden z nich dał mu coś do picia i blaster. Gurlthon zwrócił się do Liry:

- Musimy iść. Szybko.

-Dobrze, teraz nie mamy już większego wyboru – odpowiedziała głosem niespokojnym trochę, gdyż i jej oddech szybki był po całej tej ucieczce. Działo się wiele, a ich ratunek na pewno do najdyskretniejszych nie należał, więc z pewnością będą ich szukać. To nie ulegało wątpliwości.

Czy Ennrian znowu będzie próbował ich odnaleźć? Nie zdziwiłaby się, gdyby tak właśnie było. Najgorsze jednak było to, że aktualnie kobieta była bezbronna, a wątpiła, aby umiejętności perswazji mogły jej się przydać w jakimś większym stopniu. W ferworze, a raczej w tym chaosie, który nastał po jej przekonującej przemowie, nie było możliwości, by choćby namierzyć miejsce, w którym znajdował się jej miecz. Bez niego czuła się tak.. pusto, jakby utraciła sporą część siebie. Aż zimno jej się zrobiło, więc otuliła się mocniej płaszczem Jedi, który nagle wydał jej się taki ciepły i miękki. Przyglądała się chwilę swemu towarzyszowi starając się jakoś ocenić jego stan, po czym znowu powróciła swą uwagę do Gurlthona.

-Ale dokąd? Chcecie nas gdzieś zabrać? Schować jak zbiegów?

- Was? Nie. Tylko ty pójść z nami. On musieć tu zostać - odparł rodianin. - My przyjść tylko po ciebie.

Tęczówki błysnęły złociście, kiedy kobieta wyraźnie wywróciła oczami na te słowa Rodianina. Myślała, że tylko tamten z przepaską na oku się upierał przy tym zdaniu, ale widać było, że się myliła i teraz jeszcze miała się spierać ze swym niedawnym przewodnikiem.

-Dlaczego tak wam zależy na tym, abym tylko ja poszła? Czy dodatkowa osoba tak bardzo będzie przeszkadzała?

- My mieć rozkaz. Nie móc od tak go złamać. Tylko ty mieć pozwolenie na poznanie nasza kryjówka - odpowiedział Gurlthon. Po chwili zastanowienia dodał - Jeśli jednak ty przekonać szefa... może on zgodzić się na twój towarzysz. Ale teraz szybko, musieć się śpieszyć.

-Szczycę się tym, że potrafię być bardzo przekonująca. Porozmawiam z nim, a w razie czego, jeśli chcecie, to możecie powiedzieć temu swojemu szefowi że.. wam groziłam – przymknęła oczy, przechyliła głowę i otwartą dłonią pacnęła się w czoło. Czy ktoś z niej tu kpił? Drugą ręką machnęła w stronę swego towarzysza – Jeśli się obawiacie, że on odkryje waszą kryjówkę, to możecie po prostu mu czymś przewiązać oczy, aby nie widział dokąd nas prowadzicie. W sytuacji kiedy nie uda mi się przekonać waszego szefa, to po prostu gdzieś go zostawicie w mieście – Wzruszyła ramionami, jakby to wszystko było jak najbardziej oczywiste. Zaraz też wyprostowała się na całą możliwość swojego wzrostu i skinęła krótko – Uwijajmy się z tym.

Gurlthon wyglądał na zmartwionego. Spuścił głowę i wydał dźwięk, który prawdopodobnie był głośnym westchnięciem - Przykro mi, że ty tak stawiać sprawę. My mieć swoje rozkazy i musieć ich przestrzegać. Ty akceptować lub nie, ale on zostać tutaj.

-Niech już będzie – odparła Lira głosem kogoś, kto długo i niestrudzenie walczył, ale w końcu się poddał i miał zamiar zrobić wszystko, aby zakończyć w końcu te bolesne doświadczenia. I miała wrażenie, że zaczyna jej już zasychać w gardle, a to nigdy nie był dobry znak. Zrobiła kilka kroków i kucnęła przy Riconie, aby na jego wysokości się znaleźć – Porozmawiam z tym ich szefem i postaram się przekonać, aby i Ciebie przygarnął. Dlatego staraj się nie rzucać w oczy i nie ruszać się stąd – bardziej oznajmiła niż poleciła swemu towarzyszowi. Dopiero później stwierdziła, że to ostatnie było zbędne, skoro mężczyzna był ranny i nie mógł większej ilości ruchów wykonywać. Wprawdzie nie podobało jej się zostawianie go tutaj, ale nie miała wyboru, ich wybawcy byli zbyt uparci. Wsparła dłonie o kolana i podniosła się, ponownie zwracając się ku Rodianinowi – Prowadź więc, bo jeszcze się rozmyślę i zawrócę.

- Dobrze - strażnikowi wyraźnie ulżyło - Gurlthon zaprowadzi teraz panienkę do szefa.

Rodianin rozejrzał się wkoło, jakby czegoś szukał. Zaraz jednak przestał i ruszył przed siebie, pokazując Lirze ręką, by szła za nim. Tak też zrobiła, gdyż miała nadzieję, że może w końcu uda jej się dotrzeć do wyznaczone celu. Prawdą było, że całkiem niedawno znalazła się na tej planecie, ale te wszystkie wydarzenia sprawiły, że czas jej się wydłużył. Dopiero teraz stopniowo do niej dochodziło jak jest zmęczona, a wizja możliwego przyszłego odpoczynku pchała ją dalej do przodu.
Gdziekolwiek ją prowadzono.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 23-02-2010 o 07:59.
Tyaestyra jest offline