Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2010, 16:46   #195
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Narada przebiegła szybko...Role zostały podzielone. Kastus i Sylphia mieli zostać na straży wozu z armatą, reszta miała się udać na bagna...w towarzystwie miejscowego karczmarza, o imieniu Zerick. Uzbroił się co prawda w wielki miecz, ale równie dobrze mógłby łopatą machać... Na jedno by wyszło. Będzie on niewątpliwie kulą u nogi, ale czyż mogli się Zerickowi dziwić. Gdzieś tam na bagnach był jego córka, nie mógł i nie chciał siedzieć z założonymi rękami.
Pozostała jedynie sprawa lampy... i przedmiotów z bagien. Narada na ten temat pochłonęła uwagę większości drużyny, z wyjątkiem Dru zaprawiającej się przed wyprawą, Kaktusikiem pilnującym by nie przedobrzyła, oraz maginią, mającą to wszystko w nosie. A szczególnie wsioków i karczmę urągającą wszelkim normom sanitarnym.

Planów było kilka, podział ról szybki...rezultaty zaś, różne.

Sabrie udała się do Keldara. Jej autorytet poparty listem maga były silnymi argumentami w oczach druida. Starzec przeleciał linijki tekstu i rzekł na koniec.- Obyś się nie myliła. Bo w przeciwnym przypadku, oboje sprowadzimy zatracenie na tą wieś.
Druid udał się wraz z Sabrie, by znaleźć chłopów na tyle odważnych, by przełamali strach przed wioskowym tabu i zdjęli latarnię.

Wizyta Lilawandera u sołtysa okazała się sprawą o wiele bardziej złożoną. Z jednej strony elf kusił skarbami z zamczyska, z drugiej mówił o odniesieniu skarbów do zamczyska co czyniło go mało wiarygodnym kusicielem. Jedno co elfi czarodziej się dowiedział to to, że Owocnym Rozlewisku nie ma żadnych skarbów z zamczyska ukrytego pośród Ciemnych Bagien. Te, które wynosił Bagnik trafiały do kupców w Waterdeep. Także pierścienie.

Koniec końców autorytet druida wystarczył, by zdjąć lampę ze słupa. I dzielna drużyna zapuściła się na bagna wyposażona w ową magiczną lampę.

Bagna były pełne roślin i błota i wody... brak komarów i wszelkiego innego robactwa był jednak zaletą.


Z przodu szedł Roger Morgan z mapą, w środku Dru, magowie oraz karczmarz, na końcu Sabrie zamykająca szereg. Lampę trzymał Teu, który nerwowym spojrzeniem obrzucał bagna i cienie... Zwłaszcza cienie go niepokoiły. Po raz pierwszy od bardzo dawna, cienie wydawały mu się złowrogie i obce... Po raz pierwszy od dawna nie czuł więzi z cieniami go otaczającymi.

A Lampka nie działała... Cały czas tlący się płomyk dawał jedynie nikłe światełko, słabo rozpraszając ciemności. Z początku braku działania lampki nie zauważyli, ale potem...z każdym krokiem ich ciała stawały się zimniejsze, z każdym krokiem ubywało im sił.
Ciemności bagien wysysały z nich siły...dosłownie. Nie mogli więc dłużej czekać. Wypowiedziane w smoczym słowa sprawiły, że lampka zapłonęła silnym blaskiem rozświetlając obszar bliskiemu o promieniu czterech metrów. Nie uleczyła wyczerpania zadanego przez Ciemne Bagna, ale też dalsze wyczerpanie nie następowało. Dopóki trzymali się obszaru oświetlonego blaskiem lampy. Problem jednak stanowiło to, że nie wiedzieli na ile starczy magii w lampce by podtrzymywać tą świetlistą kopułę.

A bagna zmieniały się... na gorsze. Drzewa przybierały coraz bardziej groteskowe formy, na ich korze widoczne były twarze wykrzywione w grymasie bólu, szaleństwa, strachu lub agonii. Czasam spod kory spoglądało żywe oko, czasem palce próbowały zrobić wyrwę w drewnianym więzieniu. A czasem pomiędzy drzewami widać słychać było szelest gałęzi.
Druid mylił się....głęboko na bagnach było życie. Choć przedstawiciele tutejszej fauny raczej wzbudziliby w Keldarze odrazę.
„Niemowlęta” wspinały się po drzewach niczym jakiś rodzaj odrażających małpiatek.


Nie stanowiły one chyba zagrożenia, ignorując obecnośc drużyny i lampy. A może po prostu bały się wejść w zasięg światła ? Także i w bagnistych wodach coś pływało, naruszając czasem powierzchnię rozlewiska. Może i dobrze, że nie kwapiło się do pokazania w całej okazałości.

Wkrótce uwagę grupy zwróciło inne światło, tym bardziej że było na ich drodze do celu. Po bliższym podejściu okazało się że to blask ogniska, wokół którego siedziały dwa krasnoludy, osobnik w zbroi płytowej oraz wieśniak. Jeden krasnolud miał na sobie szaty czarodzieja, drugi zaś kapłana z symbolem Marthammora Duina... jak stwierdziła Dru.


Był jednak z całą grupką mały problem...byli chodzącymi rozkładającymi się zwłokami. A ich ciała drążyły wielkie białe glisty.
Trup w zbroi płytowej na widok nadchodzącej grupki rzekł.- Witajcie wędrowcy, jestem Harbal , paladyn w służbie Torma. Zgubiliśmy naszego przyjaciela na tych bagnach. Niziołka o imieniu Ombert Starhnap. Widzieliście go może?


Tymczasem blady z przerażenia karczmarz, wyjąkał .- Bbbagnik?
...rozpoznając w żywym trupie wieśniaka, starego znajomego. Nieumarły wieśniak zareagował na to imię wstając i mówiąc.- Zerick? Co na Tymorę tu robisz?

Tymczasem...
Sylphia miała za sobą ciekawą kąpiel. Tak jak magini przewidziała, wśród wieśniaków było paru amatorów podglądaczy. Niewidzialność i zasłonka odgrodziła ją od podglądaczy. I zdawała egzamin, w pewnym sensie. Na pewno jej nie widzieli, ale nadal słyszeli odgłosy kąpieli, a że stroje magini dawały pewne wyobrażenie o jej sylwetce, to mimo braku widoków pozostawali. Być może trzymała ich tu nadzieja na zobaczenie czegoś ciekawego, być może sama fantazja pobudzana dźwiękami wystarczała. A być może magini była jedynym urozmaiceniem ich monotonnego i nudnego życia od wielu, wielu lat. Tego Sylphia mogła się jedynie domyślać... dochodzącego jednak dźwięki i stękania świadczyły o tym, że nie wszyscy zatrzymali się na etapie gapienia się w nadziei dostrzeżenia czegokolwiek. Paru wzięło sprawy, we własne ręce... dosłownie.

Po kąpieli i deklaracjach Sylphia została w karczmie sam na sam z Kastusem. Nawet karczmarz wyszedł, więc cały przybytek został dla nich, łącznie z piwniczką pełną trunków.
- No to mamy okazję by pogadać.- rzekł kapłan nalewając trunku do kubków. Następnie rzekł.- I nie rób jakiejś ponurej miny. Nie mogę nerwowo wytrzymać, tego że puściłem Dru samą na bagna. Muszę czymś zająć myśli. Poza tym, co masz do roboty? Spać nie ma nawet gdzie, no prawie... Bo ja wiem, gdzie się można przespać.
Łyknął nieco jabłecznika mówiąc. –Całkiem dobry. Powinnaś spróbować. Jedyne co tu mają dobrego, to trunek.
Noc więc zapowiadała się spokojnie, pozbawiona ciekawszych zdarzeń dla panny van der Mikaal i Kastusa...do czasu.
Dwie godziny później, psy zaczęły szczekać, a wieśniacy gwarnie wylegli z widłami i i pochodniami, by pod wodzą sołtysa powitać kolejnych gości.

Była ich trójka na dwóch wierzchowcach.

Przewodził im półelfi mag w szatach o barwie morza zimą. Jego wytatuowane oblicze z rezygnacją przyglądało się komitetowi powitalnemu.


Z drugiego wierzchowca zeskoczył niski gnom w ćwiekowanej zbroi, który sięgał po miecz.


W jego oczach było coś...złowrogiego. Czysty obłęd i okrucieństwo.

Półelf krzyknął do swej towarzyszki, trzeciej osoby w tej grupie.- Trzymaj swego "psa" na uwięzi. Nie potrzebujemy zwracania na siebie uwagi i niepotrzebnego rozlewu krwi.

Kobieta prychnęła na to pogardliwie, ale po chwili rzekła.- Tincus, do nogi.
I gnom posłuchał. Owa władczyni gnoma, również się wyróżniała wyglądem.


Nastroszone ciemne włosy, rogi świadczące o czarcim rodowodzie i bezlitosne spojrzenie oczu...pogardliwe wręcz.
Niemniej to połelf tu dowodził i to on rzekł.- Dobrzy ludzie, jedziemy z daleka...szukamy kogoś. A właściwie czegoś. Wozu z kapłanami Gonda i dość liczną obstawą. Widzieliście go może?

Zaś tej całej trójce z okien karczmy, przyglądali się magini z Kastusem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-02-2010 o 17:10.
abishai jest offline