Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2010, 17:10   #55
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Dlaczego jeszcze godzinę temu przypuszczał, że wizyta w szpitalu szybko rozwiąże tę całą sprawę. Czyż nie znał życia i tego jak potrafi dopiec? Po raz kolejny codzienność podpisała się obiema rękami pod przysłowiem, że nadzieja matką głupich.
Tak właśnie się poczuł Władysław, gdy wszedł na salę. Oszukany i wykpiony przez los. Nie był to pierwszy raz, gdy coś podobnego odczuwał w swoim życiu, ale bolało to za każdym razem tak samo mocno.
Czuł się przygnieciony tym wszystkim, bezradny i opuszczony. Patrzył na dwa rzędy łóżek, na aparaturę obok nich i zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. W ułamku sekundy, pod zamkniętymi powiekami zobaczył tamto złowieszcze i przeklęte miejsce. Znowu strach zagościł w jego sercu. Z przerażeniem w oczach spojrzał na sufit, by upewnić się czy nie lecą z niego płatki popiołu.

...

Na szczęście nie. Wszystko wyglądało normalnie... chyba.
Jedynie uszkodzona świetlówka migała w drażniący oczy sposób. Władysław spojrzał na spoczywające na łóżku ciało księdza. Miał on zamknięte powieki i spokojny wyraz twarzy. Władkowi nie kojarzyło się to wcale ze snem. Ksiądz Antonii był pogodny, pełen życia i zawsze uśmiechnięty i chętny do pomocy każdemu, kto tego potrzebował. A teraz... teraz wyglądał tak jakby już nie żył.

Władysław nadal nie wiedział, czy to co przeżył było prawdą, czy tylko jakimś niewytłumaczalnym przypadkiem zbiorowego szaleństwa i halucynacji. I nawet ludzi stojący obok nie przekonali go do końca, że to wszystko było prawdą. Wolałby dowiedzieć się, że zwariował niż stanąć twarzą w twarz z prawdą. Prawdą która nie tyle była brutalna i bolesna, ile była po prostu śmiertelna. Cóż bowiem pozostaje człowiekowi, gdy dowie się że wszystko w co wierzył jest tylko omamem i iluzją?
Śmierć...
- Co jednak - pomyślał Władysław - gdy okaże się, że śmierć nie jest wybawieniem, a dopiero początkiem cierpień?
Sam wierzył, że kiedyś będzie żył wiecznie... w niebie. Teraz jednak podstawy tej wiary mocno się zachwiały i nic już nie było takie pewne jak jeszcze wczoraj.
- To straszne - krzyczały myśli mężczyzny.
Władysław potrzebował wsparcia i słów kogoś komu ufał. Ten jednak, kto mógł udzielić mu jakichkolwiek wyjaśnień, uspokoić i poprowadzić dalej, leżał nieprzytomny na szpitalnym łóżku.
Przez chwilę Władysław pomyślał, że kieliszek zimnej wódki dobrze, by mu zrobił. Postawił na nogi i rozjaśnił umysł. Odegnał jednak od siebie i ponure myśli i pragnienie alkoholowego zapomnienia i skupił się na tym co jest tu i teraz.


Mężczyzna spojrzał na stojących obok ludzi. Niby ich nie znał, ale czuł że mają ze sobą wiele wspólnego. On, ta młoda dziewczyna i ten facet, przeżyli razem coś... coś... co połączyło ich niewidzialną nicią. Władysław czuł, że ta więź jest bardzo silna i że bez nich tych ludzi obok, czułby się jeszcze bardziej zagubiony i przerażony.
Nachylił się delikatnie nad łóżkiem i półgłosem powiedział:
- Proszę księdza... to ja Władek - zawiesił na chwilę głos i czekał na reakcję.
- Ojcze Antonii! Słyszy mnie ojciec? - powtórzył głośniej, gdy nie doczekał się reakcji.
Patrzył przez chwilę w nieruchomą twarz księdza, która kojarzyła mu się nieodmiennie z pośmiertną gipsową maską.
Z lekką obawą chwycił księdza za ramię i delikatnie potrząsnął mówiąc:
- Ojcze Antonii! To ja Władysław! Ojcze!
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline