Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2010, 10:13   #31
Token
 
Token's Avatar
 
Reputacja: 1 Token ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumnyToken ma z czego być dumny
Dante spojrzał przed siebie. Jakby daleko ponad masztami statków i taflą wody dostrzegł coś mu znanego. Jego twarz przyozdobił lekki uśmiech.

- Nie w mym interesie przystawać do Zwierząt, wszak jednak ich jest morze, a siłą wydzierać im go nie podołam - odwrócił głowę i spojrzał na Custodia. - Błędem jest mylić przyjemność z koniecznością.

Custodio ściągnął z głowy kapelusz i zagapił się w jego wnętrze swymi wyłupiastymi oczami, jakby miał za chwilę wyciągnąć z niego coś niesamowitego.

- O przyjemność w obcowaniu ze Zwierzętami cię nie posądzam. Twoje gusta to nie moja sprawa. Ale gusta Cykady - uśmiechnął się półgębkiem - są powszechnie znane.


Zastanawiał się przez moment nad postacią, z którą przyszło mu obcować tej wyjątkowej nocy. Bezsilny obserwator wydarzeń, które rozgrywają się poza zasięgiem skrępowanych kajdanami rąk. Znał swój klan aż nazbyt dobrze i znał siebie. Dawno już zrozumiał jak inny od swego rodzaju jest i jak wielki wpływ miała na to jego matka. Czyż przesadą było sądzić, że miast działać buntownicy z północy pogrążeni są w wewnętrznym konflikcie? Wielkie słowa to ich domena. Przykre, że pośród ich liczby i rozmaitości, zatracili przypisane im znaczenie.

- Jestem ci wdzięczny, że w tak ciężkich czasach wspierasz mnie radą. Będę miał to na uwadze, gdy i mi przyjdzie dokonać wyboru - skinął mu lekko głową. - Lecz nie rad u ciebie szukam, a odpowiedzi. Wpierw jednak spójrz na miecz u mego boku, czy dane ci było widzieć go kiedykolwiek wcześniej?
- O broni będziemy mówić? A sądziłem, że o pogodzie. Trochę powiało i rozpędziło portowy smród, piękna noc. Taki miesiączek, tam, skąd pochodzę, nazywamy księżycem zdrajców. A broń... - nasadził z powrotem kapelusz na głowę. - Piękna robota, mauretańska, nieprawdaż? Nie masz już takich płatnerzy. I owszem, widziałem podobny, z takąż samą rękojeścią. Na przykład, jeden z mych braci zdobył go na Sokole, dziesięć lat temu. Zanim trafiłem do niewoli, nosił go przy boku. Zwierzęta ślą nam listy, byśmy go odesłali, ale to wszak zdobycz wojenna, i wedle prawa należy się memu bratu. Nasze sugestie, by przyszli i odebrali, co uważają za swoje, zbyli milczeniem... Ciekawe to... Jak i fakt, że do tej pory nie skojarzyli, że bliźniaczy oręż dynda u twego boku, panie Sorel. Czyżby nie wiedzieli, co chcą od nas odzyskać? - Custodio przewrócił oczami, i uśmiechnął się chytrze.
- Obaj ryzykujemy rozmawiając w takim miejscu. Nie dano nam dość czasu, by marnotrawić go na dysputę o pogodzie - powoli zlustrował portowe nabrzeże i choć jego uwadze nie umknęła postać Ravnosa, zwyczajnie ją zignorował. - Chcę poznać imię tego, który nosi ów miecz i stanąć z nim twarzą w twarz. Ufam, że przez wzgląd na krew, którą przyszło nam dzielić, ta prośba pozostanie między nami.
- Chcę - krzywy uśmieszek nie opuszczał twarzy Custodia. - Chcę, muszę... Imię mego brata, który zwyciężył Sokoła, jest Bajjah ibn Ibrahim al-Idrisi. I będzie chciał wiedzieć, czemu Dante Sorel chce i musi, choć nie chciał przez wszystkie lata, w których jego stopy dotykały bruku Ferrolu. Bo może się okazać, że choć Dante Sorel chce i musi, to jest w swych uczuciach osamotniony, a jego klan odwrócił się od niego... bo on sam pokazał mu plecy.
- Gdyby dane ci było opuścić mury Ferrolu i zaciągnąć języka na wschodzie. Wiedziałbyś, że nigdy nie uczyniłem nic co godziłoby w dobre imię klanu. Zbyt wiele toczę własnych wojen, by mieszać się do tych, które rozegrały się bez mego udziału - uniósł księgę, którą wyniósł z eremu, jednocześnie chwytając ją tak by obrączka otrzymana od Alego była doskonale widoczna. - Skoro zaś pragniesz powodów, oto jedne z wielu.

Buntownik omiótł księgę znudzonym spojrzeniem, ale na widok obrączki jego źrenice zwęziły się gwałtownie, choć wyraz twarzy nie zmienił się ani na jotę, nie drgnęły opuchnięte powieki, wąskich ust nie tknął żaden grymas.

- Kłopotliwa błyskotka, panie Sorel. Trzeba wiedzieć, kiedy ją nosić, a kiedy nie, a nasz klan nienawykły wszak do takich zachowań. I trzeba wiedzieć, którą stroną ją nosić ku ciekawskim spojrzeniom. Może brat mój zechce o tym mówić... a może nie - zapatrzył się na swoje paznokcie. - Niektórzy pościągali je z palców i przetrwali. A niektórych dopadła cicha śmierć.
- Światło i krew - rzucił bardziej do siebie niż stojącego obok Custodia. - Chcę byś wiedział, że otrzymałem ją tej nocy. Będę wyczekiwał odpowiedzi, tymczasem bywaj.

Nie miał ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy. Podobnież drugi Zelota, który postanowił ruszyć w sobie tylko znanym kierunku. Dante ledwie jeszcze moment szedł nabrzeżem, by chwilę później zanurzyć się w mrokach jednej z setek wąskich uliczek Ferrolu. Rzucił ledwie ostatnie spojrzenie ku tarczy księżyca, nim do jego uszu dobiegły dźwięki szamotaniny. Doprawdy niewiele interesowałoby go co czynią taką porą ludzie pośród portowych domostw, gdyby nie słodki kobiecy głos. Z jakieś dziwnej przyczyny to właśnie on przykuł jego uwagę. Powolnym krokiem począł zmierzać ku źródłom dźwięków. Nie spieszył się, toteż potrzebował chwili by dotrzeć do celu. Dopiero wtedy przyszło mu dostrzec owego grubego, spoconego łajdaka, który odzierał bezbronną kobietę z jej ubrań. Poznał ją, pomimo siniaków na twarz i grymasu rozpaczy, który skaził delikatne rysy. Nie pamiętał jej imienia, lecz wspomnienie nieśmiałej córki jednego z handlarzy wyraźnie rozbrzmiewało w jego głowie. Zapewne jawił się jej jako iluzja, złudna nadzieja ocalenia, jakże bardzo się myliła. Dante wpatrywał się przez krótką chwilę w rozgrywaną na jego oczach scenę i dopiero kiedy poczuł wzbierającą w nim odrazę ruszył ku nim. Mężczyźnie nie przyszło nawet dojść tego co właśnie zaszło. Trafiony z ogromną siłą w potylice, nie dłużej niż przez krótką chwilę odczuwał ogromny ból. Nie zginął, choć Sorel pragnął jego śmierci. Patrząc przez moment na leżące u jego stóp bezwładne ciało. Rozważał czy nie zdeptać go, tak jak czyni się to z robactwem. Pewnie tak też by uczynił gdyby nie zapłakana istota, która wpadła w jego ramiona.

- Ja... ja wyszłam szukać ojca. Słyszałam te wszystkie krzyki w porcie, a on jeszcze nie wrócił - głos mieszał się ze szlochaniem, lecz Dante na to nie zważał. Czuł ciepło bijące z jej ciała, czuł słodką woń.
- Już dobrze - dłonią delikatnie gładził jej lekko falowane, kasztanowe włosy.

I nawet pomimo faktu, że z jej ust nieustannie wydobywały się słowa, próżno im było znaleźć drogę do uszu Kainity. Spoglądał na jej przechyloną głowę i odsłoniętą szyję. Na delikatną skórę, która nawet pomimo zapachu pozostawionego przez leżącego u ich stóp łajdaka, przesiąknięta była tą słodką wonią. Wonią krwi najsłodszej jaką znał, pełnej życia i młodości. Nachylił się powoli, tak by nie poczuła zbliżającej się śmierci. By nadal trwała w złudzeniu bezpiecznego schronienia. Kiedy zaś przyszło jej pojąć prawdę, było już za późno. Dante zanurzył kły w jej szyi, a wraz z jego szczękami, zacisnęły się i ręce, które oplatały jego ciało. Ów uścisk słabł jednak z każdą chwilą. Jego siła umykała wraz z życiem, które sączyło się wprost w usta Zeloty. Puścił w zapomnienie życie, śmierć, pragnienie i nawet gdyby pierwsze promienie słońca rozdzierały mroki nocy. Niezdolne byłyby wyrwać go z objęć nieskończonej przyjemności, której zaznał. Ledwie jedna myśl sprawiła, że słodycz przeszła w gorycz.

Zatrzymaj ją.

Przyszło mu użyć wszystkich swych sił, by przerwać to co czynił. Tak niewiele brakowało jej by umrzeć i tak niewiele by zaznać wieczności. Dante zmagał się z myślami, które zawładnęły jego umysłem. Jakże nieroztropnym byłoby tak uczynić. Przeklinał w myślach Kraba i Mewę, a wraz z nimi wszystko to co w nim rozbudzili. O stokroć mocniej kiedy składał ostatni pocałunek na szyi dziewczyny, delikatnie muskając rany będące jego dziełem. I o tysiąckroć gdy ponownie znikał w mrokach nocy. Za nic miał mężczyznę, który budząc się wraz ze świtem zastanie martwe ciało u swego boku. Z uśmiechem przyjąłby myśl, że został zawczasu odnaleziony. Choć z jednej strony dawało mu to poczucie spokoju. Z drugiej nijak nie mogło stłumić uczuć, które były mu tak obce przez całe dekady. Kiedy dotarł do swego schronienia, Aimar już go wyczekiwał, podobnież jak dwa listy przeznaczone tylko dla jego oczu.

- Nie dowiedziałem się niczego ponad to co już wiemy - zatrzymał się na moment i zlustrował dwa kawałki papieru w dłoni swego pana. - Co zaś tyczy się twych spraw z Romero. Jutrzejszej nocy tak jak tego chciałeś, będzie czekał na ciebie i swą zapłatę w pobliżu warsztatu powróżników.
- Dziękuję. Dobrze się spisałeś, teraz odpocznij.

Aimar zniknął w mgnieniu oka. Tak jak zawsze i teraz nawet przez myśl nie przyszło mu, by w błędzie mylić dobrą radę z poleceniem. Dante pragnął zostać sam i dopiero kiedy tak też się stało spojrzał na pierwszy list.

Ja, Damaso Hiero da Labrera, książę miasta Ferrol, nakazuję tobie, Dante Sorelu stawienie się w mym domu jutro po zmroku. Nieobecność będzie traktowana jako sprzeniewierzenie się rozkazom i ukarana będzie na gardle.

Zatem tak jak rzekł Custodio. Nie wiedział jaki tym razem plan spłodził chory umysł władcy Ferrolu. Brak było w Zelocie szacunku dla tego, któremu zmuszony był oddać przed laty pokłon. Nie był jednak w owym czasie tym samym gorącogłowym młodzikiem i nazbyt dobrze znał zasady rządzące światem tych, którym schronienie dają mroki nocy. Toteż choć z niechęcią, pogodził się z niechcianym obowiązkiem. Zgiął na powrót kartkę papieru i spojrzał na drugi list.

Lady Moshiki. Trwaj w zdrowiu przyjacielu.

Nigdy nie był wylewny, a i czas naglił. Więc to pośród Gangreli Fernandezowi przyszło szukać bezpiecznego portu. Choć cieszył się na wieści o zdrowiu towarzysza, z ciężkim sercem wspomniał swą rozmowę z Krabem. Nie wiedział jak głośnym echem odbije się ona pośród sług Cykady. Sorel nie należał jednak do tych, którym przychodzi szukać schronienia przed odpowiedzialnością za swe postępowanie.Toteż ani przez moment nie zwątpił w swą decyzję i to, że kiedy przyjdzie czas, wyjdzie temu naprzeciw. Kiedy podszedł do okna i delikatnie odchylił zasłony, by raz jeszcze spojrzeć na piękny Ferrol. Jego umysł opanowało to charakterystyczne odrętwienie, jakie zawsze towarzyszy uczuciu ulgi. Noc chyliła się ku końcowi i choć zmęczenie coraz mocniej dawało się we znaki. Raz jeszcze przyszło mu przetrwać, a tyle wystarczy by nie tracić nadziei.
 
Token jest offline