Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2010, 16:58   #2
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Pióro wiosła miarowo marszczyło dotąd gładką jak lustro czarną toń jeziora, niewielka łódź wypełniona koszami przecinała taflę w niemal całkowitej ciszy. Na rufie krępy człowiek w płóciennej koszuli w milczeniu kierował łodzią, rozmyślając o czekającej na niego w domu żonie i zleceniach na kolejny dzień. Czasem patrzył z zadumą na mijane płaskorzeźby i freski zdobiące ściany komnaty, przedstawiające twarze i postacie z czasów nieznanych kronikarzom. Na dziobie rozświetlonym blaskiem olejnej latarni stał mężczyzna w czarno-czerwonych szatach wpatrzony nieruchomo w punkt na brzegu - pomost przy kilkupiętrowym budynku z białego kamienia - na swój dom. Łódź dobiła do brzegu.
- Dziękuje. Będzie ci wynagrodzone. - powiedziała zakapturzona postać gdy schodziła na brzeg, żelazna maska zniekształcała ton głosu nadając mu metaliczną barwę -Nie czekaj na mnie. - pożegnała się i weszła do budynku.


Pomieszczenie pachniało suchym pergaminem, inkaustem oraz kurzem. Zwoje i księgi spoczywały na regałach, które ciągnły się na całej długości ścian, niemal przytłaczając swą ilością. Deski skrzypiały przy każdym kroku, poza tym dom wydawał się bardzo cichy, wręcz martwy. Gdzieś ponad głową gościa zatrzeszczały drewniane belki. Z furkotem ze stropu zwiesił się czarnogrzywy chłopak w czapce pilotce i niebieskim kombinezonie, zwisając głową w dół zaczął krzyczeć.
- Aaa Mamo, Mroczne Widmo w domu... - wzory na metalowej masce zadrżały i rozpadły się w setkę drobnych trójkątów.
- Nie tylko słońce i księżyc pozostaną niezmienne. - z wyrzutem ale i rozbawieniem stwierdził gość. Zsunął kaptur i odblokował zatrzaski maski, spod metalu odsłoniła się młota twarz mężczyzny o czarnych włosach i szaro zielonych oczach. Uśmiechnął się do chłopca.
- Rodzice są? - zapytał.
- Ojciec tak, w kominkowej. Mama jest na placu treningowym. Na długo wróciłeś? - młodszy chłopak jednym susem zeskoczył miękko na podłogę.
- Nie, niedługo ruszam, do Latarnii, która nie daje światła. Zostałem wybrany przez pierwszego by nieść jego słowo. - odpowiedział, bez maski jego głos wydawał się zwyczajny i miękki.
- Fajnie ci... - młodemu zalśniły oczy, zaraz jednak posmutniał, widząc to starszy brat pocieszył:
- Nie czas dziś na smutek, czeka nas jedna droga. W podróży czekają mnie drapieżne pazury i groźniejsze od nich myśli oraz słowa. Potrzebuję Ciebie, któremu mogę zaufać. - oznajmił.
- Klawo. Nigdy nie byłem na ziemiach Familii, tyle o nich opowieści, właśnie skończyłem talizman, na pewno się przyda, ale co będziemy tam robić, Familia nie życzy dobrze Elizjum, to kiedy ruszamy... - z ust Jakuba płynął nieprzerwany potok słów, każde pełne pasji i jeszcze dziecięcego entuzjazmu.
- Cierpliwość jest cnotą Egzarchów. Wiele jest jeszcze do zrobienia. Teraz zaś muszę stanąć przed obliczem dobrodzieja. - wolnym krokiem oddalił się w stronę kolejnej komnaty.


Ojciec Abraham siedział przy drewnianym pulpicie, głęboko pochylony nad zwojem na którym wytrwale kreślił symbole. Słysząc nadchodzące kroki, wyprostował się, na jego twarzy pojawił się bolesny grymas i poprawił monokl. Widząc gościa na pooranej zmarszczkami twarzy zajaśniał uśmiech.
- Mój syn najstarszy powrócił do domu. Nie opiszą słowa jak cieszę się że cię widzę, czy długo będziesz gościł, czy mogę liczyć na twą pomoc? - starzec nie ukrywał radości.
- Również me serce pełne jest radości. Niestety nie na długo odpocznę w domu Abrahama. Zostałem wybrany by wyruszyć w stronę latarni.
- Ach tak.
- archiwista spochmurniał - Wola Ojca Ocalenia ważniejsza jest od woli Ojca Rodzonego. - odparł gorzko.
- Ojcze, świat jest inny niż go widzisz. Wobec wielu zaciągnąłem dług, wszystkie zamierzam spłacić. Tego wymagają przodkowie.
- Co ty wiesz o woli przodków? Co ty wiesz o swym mistrzu? Ufasz mu?
- Tak ufam.
- Czy wiesz co nim kieruje?
- Dobro Elizjum.
- Czy on jest szczery?
- Nigdy mnie nie zawiódł.
- Czy znasz jego historię?
- tym razem na pytanie odpowiedział milczeniem - Czy Ty widzisz prawdziwy obraz świata, czy poczucie misji zamgliło ci wzrok. Nie wszystko jest takie jak zobaczyliśmy pierwszym razem, nie każdy jest tym za kogo się podaje.
- Ojcze, to poważne oskarżenie, nie możesz...
- przerwał ostrym tonem na granicy krzyku -
- Ależ mogę cię ostrzec synu, nie chcę cię stracić, wystarczy że pierworodnego straciłem.
- oczy starca zalśniły wilgocią - Widzę już kres mej drogi, kto ochroni bibliotekę po mnie?
- Jakub jest jeszcze młody.
- Jakub nie urodził się do ksiąg.
- Ja również.
- nagły podmuch powietrza rozwiał szaty Uriela ukazując rytualną katanę.
- Naprawdę? Był czas gdy słowo było twym światem i narzędziem.
- Księżyc i słońce pozostają niezmienne. Wszystko ma swój czas.
- Czas. Niewiele już mi go pozostało. Swój wykorzystaj dobrze. Szczęśliwej drogi synu.
- pożegnali się.


Nieliczni przechodnie przemierzający korytarze Elizjum zwykle schodzili mu z drogi, tam gdzie kierował swe kroki, nie było ich prawie wcale. W jednym z bocznych korytarzy, z dala od głównego szybu miała swe leże znachorka, tatuażystka, siostra - Lilit. Gdy tylko przekroczył próg zdjął maskę i rozejrzał po pomieszczeniu, wypełnione było ona zwisającymi z sznurów ziołami, których woń wypełniała powietrze i drażniła węch, ściany zdobiły makatki, a stopy zapadały w miękki dywan. W połączeniu z ciepłym światłem latarni sprawiał, że zapominało się o bólu, lęku i troskach. Czasem zastanawiał się ile naprawdę łączyło go z siostrą. Pojawiła się na szczycie schodów, w pośpiesznie zarzuconej szacie i z burzą potarganych czerwonych loków.
- Twa wizyta jest dla mnie jak deszcz dla stepu, lecz mógłbyś zapowiadać swe przyjście. Popatrz na mnie, wyglądam jak wiedźma.
- Najstraszliwszy wygląd nie zakryje złotego serca. - odpowiedział.
- Miłe słowa. A co z zagadką Azariasza, czy jesteś bliżej odpowiedzi?
- Dni mijają, lecz zdaje się, że stoję w miejscu.
- Dam ci więcej ziół, pomogą one ciału, choć przyczyna zdaje się leżeć w duszy.
- Tak, ciało... zdaje się gasnąć.
- Na każdego przychodzi pora.
- Ale co wtedy będzie z nami? Z Elizjum?
- Lato mija, lecz step zawsze odżyje na wiosnę. Będą inni, którzy przejmą przywództwo.
- Niewielu jest godnych zastąpić Ojca.
- Wystarczy jeden. Nam zaś pozostaje snuć naszą opowieść.
- rozpostarła ręce wskazując otaczającą ją chatę.
- Tak, to nam pozostaje. Zostałem wybrany, wyruszam na ucztę Familii.
- Na ślub? Wieść szybko się niesie. Ale to dobra nowina. Może kobieta uspokoi umysł don Lorenzo.
- Słychać też inne pieśni, pieśni wojenne, pieśni groźne. Choć nie słucham ich w trwodze. Antoniazzi nie byli wojownikami, nie staną się nimi teraz.
- Wojna... nigdy się nie zmienia i bez niej ludzie odchodzą nim nadejdzie ich pora.
- Nie pozwolę by zagrały wojenne trąby i zabiły dzikie bębny. Jest jeden przeciwnik, lecz nie czeka on w białej wieży światła, lecz w czarnej wieżycy o dzwonach bez serca. Rzuca Cień na Wilczę Wzgórza, przypomnę tym którzy zapomnieli o bliskości Cienia.
- kotara zaskrzypiała gdy z sypialni wynurzyła się kolejna kobieta ubrana w pośpiechu narzuconą szatę.
- Safona?
- Witaj Urielu.
- znał ją z domu Livi i czasu nauki pod jej okiem, była kobietą wielu talentów, jej obecność zdawała się go dziwić, a dłoń mimowolnie sięgała w kierunku ochronnej maski - Rzadki to widok widzieć twarz czarnego rycerza. Czy dobrze słyszałam, że ruszasz na wesele dona. Niezwykły to zaszczyt, niebezpieczny, ale godny pozazdroszczenia. Czy jest nadzieja bym mogła dołączyć do twej świty?
- Nie jest to możliwe, zaprosiłem już Milczącego Vito, Gromosława i mego brata Jakuba.
- Dobrze słyszeć, że będzie z wami ostry miecz.
- Tak, wybraliśmy najlepszych. Wiele jednak pozostało do zrobienia przed wyprawą, muszę więc iść.
- spojrzał wymownie na Safonę - Niech duchy przodków nad wami czuwają.
- Nad tobą również Urielu Azrael.


 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 24-02-2010 o 23:28.
behemot jest offline