Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2010, 12:51   #123
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Powiadają, że nie należy lękać się nieodgadnionego. Powiadają również, iż każdy krok w naszym życiu niesie za sobą bezpośrednie następstwa, każda przebyta mila jest przebytą milą życia, która chociaż byśmy bardzo chcieli, nie powróci już nigdy. Jesteśmy rzeką, która płynie swoim tylko znanym tempem. Dla niektórych jej nurt jest spokojny, niczym ostałe wody jeziora, z kolei dla innych jest niczym innym jak bystre wody górskiego potoku, który przecieka przez życie bez opamiętania. Niszczy wszystko, co spotka i mknie byle naprzód, by osiągnąć to, co się zamierzało i nie oglądać się za siebie. Być niesiony nurtem, wielu to przeżyło, wielu spoczęło w odmętach, a Ci nieliczni, co przetrwać raczyli nie spoglądali wstecz, nie mogli. Gdyby tak uczynili, rzeka życia upomniałaby się o swoje. Jak i teraz. Brudny, niedomyty, zapomniany przez świat i wszystkich tego świata. Ten, którego spuścizna rozkradana była przez niegodnych, młodych artystów. Którzy w nadziei, że nikt nie pamięta podpinali się pod dzieła takiego kunsztu jak Jaczemira. Mało kto pamiętał. Mało kto frasował się by analizie dzieło poddać, mało kto chciał się tego podejmować. Mało kto potrafił. Konstantin potrafił i robił to często. Pamiętał młodego syna jakiegoś bogatego kupca z Aldorfu, któremu w głowie jeno dziewki i harce ostały. Talentem nie grzeszył, a szczwanością nadrabiać raczył. To on pierwszy bezczelnie zapomniane dzieło z młodości kislevskiego poety pod swoim nazwiskiem orędować raczył. Skończyło się szumnie. W całym Nuln głośno było jak belfer Hoening bezczelnego krzykacza za bokobrody z uniwersyteckiej auli wyprowadził i kopniakiem w rzyć z wielkich schodów Nulneńskiej Akademii na bruk posłał. By bezczelności owego dać przykład i należytą przestrogę dla innych wystosować.

A teraz ten, co martwym był dla świata trzęsie się ze strachu na podłodze ponurego zamczyska wpatrzony w portret Imperatora. Jakie tragedie musiał przeżyć ten starzec, że widok owy tyle bólu w nim wywołuje…
Nie dało się nie usłyszeć komentarzy byłego Szampierz. Zaprawdę ten człowiek był więźniem swego umysłu. Prostota myśli i brak polotu, hmm dziwne, iż nikt nie usiekł go na arenie. To nie miało znaczenia, ale żeby od razu kapitanem zamku go czynić… Oczywiście, zamczysko w głębokim borze, do którego prawie nikt nie zagląda, które latami pustkami świeci. Tu nie ważne jest czy jesteś mądry, czy tępy. Tu liczy się fakt, z jaką pokorą wykonujesz polecenia.
- Lepiej nie myśl komendancie. Nie za dobrze Ci to wychodzi. Prosiłem wczoraj, by z szacunkiem postępować z tym człowiekiem. Należytym chociażby z racji wieku. Ale nie, pobić go musieliście, w stajni trzymać, w stare łachmany odziać. Litościwy jesteś chłopie jak czyrak na rzyci. To ty się módl panie kapitan, aby Vautrin łaskawym dla Ciebie się okazał. Bo jak nie to szczęśliwym będziesz, gdy samemu stajenny gnój taczkami wywozić Ci pozwoli.
Przyjmijcie tego człowieka jak oficjalnego gościa nas wszystkich dopóki gospodarz do nas nie zawita. Zgodnie z dworskim obyczajem izba mu się należy i jadło… - artysta nie spojrzał na kapitana, nie spojrzał na zebranych, jego wzrok spoczął na ociekającym wodą Starcu. A nogi same poniosły go na jego komnaty. Nie zważał na słowa innych, nie słuchał tego, co powiedziane było. Szedł szybko, miarowe kroki odbijały się głuchym echem po korytarzach opuszczonego zamczyska. Z oddali dobiegał odgłos recytowanej poezji. Farsa dobiegła końca.
………………………………………… …..

… Mrok zapadał szybko nad bezkresnym widnokręgiem. Zachodzące słce wędrowało po bezchmurnym niebie, by zakończyćdrówkę w odmętach oceanu. Jakże pięknym był ten moment, gdy czerwona łuna zachodu jednała się ze spokojną taflą wody. Wszystko zamierało z zachwytu na ten jeden, jedyny moment. Na tą krótką chwilę. Jakby świat przestawał istnieć, by narodzić się na nowo z nadejściem świtu. Dziób wielkiego frachtowca mknął w nieznane, jakby usilnie chciał dogonić umykające słce. Mknął rozdzierając taflę morskiej toni, która leniwie żegnała się z ciepłymi promieniami odbijając kolorowe refleksje umykających promyków. Jakże pięknym widokiem były rajdy delfinów ścigających się z pędzącym okrętem. Owe ssaki uwielbiają takie zabawy. Częstym zjawiskiem są owe gonitwy, zwłaszcza, gdy młode stada wyłaniają przywódcę, gdyż cóż sprawdzi lepiej silniejsze osobniki jak nie wyścigi z mechaniczną bestią?? … Ucieczka przed nieznanym zamieszkującym głębie oceanu … Zaprawdę dziwy wielkie po bezkresach wędrując podziwiać można. Spytano kiedyś pachole rybaka, czy ryba rybie równą być może. Dziecię w zadumę wielką musiało popaść, gdyżugą chwilę z odpowiedzią zwlekało. Koncept podłapawszy pytaniem na pytanie odpowiedzieć raczyło: A Waćpan pyta o te normalne, czy latające?? …

drówka w nieznane. Fragment pamiętników Morfidiusza. Wielki Ocean, A.D. 2508

………………………………………… ………………..


Dni mijały leniwie. Konstantin coraz rzadziej opuszczał komnaty. Zmęczony całą tą atmosferą i ostatnimi wydarzeniami postanowił odseparować się od otoczenia. Tak dla dobra ogółu, dla dobra opowieści. Cała sytuacja dała do myślenia i tylko czas mógł wszystko mógł posklejać. Zaprawdę dziw brał wielki na wspomnienie ostatnich wydarzeń.
Sąsiedztwo biblioteki dawało ukojenie ”białe kruki” dawały sposobność na oderwanie się od zamkowej rzeczywistości. Długie godziny, czasami całe noce spędzone nad ich lekturą przynosiły ukojenie. Biblioteka stała się azylem dla młodego poety, jego warsztatem, pracownią i nie rzadko jadłodajnią. Artysta tak zadomowił się w tym pomieszczeniu, iż tylko sobie pozwalał na obcowanie z kartami historii. Nie rzadko łapał się na tym, że opuszczając tę obszerną w wiedzę wieżycę, zamykał ją na klucz. Wiele traktatów tam powstało. Wiele mądrości na pergamin przelanych ostało. Zależnie od humoru artysty i od jego samopoczucia – wiedza przychodziła sama – on tylko był narzędziem, by spisać ją raczył. Wszystko toczyło się własnym rytmem …

………………………………………… ………………………

Nie wiedziała, czemu to zrobiła, nie wiedziała, co nią kierowało. Stała teraz naga ze spuszczoną głową i smutnymi oczętami. Z kąta dochodziło zawodzące ”chlip” drugiego dziewczęcia.
Stała tak i z pokorą czekała, aż Pan wymierzy jej karę.

Do czego to doszło ledwo miesiąc minął, gdy artysta dziewki pod swoje skrzydła przygarnął, a one już burdy o niego wstrzymają. A czy nie powtarzał im, że wszystkie cztery takim samym szacunkiem darzy, a czy nie mówił, iż wszystkie taka samą troską otoczy. Ale nie. One nadal w zaparte idą, iż jedne od drugich ważniejszymi się stają. Bo te dwie były pierwsze. Bo te dwie przyprowadziły koleżanki. Bo te dwie pierwszeństwa w łożnicy szukają.
To nic, że wszystkie same o łaski prosiły. To nic, iż służki na komnaty przydzielone okazały się prawdziwym skarbem dla gospodarza. To nic, że adeptkami sztuki miłości ostały z własnej, nieprzymuszonej woli. To nic, ze sztukę ową pokochały i niczego innego po za nią i jej nauczycielem widzieć więcej nie chciały. To nic, że w łożnicy na stałe zamieszkały i gdy kazano im ją chwilowo opuścić wrogo powarkiwać zaczęły. Zaprawdę wspaniałymi uczennicami owe panice były. Gotowe na wszystko, na wszystko otwarte, wszystkiego spragnione i zawsze pragnące wszystkiego więcej i więcej.
Dla samego artysty z tematem obytym wielce, otwartość na wiedzę nowych uczennic miłym zaskoczeniem była. Zaprawdę ten zamek magicznym się zdawał.
W pamięci Konstantina dotychczas ostało pierwszego zbliżenia wspomnienie.

Noc śmierci Jaspera. Szalała burza. Dziewczę wróciło przemoknięte do komnaty. Konstantin stał zamyślony przy oknie. Nie pamiętał nawet, po co wysłał służkę. Na widok dziewczyny, jej doszczętnie przemoczonego, przyklejonego do smukłej figury ubrania w poecie obudziła się żądza. Dziewczę stało posłusznie z przyniesionym darem. Woda z cieknącej sukienki głucho odbijała się od posadzki. Ten dźwięk, jej wyraz twarzy. Konstantin chwycił kąpielowe koce i począł wycierać zziębnięte dziewczę. Robił to wolno, delikatnie od ramion począwszy. Dziewczę drżało czy to z zimna, czy z niespodziewanej reakcji gospodarza. Poeta począł masował jej plecy, delikatnie ocierając cieknącą deszczówkę. Nie pamiętał słów, którymi przemawiał. Ale przyniosły efekt. Dziewczę przestało drzeć, poddało się gospodarzowi. Artysta delikatnie muskając niewiastę pozbawił ją wierzchniego, mokrego okrycia. Wpół nagą, speszoną nieco owa sytuacją, wycierać począł. Magia słów oraz balsam dotyku, przenikającego przez cieniutkie płótno zdziałało, co poeta zamiarował. Dziewczę przestało drżeć. Zaczęło oddychać głęboko wraz z narastającym podnieceniem. Po krótkiej chwili w pełni oddało się pieszczotliwemu dotykowi, zatracając się w tym, czego jeszcze nie zaznała. Oddech dziewczęcia przyspieszył, niegdyś miarowy, teraz krótki i przerywany. Poeta rozpoczął wędrówkę po zakazanych obszarach. Kształtne piersi, dziewicze łono… Dziewczę zwarło się z mężczyzną niczym jedno ciało, coraz silniej zaciskając dłonie na jego udach. Oddychała krótko w pełni poddając się nowym doznaniom. Zamknięte oczęta, pierwsze pocałunki spoczęły na jej ramionach.
Poeta nie przestawał. Wciąż wychwalając piękno młodej niewiasty kontynuował wędrówkę po jej młodym ciele, czekał momentu… czekał, aż dziewczę zatracić się bezgranicznie…. nie musiał długo czekać… Dalej historia potoczyła się szybko. Owładnięte doznaniami dotąd nieznanymi, dziewczę reagowało instynktownie. Oddało się w pełni dominującemu samcowi. Pierwsze takie przeżycie, pierwszy mężczyzna, pierwsze kontakty. Aż tu …
Drzwi do komnaty od służby odemknęły się przerywając panującą atmosferę nieprzyjemnym skrzypnięciem…
Druga służka, obudzona w środku nocy dziwnym hałasem zajrzała do komnaty, czy Panu nic się nie stało. Jak zajrzała – tak ostała w pełni zdumiona zobaczonym zjawiskiem. Jej przyjaciółka, dotychczas bez skazy będąca z młodym paniczem w łożu spoczywała... Zdziwienie, frustracja, niepewność… Dotychczas między sobą zakłady czyniły, który to godzien się stanie ich cnoty pozbawić. Nie raz i nie dwa do późna rozmawiały, która to pierwsza zaszczytu dostąpi. Teraz już znanym poczynania byłe i wszelakie dysputy by na nic się zdały. Wpatrzona w speszonej przyjaciółki oblicze służka zastygła w bezruchu. W sypialnianym leżu dziewczę poczerwieniałe ze wstydu skryło się, czym prędzej w pościeli odmętach, z rozradowaną mina w pełnym zachęty geście spraszał obudzoną służkę. Dziewczę stało jak monolit, nie wiedząc, co myśląc o tym całym zajściu. Poeta dźwignął się z pościeli powoli, kierując się w jej stronę. Poświata księżyca oświetlała jego nagie ciało. Jego wspaniałe kształty. Jego rzeźbę dotąd niespotykaną u żadnego mężczyzny. Dziewczęciu zdarzało się, iż podglądała kąpiących się strażników, że oglądała zalotów na miejskim targowisku, ale to, co przed jej oczyma stanęło – niczym anioł – swe piękno okazując, odebrało jej zmysły. Już od dawna marzyłaby skosztować tego, co niedostępnym było. By zakosztować miłości, Stan, służba były jej przeszkodą, szukała tego jedynego tego, któremu oddać się mogła w pełni. Teraz stał przed nią mężczyzna idealny, piękny, wprost wymarzony, a ona kroku zrobić nie mogła.
Konstantin podszedł do dziewczęcia, pogłaskał po twarzy. Podniósł rozdziawione ze zdziwienia usta. Zlustrował ją wzrokiem. Uwadze umknąć nie mogło, iż dziewczęcy wzrok spoczął na jego męskości. Jednym ruchem pociągnął dziewczę ku sobie. Przywarła do niego. Poczuł jej stwardniałe piersi, uchwycił w talii. Spojrzał dziewczynie w oczy, ten wzrok, zmieszanie wraz z pożądaniem. Wiedział, co robić. Jednym ruchem rozerwał nocną koszulinę odsłaniając dziewczęce kształty. Dziewczę nie oponowało. Oddychało płytko. W powietrzu ponownie zapanowało podniecenie. Poeta nie tracił czasu….

Teraz dziewczęta w pełni rozbestwione, po pierwszym stopniu wtajemniczenia chciały coraz więcej. Już nie starczało im miłosnego trójkąta. Nie wcześniej jak niedziele temu sprowadziły dwie nowe służki, jeszcze młodsze i jeszcze mniej obeznane. Z lubością obserwowały jak przechodzą testy, z wyczekiwaniem czekały znaku, aż mogą się dołączyć. Nie widziały niczego po za swoim mistrzem i po za rozkoszą, która na nie czekała…

Konstantin nie musiał opuszczać komnaty, by wiedzieć, co w zamku się dzieje, by wiedzieć to, co innym znane być nie mogło. Wystarczyło raz wspomnieć, iż w Nuln służba kwiecista je czeka, by dziewczętach nadzieję posadzić wielką. Teraz przeświadczone, że lasy Reikwaldu opuszczą wszelaką pomocą dla mistrza służyły.

Mało, kto zna dziewictwa przywiązanie, mało, kto zna dziewicze konszachty. Ale biada temu, kto to zaniedba, iż z dwojoną silą się obrócić to może…
………………………………………… ………….


Dni mijały. Nastrój artysty nie poprawiał się. Czarne chmury wisiały nad nim, niczym sznur wisielcy nad skazańcem. Nostalgia omamiała zwodziła na manowce. Coraz więcej myśli, coraz więcej samotności w murach zamkowej biblioteki – jego sacrum.
Nawet przyjazd Vautrina nie zmotywował poety. Konstantin przyjął go w bibliotece. Krótka rozmowa, zaledwie kilka słów. Wręczył mu kopie swoich zapisków, kilka pytań, kilka odpowiedzi. Lekki grymas na twarzy gospodarza, gdy poeta wyraził swe zdanie na temat gbura, co za dowódcą owych murów się uważa. Jego kompetencji i przydatności. Inny obrót przyjęła rozmowa, kiedy temat przewędrował na osobę Jaczemira….

Poeta nie pojawił się na wieczerzy, ostatnio nie pojawiał się nigdzie, a właściwie nie pojawiał się nigdzie za dnia. Przemierzał nocami mroczne korytarze zamczyska z celem i bez celu. Szukając czegoś, co było przed nosem….

.................................................. ......................................


Poranek był zimny, lecz nie deszczowy. Cisza po burzy wręcz nadawała uśpionemu zamczysku mistycznego charakteru. Poeta nie spał jeszcze, przechadzał się po skąpanych w wątłym świetle nadchodzącego świtu korytarzach, kiedy usłyszał gwar wyjeżdżającego powozu. Nie widział dobrze, gdyż blanki na których spoczął skrywały niemal całą karocę. coś się działo, coś ładowano, rozmowy prowadzone półszeptem. Poeta rozsiadł się wygodnie i czekał. Czekał, aż powóz ruszył, gdzieś przez chwilę w okiennicy pojazdu mignęła sukienka...

A więc stało się. Aravia opuściła zamek. ale czemu tak nagle i bez pożegnania? Czemu w takiej tajemnicy? Kolejny gracz owej tragedii przepadł w odmętach tego zawiłego scenerio.

Tu właśnie, w okiennicy górnego korytarza, służka znalazła Konstantina. Szczebiocząc zalotnie rzęsami oddała list od Vautrina. Czytał powoli niedowierzając treści. Ważąc każde słowo, każdą składnię. Koło się zamknęło. Pułapki mechanizm zatrzasnął się z łoskotem. Nie ma odwrotu....


Zaświtała myśl. Podjął reakcję. Konstantin ruszył ku sali biesiadnej. Nie zważał na nikogo, nie witał dawno niewidzianych biesiadników.
Wyglądał dziwnie, z tygodniowym zarostem, rozpuszczonych włosach, odziany jedynie w płócienną koszulę i opięte skórzane spodnie. Podkrążone z niewyspania oczy, lekka chrypa po osuszeniu już niemal połowy bogatych zapasów zamkowej piwniczki.
Z miejsca dostąpił do obrazu, ściągnął ze ściany i przystąpił do analizy. Długą chwilę szukał zamaskowanego listu oczekując wiadomości na odwrocie płótna.

Zadumany wielce rzekł na głos nie przejmując się obecnością zebranych:

- Niezłe epitafium ostawiłaś po sobie mości dobrodziejko...
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline