Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2010, 10:11   #121
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Przeczytał końcówkę listu. Potem początek i jeszcze raz do końca. Potem jeszcze raz. Aravia. To pewnie ta kobieta, którą widział na zamku. Raz. Tylko raz, wtedy, gdy odzyskał przytomność na dziedzińcu. Z listu wynikało, że była jedną z nich - artystów. A teraz z sobie znanych powodów porzuciła pracę, którą pozostali traktowali jako tak wielki honor i opuściła zamek. Nawet się nie żegnając. Dziwne. Jakież to ważne i nagłe okoliczności mogły sprawić, że podjęła tę decyzję? Tu, po środku boru, gdzie kontakt ze światem zewnętrznym był praktycznie żaden. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to że wieści mógł przywieźć tylko Voutrin. A jeśli było tak, jak myślał stary Daree i przebiegły Voutrin pociąga tu za wszystkie sznurki, kobieta faktycznie znajduje się w niebezpieczeństwie. Jednak z pewnością nie zagraża jej to, przed czym ostrzegał w liście gospodarz.
Co do prawdomówności gospodarza Jaczemir od jakiegoś czasu miał poważne wątpliwości i podejrzewał nawet, że wyjazdy są jeno przykrywką i wygodnym alibi dla szpiegowania zamkowych gości i ich poczynań. Idąc dalej tym tokiem rozumowania ktoś taki jak Voutrin, nawet jeśli zlecił zamach siepaczom, sam będzie chciał dopilnować wykonania roboty. A i pewnie nie odmówi sobie przyjemności obejrzenia naocznie dzieła. Była więc szansa, że naprawdę opuścił zamek tak, jak opisywał to w liście. Musiał podzielić się swymi obawami z Arwidem, a przy okazji poznać jego zdanie na ten temat. I to zaraz. Nie będzie lepszego momentu.
Schował list za mankiet rękawa, opuścił stajnie i ruszył na poszukiwania komnat, które zajmował Mistrz. W głowie odbijało się echem wspomnienie tamtej nocy, i rozmowy, jaką podsłuchał wtedy w lesie. I pytanie, kim była owa tajemnicza ONA o której mówili. Oraz co zdawało mu się najważniejsze, rola jaką miała odegrać w intrydze tych bezwzględnych ludzi, krórzy nie cofają się nawet przed mordem.
 
Bogdan jest offline  
Stary 23-02-2010, 15:28   #122
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Była służka Aravii oddychała pełną piersią, a była to pierś młoda i powabna. Rozwieszała właśnie pranie, w odsłoniętym załomie niedaleko mniejszego dziedzińca. Podśpiewywała sobie właśnie, gdy nagle poczuła czyjąś obecność za plecami. Odwróciła się przestraszona.
- Ach, to ty...- uśmiechnęła się, ale zaraz trzepnęła postać trzymaną w ręku, haftowaną w piękne kwiaty obleczyną wielkiej poduchy. - Przestań mnie straszyć! Nie mogłeś zawołać?!
- Skarbie...- Lutfryd zasłaniał się ze śmiechem - przecież się cieszysz, że mnie widzisz...
- Wcale się nie cieszę! - fuknęła - I nie mów do mnie skarbie!
- Nie gniewaj się...- Lutfryd łagodnie podchodził - Chciałem cię zapytać, nie ma tu pewnie gdzie zabrać dziewczyny na tańce?
- Na tańce? - zaczerwieniła się - Tutaj? No co ty! A bo co?
- A bo nic. A poszłabyś ze mną?

Schowała się za praniem, udając że pracuje. Lutfryd obszedł powoli sznury, a ona znowu niczym ptaszek uciekła na drugą stronę.
- Głupiś. - usłyszał jej śmiech - Przecie my w środku lasu. Gdzie tu tańce?
- Sami możem zrobić. - odparł nie zbity z tropu. - A co? Może artyści by zagrali, jakby ich poprosić?
Milczała. Ale przez szczelinę w wiszących portkach widział, że się uśmiecha.

- Lana...- zmienił temat - A to prawda że ta Pani...Pani Aravia, co jej służyłaś...Wyjechała?
Dziewczyna przesunęła czyjeś odzienie na sznurze, by zrobić miejsce dla kolejnych.
- Wyjechała, wyjechała...- mówiła znudzonym tonem, schylając się po mokre jeszcze płaszcze - Skoro świt jeszcze. Dobra była. Jeszcze mi monetę ostawiła na pożegnanie.
- Ty ją pakowałaś?
Przerwała na chwilę i popatrzyła na niego.
- Ja. Pomagałam jej. Nie było tego bardzo wiele. Tylko ten portret zostawiła. Na pamiątkę. Czemu pytasz?
- Eee...Tak tylko. Mój mistrz chyba zostawił u niej przez pomyłkę swój skrypt. Nie odłożyła go czasem?
- Nie wiem. Nic chyba. Nie, na pewno nie. Komnatę już dokładnie wysprzątałam. Twój mistrz musiał zostawić to, o czym mówisz, u kogoś innego.
- A widziałaś, z kim wyjechała?
- A co tak wypytujesz? - wydęła usta - Podobała ci się, co?!
- No co ty...- żachnął się teatralnie - To znaczy, niebrzydka była, ale gdzie tam jej do Ciebie...To ty powinnaś takie suknie nosić!
Służka podparła się pod boki, odgarniając kosmyk włosów z czoła.
- Myślisz, że jak jestem ze wsi, to mi możesz takie bajki opowiadać?!
- Bajki...- zbliżył się nagle i chwycił ją za dłoń - ...to opowiada mój mistrz Arwid...Nigdy bym cię nie okłamał...To co z tymi tańcami?!


Strażnicy przy bramie nudzili się, ale przynajmniej dziękowali opatrzności, że służba trafiła im się w dobrą pogodę. Halabardy lśniły dumnie w jasnym świetle dnia. Jakże ożywcze i wspaniałe było to powietrze po wczorajszej burzy, jedynym, co burzyło spokój ciemnowłosego Turkfista i jego starego kompana od kart było skrzeczenie stad ptactwa, obsiadujących jak zwykle zamkowe mury. Było tak bezwietrznie i spokojnie, że Turkfist odetchnął pełną piersią i uśmiechnął się.
Wtedy to jego kolega szurchnął go w bok.

- Ty. Patrz, znowu ten stary. Idzie tu.
- Scheisse, szlag go nadał. Czy ja dobrze widzę, czy coś tu do nas niosą? Co to jest...?
Ptaki przestały być jedynym, co burzyło spokój gwardzistów...
- Ja ci powiem. To są kłopoty.
- Weź no stań jakoś porządnie. Jesteśmy na warcie.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 25-02-2010, 12:51   #123
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Powiadają, że nie należy lękać się nieodgadnionego. Powiadają również, iż każdy krok w naszym życiu niesie za sobą bezpośrednie następstwa, każda przebyta mila jest przebytą milą życia, która chociaż byśmy bardzo chcieli, nie powróci już nigdy. Jesteśmy rzeką, która płynie swoim tylko znanym tempem. Dla niektórych jej nurt jest spokojny, niczym ostałe wody jeziora, z kolei dla innych jest niczym innym jak bystre wody górskiego potoku, który przecieka przez życie bez opamiętania. Niszczy wszystko, co spotka i mknie byle naprzód, by osiągnąć to, co się zamierzało i nie oglądać się za siebie. Być niesiony nurtem, wielu to przeżyło, wielu spoczęło w odmętach, a Ci nieliczni, co przetrwać raczyli nie spoglądali wstecz, nie mogli. Gdyby tak uczynili, rzeka życia upomniałaby się o swoje. Jak i teraz. Brudny, niedomyty, zapomniany przez świat i wszystkich tego świata. Ten, którego spuścizna rozkradana była przez niegodnych, młodych artystów. Którzy w nadziei, że nikt nie pamięta podpinali się pod dzieła takiego kunsztu jak Jaczemira. Mało kto pamiętał. Mało kto frasował się by analizie dzieło poddać, mało kto chciał się tego podejmować. Mało kto potrafił. Konstantin potrafił i robił to często. Pamiętał młodego syna jakiegoś bogatego kupca z Aldorfu, któremu w głowie jeno dziewki i harce ostały. Talentem nie grzeszył, a szczwanością nadrabiać raczył. To on pierwszy bezczelnie zapomniane dzieło z młodości kislevskiego poety pod swoim nazwiskiem orędować raczył. Skończyło się szumnie. W całym Nuln głośno było jak belfer Hoening bezczelnego krzykacza za bokobrody z uniwersyteckiej auli wyprowadził i kopniakiem w rzyć z wielkich schodów Nulneńskiej Akademii na bruk posłał. By bezczelności owego dać przykład i należytą przestrogę dla innych wystosować.

A teraz ten, co martwym był dla świata trzęsie się ze strachu na podłodze ponurego zamczyska wpatrzony w portret Imperatora. Jakie tragedie musiał przeżyć ten starzec, że widok owy tyle bólu w nim wywołuje…
Nie dało się nie usłyszeć komentarzy byłego Szampierz. Zaprawdę ten człowiek był więźniem swego umysłu. Prostota myśli i brak polotu, hmm dziwne, iż nikt nie usiekł go na arenie. To nie miało znaczenia, ale żeby od razu kapitanem zamku go czynić… Oczywiście, zamczysko w głębokim borze, do którego prawie nikt nie zagląda, które latami pustkami świeci. Tu nie ważne jest czy jesteś mądry, czy tępy. Tu liczy się fakt, z jaką pokorą wykonujesz polecenia.
- Lepiej nie myśl komendancie. Nie za dobrze Ci to wychodzi. Prosiłem wczoraj, by z szacunkiem postępować z tym człowiekiem. Należytym chociażby z racji wieku. Ale nie, pobić go musieliście, w stajni trzymać, w stare łachmany odziać. Litościwy jesteś chłopie jak czyrak na rzyci. To ty się módl panie kapitan, aby Vautrin łaskawym dla Ciebie się okazał. Bo jak nie to szczęśliwym będziesz, gdy samemu stajenny gnój taczkami wywozić Ci pozwoli.
Przyjmijcie tego człowieka jak oficjalnego gościa nas wszystkich dopóki gospodarz do nas nie zawita. Zgodnie z dworskim obyczajem izba mu się należy i jadło… - artysta nie spojrzał na kapitana, nie spojrzał na zebranych, jego wzrok spoczął na ociekającym wodą Starcu. A nogi same poniosły go na jego komnaty. Nie zważał na słowa innych, nie słuchał tego, co powiedziane było. Szedł szybko, miarowe kroki odbijały się głuchym echem po korytarzach opuszczonego zamczyska. Z oddali dobiegał odgłos recytowanej poezji. Farsa dobiegła końca.
………………………………………… …..

… Mrok zapadał szybko nad bezkresnym widnokręgiem. Zachodzące słce wędrowało po bezchmurnym niebie, by zakończyćdrówkę w odmętach oceanu. Jakże pięknym był ten moment, gdy czerwona łuna zachodu jednała się ze spokojną taflą wody. Wszystko zamierało z zachwytu na ten jeden, jedyny moment. Na tą krótką chwilę. Jakby świat przestawał istnieć, by narodzić się na nowo z nadejściem świtu. Dziób wielkiego frachtowca mknął w nieznane, jakby usilnie chciał dogonić umykające słce. Mknął rozdzierając taflę morskiej toni, która leniwie żegnała się z ciepłymi promieniami odbijając kolorowe refleksje umykających promyków. Jakże pięknym widokiem były rajdy delfinów ścigających się z pędzącym okrętem. Owe ssaki uwielbiają takie zabawy. Częstym zjawiskiem są owe gonitwy, zwłaszcza, gdy młode stada wyłaniają przywódcę, gdyż cóż sprawdzi lepiej silniejsze osobniki jak nie wyścigi z mechaniczną bestią?? … Ucieczka przed nieznanym zamieszkującym głębie oceanu … Zaprawdę dziwy wielkie po bezkresach wędrując podziwiać można. Spytano kiedyś pachole rybaka, czy ryba rybie równą być może. Dziecię w zadumę wielką musiało popaść, gdyżugą chwilę z odpowiedzią zwlekało. Koncept podłapawszy pytaniem na pytanie odpowiedzieć raczyło: A Waćpan pyta o te normalne, czy latające?? …

drówka w nieznane. Fragment pamiętników Morfidiusza. Wielki Ocean, A.D. 2508

………………………………………… ………………..


Dni mijały leniwie. Konstantin coraz rzadziej opuszczał komnaty. Zmęczony całą tą atmosferą i ostatnimi wydarzeniami postanowił odseparować się od otoczenia. Tak dla dobra ogółu, dla dobra opowieści. Cała sytuacja dała do myślenia i tylko czas mógł wszystko mógł posklejać. Zaprawdę dziw brał wielki na wspomnienie ostatnich wydarzeń.
Sąsiedztwo biblioteki dawało ukojenie ”białe kruki” dawały sposobność na oderwanie się od zamkowej rzeczywistości. Długie godziny, czasami całe noce spędzone nad ich lekturą przynosiły ukojenie. Biblioteka stała się azylem dla młodego poety, jego warsztatem, pracownią i nie rzadko jadłodajnią. Artysta tak zadomowił się w tym pomieszczeniu, iż tylko sobie pozwalał na obcowanie z kartami historii. Nie rzadko łapał się na tym, że opuszczając tę obszerną w wiedzę wieżycę, zamykał ją na klucz. Wiele traktatów tam powstało. Wiele mądrości na pergamin przelanych ostało. Zależnie od humoru artysty i od jego samopoczucia – wiedza przychodziła sama – on tylko był narzędziem, by spisać ją raczył. Wszystko toczyło się własnym rytmem …

………………………………………… ………………………

Nie wiedziała, czemu to zrobiła, nie wiedziała, co nią kierowało. Stała teraz naga ze spuszczoną głową i smutnymi oczętami. Z kąta dochodziło zawodzące ”chlip” drugiego dziewczęcia.
Stała tak i z pokorą czekała, aż Pan wymierzy jej karę.

Do czego to doszło ledwo miesiąc minął, gdy artysta dziewki pod swoje skrzydła przygarnął, a one już burdy o niego wstrzymają. A czy nie powtarzał im, że wszystkie cztery takim samym szacunkiem darzy, a czy nie mówił, iż wszystkie taka samą troską otoczy. Ale nie. One nadal w zaparte idą, iż jedne od drugich ważniejszymi się stają. Bo te dwie były pierwsze. Bo te dwie przyprowadziły koleżanki. Bo te dwie pierwszeństwa w łożnicy szukają.
To nic, że wszystkie same o łaski prosiły. To nic, iż służki na komnaty przydzielone okazały się prawdziwym skarbem dla gospodarza. To nic, że adeptkami sztuki miłości ostały z własnej, nieprzymuszonej woli. To nic, ze sztukę ową pokochały i niczego innego po za nią i jej nauczycielem widzieć więcej nie chciały. To nic, że w łożnicy na stałe zamieszkały i gdy kazano im ją chwilowo opuścić wrogo powarkiwać zaczęły. Zaprawdę wspaniałymi uczennicami owe panice były. Gotowe na wszystko, na wszystko otwarte, wszystkiego spragnione i zawsze pragnące wszystkiego więcej i więcej.
Dla samego artysty z tematem obytym wielce, otwartość na wiedzę nowych uczennic miłym zaskoczeniem była. Zaprawdę ten zamek magicznym się zdawał.
W pamięci Konstantina dotychczas ostało pierwszego zbliżenia wspomnienie.

Noc śmierci Jaspera. Szalała burza. Dziewczę wróciło przemoknięte do komnaty. Konstantin stał zamyślony przy oknie. Nie pamiętał nawet, po co wysłał służkę. Na widok dziewczyny, jej doszczętnie przemoczonego, przyklejonego do smukłej figury ubrania w poecie obudziła się żądza. Dziewczę stało posłusznie z przyniesionym darem. Woda z cieknącej sukienki głucho odbijała się od posadzki. Ten dźwięk, jej wyraz twarzy. Konstantin chwycił kąpielowe koce i począł wycierać zziębnięte dziewczę. Robił to wolno, delikatnie od ramion począwszy. Dziewczę drżało czy to z zimna, czy z niespodziewanej reakcji gospodarza. Poeta począł masował jej plecy, delikatnie ocierając cieknącą deszczówkę. Nie pamiętał słów, którymi przemawiał. Ale przyniosły efekt. Dziewczę przestało drzeć, poddało się gospodarzowi. Artysta delikatnie muskając niewiastę pozbawił ją wierzchniego, mokrego okrycia. Wpół nagą, speszoną nieco owa sytuacją, wycierać począł. Magia słów oraz balsam dotyku, przenikającego przez cieniutkie płótno zdziałało, co poeta zamiarował. Dziewczę przestało drżeć. Zaczęło oddychać głęboko wraz z narastającym podnieceniem. Po krótkiej chwili w pełni oddało się pieszczotliwemu dotykowi, zatracając się w tym, czego jeszcze nie zaznała. Oddech dziewczęcia przyspieszył, niegdyś miarowy, teraz krótki i przerywany. Poeta rozpoczął wędrówkę po zakazanych obszarach. Kształtne piersi, dziewicze łono… Dziewczę zwarło się z mężczyzną niczym jedno ciało, coraz silniej zaciskając dłonie na jego udach. Oddychała krótko w pełni poddając się nowym doznaniom. Zamknięte oczęta, pierwsze pocałunki spoczęły na jej ramionach.
Poeta nie przestawał. Wciąż wychwalając piękno młodej niewiasty kontynuował wędrówkę po jej młodym ciele, czekał momentu… czekał, aż dziewczę zatracić się bezgranicznie…. nie musiał długo czekać… Dalej historia potoczyła się szybko. Owładnięte doznaniami dotąd nieznanymi, dziewczę reagowało instynktownie. Oddało się w pełni dominującemu samcowi. Pierwsze takie przeżycie, pierwszy mężczyzna, pierwsze kontakty. Aż tu …
Drzwi do komnaty od służby odemknęły się przerywając panującą atmosferę nieprzyjemnym skrzypnięciem…
Druga służka, obudzona w środku nocy dziwnym hałasem zajrzała do komnaty, czy Panu nic się nie stało. Jak zajrzała – tak ostała w pełni zdumiona zobaczonym zjawiskiem. Jej przyjaciółka, dotychczas bez skazy będąca z młodym paniczem w łożu spoczywała... Zdziwienie, frustracja, niepewność… Dotychczas między sobą zakłady czyniły, który to godzien się stanie ich cnoty pozbawić. Nie raz i nie dwa do późna rozmawiały, która to pierwsza zaszczytu dostąpi. Teraz już znanym poczynania byłe i wszelakie dysputy by na nic się zdały. Wpatrzona w speszonej przyjaciółki oblicze służka zastygła w bezruchu. W sypialnianym leżu dziewczę poczerwieniałe ze wstydu skryło się, czym prędzej w pościeli odmętach, z rozradowaną mina w pełnym zachęty geście spraszał obudzoną służkę. Dziewczę stało jak monolit, nie wiedząc, co myśląc o tym całym zajściu. Poeta dźwignął się z pościeli powoli, kierując się w jej stronę. Poświata księżyca oświetlała jego nagie ciało. Jego wspaniałe kształty. Jego rzeźbę dotąd niespotykaną u żadnego mężczyzny. Dziewczęciu zdarzało się, iż podglądała kąpiących się strażników, że oglądała zalotów na miejskim targowisku, ale to, co przed jej oczyma stanęło – niczym anioł – swe piękno okazując, odebrało jej zmysły. Już od dawna marzyłaby skosztować tego, co niedostępnym było. By zakosztować miłości, Stan, służba były jej przeszkodą, szukała tego jedynego tego, któremu oddać się mogła w pełni. Teraz stał przed nią mężczyzna idealny, piękny, wprost wymarzony, a ona kroku zrobić nie mogła.
Konstantin podszedł do dziewczęcia, pogłaskał po twarzy. Podniósł rozdziawione ze zdziwienia usta. Zlustrował ją wzrokiem. Uwadze umknąć nie mogło, iż dziewczęcy wzrok spoczął na jego męskości. Jednym ruchem pociągnął dziewczę ku sobie. Przywarła do niego. Poczuł jej stwardniałe piersi, uchwycił w talii. Spojrzał dziewczynie w oczy, ten wzrok, zmieszanie wraz z pożądaniem. Wiedział, co robić. Jednym ruchem rozerwał nocną koszulinę odsłaniając dziewczęce kształty. Dziewczę nie oponowało. Oddychało płytko. W powietrzu ponownie zapanowało podniecenie. Poeta nie tracił czasu….

Teraz dziewczęta w pełni rozbestwione, po pierwszym stopniu wtajemniczenia chciały coraz więcej. Już nie starczało im miłosnego trójkąta. Nie wcześniej jak niedziele temu sprowadziły dwie nowe służki, jeszcze młodsze i jeszcze mniej obeznane. Z lubością obserwowały jak przechodzą testy, z wyczekiwaniem czekały znaku, aż mogą się dołączyć. Nie widziały niczego po za swoim mistrzem i po za rozkoszą, która na nie czekała…

Konstantin nie musiał opuszczać komnaty, by wiedzieć, co w zamku się dzieje, by wiedzieć to, co innym znane być nie mogło. Wystarczyło raz wspomnieć, iż w Nuln służba kwiecista je czeka, by dziewczętach nadzieję posadzić wielką. Teraz przeświadczone, że lasy Reikwaldu opuszczą wszelaką pomocą dla mistrza służyły.

Mało, kto zna dziewictwa przywiązanie, mało, kto zna dziewicze konszachty. Ale biada temu, kto to zaniedba, iż z dwojoną silą się obrócić to może…
………………………………………… ………….


Dni mijały. Nastrój artysty nie poprawiał się. Czarne chmury wisiały nad nim, niczym sznur wisielcy nad skazańcem. Nostalgia omamiała zwodziła na manowce. Coraz więcej myśli, coraz więcej samotności w murach zamkowej biblioteki – jego sacrum.
Nawet przyjazd Vautrina nie zmotywował poety. Konstantin przyjął go w bibliotece. Krótka rozmowa, zaledwie kilka słów. Wręczył mu kopie swoich zapisków, kilka pytań, kilka odpowiedzi. Lekki grymas na twarzy gospodarza, gdy poeta wyraził swe zdanie na temat gbura, co za dowódcą owych murów się uważa. Jego kompetencji i przydatności. Inny obrót przyjęła rozmowa, kiedy temat przewędrował na osobę Jaczemira….

Poeta nie pojawił się na wieczerzy, ostatnio nie pojawiał się nigdzie, a właściwie nie pojawiał się nigdzie za dnia. Przemierzał nocami mroczne korytarze zamczyska z celem i bez celu. Szukając czegoś, co było przed nosem….

.................................................. ......................................


Poranek był zimny, lecz nie deszczowy. Cisza po burzy wręcz nadawała uśpionemu zamczysku mistycznego charakteru. Poeta nie spał jeszcze, przechadzał się po skąpanych w wątłym świetle nadchodzącego świtu korytarzach, kiedy usłyszał gwar wyjeżdżającego powozu. Nie widział dobrze, gdyż blanki na których spoczął skrywały niemal całą karocę. coś się działo, coś ładowano, rozmowy prowadzone półszeptem. Poeta rozsiadł się wygodnie i czekał. Czekał, aż powóz ruszył, gdzieś przez chwilę w okiennicy pojazdu mignęła sukienka...

A więc stało się. Aravia opuściła zamek. ale czemu tak nagle i bez pożegnania? Czemu w takiej tajemnicy? Kolejny gracz owej tragedii przepadł w odmętach tego zawiłego scenerio.

Tu właśnie, w okiennicy górnego korytarza, służka znalazła Konstantina. Szczebiocząc zalotnie rzęsami oddała list od Vautrina. Czytał powoli niedowierzając treści. Ważąc każde słowo, każdą składnię. Koło się zamknęło. Pułapki mechanizm zatrzasnął się z łoskotem. Nie ma odwrotu....


Zaświtała myśl. Podjął reakcję. Konstantin ruszył ku sali biesiadnej. Nie zważał na nikogo, nie witał dawno niewidzianych biesiadników.
Wyglądał dziwnie, z tygodniowym zarostem, rozpuszczonych włosach, odziany jedynie w płócienną koszulę i opięte skórzane spodnie. Podkrążone z niewyspania oczy, lekka chrypa po osuszeniu już niemal połowy bogatych zapasów zamkowej piwniczki.
Z miejsca dostąpił do obrazu, ściągnął ze ściany i przystąpił do analizy. Długą chwilę szukał zamaskowanego listu oczekując wiadomości na odwrocie płótna.

Zadumany wielce rzekł na głos nie przejmując się obecnością zebranych:

- Niezłe epitafium ostawiłaś po sobie mości dobrodziejko...
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 25-02-2010, 19:37   #124
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Dokładnie gdy Mistrz był na środku dziedzińca a dwa kroki za nim podążała dziewka z tacą, dobiegł go znajomy głos Jaczemira.

- Mistrzu! Musimy porozmawiać!

Arwid zatrzymał się. Był niezadowolony, że akurat w tym momencie Jaczemirowi zebrało się na rozmowę, ale nie dał tego po sobie poznać. Obejrzał się w jego stronę i gestem przywołał go do siebie. Służąca, jasnowłosa dziewka o twarzy pokrytej trądzikiem obejrzała się na kislevczyka z zainteresowaniem.

Strażnicy przy bramie przyglądali się tej scenie z odległości. Było jeszcze zbyt daleko, by posłyszeć słowa rozmowy, ale okrzyk Jaczemira usłyszeli dobrze.

- No. - powiedział Turkfist, dłubiąc w swoim wydatnym, potężnym nosie. - Mam nadzieję, że się czymś zajmą.

- Ta. - mruknął jego kompan - Takim to dobrze. Napisze parę słów i może se łazić gdzie mu się podoba, zarobi se szybko tyle co nasz żołd razem wzięty przez miesiąc. Czy to jest sprawiedliwe? Postałby jeden z drugim na warcie w deszczu całą noc, to by kurna zobaczył jak wygląda prawdziwa praca, a nie.

- Jeszcze jedno. Upraszam bezwględnie wszystkich, którzy dostaną taki list, o wrzucenie go w ogień niezwłocznie po przeczytaniu. Wszystko, co w nim zawieram, jest rzeczą która w żadne inne ręce dostać się nie może, bo wskazuje być może wrogim siłom na naszą pracę, która musi pozostać tajemnicą... - zacytował z pamięci Jaczemir ostatnie słowa listu Vautrina, bez wstępu, gdy tylko zbliżył się do Arwida Daree na tyle blisko, by można było porozumieć się bez potrzeby podnoszenia głosu. - Mistrzu Daree. - Kislevczyk wypowiadał kolejne zdania z coraz większą konfidencją, niemal w ucho starego literata ziejąc wspomnieniem wczorajszej wieczerzy i niedwuznacznie zerkając na krościatą służkę. - Mam powody przypuszczać, że nasz szanowny gospodarz swoimi częstymi wyjazdami maluje wam jeno oczy, szpiegując w tym czasie was - artystów, i wasze poczynania...Przeto tuszę, że niezbyt byś był szczęśliw, gdyby wyszło na jaw że to prawda... Tak czy owak dzieją się w tym zamczysku rzeczy, o których nikt posłyszeć nie powinien...z tem się Voutrin nieopatrznie zdradził, kiedy i do mnie pismo kreślił. A to dowodzi jednego. Że i jam w ową zupę, co się warzyć zaczyna po szyję unurzany. Skażi mnie zatem wasze o cóż się rozchodzi w etoj ważnoj rabotie, co taką owiana tajemnicą. A przysięgami i innemi zobowiązaniami mnie oczu nie mydlij, jeno zważ, że tu ludzie giną. Wszak człek bez wiedzy ślepy jest i bezbronny jak nie przymierzając we fimmirskiej mgle. - wysapał w twarz Mistrzowi.
- A i ja się wtedy może tym i owym podzielę... - dodał po chwili ciszy, jaka zapadła między nimi - ...bo coś mi się widzi, że owe wrogie siły na pomyślność waszej pracy czyhające wcale nie są li tylko Vautrinową imaginacją.

Nieskładny i pospiesznie wypowiedziany potok słów Jaczemira zaskoczył zirytowanego Mistrza. Co też mogło natchnąć tego dziwaka do tej rozmowy? Czy wiedział o czymś, co dla innych pozostawało tajemnicą? A może czegoś się wystraszył? Widać było, że zależy mu na rozmowie i to najlepiej bez świadków.

- Bardzo dobrze, znakomicie wręcz Mości Jaczemirze, oczywiście może być to zakończenie zadania którego się podjąłeś! Pewnie Mości Vautrin będzie ukontentowany także! … - głośnym tonem zaczął Arwid pomimo, że Jaczemir stał obok niego. – Odejdź dziecko i usiądź sobie na ławce, czekaj aż na ciebie skinę, tedy pójdziemy dalej … - rzekł do dziewki z tacą. – A my spocznijmy na tamtej oto kamiennej ławie i porozmawiamy o twoim mścicielu!

Arwid podebrał Jaczemira pod ramię i poprowadził do ławy. Wybrał przy tym miejsce zupełnie odsłonięte, aby nikt przypadkiem nie mógł ich podsłuchać. Służka została w tyle, zdziwiona, znieruchomiała z tacą, na której zacna butelczyna lśniła w promieniach wcale mocnego jak na tę porę roku słońca. Potem wzruszyła ramionami i usiadła na pobliskiej ławeczce.

- O jakich wrogich siłach mówisz? ... - tym razem szeptem zaczął stary Daree obserwując siedzącą po przeciwległej stronie dziedzińca służkę. - Podług mnie jedyne złe w zamku się czai. Jego imię obaj znamy i nie trza nam teraz go wymieniać.

- Mylisz się Mistrzu. - stwierdził Jaczemir nawet nie patrząc na Daree. Jego wzrok zajmowało uważne lustrowanie okolicy. Po chwili podjął na nowo - Złe w zamku siedzi. To fakt. Jeno imienia jego nie zna nikt. Gadać że złe w zamku, to tak jakby się sierdzić na pchły, że gryzą. Znaczy się co innego robić mają? Gryźć. Taka ichnia natura. - pospieszył z wyjaśnieniem, gdy spostrzegł uniesione lekko brwi Arwida - Znaczy się ludzie, co w zamku siedzą, w tem i my, jeno ludźmi są, na zło podatni. Wierzaj mi, cało złe co się w tych murach stało, dzieje i stanie...ono... - szukał słów - ...ono w tych kamieniach zaklęte.

Na chwilę zapadł się w sobie. Jakby spuszczono zeń powietrze. Jakby mu ulżyło. Trwało to krótką chwilę. Podjął na nowo:

- Powiedz Mistrzu, czyś nie zauważył czego niezwykłego w czasie tu swego pobytu? I nie gadam o wylatujących przez okna ludziach. Jeno czegoś... - ugryzł się w język, żeby przypadkiem nie zasugerować odpowiedzi - ...co normalne, niby takie jak zawsze, a jednak różne w detalu.

Czarne ptaszysko zaskrzeczało gdzieś z góry, po czym sfrunęło całkiem niedaleko nich, sadowiąc się na starej żerdzi, na której wciąż znać było resztki jakiejś przegniłej liny. Po chwili do ptaka dołączyły dwa następne, zupełnie jak kwoki jakie przepychając się na drążku i pokrzykując swarliwie. Jeden zdawał się przyglądać zwłaszcza Jaczemirowi.

Arwid zastanawiał się o czym mówi Jaczemir. Czy aby rewelacje odnalezionego mistrza nie są związane z szalejem jaki nie tak dawno gościł w jego głowie, co zresztą wszyscy zaobserwowali, albo z uciechami podniebienia wczorajszego wieczoru, po których podeszwy w butach Kislevczyka jeszcze bardziej odstawały na skutek wleczenia ich właściciela przez służbę.


- To stary zamek, jak każdy ma wiele tajemnic a i kapłan albo inkwizytor pewnie niejednego ducha by wypłoszył. Sprawdzałem … od wielu lat właścicielem jest Kaiser. Ale jak widać, chyba bardzo dawno go tu nie było, jeśli w ogóle tu kiedykolwiek gościł. Zamek jest niezamieszkały od wielu, wielu lat. Wysprzątano i zaopatrzono tylko część zamieszkiwaną przez nas. Co do dziwnych rzeczy …- na dwa bicia serca zawiesił głos Arwid. – hmmm jest ich kilka … np. zakapturzona postać podsłuchująca moją rozmowę z Jasperem w dniu w którym zginał, jęki i pomruki dochodzące z lochów, a nawet twój strach panie przed pewnym obrazem w sali spotkań …

Po raz pierwszy tego dnia poczuli na swoich twarzach lekki wiaterek. Z oddali słychać było śpiew, z fałszywą nutą, służącego jak co dzień niosącego worek z żywnością do kuchni.


- Jęki i pomruki powiadasz. - Zamyślił się - A sny..? - rzucił, jakby wcale nie ciekaw odpowiedzi. Po chwili powrócił do rozmowy.

- Tedy twe słowa potwierdzają moje przypuszczenia co do naszego gospodarza. A co do mego strachu, to nie obrazu się obawiam. Wdzięczność winienem temu, co go w tej sali powiesił. Eta kartina... - ciałem Jaczemira wstrząsnął mimowolny dreszcz. Przymknął na chwilę oczy - ona była moją bramą do tego świata.


- Skoro już oto pytasz … Pani Aravia, ta która nas dzisiaj opuściła, chcąc po swojemu rozwiązać mój spór z tym młodym artystą, to ten z którego komnaty dochodzą jęki … nazwijmy to innego rodzaju siejąc zgorszenie wśród mieszkańców … zaprosiła nas na kolację … podała nam pewne zioła po których mieliśmy spokojnie zasnąć … niestety nie mając zupełnie wiedzy o zielarstwie przedawkowała i o mało żeśmy wszyscy nie przepłacili tego życiem. Otóż tamtej nocy gdy moje ciało walczyło ze śmiercią śniłem … i był to sen także z tobą związany … - Arwid patrzył w nieruchome pokryte bielmem oko rozmówcy. – Był to sen z sali spotkań … makabryczny … krwawy … nasze ciała rozpadały się … wyglądaliśmy jak zombii … ja byłem młodym mężczyzną … a Konstantin starcem … Vautrin podnosił kolejne toasty ... z jego twarzy płynęła krew … na ścianach komnaty nakreślone było słowo pisane przez wiele rąk, krwią … słowo UCIEKAJCIE … i portret … zamiast Kaisera ze zdobnego w piękne ramy obrazu patrzył na to wszystko milczący starzec, ze zmierzwionymi brudnymi włosami. Patrzył jednym tylko okiem, bowiem drugie, prawe, zasnuwało bielmo. W wyciągniętej przez siebie dłoni trzymał okrąg, okrąg w postaci dużego węża… Węża, zjadającego własny ogon… Tym starcem byłeś ty Jaczemirze… - wolno wycedził stary Daree.

Zioła nasenne. Źle się stało, że ta kobieta opuściła zamek. Ileż by dał za te zioła... Przez długi czas panowało milczenie. Ot, dwóch sędziwych mężczyzn zażywało słońca wygodnie rozpartych na ławce zamkowego dziedzińca. Jaczemir pierwszy przerwał milczenie.

- Snów tłumaczyć nie potrafię. Do tego trza szczególnej wrażliwości. Znałem kiedyś pewną osobę...ale odeszła. A co do kartiny...posłuszaj. Kiedy wybuchła wojna byłem dobrze zapowiadającym się studentem na Carskoj Akadiemii i oficjalnym minstrelem dworu. Wojna, jak to wojny, wybuchają, niszczą i spalają się we własnym płomieniu. Szczególnie u nas, na siewierie. Ale ta była wielka. W tri miesieca straciliśmy wszystkie północne miasta i trzy z pięciu armii. Ewakuacja stolicy i carskowo dworu to była ucieczka. Bałagan i panika. Uciekałem i ja, samowtór, bo w bałaganie nie zdołałem ewakuować się z dworem a potem potraciłem służbę na przeprawach. Przy samej talabeckiej granicy zagarnął nas komunik wojska, naszego. Znaczy tego co zostało z trzeciej armii hietmańskiej landgrafa Lwa Makarycza Gdowa. Hetman miał rozkaz wcielać w swe szeregi wszystkich, co zdołają udźwignąć miecz, ale wobec mnie miał szczególne, książęce rozkazanie. Borys, który natenczas schronił się i czynił zaciągi w Hochlandzie nie zapomniał o mnie. Wydał ukaz na całe władztwo, że jeślim żyw, mam przy wojsku przebywając spisywać istoriju wajny, a w niej świetne i przesławne czyny jakich książę własną osobą i prawicą dokazał. Tak dwa goda na wojaczce proszło. Świeciła mi szczęśliwa gwiazda, bom hietmańskiej miłości nie miał od kiedy mu jakiś, sucz jewo radiła, prijatiel rozkazał o tem kto mu rogi na hełmie sadzał. Dwa goda świeciła. A potom zgasła. W Chołmskom Werchie. To już był koniec wojny. Chaos niszczy wszystko, nawet co sam stworzy. Po wielkich zwycięstwach poszczególni wodzowie, zwłaszcza pośród zielonych skoczyli sobie do gardeł i jak wcześniej mordowali nas, tak teraz wybijali się nawzajem. A myśmy znów byli silni. I odbijali włość za włością. Zaślepieni glorią zwycięstw parliśmy naprzód aż do klęski w Górach Strany.

Mówiącemu coraz bardziej urywanie i z coraz większym trudem Jaczemirowi widocznie trzęsły się ręce. Pot dużymi kroplami ściekał po skroniach. Zasłuchany Arwid nie był pewien, czy to skutki wczorajszej uczty, czy lek przed wspomnieniami.

- Do tej klęski nawet nie wiedzieliśmy o jego istnieniu. Wywiad dał dupy, a on podobno wspierany przez jakiegoś wielkiego szamana na nowo zabrał zwaśnione szczepy. I w Chołmskom Werchie sprawił nam krwawą łaźnie...Amishuruk...Ten Co Rozłupuje Czaszki Wrogów... - Jaczemir dyszał ciężko. Mistrz nie przerywał - ...Jak widzisz przeżyłem. Nie uciekłem, bo nie zdążyłem. Kiedy się ocknąłem było po wszystkim. Zieloni i cała reszta tej piekielnej sfory w szalonym festynie świętowała zwycięstwo pastwiąc się nad podobnymi mnie, nielicznymi ocalałymi. Potem były jaskinie. Tortury i męki. Nie wiem jak długo. Wystarczająco, by obedrzeć ze wszystkiego co ludzkie... Na koniec mnie wypuścili...Miałem być świadectwem, żywym dowodem na to, co czeka ludzi pod orczym panowaniem...A ja...zapomniałem...aż do chwili, kiedy tam - jego wzrok powędrował ku szczytowi wieży, gdzie zawieszona na ścianie podobizna kaisera trzymała w reku odrąbany orczy łeb - ujrzałem go znów...Demony powróciły... Bo trzeba ci wiedzieć Mistrzu, że etot gieroj, niech mu Bogi darzą, dzierży w prawicy łeb Amishuruka.

Zamilkł. Jego uwagę przyciągnęło kilka przepychających się na żerdzi, skrzeczących ptaszysk. Szczególnie jedno, które rozzłoszczone dziobnęło sąsiada i powróciło do obserwacji wygrzewających się w słońcu ludzi.

Arwid podążył za jego wzrokiem... Jakby obserwowały … - pomyślał mistrz.

- Straszne zatem musiałeś przejść tortury, pewnie niemożliwym jest o nich zapomnieć ... mogę ci jedynie współczuć Jaczemirze … ale wracając do meritum … jakie to wrogie siły czyhające na zewnątrz miałeś na myśli? Czy to ci co cię okaleczyli, wiesz kim są ci zbóje? Jakie zamiary mają ... no i co z tym wszystkim wspólnego ma Pani Aravia?

- Czy Aravia, czy Lisolette, pewności nie mam. Jednak bardziej mi pasuje owa kobieta, która zawtra zamek opuściła. Otóż imaginuj sobie Mistrzu, że nim mnie zdradziecko postrzelono, tam w lesie, posłyszałem szczątki rozmowy. Niechybnie owych zbójców. Wiele z tego, com posłyszał nie rozumiem, bo i powiązać nijak, kiedy się nie ma z czym. Stąd i moje wciąż powracające pytanie o materię nad którą się tu wespół mozolicie. Tyle rzeknę, że zbóje o jakowej białogłowie gadali, co się im z dawna zagubiona w tym miejscu cudownie odnalazła. I że mieli ją w zamiarze do jakichś swoich sprawek wykorzystać. A ludzie to niecni. I bezwzględni. Widzi mi się banici, partyzanci jakiejś sprawy może... Tak podumał ja, szto skoro się nasz mości gospodarz o tym dowiedzieć mógł, może jako przynętę z zamczyska w bór wywabił i na zbójów zasadzkę zamiaruje zastawić. Toć wczora wspominał, że jednego w lesie schwytał, a do rana czasu aż nadto było, by go do gadania nakłonić.

Ptaki nie dawały mu spokoju. Złościły od samego rana. Lata toto tylko, sra po dachach, drze dzioby, tupie i roznosi wściekliznę. Zasępiony Daree nie odzywał się dłuższą chwilę.
- Mistrzu, - odezwał się nagle Jaczemir nieco podniesionym głosem - nie posiadasz czasem w swoich bagażach łuku? Rad bym rozprostować stare gnaty, a wiadomo, że nic tak dobrze rozrywce nie służy jak ćwiczenie strzeleckie. Postrzelało by się do ptactwa...pełno tu tego.

- Tak szczególnie to jedno ptaszyszko nam się dziwnie przygląda.
Arwid gestem przywołał krościatą służkę. Gdy podeszła ze zdziwioną miną i usłyszała prośbę Mistrza aż usta otworzyła ze zdumienia. Miała bowiem nowe zadanie do wykonania ... a mianowicie kazano jej odszukać Lutfryda i przekazać mu, że ma się migiem na dziedzińcu z łukiem i kołczanem pełnym strzał stawić. A zanim odeszła jeszcze wino do kielichów polecono jej nalać.

- Napijmy się Jaczemirze, zanim mój uczeń broń przyniesie.
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Kislevczyka. Ten dzień miał spore szanse, by nazwać go udanym. Z ochotą wzniósł do toastu napełniony kielich.
- Za co wypijemy?
- Za mściciela ...
- Za mściciela!


Gdy dziewka znikła z oczu siedzących starców zajętych wznoszeniem toastów z małego dziedzińca zszedł Lutfryd. Arwid przywołał go gestem.

- Lutfrydzie, mam prośbę, abyś udał się do komnat i przyniósł mi łuk wraz ze strzałami.
- Panie, chcesz strzelać do Konstantina? Bo jakby co to …
- Oczywiście …
- na mgnienie Arwid zawiesił głos, gdy organizm wchodził w reakcje ze spożytym winem … - że nie. Postrzelamy sobie do celu z mości Jaczemirem … a jeśli chcesz to możesz i do nas dołączyć, weź zatem więcej broni, urządzimy zawody.
- Lecę Panie …

Wypity trunek z błogością rozlał się po żyłach Jaczemira pompując w nie świeże siły. Euforia. Radość i uniesienie. Jednooki mężczyzna nie spuszczał wzroku z ptaka. Mierzyli się wzrokiem. Już ja ci poszpieguję kurwi synu - pomyślał. Korzystając z chwili samotności, nim powróci Arwidowy sługa rzekł ściszonym tonem:
- Co się tyczy snów, to także je miewam. Pełne masakry. Z wami jako ofiarami. Czasem nawet mam wrażenie, że nie sny to, jeno majaki na jawie.
Ptak przesunął się na żerdzi dwa skoki w bok. Przekrzywił głowę. Dwaj jego sąsiedzi spokojnie wydłubywali sobie coś spomiędzy piór szarymi dziobami.

- Co za koszmary ... - wzdrygnął się Arwid. - Ja miewałem takie po tym jak mnie więziono w Arabii. Widziałem tam wiele okrucieństwa, może to z tego ...
- Lochy, całe kompleksy piwnic. I głosy wołające ratunku. Są też dźwięki instrumentów.
- No właśnie ... glosy dochodzące z lochów, też je słyszałem.
- Jest też melodia. Zawsze ta sama. Na jawie też ją słyszałem.
- A może to instrument Liselotte?
- Nie jest to jej instrument. Raczej nie. Jest inny. Obcy. Macie pozdzierane do kości palce. Wołacie pomocy, a wtedy ten co was więzi dokłada cegły w wyłom muru. Potem głos że prawda się wyjawi, gdy skończy się melodia. W końcu słychać już tylko piski setek szczurzych gardeł.
- zamilkł i ze smutkiem spojrzał Arwidowi w twarz.

Ptak zaskrzeczał prowokująco. Inny skończył toaletę i odfrunął, żerdź zakołysała się nieznacznie. Zostały dwa, ten najbardziej ciekawy wciąż wpatrywał się w nich, tym razem prosto w starego Daree.
Przybył wreszcie Lutfryd, niosąc zabezpieczony jeszcze na podróż łuk wraz z kołczanem strzał. Stanął zdyszany przy rozsiadłych na ławce starcach sączących winko.
- Proszę Mistrzu. Oto łuk. Jedno nie wiem, o czym mówiłeś bym wziął więcej broni, bo przecie więcej nie posiadamy. Spytałem strażników, ale gdzie tam. Nie wolno im się rozstawać z ekwipunkiem. Cytuję: "kapitan Schwarzenberger powiesiłby mnie za unurzane wpierw we wrzątku jaja".

Jaczemir z zadowoleniem otaksował broń. Zręczna czterdziestofuntówka. Laminat. Wstał z ławki, uchwycił łuk i ze znawstwem założył cięciwę, naciągnął, łęczysko zatrzeszczało mile dla ucha. Denerwujące drżenie rąk znikło wraz z wypitym winem. Spojrzał w stronę ptaka. W linii prostej jakieś pięćdziesiąt kroków, niewielki zefirek. Bez znaczenia. Nie powinno być trudności.
- A zatem jeśli zawody, trza by ustalić kolejność strzałów. Mistrzu?
- A więc po trzy strzały, najpierw Ty Jaczemirze, potem seria Lutrfyda, a na koniec ja. Spieszmy się zanim cele odfruną.


Dwa razy nie trzeba było mu powtarzać. Może kiedy indziej, ale nie dziś, kiedy miał strzelać do ptaków. Stojąc w rozkroku, bokiem zwrócony do celu ujął w dłoń strzałę, poślinił lotkę. Z pieczołowitością założył brzechwę na cięciwę. Naciągnięty gryf łuku zajęczał. Przyłożył strzałę do policzka, na moment tylko tyle długi by uchwycić cel i wypuścić strzałę pomiędzy kolejnymi uderzeniami serca. Zwolniona cięciwa ukłuła w nieosłonięte ochraniaczem przedramię wyrzucając z impetem pocisk na spotkanie celu. Tego wścibskiego ptaszyska.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 26-02-2010, 09:20   #125
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Ptaszysko, przeszyte strzałą, runęło w dół, niemal do chwili uderzenia o ziemię łopocząc jeszcze rozpaczliwie skrzydłami. Liselotte gwizdnęła z uznaniem. Spojrzała przez dziedziniec na Jaczemira, z łukiem garści patrzącego za swym celem. Kąciki ust uniosły się w leniwym uśmiechu; zaklaskała.

Od świtu niemalże siedziała w sali biesiadnej. Była tam już, gdy wieszano na ścianie portret Aravii. Z okna patrzyła na wyjazd tajemniczej złotowłosej damy.

Czytała list, popatrywała na obraz, wspominała. Postać Mealisandre, swe podejrzenia co do źródeł inspiracji artystki, kolację przyprawioną ziołami. Jakże przyjemny był to wieczór... Znacznie milszy, zaprawdę, niż wczorajsza kolacja. Wczoraj - niewypowiedziane napięcie, ważone słowa i gesty, ukryte znaczenia, tajone wyzwania. Lecz za to dzisiejszego poranka obudziła się świeża jak skowronek, zaś po tamtej wieczerzy... ach, szkoda i wspominać... A dziś czuła się doskonale. Lecz, doprawdy, jak inaczej mogłoby być?

...Nawet nie przyszło jej do głowy, że po takiej ilości wina, jakiej wczoraj zażyła, pewne dolegliwości mogłyby być całkiem naturalne.

Spaliła list, jak sobie życzył Vautrin. Potem usiadła w oknie, jak lubiła, i grała, pozwalając myślom błądzić swobodnie. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, iż gra melodię księżyca i tajemnic - tę, co się snuła po korytarzach... a wówczas kamienne sale były jak podwodne groty, a oni - jak topielce, jak zaklęci intruzi w pełnych skarbów siedzibach syren i tryronów...

Trudno było powiedzieć, co bardziej tę melodie zmieniało: czy to, że grała ją na rzeczywistej, materialnej lutni o czystym i jasnym, nie rozmytym niepojęcie brzmieniu, czy - że był dzień jasny i słońce grzało, szeroką smugą światła lejąc się przez okno? Lecz, choć wielce zmieniona, była nie do pomylenia.

Mogłaby tak siedzieć i grać długie godziny, lecz do sali wkroczył Hoening.

Zmienił się bardzo. Niegdyś tak elegancki i pewny siebie... Teraz byłaby dla niego dobrą towarzyszką - lecz on już nie był ten sam. Zaniedbany, burkliwy... Nie zwracał na nią uwagi. Pytała uprzejmie o samopoczucie, o ostatnio ukończone fragmenty Dzieła, lecz - odpowiedzi, jeśli je otrzymywała, były nader zdawkowe. Wreszcie machnęła nań ręką, zabrała Lorelei i wyszła. Poniosło ją na dziedziniec - w samą porę, by ujrzała popis Jaczemira. Zaklaskała, widząc bezbłędny strzał.

Skinęła głową wszystkim trzem - Jaczemirowi, Arwidowi i uczniowi. Okrążyła dziedziniec i zatrzymała się o jakie osiem, dziesięć kroków od nich, patrząc ciekawie na turniej.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 26-02-2010, 15:44   #126
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Sztummmmmm...

Jak we śnie, gdzie wszystko dzieje się zbyt wolno, Jaczemir patrzył jak strzała zmierza w kierunku celu...Nagle w jego uszach rozległy się świsty dziesiątek, setek strzał, wspomnienie wróciło na moment, jakby przeniósł się znów na te przeklęte pola, zakręciło mu się w głowie...Ściany, resztki gobelinów, okiennice zaczęły wirować - strzała przebiła oszalałą ze strachu, obijającą się u podpór filarów gołębicę...
Ptasi, krótki wrzask uciął powracający koszmar w jednej chwili, ciemne ptaszysko nie zdążyło zerwać się do lotu, czarnawa plama ze sterczącą, wbitą głęboko strzałą spadła gdzieś do tyłu. Drugi z ptaków z oskarżycielskim skrzekotem poderwał się z żerdzi szybując wysoko. Odpowiedziały mu inne, skupione na blankach, pod okapami, nawet z daleka, z podniebnego mniejszego dziedzińca.

Okręcona znalezionym w skrzyni swej komnaty, haftowanym w kolorowe smoki pledem postać przemykała w cieniu. Zostawiwszy dawno za sobą salę z niewyraźnie wyglądającym Konstantinem Liselotte szła szybko krużgankiem na piętrze, a na dziedzińcu, poniżej w załomie pod samymi murami, gdzie stało stare, pokryte mchem kamienne siedzisko widziała znajome postacie...Podeszła do podniszczonej balustrady, w samą porę by zobaczyć zaiste przedni strzał Jaczemira. Dłonie same złożyły się do oklasków, które rozległy się echem po otwartym placu, aż strzelec i inni unieśli głowy.
Zbiegła z młodzieńczą werwą ze schodów i po chwili była już na poziomie dziedzińca, idąc w ich kierunku. W tym czasie tamci zdążyli już podejść, by obejrzeć efekt strzału kislevczyka.
Liselotte szła, jej pierś unosiła się jeszcze lekko po biegu, zdając sobie właśnie sprawę ze skrzeku dziesiątek, jeśli nie setek ptasich gardeł. Była już jakieś dziesięć kroków od znajomych postaci, gdy nagle zatrzymała się jak wryta, patrząc na scenę rozgrywającą się przed jej oczyma.

Stanęli tam we trzech, Daree, jego uczeń i Jaczemir wokół przestrzelonego, leżącego w bezruchu na nierównych kamieniach dziedzińca ptaszyska. Otwarte ptasie oko wyglądało jak zagubiony klejnot. Wysoko nad nimi, jak rozszalałe, darły się chyba wszystkie zamieszkujące zamkowe mury ptaki - bracia ubitej ofiary...
Wspomnienie pojawiło się w mgnieniu oka, jak gdyby czekało na tę chwilę, by wyskoczyć, stanąć przed nią...Deszcz...Światło błyskawic. Jasper. Zimno bezdusznego zamkowego muru...Okryte płaszczami postacie stojące wokół...Jak ci teraz. Wokół ofiary...

- Śmierć...- powiedziała kobieta uśmiechając się znacząco - Jakoś tak się składa, że prawie zawsze kręcisz się w pobliżu, prawda? Przyciąga cię, czy powinnam rzec pociąga... A może jest całkiem odwrotnie?
Oskarżycielskie skrzeczenie ptaków niosło się echem po zamkowych zakamarkach, odbijało się od wysokich ścian, przelatywało korytarzami, a zdziwiona służba podnosiła głowy.
- Milczysz? A może żadna z tych odpowiedzi nie jest właściwa... Czasem dwie rzeczy, które zdają się być czymś zupełnie innym i odrębnym, w istocie swej są jednością...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 26-02-2010, 17:52   #127
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kręciło mu się w głowie. Wrażenie przyszło nagle, jakby spadło na niego wraz z tym nieopisanym jazgotem setek ptasich gardeł. Ściany zamkowych murów i budynków wirowały jak na huśtawce. Twarze patrzących na niego i chyba coś mówiących ludzi umykały w szalonym tańcu. Fale gorąca i zimna rozbijały się o jego ciało na przemian ze wściekłymi uderzeniami ptasiego skrzeku. Gdy się zbudził hałas ptasich nóg dotkliwie ranił jego zmysły, ale był niczym w porównaniu z torturą, jaką obecnie zadawały wrzaski tego wirującego w powietrzu ptasiego roju.
Stojąc nad truchłem ofiary wpatrywał się w martwe, szeroko rozwarte ptasie oko. Maleńka, zakrzywiona sylwetka jednookiego człowieka zastygała na zmatowiałej soczewce ptasiego oka. Chciał, żeby to jego obraz zaniósł ptak tam, dokąd odchodził.
Tylko oko nie wirowało. Choć i cała reszta świata jakby przestawała wściekle dygotać. Jakby uczepione ogromnymi ramionami jakiegoś giganta całe otoczenie wróciło nagle na swoje miejsce. Tylko te cholerne ptaszydła, niczym stado wściekłych harpii wrzeszczały wniebogłosy.
- Śmierć... Przyciąga cię, czy powinnam rzec pociąga... Czasem dwie rzeczy, które zdają się być czymś zupełnie innym i odrębnym, w istocie swej są jednością... - przez jazgot ledwie dosłyszał mowę Lisolette.
Odwrócił się zdziwiony, bo w powstałym zamieszaniu jakoś umknęło mu jej pojawienie się.
- Czasem wystarczy tylko odpowiedniego spojrzenia, moja droga...zależy tylko, którym okiem spojrzeć. - odpowiedział, a po chwili dotarło do niego, że przeciaż, być może, wcale nie mówiła do niego.
Chwycił za brzechwę strzały, podniósł ją razem z nadzianym ptakiem. Przez chwilę obserwował ten kołujący nad głowami wrzeszczący rój piór, dziobów i pazurów. Popatrzył na milczącego Mistrza, gapiącego w górę z rozdziawionymi ustami Lutfryda i na uśmiech Lisolette.
- Śmierć chadza ścieżkami znanymi tylko Panu Snu. Dziś tędy jej wypadła droga.
Przyglądał się chwilę jak gęsta krew spływała po grocie strzały i leniwie kapała pomiędzy nierówne kamienie dziedzińca.
- Jasper, ten co wypadł z okna. - słowa Jaczemira ledwo przebijały się przez ptasi wrzask - Zginął, bo chciał wysłać stąd wiadomość... Dziś wiem, że zginął na marne...
...strażnik tajemnicy dobrze wypełnił swoje zadanie... - dodał jakby do siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 26-02-2010 o 19:39.
Bogdan jest offline  
Stary 05-03-2010, 09:28   #128
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Podeszli do celu, który kilka uderzeń gasnącego serca temu z trzepotem skrzydeł spadł podnosząc rwetes latających braci. Stali kołem wokół truchła czarnego ptaszyska. Patrzyli w gasnące, oskarżycielskie spojrzenie ofiary. Każdy z nich w tym momencie był gdzie indziej. Lutfryd aż skrył głowę w ramionach, patrzył w górę jakby obawiał się zemsty ze strony czarnych ptaków, które miałyby sfrunąć i pomścić swego brata.

Arwid dumał nad tym do czego może doprowadzić ciekawość. Bo gdyby nie sfrunął na żerdź, gdyby nie przeglądał się im, gdyby nie przekrzywiał zadziornie łebka …
Pierwszy raz spojrzał na niebo zakryte przez skrzeczące ptaszyska. Podążył wzrokiem wokół dziedzińca, nagle przeszły go ciarki po plecach gdy wzrok zatrzymał się na oknie wieży, z której wypadł Jasper. Słowa Jaczemira zmroziły go jeszcze bardziej.

- Jasper, ten co wypadł z okna … Zginął, bo chciał wysłać stąd wiadomość... Dziś wiem, że zginął na marne... strażnik tajemnicy dobrze wypełnił swoje zadanie... - dodał jakby do siebie.

Tajemnica … - słowo klucz kołatało w głowie starego Daree … - nikt nie może dowiedzieć się o celu waszego tu pobytu … wasz pobyt tutaj jest pilnie strzeżoną tajemnicą … nie wolno wam z nikim rozmawiać o pracy, której się poświęcacie … nie możecie wyjawić mu tajemnicy … upraszam bezwzględnie wszystkich, którzy dostaną taki list, o wrzucenie go w ogień niezwłocznie po przeczytaniu … wszystko, co w nim zawieram, jest rzeczą która w żadne inne ręce dostać się nie może, bo wskazuje być może wrogim siłom na naszą pracę, która musi pozostać tajemnicą... – ostatnie słowa listu który spoczywał w kieszeni na piersi Mistrza wyryły się w jego pamięci … - tajemnica … i jej strażnik … Vaurin strażnik tajemnicy … strażnik, który bezwzględnie służy swemu panu … Vautrin morderca …

Widział poruszające się usta Jaczemira, ale nie dochodził do niego żaden dźwięk powróciło natomiast wspomnienie makabrycznego snu … krwawy toast Vautrina oraz spoglądający z portretu dziad z bielmem na oku a także makabryczna twarz Jaspera.

Sztummmmm … a potem świst wypuszczonej kolejnej strzały odegnał z umysłu Arwida złe wspomnienie.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 05-03-2010 o 09:47.
Irmfryd jest offline  
Stary 05-03-2010, 09:38   #129
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
W zgiełku jaki zapanował na zamkowym dziedzińcu jakoś nikt nie podjął tematu ponurego epitafium człowieka, który w tragiczny sposób w tym miejscu dokonał żywota. Jaczemir natomiast miał inne zmartwienie. Zniknąć. Uciec, rozpaść się na kawałki lub cokolwiek, byle tylko nie musieć znosić ani chwili dłużej tego ptasiego jazgotu. Ale turniej ma swoje prawa. Musi trwać aż do końca, czyli wyłonienia zwycięzcy. Jeszcze niedawno rzuciłby po prostu łuk w cholerę i uznał sprawę za zakończoną. Ale nie teraz, kiedy na nowo odbudował most łączący go z tamtym człowiekiem - Jaczemirem Pomiryczem Denhoffem. Szlachcicem.
- Tak i nużna okańczit, szto nacziałos. - rzekł ni to do zgromadzonych, ni to bardziej do siebie.
To był szybki łuk. Około czterdzieści funtów mocy, jakie kryło się w kompozytowym gryfie, to było aż nadto by trafić nawet szybko i nisko lecący cel. A co dopiero taką ciżbę celów.Żeby jak najprędzej mieć to z głowy przytrzymując martwego ptaka butem uwolnił nie zniszczoną brzechwę z truchła. Wytarł ubroczoną juchą strzałę o mankiet i szybko wypuścił ją w kierunku kolejnego celu, jednego z wielu krążących nad głową, skrzeczącego ptaka. Kolejna strzała pomknęła w ślad. Oddał łuk w ręce Mistrza Daree. Swój udział w turnieju uznał za zakończony, tym bardziej, że już osiągnął swój cel. Pod nogami leżał trup szpiega.
 
Bogdan jest offline  
Stary 07-03-2010, 13:57   #130
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Dopiero gdy odwrócił się bokiem, Jaczemir dostrzegł strzałę tkwiącą w jego ptasim ciele. Szkliste oczy spojrzały na niego i nie spuszczały już z niego wzroku. Dziób rozchylił się z lekka...Jaczemir sięgnął, jakby od niechcenia po łuk...Strzały, gdzie do cholery położyłem te strzały...
Ptak przesunął się po krawędzi okna. Jaczemir wysunął się spod łóżka, powoli, powolutku nakładając strzałę na cięciwę. Teraz dopiero dostrzegł, że wszędzie, na baldachimie, na otwartych, zdobionych złotem okiennicach wyciętych w fantazyjny wschodni kształt, na skrzyni siedzą czarne ptaki.
Strzelił. Około czterdzieści funtów mocy, jakie kryło się w kompozytowym gryfie, to było aż nadto by trafić w cel. Z drugą strzałą ptak już się nie utrzymał, ze skrzekiem odpadł od okna i po chwili rozległ się plusk wody...Wody...Wody...
- Bodajś sczezł, szpiegu...- zamruczał.
- I co teraz? - zapytał nagle inny z ptaków, głosem Arwida Daree, siedzący na pustym stojaku na zbroję.
- Ty...- Jaczemir zmęłł przekleństwo - Ciebie też zastrzelę.
- I co dalej? - nie ustępowało ptaszysko. - Wystrzelasz nas wszystkie?
Milczał, zakładał tylko kolejną strzałę na cięciwę. Rozlegało się stukanie łyżek o miski. Wzrok jego padł na chwilę na wiszący na ścianie zbiorowy portret przedstawiający familię cara.
- A potem?! - zapytała stojąca w rogu płótna mała dziewczynka, głosem Liselotte.



Odwiedzili go.

Za oknem mokre od nocnego deszczu liście roślin zaglądających do środka, a teraz jasno, przejrzyście i cicho, choć chłodnawo...Daleki szum Reikwaldu, gdzieś bliżej stukanie kuchennych przyborów i miauczący kocur, jeden ze stałych bywalców ogródka...Do pokoiku wpadało całkiem rześkie powietrze, zmieszane przyjemnie z wonią ziół i bylin. Delikatna nuta kocich odchodów bynajmniej nie rujnowała całości, choć jakiś dworak na pewno kręciłby nosem.

- Potem? - zamyślił się stary Daree patrząc na dziewczynę, ale nie odpowiedział, bo jego wzrok padł na tego, kto poruszył się na łożu. Deski zaskrzypiały.

No dobrze, stoją sobie w jego małej izbie, ciekawie rozglądając się po wszystkich jego tu zgromadzonych skarbach. Mistrz Daree i młoda Liselotte, po raz pierwszy w jego skromnych progach. Jest ranek, w porządku, może trochę później... Jaczemir popatrzył na gości, przecierając zaklejone niemal na amen oczyska. Czego mogą chcieć? Pewnie wiedział czego. Zapytać jak idzie praca nad próbą, może przeczytać małe co nieco...Zobaczyć, dlaczego niespieszno mu wcale przenosić się do zbytkownych komnat? A może porozmawiać na osobności o czym zupełnie innym?
Od czasu, gdy urządzili sobie małe strzelanie na dziedzińcu minęły już dwa dni. Z tego, co się orientował, gospodarza zamku wciąż nie było widać, a stary Schwarzenberger chodził poddenerwowany, co można było zresztą doskonale wyczytać z poziomu służbistości jego podkomendnych. Co oni, artyści robili w tym czasie? Oczywiście nie chodziło o tego tajemniczego młodziana, którego nikt prawie nie widywał. Zgodnie z tym co opowiedziała im jeszcze w dzień strzeleckich zawodów Liselotte, nie był on w najlepszej formie, wyglądał strasznie i zdecydowanie nie w formie na tworzenie czegokolwiek. A może to jakiś szaleniec, którego ze względu na chociażby koneksje rodzinne gospodarz musi gościć w zamku, nieważne. Chodziło o to, co robili w wolnym czasie jego dzisiejsi goście. To akurat wiedział - pisali. Nie wiedział tylko dokładnie co, widywał ich pracujących samotnie podczas ładnej pogody na wystawionych na powietrze stołach, wiedział z gadek służby że spotykają się i rozmawiają późno w noc w tej sali z obrazem... Znaczy, Daree i ta młoda...
A może...- pomyślał nagle, choć zaraz po przebudzeniu pomyślunek miał zwykle ciężkawy - stary ma inne powody by "pracować" z młodą ślicznotką na osobności? Widywał przecie nie raz piękne białogłowy zafascynowane sławą starych mistrzów i oddające się im nocami, jęczące, a pod przymkniętymi powiekami noszące obrazy genialnych wytworów umysłów swoich podstarzałych kochanków...Tylko czy Daree jeszcze może...?
Nieeee...- potrząsnął głową i zaraz pożałował, bo łomotanie pod czaszką stało się teraz dużo bardziej intensywne. W dodatku resztki snu zaczęły szwędać się nieoczekiwanie po jego głowie, a na dnie umysłu siedział mały, niecierpliwiący się potworek, który krzyczał tylko jedno słowo:
- Piiiiić!!!

Daree w drodze do izby Jaczemira, którą wcale nie było łatwo odnaleźć, przypominał sobie jeszcze wydarzenia sprzed dwóch dni, kiedy to w trójkę z Lutfrydem i kislevczykiem strzelali do ptaków. Zanim, z pomocą pytań kierowanych do służby trafił do tego przylegającego do zamkowego ogródka zakątka, Arwid zdążył przeanalizować sobie jeszcze raz cały przebieg turnieju, aż do momentu gdy się rozeszli. Właściwie to pytała o drogę głównie Liselotte, towarzysząca mu w odwiedzinach. Dziewczyna też rozmyślała idąc, ale o czymś zgoła innym. Zastanawiała się, jak wiele fantazji jest w porannej opowieści przydzielonej do Jej komnaty młodej służki Lany. Pokojówka szeptała, trzepiąc wielkie poduchy, że mieszkający blisko murów słyszeli w nocy jakieś dziwne wycia z lasu...Stara praczka zarzekała się, że na pewno nie były to wilki. Bardka jednak nie słyszała przez deszcz niczego takiego, a zagadnięty rankiem stary Daree również nie potwierdził tych rewelacji rozsiewanych przez służbę. Teraz oboje, już na miejscu, pogrążyli się w rozmowie, bo gospodarz okazał się być nadal w objęciach Morra. Dopiero gdy roztaczające woń wczorajszego alkoholu cielsko zaczęło wiercić się w niskim łożu, oczy ich ponownie zwróciły się w kierunku Jaczemira.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172