Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2010, 19:37   #124
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Dokładnie gdy Mistrz był na środku dziedzińca a dwa kroki za nim podążała dziewka z tacą, dobiegł go znajomy głos Jaczemira.

- Mistrzu! Musimy porozmawiać!

Arwid zatrzymał się. Był niezadowolony, że akurat w tym momencie Jaczemirowi zebrało się na rozmowę, ale nie dał tego po sobie poznać. Obejrzał się w jego stronę i gestem przywołał go do siebie. Służąca, jasnowłosa dziewka o twarzy pokrytej trądzikiem obejrzała się na kislevczyka z zainteresowaniem.

Strażnicy przy bramie przyglądali się tej scenie z odległości. Było jeszcze zbyt daleko, by posłyszeć słowa rozmowy, ale okrzyk Jaczemira usłyszeli dobrze.

- No. - powiedział Turkfist, dłubiąc w swoim wydatnym, potężnym nosie. - Mam nadzieję, że się czymś zajmą.

- Ta. - mruknął jego kompan - Takim to dobrze. Napisze parę słów i może se łazić gdzie mu się podoba, zarobi se szybko tyle co nasz żołd razem wzięty przez miesiąc. Czy to jest sprawiedliwe? Postałby jeden z drugim na warcie w deszczu całą noc, to by kurna zobaczył jak wygląda prawdziwa praca, a nie.

- Jeszcze jedno. Upraszam bezwględnie wszystkich, którzy dostaną taki list, o wrzucenie go w ogień niezwłocznie po przeczytaniu. Wszystko, co w nim zawieram, jest rzeczą która w żadne inne ręce dostać się nie może, bo wskazuje być może wrogim siłom na naszą pracę, która musi pozostać tajemnicą... - zacytował z pamięci Jaczemir ostatnie słowa listu Vautrina, bez wstępu, gdy tylko zbliżył się do Arwida Daree na tyle blisko, by można było porozumieć się bez potrzeby podnoszenia głosu. - Mistrzu Daree. - Kislevczyk wypowiadał kolejne zdania z coraz większą konfidencją, niemal w ucho starego literata ziejąc wspomnieniem wczorajszej wieczerzy i niedwuznacznie zerkając na krościatą służkę. - Mam powody przypuszczać, że nasz szanowny gospodarz swoimi częstymi wyjazdami maluje wam jeno oczy, szpiegując w tym czasie was - artystów, i wasze poczynania...Przeto tuszę, że niezbyt byś był szczęśliw, gdyby wyszło na jaw że to prawda... Tak czy owak dzieją się w tym zamczysku rzeczy, o których nikt posłyszeć nie powinien...z tem się Voutrin nieopatrznie zdradził, kiedy i do mnie pismo kreślił. A to dowodzi jednego. Że i jam w ową zupę, co się warzyć zaczyna po szyję unurzany. Skażi mnie zatem wasze o cóż się rozchodzi w etoj ważnoj rabotie, co taką owiana tajemnicą. A przysięgami i innemi zobowiązaniami mnie oczu nie mydlij, jeno zważ, że tu ludzie giną. Wszak człek bez wiedzy ślepy jest i bezbronny jak nie przymierzając we fimmirskiej mgle. - wysapał w twarz Mistrzowi.
- A i ja się wtedy może tym i owym podzielę... - dodał po chwili ciszy, jaka zapadła między nimi - ...bo coś mi się widzi, że owe wrogie siły na pomyślność waszej pracy czyhające wcale nie są li tylko Vautrinową imaginacją.

Nieskładny i pospiesznie wypowiedziany potok słów Jaczemira zaskoczył zirytowanego Mistrza. Co też mogło natchnąć tego dziwaka do tej rozmowy? Czy wiedział o czymś, co dla innych pozostawało tajemnicą? A może czegoś się wystraszył? Widać było, że zależy mu na rozmowie i to najlepiej bez świadków.

- Bardzo dobrze, znakomicie wręcz Mości Jaczemirze, oczywiście może być to zakończenie zadania którego się podjąłeś! Pewnie Mości Vautrin będzie ukontentowany także! … - głośnym tonem zaczął Arwid pomimo, że Jaczemir stał obok niego. – Odejdź dziecko i usiądź sobie na ławce, czekaj aż na ciebie skinę, tedy pójdziemy dalej … - rzekł do dziewki z tacą. – A my spocznijmy na tamtej oto kamiennej ławie i porozmawiamy o twoim mścicielu!

Arwid podebrał Jaczemira pod ramię i poprowadził do ławy. Wybrał przy tym miejsce zupełnie odsłonięte, aby nikt przypadkiem nie mógł ich podsłuchać. Służka została w tyle, zdziwiona, znieruchomiała z tacą, na której zacna butelczyna lśniła w promieniach wcale mocnego jak na tę porę roku słońca. Potem wzruszyła ramionami i usiadła na pobliskiej ławeczce.

- O jakich wrogich siłach mówisz? ... - tym razem szeptem zaczął stary Daree obserwując siedzącą po przeciwległej stronie dziedzińca służkę. - Podług mnie jedyne złe w zamku się czai. Jego imię obaj znamy i nie trza nam teraz go wymieniać.

- Mylisz się Mistrzu. - stwierdził Jaczemir nawet nie patrząc na Daree. Jego wzrok zajmowało uważne lustrowanie okolicy. Po chwili podjął na nowo - Złe w zamku siedzi. To fakt. Jeno imienia jego nie zna nikt. Gadać że złe w zamku, to tak jakby się sierdzić na pchły, że gryzą. Znaczy się co innego robić mają? Gryźć. Taka ichnia natura. - pospieszył z wyjaśnieniem, gdy spostrzegł uniesione lekko brwi Arwida - Znaczy się ludzie, co w zamku siedzą, w tem i my, jeno ludźmi są, na zło podatni. Wierzaj mi, cało złe co się w tych murach stało, dzieje i stanie...ono... - szukał słów - ...ono w tych kamieniach zaklęte.

Na chwilę zapadł się w sobie. Jakby spuszczono zeń powietrze. Jakby mu ulżyło. Trwało to krótką chwilę. Podjął na nowo:

- Powiedz Mistrzu, czyś nie zauważył czego niezwykłego w czasie tu swego pobytu? I nie gadam o wylatujących przez okna ludziach. Jeno czegoś... - ugryzł się w język, żeby przypadkiem nie zasugerować odpowiedzi - ...co normalne, niby takie jak zawsze, a jednak różne w detalu.

Czarne ptaszysko zaskrzeczało gdzieś z góry, po czym sfrunęło całkiem niedaleko nich, sadowiąc się na starej żerdzi, na której wciąż znać było resztki jakiejś przegniłej liny. Po chwili do ptaka dołączyły dwa następne, zupełnie jak kwoki jakie przepychając się na drążku i pokrzykując swarliwie. Jeden zdawał się przyglądać zwłaszcza Jaczemirowi.

Arwid zastanawiał się o czym mówi Jaczemir. Czy aby rewelacje odnalezionego mistrza nie są związane z szalejem jaki nie tak dawno gościł w jego głowie, co zresztą wszyscy zaobserwowali, albo z uciechami podniebienia wczorajszego wieczoru, po których podeszwy w butach Kislevczyka jeszcze bardziej odstawały na skutek wleczenia ich właściciela przez służbę.


- To stary zamek, jak każdy ma wiele tajemnic a i kapłan albo inkwizytor pewnie niejednego ducha by wypłoszył. Sprawdzałem … od wielu lat właścicielem jest Kaiser. Ale jak widać, chyba bardzo dawno go tu nie było, jeśli w ogóle tu kiedykolwiek gościł. Zamek jest niezamieszkały od wielu, wielu lat. Wysprzątano i zaopatrzono tylko część zamieszkiwaną przez nas. Co do dziwnych rzeczy …- na dwa bicia serca zawiesił głos Arwid. – hmmm jest ich kilka … np. zakapturzona postać podsłuchująca moją rozmowę z Jasperem w dniu w którym zginał, jęki i pomruki dochodzące z lochów, a nawet twój strach panie przed pewnym obrazem w sali spotkań …

Po raz pierwszy tego dnia poczuli na swoich twarzach lekki wiaterek. Z oddali słychać było śpiew, z fałszywą nutą, służącego jak co dzień niosącego worek z żywnością do kuchni.


- Jęki i pomruki powiadasz. - Zamyślił się - A sny..? - rzucił, jakby wcale nie ciekaw odpowiedzi. Po chwili powrócił do rozmowy.

- Tedy twe słowa potwierdzają moje przypuszczenia co do naszego gospodarza. A co do mego strachu, to nie obrazu się obawiam. Wdzięczność winienem temu, co go w tej sali powiesił. Eta kartina... - ciałem Jaczemira wstrząsnął mimowolny dreszcz. Przymknął na chwilę oczy - ona była moją bramą do tego świata.


- Skoro już oto pytasz … Pani Aravia, ta która nas dzisiaj opuściła, chcąc po swojemu rozwiązać mój spór z tym młodym artystą, to ten z którego komnaty dochodzą jęki … nazwijmy to innego rodzaju siejąc zgorszenie wśród mieszkańców … zaprosiła nas na kolację … podała nam pewne zioła po których mieliśmy spokojnie zasnąć … niestety nie mając zupełnie wiedzy o zielarstwie przedawkowała i o mało żeśmy wszyscy nie przepłacili tego życiem. Otóż tamtej nocy gdy moje ciało walczyło ze śmiercią śniłem … i był to sen także z tobą związany … - Arwid patrzył w nieruchome pokryte bielmem oko rozmówcy. – Był to sen z sali spotkań … makabryczny … krwawy … nasze ciała rozpadały się … wyglądaliśmy jak zombii … ja byłem młodym mężczyzną … a Konstantin starcem … Vautrin podnosił kolejne toasty ... z jego twarzy płynęła krew … na ścianach komnaty nakreślone było słowo pisane przez wiele rąk, krwią … słowo UCIEKAJCIE … i portret … zamiast Kaisera ze zdobnego w piękne ramy obrazu patrzył na to wszystko milczący starzec, ze zmierzwionymi brudnymi włosami. Patrzył jednym tylko okiem, bowiem drugie, prawe, zasnuwało bielmo. W wyciągniętej przez siebie dłoni trzymał okrąg, okrąg w postaci dużego węża… Węża, zjadającego własny ogon… Tym starcem byłeś ty Jaczemirze… - wolno wycedził stary Daree.

Zioła nasenne. Źle się stało, że ta kobieta opuściła zamek. Ileż by dał za te zioła... Przez długi czas panowało milczenie. Ot, dwóch sędziwych mężczyzn zażywało słońca wygodnie rozpartych na ławce zamkowego dziedzińca. Jaczemir pierwszy przerwał milczenie.

- Snów tłumaczyć nie potrafię. Do tego trza szczególnej wrażliwości. Znałem kiedyś pewną osobę...ale odeszła. A co do kartiny...posłuszaj. Kiedy wybuchła wojna byłem dobrze zapowiadającym się studentem na Carskoj Akadiemii i oficjalnym minstrelem dworu. Wojna, jak to wojny, wybuchają, niszczą i spalają się we własnym płomieniu. Szczególnie u nas, na siewierie. Ale ta była wielka. W tri miesieca straciliśmy wszystkie północne miasta i trzy z pięciu armii. Ewakuacja stolicy i carskowo dworu to była ucieczka. Bałagan i panika. Uciekałem i ja, samowtór, bo w bałaganie nie zdołałem ewakuować się z dworem a potem potraciłem służbę na przeprawach. Przy samej talabeckiej granicy zagarnął nas komunik wojska, naszego. Znaczy tego co zostało z trzeciej armii hietmańskiej landgrafa Lwa Makarycza Gdowa. Hetman miał rozkaz wcielać w swe szeregi wszystkich, co zdołają udźwignąć miecz, ale wobec mnie miał szczególne, książęce rozkazanie. Borys, który natenczas schronił się i czynił zaciągi w Hochlandzie nie zapomniał o mnie. Wydał ukaz na całe władztwo, że jeślim żyw, mam przy wojsku przebywając spisywać istoriju wajny, a w niej świetne i przesławne czyny jakich książę własną osobą i prawicą dokazał. Tak dwa goda na wojaczce proszło. Świeciła mi szczęśliwa gwiazda, bom hietmańskiej miłości nie miał od kiedy mu jakiś, sucz jewo radiła, prijatiel rozkazał o tem kto mu rogi na hełmie sadzał. Dwa goda świeciła. A potom zgasła. W Chołmskom Werchie. To już był koniec wojny. Chaos niszczy wszystko, nawet co sam stworzy. Po wielkich zwycięstwach poszczególni wodzowie, zwłaszcza pośród zielonych skoczyli sobie do gardeł i jak wcześniej mordowali nas, tak teraz wybijali się nawzajem. A myśmy znów byli silni. I odbijali włość za włością. Zaślepieni glorią zwycięstw parliśmy naprzód aż do klęski w Górach Strany.

Mówiącemu coraz bardziej urywanie i z coraz większym trudem Jaczemirowi widocznie trzęsły się ręce. Pot dużymi kroplami ściekał po skroniach. Zasłuchany Arwid nie był pewien, czy to skutki wczorajszej uczty, czy lek przed wspomnieniami.

- Do tej klęski nawet nie wiedzieliśmy o jego istnieniu. Wywiad dał dupy, a on podobno wspierany przez jakiegoś wielkiego szamana na nowo zabrał zwaśnione szczepy. I w Chołmskom Werchie sprawił nam krwawą łaźnie...Amishuruk...Ten Co Rozłupuje Czaszki Wrogów... - Jaczemir dyszał ciężko. Mistrz nie przerywał - ...Jak widzisz przeżyłem. Nie uciekłem, bo nie zdążyłem. Kiedy się ocknąłem było po wszystkim. Zieloni i cała reszta tej piekielnej sfory w szalonym festynie świętowała zwycięstwo pastwiąc się nad podobnymi mnie, nielicznymi ocalałymi. Potem były jaskinie. Tortury i męki. Nie wiem jak długo. Wystarczająco, by obedrzeć ze wszystkiego co ludzkie... Na koniec mnie wypuścili...Miałem być świadectwem, żywym dowodem na to, co czeka ludzi pod orczym panowaniem...A ja...zapomniałem...aż do chwili, kiedy tam - jego wzrok powędrował ku szczytowi wieży, gdzie zawieszona na ścianie podobizna kaisera trzymała w reku odrąbany orczy łeb - ujrzałem go znów...Demony powróciły... Bo trzeba ci wiedzieć Mistrzu, że etot gieroj, niech mu Bogi darzą, dzierży w prawicy łeb Amishuruka.

Zamilkł. Jego uwagę przyciągnęło kilka przepychających się na żerdzi, skrzeczących ptaszysk. Szczególnie jedno, które rozzłoszczone dziobnęło sąsiada i powróciło do obserwacji wygrzewających się w słońcu ludzi.

Arwid podążył za jego wzrokiem... Jakby obserwowały … - pomyślał mistrz.

- Straszne zatem musiałeś przejść tortury, pewnie niemożliwym jest o nich zapomnieć ... mogę ci jedynie współczuć Jaczemirze … ale wracając do meritum … jakie to wrogie siły czyhające na zewnątrz miałeś na myśli? Czy to ci co cię okaleczyli, wiesz kim są ci zbóje? Jakie zamiary mają ... no i co z tym wszystkim wspólnego ma Pani Aravia?

- Czy Aravia, czy Lisolette, pewności nie mam. Jednak bardziej mi pasuje owa kobieta, która zawtra zamek opuściła. Otóż imaginuj sobie Mistrzu, że nim mnie zdradziecko postrzelono, tam w lesie, posłyszałem szczątki rozmowy. Niechybnie owych zbójców. Wiele z tego, com posłyszał nie rozumiem, bo i powiązać nijak, kiedy się nie ma z czym. Stąd i moje wciąż powracające pytanie o materię nad którą się tu wespół mozolicie. Tyle rzeknę, że zbóje o jakowej białogłowie gadali, co się im z dawna zagubiona w tym miejscu cudownie odnalazła. I że mieli ją w zamiarze do jakichś swoich sprawek wykorzystać. A ludzie to niecni. I bezwzględni. Widzi mi się banici, partyzanci jakiejś sprawy może... Tak podumał ja, szto skoro się nasz mości gospodarz o tym dowiedzieć mógł, może jako przynętę z zamczyska w bór wywabił i na zbójów zasadzkę zamiaruje zastawić. Toć wczora wspominał, że jednego w lesie schwytał, a do rana czasu aż nadto było, by go do gadania nakłonić.

Ptaki nie dawały mu spokoju. Złościły od samego rana. Lata toto tylko, sra po dachach, drze dzioby, tupie i roznosi wściekliznę. Zasępiony Daree nie odzywał się dłuższą chwilę.
- Mistrzu, - odezwał się nagle Jaczemir nieco podniesionym głosem - nie posiadasz czasem w swoich bagażach łuku? Rad bym rozprostować stare gnaty, a wiadomo, że nic tak dobrze rozrywce nie służy jak ćwiczenie strzeleckie. Postrzelało by się do ptactwa...pełno tu tego.

- Tak szczególnie to jedno ptaszyszko nam się dziwnie przygląda.
Arwid gestem przywołał krościatą służkę. Gdy podeszła ze zdziwioną miną i usłyszała prośbę Mistrza aż usta otworzyła ze zdumienia. Miała bowiem nowe zadanie do wykonania ... a mianowicie kazano jej odszukać Lutfryda i przekazać mu, że ma się migiem na dziedzińcu z łukiem i kołczanem pełnym strzał stawić. A zanim odeszła jeszcze wino do kielichów polecono jej nalać.

- Napijmy się Jaczemirze, zanim mój uczeń broń przyniesie.
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Kislevczyka. Ten dzień miał spore szanse, by nazwać go udanym. Z ochotą wzniósł do toastu napełniony kielich.
- Za co wypijemy?
- Za mściciela ...
- Za mściciela!


Gdy dziewka znikła z oczu siedzących starców zajętych wznoszeniem toastów z małego dziedzińca zszedł Lutfryd. Arwid przywołał go gestem.

- Lutfrydzie, mam prośbę, abyś udał się do komnat i przyniósł mi łuk wraz ze strzałami.
- Panie, chcesz strzelać do Konstantina? Bo jakby co to …
- Oczywiście …
- na mgnienie Arwid zawiesił głos, gdy organizm wchodził w reakcje ze spożytym winem … - że nie. Postrzelamy sobie do celu z mości Jaczemirem … a jeśli chcesz to możesz i do nas dołączyć, weź zatem więcej broni, urządzimy zawody.
- Lecę Panie …

Wypity trunek z błogością rozlał się po żyłach Jaczemira pompując w nie świeże siły. Euforia. Radość i uniesienie. Jednooki mężczyzna nie spuszczał wzroku z ptaka. Mierzyli się wzrokiem. Już ja ci poszpieguję kurwi synu - pomyślał. Korzystając z chwili samotności, nim powróci Arwidowy sługa rzekł ściszonym tonem:
- Co się tyczy snów, to także je miewam. Pełne masakry. Z wami jako ofiarami. Czasem nawet mam wrażenie, że nie sny to, jeno majaki na jawie.
Ptak przesunął się na żerdzi dwa skoki w bok. Przekrzywił głowę. Dwaj jego sąsiedzi spokojnie wydłubywali sobie coś spomiędzy piór szarymi dziobami.

- Co za koszmary ... - wzdrygnął się Arwid. - Ja miewałem takie po tym jak mnie więziono w Arabii. Widziałem tam wiele okrucieństwa, może to z tego ...
- Lochy, całe kompleksy piwnic. I głosy wołające ratunku. Są też dźwięki instrumentów.
- No właśnie ... glosy dochodzące z lochów, też je słyszałem.
- Jest też melodia. Zawsze ta sama. Na jawie też ją słyszałem.
- A może to instrument Liselotte?
- Nie jest to jej instrument. Raczej nie. Jest inny. Obcy. Macie pozdzierane do kości palce. Wołacie pomocy, a wtedy ten co was więzi dokłada cegły w wyłom muru. Potem głos że prawda się wyjawi, gdy skończy się melodia. W końcu słychać już tylko piski setek szczurzych gardeł.
- zamilkł i ze smutkiem spojrzał Arwidowi w twarz.

Ptak zaskrzeczał prowokująco. Inny skończył toaletę i odfrunął, żerdź zakołysała się nieznacznie. Zostały dwa, ten najbardziej ciekawy wciąż wpatrywał się w nich, tym razem prosto w starego Daree.
Przybył wreszcie Lutfryd, niosąc zabezpieczony jeszcze na podróż łuk wraz z kołczanem strzał. Stanął zdyszany przy rozsiadłych na ławce starcach sączących winko.
- Proszę Mistrzu. Oto łuk. Jedno nie wiem, o czym mówiłeś bym wziął więcej broni, bo przecie więcej nie posiadamy. Spytałem strażników, ale gdzie tam. Nie wolno im się rozstawać z ekwipunkiem. Cytuję: "kapitan Schwarzenberger powiesiłby mnie za unurzane wpierw we wrzątku jaja".

Jaczemir z zadowoleniem otaksował broń. Zręczna czterdziestofuntówka. Laminat. Wstał z ławki, uchwycił łuk i ze znawstwem założył cięciwę, naciągnął, łęczysko zatrzeszczało mile dla ucha. Denerwujące drżenie rąk znikło wraz z wypitym winem. Spojrzał w stronę ptaka. W linii prostej jakieś pięćdziesiąt kroków, niewielki zefirek. Bez znaczenia. Nie powinno być trudności.
- A zatem jeśli zawody, trza by ustalić kolejność strzałów. Mistrzu?
- A więc po trzy strzały, najpierw Ty Jaczemirze, potem seria Lutrfyda, a na koniec ja. Spieszmy się zanim cele odfruną.


Dwa razy nie trzeba było mu powtarzać. Może kiedy indziej, ale nie dziś, kiedy miał strzelać do ptaków. Stojąc w rozkroku, bokiem zwrócony do celu ujął w dłoń strzałę, poślinił lotkę. Z pieczołowitością założył brzechwę na cięciwę. Naciągnięty gryf łuku zajęczał. Przyłożył strzałę do policzka, na moment tylko tyle długi by uchwycić cel i wypuścić strzałę pomiędzy kolejnymi uderzeniami serca. Zwolniona cięciwa ukłuła w nieosłonięte ochraniaczem przedramię wyrzucając z impetem pocisk na spotkanie celu. Tego wścibskiego ptaszyska.
 
Irmfryd jest offline