Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2010, 22:34   #26
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
20 marca, Delin, siedziba przedsiębiorstwa Erwina et Naklo – wszyscy

Lamia przywitała się ze wszystkimi. Na samym końcu podeszła do Erwina i dygnęła przed nim z szacunkiem. Po krótkiej wymianie grzeczności oboje zajęli miejsca – et Naklo tam gdzie wcześniej, u szczytu stołu, dziewczyna tuż obok Iriala.

- A zatem jesteśmy w komplecie. – odezwał się wreszcie Erwin. – Sądzę jednak, że nie ma sensu przedłużać naszego spotkania. Trasę macie mniej więcej ustaloną, zapasy zostały załatwione. Myślę, że na tę chwilę możemy zakończyć spotkanie.
-Jak rozumiem jutro będziemy mogli wyruszyć? – upewnił się Irial.
-Tak, jeśli wszystko uda nam się dziś kupić, jutro z rana będziecie mogli wyruszać. Proponuję zatem spotkać się jutro po wschodzie słońca na placu przy Bramie Mostowej. Tam przekażę wam zapasy, tam też zaczniecie swoją wyprawę. A teraz wybaczcie, wzywają mnie obowiązki.

Tymi słowami Erwin zakończył spotkanie. Wstał od stołu i kiwnąwszy głową na pożegnanie, wyszedł z pokoju. Pierwszy za nim wybiegł z pomieszczenia Theron. Widocznie miał coś ważnego do załatwienia, a może chciał dogonić et Naklo i porozmawiać z nim na osobności, trudno było zgadnąć.

Reszta zgromadzonych zaczęła się rozchodzić. Budynek po kolei opuścili Emerahl, Irial z Lamią, Servin, a na końcu Ruth i Samuel. Ci ostatni stali jeszcze chwilę na ulicy rozmawiając z uśmiechem. Niebawem razem ruszyli jedną z ulic, by już po chwili zniknąć za zakrętem.

20 marca, Delin, targowisko miejskie – Emerahl

Tuż po spotkaniu u Erwina, Emerahl ruszyła na targowisko miejskie. Co prawda Erwin zaoferował się, że dostarczy im potrzebnych rzeczy, jednak w jednej sprawie nie mógł jej wyręczyć. Jeśli chodziło o leki, z własnego doświadczenia wiedziała, że lepiej samemu kupować zioła niż liczyć na dyletantów.

Skierowała swe kroki do dobrze sobie znanego sklepu zielarskiego. Właścicielka – Feme, była dobrze znaną w okolicy zielarką i aptekarką. Kobieta nie potrafiła leczyć magicznie, nie znała się też na medycynie tradycyjnej, ale sporządzane przez nią maści, leki i ziołowe napary były najlepsze.

Feme jak zwykle siedziała za ladą i odmierzała kolejne składniki do swojej mieszanki. W powietrzu unosił się zapach piołunu, krwawnika i jałowca. Jak na nos Emerahl szykował się lek na niestrawność.


- Jak widzę, stara dobra Emerahl zawitała w moje skromne progi – odparła zielarka odkładając na chwilę słoiczek z jakimś mętnym płynem. – Cóż cię do mnie sprowadza? Domowe zapasy się pokończyły?
- Coś w tym stylu – odparła rudowłosa z tajemniczym uśmiechem. – Wyjeżdżam na jakiś czas, chciałam uzupełnić apteczkę.

Trwało trochę, zanim Emerahl wymieniła wszystkie potrzebne jej składniki. Feme słuchała uważnie, znikała między rzędami półek, co jakiś czas wyłaniając się z naręczem suszu, słoiczków, woreczków lub paczuszek. Doskonale znała się na swojej robocie, co prawda kilku z wymienionych przez wiedźmę składników nie miała, ale za każdym razem proponowała równie dobry i tani zamiennik.

Godzinę później Emerahl z torbą pełną pachnących ziół wracała do Karczmy pod Cynowym Kociołkiem. Resztę popołudnia miała właściwie wolną. No może nie licząc tego, że należało się do końca spakować, ale to była kwestia zaledwie godziny. Potem mogła już sobie pozwolić na odpoczynek, ostatni prawdziwy odpoczynek przed długą podróżą.

20 marca, Delin, Karczma pod Dziurawym Butem – Samuel

Zapach siana wymieszany z oparami końskiego potu przywodził na myśl dawne, co tu dużo mówić, szczęśliwe czasy. Gdy tylko drzwi niewielkiej przykarczemnej stajni otworzyły się wpuszczając do środka odrobinę słonecznego światła i świeżego powietrza, zwierzęta z zainteresowaniem wyjrzały ze swych boksów. Samuel podszedł do ostatniego stanowiska, najbardziej oddalonego od wejścia.


Burza stała spokojnie z zaciekawieniem strzygąc uszami. Samuel sprawdził, czy kopyta są porządnie wyczyszczone i podkute oraz czy popręg przy siodle nie jest przetarty. Klacz była nakarmiona i wyszczotkowana, stajenny dobrze o nią dbał.

Mężczyzna wyciągnął rękę ściskając w niej dojrzałe, czerwone jabłko. Zwierze z zadowoleniem chwyciło podany owoc i parsknęło radośnie poddając się pieszczotom.

- Jutro ruszamy – powiedział Samuel cicho. – To będzie długa podróż, spodoba ci się.

Dobrą godzinę później Samuel opuścił stajnię. Udał się do karczmarza. Uregulował wszystkie rachunki, opłacił ostatni dzień noclegu i wrócił do swojego pokoju. Tam już czekała na niego Mila z zamiarem czułego pożegnania go. Żegnali się długo. Bardzo długo i bardzo namiętnie, niemal do wieczora.

20 marca, Delin, Karczma pod Czarnym Łabędziem – Irial

Lamia niechętnie dała się zaprowadzić do wynajętego pokoju w karczmie. Jak na oko Iriala miała dość siedzenia w jednym miejscu, zwyczajnie się nudziła. Jakie to szczęście, że już jutro mieli wyjechać. Strach się bać, co temu diablątku mogło jeszcze wpaść do głowy.

Drzwi do karczmy ujrzeli tuż za zakrętem. Przed wejściem kręciło się trzech rosłych mężczyzn. Wyraźnie czegoś szukali. Gdy ujrzeli Iriala ich twarze nienaturalnie zbladły. Gdy dostrzegli kroczącą tuż za mężczyzną Lamię, w jednej chwili ich oblicza z kredowo białych zmieniły się w buraczane.

Dziewczyna uśmiechnęła się mijając trójkę dobrze sobie znanych wojów. Nie protestowała, gdy Irial polecił jej wrócić do pokoju i zaczekać na niego. Musiał jeszcze porozmawiać ze „strażnikami”. Bez krzyków i wyzwisk, zwyczajnie wyjaśnić kilka kwestii.

Gdy rozmowę z mężczyznami miał już za sobą, wrócił do pokoju Lamii. Dziewczyna siedziała na parapecie wyglądając przez okno. Chyba obserwowała całe zajście, widać nie mogła sobie odmówić tego widowiska. Gdy poprosił, by siadła przy nim, posłusznie podeszła. Chyba spodziewała się, że i z nią zechce porozmawiać, bo jej odpowiedzi wyglądały na dobrze obmyślane. Mała żmijka.

Rozmowa z Lamią poszła dosyć gładko. Została mu jeszcze tylko jedna sprawa do załatwienia. Ze swojego tobołka wyjął pióro, zakorkowany kałamarz i kilka zwojów pergaminu. Naskrobał na kartce kilka słów, postawił zamaszysty podpis, następnie dokładnie opieczętował zwój za pomocą herbu z sygnetu i zaniósł go do karczmarza z poleceniem wysłania.

Kiedy wrócił do pokoju Lamia drzemała zwinięta w kłębek na swoim łóżku. Jak widać samotny spacer po mieście przyniósł jej wiele męczących wrażeń. A może po prostu chciała przed podróżą skosztować jak najwięcej snu w wygodnym łóżku, zanim przyjdzie im nocować w trudnych warunkach. Irial nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Otulił wątłe ciało dziewczyny kocem, po czym sam zasiadł w fotelu. Ostatecznie jemu tez należała się odrobina odpoczynku przed podróżą.

21 marca, Delin, plac przy Bramie Mostowej – wszyscy

Brama Mostowa była jedną z czterech głównych bram wyjazdowych z Delin. Już od samego rana przy wrotach ustawiała się pokaźna kolejka ludzi chcących opuścić miasto. Ogonek zdawał się ciągnąć w nieskończoność, tłum na placu z każdą sekundą gęstniał, kotłował się i mieszał. Istny chaos.


Odnalezienie Erwina w tłumie podróżnych nie było trudne. Już z daleka słychać było, jak wykłóca się o coś ze strażnikami. Nie wyglądał na zadowolonego, wręcz przeciwnie, twarz miał czerwoną ze złości, energicznie wymachiwał rękoma, a przy tym przyjmował postawę, jakby miał się zaraz rzucić strażnikowi do gardła.

Jako pierwszy na wyznaczonym miejscu pojawił się Irial prowadząc za sobą Lamię. Mężczyzna zapobiegawczo zatrzymał się dość daleko od wrzeszczącego Erwina, przeczuwając, że z jego ust płyną potoki słów zdecydowanie nie przeznaczonych dla uszu młodych dziewcząt. Ten, kto miał okazję stać bliżej, przyznałby mu rację, bowiem Erwin wypluwał z siebie bluzgi, których nie powstydziłby się szewc, ani nawet stary marynarz.

Niebawem zjawiła się również reszta towarzystwa, niestety nie cała, bo Servin się spóźniał. Cała piątka (właściwie szóstka, bo towarzyszyła im dziewczyna) miała ze sobą tobołki i podróżny ubiór, broń, wszyscy oprócz Emerahl i Ruth przyprowadzili ze sobą również konia. Właściwie byli już gotowi do drogi, coś jednak podpowiadało im, że zbyt prędko to w tą drogę nie wyruszą.

Erwin przyszedł do nich dopiero po kwadransie. Minę miał skwaszoną, przywitał się bez większych entuzjazmu, westchnął ciężko i zaczął:

-Mamy problem – mruknął wskazując na otaczający ich tłum podróżnych. – Zupełnie tego nie przewidziałem, a powinienem był.
-Ale o co właściwie chodzi?! – ponagliła go Lamia, mając widocznie serdecznie dość wszelkich niedomówień.
-Wielki Targ, panienko. Z okolicznych wioch i miasteczek zjeżdżają się kupcy, rzemieślnicy, chłopi i cała reszta handlarskiego tałatajstwa chcąca sprzedać swoje towary. Strażnicy mają przede wszystkim wpuszczać kupców, cała reszta będzie mogła jechać dopiero później.
-A inne bramy? – napomknął Irial.
-Tam będzie dokładnie to samo. A może nawet jeszcze gorzej. Musimy czekać.
-A jakby tak dać im do zrozumienia, że bardzo zależy nam na czasie? Bo przecież nam na nim zależy – wtrąciła Ruth wymownie klepiąc wiszący u paska mieszek.
-Myślisz, moja droga, że nie próbowałem? Pierwsze, co zrobiłem, jak do nich poszedłem, to wcisnąłem im w łapska sakiewkę. I tylko dzięki temu zdołałem wytargować, że wyjedziecie za dwie, góra trzy godziny. Nic więcej nie jestem w stanie zrobić.

Wiadomość nie była pomyślna. Spotkanie zostało wyznaczone na wczesny poranek właśnie przez wzgląd na tłumy, jakie mogły panować przy odprawie z miasta. Żadne z was nie mogło jednak przewidzieć, że właśnie dziś będzie Wielki Targ. Nie pozostawało nic innego, jak spokojnie czekać na swoją kolej no i, aż zjawi się Servin, bo w dalszym ciągu go nie było.

Korzystając z dłuższego zastoju, Erwin wręczył wszystkim zamówione wcześniej rzeczy. Każdy dostał również solidną porcję prowiantu i bukłak z wodą. Obiecane konie przyprowadzone zostały niebawem.


Młoda, siwa klacz wyglądała na spokojną, idealną dla niedoświadczonego jeźdźca. Nawet, gdy Emerahl podeszła do niej niepewnie, stała spokojnie, nawet nie przebierała nogami.

Z kolei gniada klacz wydawała się być bardzo pewna siebie. Już w pierwszej chwili delikatnie szturchnęła Ruth łbem jednoznacznie domagając się pieszczot, a przynajmniej odrobiny uwagi.

-Nazywa się Zorza. Nie powinna sprawiać problemów – oznajmił Erwin podając Emerahl wodze siwej. - A to Drzazga. Myślę, że będziecie się świetnie dogadywać - dodał z uśmiechem wskazując na gniadą.

Po tych słowach mężczyzna odszedł w kierunku strażników, najwyraźniej chciał im przypomnieć, że zobowiązali się do wyświadczenia przysługi. Tymczasem w tłumie wchodzących do miasta pojawił się Servin. Musiał bardzo wcześnie opuścić Delin, skoro strażnicy go wypuścili i już zdążył wrócić. A może wcale nie odjechał daleko, może ważne sprawy, przez które się spóźnił, miał do załatwienia gdzieś bardzo blisko. Któż to mógł wiedzieć?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-02-2010 o 19:13.
echidna jest offline