Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2010, 00:38   #4
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
PRZYGOTOWANIA

Wszystko co niezbędne w tygodniowej wyprawie przez step było już gotowe. W ciągu ostatnich trzech dni dwaj wyznaczeni przez Azariasza posłowie wiele się natrudzili, by przygotować wszystko na czas. A tego nie było wbrew pozorom mało. Ślub don Lorenzo był nie tylko zaskoczniem dla wszystkich, ale także przygotowywany był w wielkim pośpiechu. Wszystko wskazywało na to, że przywódcy Familii z jakiś powodów zależy na szybkim ożenku. W całej sprawie było wiele pytań na które na razie nikt nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Dla dwóch gwardzistów były one jednak teraz najmniejszym zmartwieniem. Gdyż przygotowanie wyprawy nie było tak proste jak się mogłoby wydawać. Nie było rzeczy, która mogła by się odbyć bez asysty posłów. Wszyscy zaangażowani w wyprawę, ciągle dopytywali ich co trzeba zrobić, co przygotować. Głównym powodem takigo zachowania był brak Azariasza, który już od kilku miesięcy nie pojawił się na powierzchni.
Obaj wyznaczeni przez Ojca Ocalenia gwardziści, w czasie tych trzech dni przygotowań jeszcze bardziej uświadomili sobie, że ludzią w Elizjum brakuje charyzmatycznego przywódcy. I choć nie wszyscy zgadzali się z jego poglądami, to jednak nie było nikogo kto nie odczuwał, by lęku z powodu tej przedłużającej się nieobecności. Ludzie czekali na jego słowa, na to że doda im odwagi i chęci do działania. Tego jednak nie było. A fakt, że poselstwo do Familii organizują dwaj młodzi gwardziści, tylko potęgował lęki.
Przez te trzy dni i rzecznik wywodzący się z hanzyckiej rodziny i wiedźmiarz rytualista musieli na każdym kroku udowadniać, że są właściwymi osobami na tym stanowisku.
To, że udało im się namówić wielki osobistości Elizjum do współpracy i wzięcia udziału w wyprawie było wielkim sukcesem.
Obecność inkwizytora Dałmata, czy Gromosława pokazywał ludzią, że skoro oni im zaufali to chyba my też powinniśmy.

Obok głównej wyprawy poselskiej zaczęła szybko tworzyć się druga karawana. Jej organizacją zajął się Tyberiusz Juliusz, prawowity spadkobierca głowy rodu. Młody bardzo energiczny i ambitny syn Gajusza, postanowił skorzystać z okazji i poprowdzić karawanę kupiecką. Ślub dona stwarzał wielkie możliwości zarówno korzystnej sprzedaży wielu towarów, jak i nawiązania nowych kontaktów handlowych dla Elizjum i rodu Juliuszy. Tyberiusz, mimo że także był członkiem gwardii, praktycznie nie istniał dla Azariasza. W młodym człowieku rodziło to wielką frustację i zawiść, tym bardziej że jego przybrany brat, Bartolomeo, był nie tylko faworytem przywódcy klanu, ale także jego ojca. Tyberiusz, co prawda nigdy nie powiedział otwarcie złego słowa o swoim bracie, ale dla nikogo nie było tajemnicą co tak naprawdę czuje.
Dlatego też wraz z grupą przyjaciół i poleczników zajął się organizacją karawany.

Po trzech dniach mozolnych przygotowywań, wszystko było gotowe. Odpowiednia świta zebrana, zapasy wody i żywności zapakowane do juków, prezenty dla dona i jego przyszłej żony wybrane. Nie pozostawało już nic innego jak wydać rozkaz do wymarszu. Obaj posłowie zgodnie stwierdzili, że wyruszą nazajutrz skoro świt. Jeszcze jedna noc spokojnego snu, przyda się zarówno im jak i pozostałym członkom wyprawy.


BEZSENNA NOC


Uriel Azrael
Od momentu, gdy Azariasz wybrał Uriela na posła, wiedźmiarz spał bardzo mało. Natłok obowiązków sprawiał, że wstawał z samego rana i szedł spać bardzo późno. Poczucie zaciągniętego u Ojca Ocalenia długu bardzo mu ciążyło. A teraz na dodatek był jeszcze rozdarty. Wiedział, że wyprawa do Familii to ważna i prestiżowa spraw, ale badania nad chorobą były chyba ważniejsze. Ich choć wydawało mu się, że do tego typu wyprawy bardziej nadaje się Bartolomeo, to nie zamierzał negować wydanego rozkazu.
Gdy po kolacji Uriel wszedł w końcu do swojej komanty, poczuł jakby ktoś zdjął mu ogromny ciężar z barków. Z ulgą odpiął maskę z twarzy i położył ją na dębowym biurku. Z westchnieniem spojrzał na łóżko i zajął się toaletą. Zimna woda spływająca po rozgrzanym ciele, obmywała go nie tylko z kurzu i brudu, ale także całego wysiłku fizycznego i psychicznego.
- To już jutro – pomyślał.
Położył się płasko na plecach i przez chwilę patrzył w milczeniu w sufit. Dopiero, gdy poczuł że powieki same mu opadają, zgasił lampę oliwną i nakrył się kocem .
Sen otulił go gęstym i ciężkim woalem.



- Nadszedł czas zapłaty – usłyszał czyjś głos.
Gdy otworzył oczy, krzyknął z przerażenia.
Leciał.
Tak leciał.
W niewytłumaczlany sposób unosił się w powietrzu. Czuł się lekki i swodobny.
Świat pod nim wydawał mu się mały. Pierwszy raz widział swój dom z tej perspektywy. Domy rodzin Elizjum przypominały rozrzucone pudełka, a ludzie byli nie więksi od chrząszczy. Uczucie lotu nad siedzibą klanu było dziwne, ale jednocześnie bardzo ciekawe i relaksujące. Przez chwilę kołował nad wejściem do kopalni i domem swojego ojca. Ta wolność, ten pęd powietrza na twarzy... To było cudowne. Wyzwalające.

I wtedy to ujrzał. Na horyzoncie zaczęły kłębić się, gęste czarne chmury.
Uriel usłyszał walenie w bębny. Z każdej strony horyzontu zbliżały się w stronę Elizjum masy, kłębiących się, ciężkich jak smoła chmur.
Nagły ludzki krzyk zmusił go by spojrzeć w dół.
W dole ludzie biegali w popłochu. Krzyki przerażenia zaatakowały uszy wiedźmiarza. Ciemność przybliżała się z wielką szybkością. Elizjum szybko stało się samotną jasna wyspą w morzu czerni. Bębny zagrały ponownie i Uriel usłyszał przeraźliwy wrzask rozdzierający powietrze. Po chwili dołączyły do niego jęki i piski. To bojowe zawołania demonów i upiorów Pomroku, które pędziły w strone Elizjum
- Nadszedł czas zapłaty – uszłyszał ponownie Uriel i z krzykiem obudził się w swoim ciemnym pokoju.


Bartolomeo Juliusz
Młody Bartolomeo także nie miał chwili wytchnienia. Wszyscy w jakiś naturalny sposób widzieli w nim dowódcę grupy. Z jednej strony bardzo mu to schlebiało, a z drugiej szybko stało się ogromnym ciężarem. Odpowiedzialność która na niego spadła nie była lekkim brzmieniem. Tym bardziej było mu trudno sprostać, gdyż musiał zastąpić kogoś kto stał się legendą nie tylko dla Elizjum, ale i dla całego stepu. Hanzyta czuł z każdą kolejną godziną, że wyznaczona przez Azariasza misja, nie będzie ani łatwa ani prosta.
Każda kolejna rozmowa, począwszy od konfrontacji z wujem, uświadamiało mu to coraz dobitniej.
Wiele wysiłku kosztowały go rozmowy z tymi których uważał za przydatnych na wyprawie. Wraz z Urielem postanowili, że postarają się namówić wielkie osobistości Elizjum na współpracę. Misja sama w sobie była bardzo prestiżowa i w innych okolicznościach, pewnie nie jeden członek klanu wiele by dał, by wziąć w niej udział. Teraz gdy poselstwo przypadło w udziale dwóm młodym pupilkom Azariasza, sprawa nie była tak oczywista.
Na szczęście udało się, a czy to była zasługa elokwentnej mowy, czy szczęścia, nie miało to znaczenia.
I choć Bartolomeo czuł, że wielu spośród członków świty chciałoby przy okazji wyprawy ugrać coś dla siebie, to cieszył się że wielkie osobistości Elizjum poparły go.
Gdy młody Juliusz zamknął drzwi komnaty poczuł ulgę i spokój. Ostatni dzień przygotowań mieli za sobą. O świcie planowali wyjazd. Ostatnia noc w domu. Ostatni sen. Bartolomeo czuł wielkie podniecenie w związku z czekającymi go wyzwaniami. Wiedział, że nie będzie łatwo i każde jego potknięcie będzie kosztować wiele zarówno jego osobiście, jego rodzinę i klan. Wierzył jednak, że sobie poradzi, udowadniał już to nie raz.
Zmęczony z radością położył się i zamknął oczy.

Sen jednak nie przychodził. Żadna pozycja nie była na tyle wygodna, by hanzyta mógł zasnąć.
Coś nie dawało mu spokoju. Setki różny myśli kłębiły się w głowie, nie dając mu spokoju. Niepokój o Azariasza, los wyprawy, czy plany Familii.
Było jednak jeszcze coś co niepokoiło go o wiele bardziej. Zadał sobie jednak sprawę, gdy kolejne minuty bezsenności przekształcały się w godziny.
Bartolomeo czuł w pokoju czyjąś obecność. Z obawą rozejrzał się dookoła.
Nic jednak nie zauważył. Pozostał jednak czujny. Nocnej ciszy nie zakłócało kompletnie nic, a mimo to wyraźnie czuł się tak jakby ktoś na niego patrzył.

W końcu wstał. Zwiększył płomień lampy i jeszcze raz popatrzył wokół.
- Czy ja popadam w paranoję? - zapytał cicho sam siebie.
I wtedy to zobaczył. Na biurku obok innych jego osobistych rzeczy leżał amulet, symbol członkostwa w gwardii.
Działo się z nim coś dziwnego. Umieszczony pośrodku zielony nefryt jarzył się zimnym blaskiem. Coś podobnego nigdy nie miało miejsca. Zaintrygowany zbliżył się do biurka.
Gdy wiązął amulet do ręki wewnętrzne światłó rozjaśniające amulet zaczęło powoli gasnąć.

Zaniepokojony Bartolomeo nie zasnął już do rana.


POŻEGNANIE

- Hajda! Bywajcie! I niech duchy przodków was strzegą bracia i siostry! Życzcie nam powodzenia i szybkiego powrotu - wrzeszczał Gromosław objeżdżając dookoła, czekającą na wymarsz karawaną, na swojej bojowej iguanie.
Jaszczur wzrostem przewyższający żercę prezentował się dumnie i dostojnie. W ślniącym bojowym pancerzu paradował zwinnie przed licznie zebraną gawiedzią. Dzieci piszczały z zachwytu i klaskały w dłonie, gdy Xenna syczała groźnie i napinała swój pokryty kolcami kołnierz.
- Cóż za prostak - burknął z pogardą w głosie Tyberiusz.
- Tyberiuszu, gawiedź potrzebuje takich prymitywnych rozrywek - odrzekł Geracjusz, młody hanzyta, który bardziej znany był jako Lichwiarz.
Obaj patrzyli na tanie widowisko dawane przez Gromosława, siedząc w wygodnych koszach na grzbiecie humakina. Trzaskanie biczem, bojowe okrzyki i prężenie muskułów, były dla nich synonimem prostackiego zachowania, typowego dla wszystkich soldatów.
- To Azariasz pozwolił na tak prymitywne zabawy. Gdzie podziała się nasza kultura, sztuka. To wszystko przez niego. Siedzimy już trzydzieści lat w tej dziurze w ziemii i co z tego mamy.
- Stabilizację - podpowiedział Lichwiarz.
- Stabilizacja. Cóż za piękne słowo - kpił Tyberiusz - Tym prostaką to pewnie wystarczy. Pełna miska i kawałek dachu nad głowę. A gdyby nie nasza praca i handel z innymi klanami, nawet tego by nie mieli. Azariasz nadal trzymał, by ich w tej norze. Wystarczy spojrzeć na Familię, by przekonać się jak powinna wyglądać droga naszego rozwoju...
- Uuuuuuaaaaaahhhhhhgrrrrr! - zawył Gromosław lądując na siodle iguany, po perfekcyjnym salcie.
- Pflu - starszy z Juliuszy, splunął na ziemię - Gdzie ten mój przyszywany brat? - spytał oburzony - Czy jemu wydaje się, że wszyscy będziemy na niego czekać?

Uriel Azrael
Tyberiusz najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że mówi zbyt głośno i wszystkie jego jakże szczere słow, trafiały do skrytego za rytualną maską Uriela. Młody wiedźmiarz siedział już na swoim humakinie wraz ze swoim młodszym bratem. Jakub w przeciwieństwie do brata nie zwracał uwagi na rozmowę hanzytów. Jego o wiele bardziej interesowały popisy słynnego żercy.
Ostatnia jednak uwaga starszego z Juliuszy, przypomniała Urielowi o nocnym koszmarze.
- Czyżby i Bartolomeo miał jakieś niepokojące sny? Może to jest przyczyną jego spóźnienia. - zastanawiał się.
Na tyle na ile poznał hanzytę, nie pozowliłby on sobie na takie zlekceważenie wszystkich. Coś się musiał stać, tylko co?
Uriel miał już zejść na ziemię, gdy zobaczył jak Bartolomeo wychodzi z kopalni. Jego strój był w lekkim nieładzie, twarz zmęczona, a oczy podkrążone. Wygladał tak, jakby nie spał całą noc.


Bartolomeo Juliusz
Bartolomeo był wściekły. Dziwne nocne zdarzenie najpierw nie dało mu spać, by później stać się przyczyną spóźnienia. Gdy otworzył oczy i usłyszał ruch i wrzawę, na korytarzach trzeciego poziomu, zdał sobie sprawę, że zaspał.
To było straszne. Nie wiedział co ma najpierw zrobić, czym się zająć.
Toaleta!
Nie, nie było czasu na golenie i czesanie wąsika.
W pośpiechu zaczął się ubierać.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
W progu stanął jeden z młodszych siepaczy niedawno przyjętych do gwardii. Niepewność i zdenerwowanie malowały się na pokrytej tatuażami twarzy młodzieńca.
- Panie... - zaczął nieśmiało - wszyscy cię szukają. Karawana już jest gotowa.
- Dobrze. Przekaż, że już idę... albo nie! Nie warto i tak już jestem spóźniony.
Siepacz wyszedł mruknąwszy coś pod nosem.
Pewnie w oczach młodzieńca, utrwalił się obraz hanzytów jako próżnej i samolubnej szlachty. Trudno, Bartolomeo nie mógł teraz nic na to poradzić.

Gdy Bartolomeo wybiegł z kopalni pierwszą twarzą jaką ujrzał była zamaskowana twarz Uriela, który tylko z dezaprobatą pokręcił głową.
- O jest i mój ukochany kuzyn - krzyknął Tyberiusz - mam nadzieję, że wszystko w porządku.
Ich spojrzenia się skrzyżowały i na tę jedną sekundę, obaj poczuli swoją wzajemną niechęć.
Bartolomeo nie zważając na kpiące uwagi Tyberiusza zbliżył się do swojego humakina.
- Strzeż się drogi braci - głos inkwizytora ubranego w ceremonialny strój brzmiał zimno i obco - Siły Mroku są wokół nas i tylko czekają na nasze potknięcia.
Bartolomeo chciał coś powiedzieć, usprawiedliwić się, czy choćby wyjaśnić, ale Dałmat zdecydowanym ruchem głowy nakazał mu wspiąć się na kosz.
Gdy Bartolomeo usiadł już w koszu wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Hanzyta czuł się nieswojo i choć to nie było jego pierwsze wystąpienie publiczne miał wielką tremę.
Zgrały rogi soldatów, a po chwili bębniarze kilkoma uderzeniami uciszyli wszelkie szepty.
Całe Elizjum czekało na słowa młodego hanzyty.


PODRÓŻ
DZIEŃ PIERWSZY

Step przywitał ich ciepłym wiosennym porankiem. Słońce wychodzące właśnie z krainy mroku, zapowiadało pogodny dzień.
Delikatny wschodni wiatr kołysał łagodnie wysokie trawy, które budziły się do życia po zimowym letargu. Błękitne niebo upstrzone białymi pierzastymi chmurami potwierdzało tylko, że dzień na rozpoczęcie wyprawy został wybrany idealnie.
Dość szybko uformowała się kolumna marszowa. Na czela na gniadym Ursusie podążała przepatrywaczka Julia. Za nią na bojowych iguanach jechało dwóch soldackich siepaczy. Dopiero za nimi szły humakiny Uriela i Bartolomeo oraz cała kupiecka karawana zorganizowana przez Tyberiusza. Kolumnę zamykali Milczący Vito, Dałmat oraz kolejnych dwóch soldackich siepaczy.
Gromosław podobnie jak przed wyjazdem także teraz cały czas krążył wokół karawany. Coś co Tyberiuszowi zdawało się prostackim popisem, było sprawdzonym sposobem ochrony kolumn marszowych. Słynny żerca wypatrywał z każdej strony ewetualnego niebezpieczeństwa.

Bartolomeo Juliusz
- Przez najbliższe pieć mil droga jest bezpieczna - zameldowała Julia młodemu hanzycie - Poza tym Imadło czuwa, więc jeśli coś się wydarzy ostrzeże nas.
- Dobrze dziękuję ci - odrzekł Bart dotykając palcami ronda kapelusza.
- Nie mówię tego bez powodu - odpowiedział lekko speszona szarmanckim zachowaniem posła. Na codzień przebywała wśród raczej nie okrzesanych siepczy i żerców, którym dworskie maniery były raczej obce. - Muszę na chwilę zejść z posterunku.
- A co się stało? - zdziwił się Bart.
- Muszę pomówić z Urielem. Mam pewną ważną sprawą.
Zachowanie nieśmiałej Julii wydało się hanzycie dziwne i troszkę podejrzane. Płochliwa Julia miała sprawę do stroniącego od ludzi, enigmatycznego wiedźmiarza.
- Czy ta sprawa ma jakiś związek z naszą wyprawą? - spytał tylko.
- Mam nadzieję, że nie - odparła przepatrywacza nie patrząc mu w oczy, po czym spięła konia i odjechała.

Uriel Azrael
- Daleko jeszcze - po raz setny zapytał Jakub.
W dłoniach trzymał dwa kije i udawał, że humakin jest jedną z maszyn technomantów, podobną do legendarnego smoka Staldorga. Uriel który z bratem przebywał ostanio coraz rzadziej, zdał sobie sprawę, że chłopak mimo pozorów dojrzałości tak naprawdę nadal jest dzieckiem, które chce tylko zabawy.
- Już ci mówiłem, że będziemy wędrować kilka dni. Wszystko zależy od pogody i woli przodków.
- Wiem, wiem... - odparł chłopak. Na głowie miał starożytną czapkę pilotkę. Teraz dodatkowo okulary bez szkieł założył na oczy, a twarz przewiązał kolorową chustką. Chciał tym samy upodobnić się do brat, który praktycznie nie zdejmował swojej rytualnej maski.
- Przepraszam, czy można? - Uriel usłyszał kobiecy głos. Spojrzał w dół i ujrzał blondynkę z przepaską na oku.
Uriel tylko kiwnął głową na zgodę i młoda przepatrywaczka wdrapała się na kosz. Jej koń stąpał jednak nadal przy boku humakina.
- Bracie chciałam porozmawiać z tobą na osobności o jednej bardzo ważnej sprawie.
Ledwo padły te słowa, a Jakub opuścił chustkę i zdjął okulary. Takie słowa jak tajemnica,tylko dla dorosłych, ważna sprawa, działały na niego jak zaklęcia i w momencie skupiały jego uwagę.
Uriel zrozumiał powagę sytuacji i poprosił brata:
- Jakub mógłbyś nas opuścić. Muszę rozmówić się z Julią.
- Nie! - obruszył się chłopak - Już ci nie jestem potrzebny co?
- Jesteś, ale Julia chce mówić tylko ze mną. Idź do Gromosława, może przewiezie cię na swojej iguanie.
- Nie chcę! - krzyknął, zarzucił swoją torbę na ramię i zaczął schodzić z kosza.
- Wredna ropucha - rzucił na koniec do Julii, pokazując jej język.
- Wybacz mu - zaczął usprawiedliwiać brata Uriel.
- To nie ważne. To co chce ci powiedzieć Urielu musi zostać między nami.
- Twoje słowa znajdą grób w moim uchu.
- Wczoraj w nocy miałam sen...
Na te słowa Uriel, aż znieruchomiał. Poczuł oddech Ciemności na plecach.
- O czym śniłaś?
- Widziałam wspaniały pałac. Ślniące posadzki, bogate zdobienia, wszystko wręcz ociekało złotem. Stałam tam sam. Gdy spojrzałam w dół, ujrzałam tysiące czerwonokrwistych larw, które wiły się po posadzce. Nagle usłyszałam czyjeś kroki, uniosłam głowę i zobaczyłam jakąś postać skrytą w cieniu. Ta postać powiedziała:
- Nadszedł czas zapłaty.
Uriel nie patrzył na Julię. Wpatrując się w horyzont słuchał jej słów. Teraz nie było wątpliwości, że w czasie wyprawy przyjdzie im się zmierzyć z ciemnością.
- Urielu! Urielu! - dopiero jej głośniejszy głos wydobył go z zamyślenia.
- Jestem, twoje słowa poruszyły moją duszę.
- To jednak nie wszystko. Nie wiem czy wiesz Urielu o moim darze?
Wiedźmiarz choć słyszał różne plotki, pokręcił tylko przecząco głową.
Julia zdjęła opaskę i pokazała Urielowi swoje uszkodzone oko. Widok ten mocno go poruszyła. Oko wyglądało to jakby należało zupełnie do kogoś innego. Mała zielona źrenica otoczona siecią czerwonych żyłek, a całość pokryta mlecznym bielmem.
- Azariasz mówi, że to mój dar. Choć ja myślę zupełnie inaczej. Boję się tego - pokazał palcem na prawe oko - Dzięki niemu widzę rzeczy, których inni nie dostrzegają. Teraz widzę, że ktoś podąża w pomroku naszym śladem.



NOC

Dzień chylił się już ku końcowi. Słońce coraz niżej schodziło za horyzont. W powietrzu czuć, było już chłód nocy. Do humakina Barta podjechał jeden z siepaczy:
-Hajl wodzu! - zawołał.
-Hajl – odpowiedział poseł – Czy coś się stało?
- Nie, jeno Imadło gada, co by trzeba miejsca na kimę poszukać. - widząc zdziwioną minę hanzyty, wyjaśnił – znaczy , co by obóz należało rozbić.
- Racja, gdzie Gromosław?
- Pojechał ze Ślepą Julką na zwiad. Trza okolicę zbadać, by nas w nocy nic nie zdybało. Nam przykazał Imadło obóz rozbić.
- W takim razie na co czekamy? - spytał zniecierpliwiony poseł.
-Ano na pozwolenie. Imadło kazał zapytać to pytam, nie.
- Jeśli miejsce jest odpowiednie, to każ zatrzymać karawanę.

Soldaci w kilka minut rozbili namiot i rozpalili ognisko. W niespełna kwadrans czuć już było pieczone mięso i ziemniaki. Wszyscy cieszyli się że mogę w końcu rozprostować nogi, po wielogodzinnej podróży. Każdy zajął się swoimi bagażami, a siepacze zaczęli zdejmować kosze ze zmęczonych humakinów. Ludzie zaczęli rozkładać posłania w namiocie soldatów, tylko Tyberiusz i jego ludzie postanowili spać w koszach.
Na kolację wszyscy usiedli wokół ogniska i wymieniali się wrażeniami z pierwszego dnia podróży.
Gromosław widząc, że mimo panującej w Elizjum równości wokół ogniska potworzyły się grupy i jakieś sztuczne podziały wedle przynależności rodzinnej, odłożył miskę i zawołał:
- Langchyy! - i po chwili zaczął śpiewać soldacką pieśń o braterstwie i odwadze.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MVb4hDLKzrk[/MEDIA]
Nie wszystkim przypadła on do gust, ale nawet głos niezadowolenia Tyberiusza umilkł, gdy Dałmat obdarzył go jednym ze swoim najsurowszych spojrzeń.
Pieśń płynęła i wszyscy zdali sobie sprawę, że w tym momencie gdy oddalili się od domu zdani są na siebie. I bez jedności szybko staną się łupem pierwszych lepszych wędrownych banitów. Bartolomeo cieszył się, że wybrał Gromosława do świty. Słynny wojownik nie był typowym soldackim łamigantem. Drzemała w nim głęboko ukryta mądrość życiowa, która gdy trzeba było wypływała na powierzchnię, tak jakby chociaż w tej chwili. Oczywistą sprawą było, że jedna pieśń nie zlikwiduje odwiecznych podziałów, ale na pewno uświadomiła wszystkim, że tego typu waśni należy odłożyć na później. Teraz byli jednym klanem i musili tworzyć jedność, by przeżyć i pokazać innym, że trzeba się liczyć z Elizjum. Wyglądało na to, że po reprymendzie Dałmata, nawet Tyberiusz to zrozumiał.
Gdy śpiew żercy ucichł i wszyscy uporali się już z kolacją, zaczęto organizować warty. Siepacz podzielili się na grupy i warty. Można było iść spokojnie spać. Spokojny sen jednak nie był dany wszystkim.

Bartolomeo Juliusz
- Drogi kuzynie – do namiotu wszedł Tyberiusz szukając wzrokiem Barta – mogę cię prosić na chwilę rozmowy.
Mimo wielkiej niechęci hanzyta nie mógł odmówić. Wiedział, że od jego postawy zależy dobra atmosfera w grupie.
- W czym mogę ci pomóc? - spytał Bartolomeo otulając się pledem.
Tyberiusz nic nie odpowiedział tylko ruszył przed siebie. Bart ruszył za nim, choć się w nim gotowało.
- Czego chcesz? - wybuchnął, gdy już odeszli kilkanaście kroków od obozu.
- Spokojnie kuzynie – odparł Tyberiusz z fałszywym uśmieszkiem na twarzy – Mam ważną sprawę do ciebie.
- Mów
- Wiem, że pewnie już razem z tym wiedźmiarzem wybraliście prezenty dla dona.
- Tak i co z tego.
- Ojciec prosił mnie bym wręczył prezent donowi od naszej rodziny. Chciałem cię uprzedzić, że będę chciał to zrobić osobiście i by nie było nie porozumień między nami w czasie uroczystości. Ty wręczasz prezent od Azariasz, ja od rodziny Juliuszy.
Bartolomeo był tak zdziwiony słowami kuzyna, że na chwilę za brakło mu słów.
- Nie obawiaj się – uspokoił Tyberiusz – To prezent godny dona. Starożytne dzieło sztuki z mojej osobistej kolekcji. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko mojej propozycji – rzekł Tyberiusz pokazując na otwartej dłoni rzecz, którą zamierzał wręczyć donowi w prezencie.

Uriel Azrael
Wiedźmiarz cały dzień rozmyślał o słowach Julii i o swoim śnie. Były to ewidentne znaki, których nie można było zlekceważyć. Na razie jednak nie było powodów do paniki Ostrożność tak, ale nie panika. Wiele wskazywało na to, że ta wyprawa będzie niebezpieczna, teraz było to prawie pewne. Jeszcze nie dotarli do siedziby Familii, a już ich jedność wisiała na włosku. Uriel zastanawiał się, czy Bartolomeo specjalnie zabrał kuzyna, czy był raczej do tego zmusozny. Ten człowiek był i na pewno będzie zażewiem konfliktów, nie tylko z soldatami którymi pogardzał, ale także z innymi członkami świty.
- A co gdy postanowi zabrać głos w imieniu Elizjum? - zastanawiał się wiedźmiarz – Kto go powstrzyma i kto wyjaśni, że zdanie klanu jest zupełnie inne.
Sprawy się komplikowały, a na dodatek jeszcze wedle życzenia Azariasza mieli odwiedzić Wilcze Wzgórze. Uriel czcił i szanował przodków, ale wizyty teraz w tym miejscu napawało go lękiem. Tam ta ziemie do dzisiaj jest przesiąknięta krwią i bólem. Zarówno ludzi jak i demonów. Czekał ich niebezpieczna polityczna misja, a wizyta w miejscu kaźni nie wróżyła niczego dobrego. Słowo Azariasza było jednak święte i choć wiedźmiarz mógł się z nim nie zgadzać to nie zamierza go podważać publicznie. Kolejne konflikty w grupie nie były wskazane.
Wspólny namiot były i może dobrym pomysłem, ale ludzie Tyberiusza wyłamali się z niego. Woleli swoje towarzystwo. Rodziło to nie tylko podziały, ale także stwarzało nie bezpieczeństwo. Siepacze musieli teraz mieć na oku nie tylko namiot, ale i kosze świty Tyberiusza.
Uriel otulił się pledem i zasnął. I choć bał się kolejnego koszmaru, to nie mógł sobie pozwolić na bezsenną noc. Potrzebował odpoczynku, gdyż czekał ich kolejny ciężki dzień wędrówki.

Obudził ich najpierw deszcz, który nagle zaczął wściekle bić w poszycie namioty. Brezent był na tyle mocny, że na szczęście nie przepuszczał wody do środka.
- Co dupcia zmokła? – zakpił Gromosław widząc w progu przemoczonego Tyberiusza i jego komapanów.
- Bardzo śmieszne. Pewnie doskonale wiedziałeś, że będzie padać ty stary wilku stepy – odciął się hanzyta.
Gromosław już się podniósł z posłania i nie wiadomo co by się stało, gdyby nie głos Julii:
- Spokój panowie! Cisza!
- Co się stało? - spytał inkwizytor.
- Ktoś idzie w naszą stronę!
W namiocie zapadła głucha cisza, przerywana tylko odległymi grzmotami.
Do namiotu wpadł, ubrany tylko w przepaskę biodrową tytatułowany siepacz.
- Ktoś idzie ku nam – wydusił i zaraz wybiegł spowrotem w deszcz.
Pierwsza podniosła się Julia, zarzuciła na ramiona płaszcz z kapturem i założyła buty, by po chwili zniknąć w mroku nocy.
Deszcz siekał poszycie namiotu. Słuchać było nerowe warczenie i parskanie zwierząt.
- Zostańcie tutaj – zarządził Gromosław wybiegając z kosą z namiotu.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 26-02-2010 o 11:01.
brody jest offline