Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2010, 16:06   #754
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Il uśmiechnął się litościwie. To przypominało mu dawne dzieje...

- Jest mniejszy ode mnie, ma z półtora metra wzrostu. Przypomina postać wampira, choć ma ramiona tej długości co nogi i nie stawał na dwóch kończynach, a jeśli nawet odrywał przednie kończyny od ziemi, nie prostował tułowia. Jest cały czarny....
- Płonął ogniem?
- Nie. To raczej czarna skóra albo krótkie futro. Głowę ma z kształtu wampirzą, tylko uszy mu sterczą jak u wilka i zdawał się mieć długą grzywę.
- Oczy?
- Z kształtu skośne, duże i wyraźne, świecą bielą. W białych wrzecionach pływają dwa złote sierpy złączone wierzchołkami. Poruszają się dziwnie; raz są ściśnięte, raz rozciągają się.
- Mówisz zatem, że jest z krwi i kości?
- Uderzyłem go kilka razy metalowym świecznikiem, zostawił ślady na śniegu i ścianach mego domu, sądzę, że gdyby mógł przyjąć postać niematerialną...
- Jak szybki jest?
- Był szybszy ode mnie, być może dlatego, że mnie zaskoczył. Widziałem Vinca. To nie on.
Zer pokiwał potakująco głową, rad że usłyszał to ostatnie zdanie. Podszedł blisko do Heiri i wysyczał przez zęby:
- Trzeba rozerwać go na strzępy.
- Z najczystszą przyjemnością – pokłonił się tamten, jego oczy lśniły żądzą zemsty.
- Oby inni dzielili ten godny pochwały zapał – westchnął Zer, odchodząc w kierunku okna. - Idź wraz z kilkoma innymi i rozgłoście, że zbrojownia stoi dla wszystkich otworem.
Odwrócił się do trzech drowów na baczność czekających przy drzwiach.
- Połowa strażników murów ma iść na ulice w celu znalezienia tego drania i uśmiercenia go. Gdyby chciał opuścić moje progi, nie będę go powstrzymywał.
Przyklęknęli i odeszli wszyscy trzej, w drzwiach minęli się z Firah, co zdawało się nie być zbiegiem okoliczności. Ponętna drowka, odziana w długą, falbaniastą suknię koloru beżu, szła ku Zerowi zgrabnie poruszając biodrami. Zer był zbyt rozdrażniony, aby skupić na niej całą swą uwagę, jak zwykł czynić. Zawiodło to jego damę, choć jej cierpliwość była nieskończona niczym jej spryt. Podeszła do drowa, odwróconego znów w stronę okna.
- Co się dzieje, najsłodszy? – powoli owinęła białe ramiona wokół szyi drowa, ucałowała go w kark i jednym palcem podrapała po brodzie.
- Mamy demona – burknął. - Nikt nie mógł go powstrzymać gdy przekraczał mury twierdz, gdyż on zwyczajnie ich nie sforsował. Nie przyszedł z zewnątrz. Pojawił się w twierdzy z nikąd. Teleportował się.
Firah słuchając uważnie i z niepokojem, przytuliła się mocniej do jego twardych pleców. Wyrwał się jej i odwrócił się energicznie na pięcie.
- Gdzie, na litość Mrocznych Bogów, podziewa się Illiamdril?! – jęknął histerycznie. - Gdzie nasz młody, przystojny psychopata z talentem do mordowania?! Potrzebuję go, Firah! Bez tego niezrównoważonego narwańca w moich twierdzach zalegnie się wszelkie plugastwo, jak myszy bez wściekłego kocura! I tak lepiej, że już minęły mi te dziwne sny o przyszłości! Oni tam mieli ozonowe dziury w niebie, Firah! W miastach powietrze zwało się smog i dusiło wszystko w swym zasięgu! A ludzie w sklepach sprzedawali wodę w butelkach, gdyż woda w rzekach i jeziorach była „brudna”! Wyobrażasz sobie brudną wodę i dziury w niebie?!
- Uspokój się, sexowny nerwusie.
- Jestem z siebie taki dumny, że nauczyłem cię tych słów – zamruczał przymilnie. – I zdejmij tę suknię, nie podoba mi się! Zdejmuj, już!
- Jak każesz – uśmiechnęła się ulegle.
* * *

Il patrolował ulice i ciasne uliczki na powierzchni, gdzie ponoć po raz ostatni demon objawił swą działalność. Stąpał jak zawsze dumnie i z gracją, trzymając się prosto, niemalże bezgłośnie gniotąc śnieg wysokimi czarnymi butami na lekkich obcasach. Zauważył różnicę w otoczeniu; wszyscy ludzie, jakie napotkał, odnosili się do niego z szacunkiem, kłaniali mu się, nie bali się patrzeć na jego kamienną twarz ani w lodowate oczy. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat było inaczej. Na jego widok wszyscy umykali w boczne uliczki, odwracali nerwowo wzrok, mijając go trzymali się jak najdalej od niego. Teraz ze skruchą błagali o pomoc, ukrywali lęk przed nim. Początkowo Il złośliwie drwił z ich hipokryzji. Lubił, kiedy się go bali. Stwierdził jednak, iż lubi również, kiedy go podziwiają i doceniają jego umiejętności. Zabije demona nie dla przyjemności i własnej satysfakcji, a dla nich.
- Znaleźliśmy nowe ślady pozostawione przez demona – odezwał się ktoś.
Il przystanął i przesunął wzrokiem po twarzach pełnych niepokoju, aż zatrzymał spojrzenie na obliczu młodego nastolatka. Speszony młodzieniec przyklęknął i powstał.
- Jeśli zechcesz je obejrzeć, chętnie wskażę ci drogę... – wydukał.
- Co to za ślady?
- Odciski jego łap na śniegu. Tędy.
Kiedy Il ruszył za podekscytowanym młodzieńcem, wszyscy na ulicy odetchnęli w duchu. Po Ilu należało podziewać się wszystkiego, od chęci do współpracy po nagły wybuch gniewu.
Szli większymi i mniejszymi ulicami pośród strzelistych budynków z wieżyczkami. Z niektórych dużych okien wyglądali ciekawscy i odprowadzali wzrokiem Ila i jego przewodnika aż ci znikali im z widoku.
- Tutaj! – ekscytował się młodzieniec.
Był bardzo niespokojny, obawiał się drowa i nie potrafił tego należycie ukryć. Cierpiał, że akurat jego starsi zmusili do powiadomienia mrocznego elfa o znalezisku.
W uliczce odbywało się zebranie ciekawskich. Większość z nich zaopatrzyła się w srebrne włócznie. Stali w okręgu, szemrając miedzy sobą. Na widok drowa usunęli się w rekordowym tempie. Il pochylił się i okiem znawcy zbadał ślady na śniegu. Odciski łap były niewielkie, o wiele mniejsze od jego własnej, rozłożonej dłoni. Tylne łapy nie różniły się od przednich rozmiarami. To coś nie miało rąk i nóg, miało raczej cztery ręce, a ślady wyglądały, jakby demon chodząc miał zaciśnięte pieści. Pięć pazurów, trzy środkowe większe.
- Nie lubi śniegu – mruknął Il, wszyscy wokół pilnie go słuchali. – Chodząc opiera się silniej na pazurach. Nie lubi śniegu, dlatego też mało jego śladów znaleźliście. Nie umie stać się niematerialnym, jest młody. Zapewne chodzi po ścianach i dachach – wdrapał się bez trudu po ścianie na dach najbliższego budynku.
Skośnie nachodzące na siebie, duże płyty z dachówek pokryte były cienką warstwą śniegu. Ślady ptaków. Il warknął pod nosem.
- Pod miastem są labirynty lochów, być może demon snuje się po nich.
- Widziano go ponoć skaczącego po ścianach od domu do domu – wtrącił ktoś z dołu.
- Ponoć?
- Porusza się bardzo szybko.
- Widziałem go dzisiaj – wtrącił rudowłosy, który dopiero co dotarł na miejsce. – Jeśli pozwolisz...
- Mów – bąknął Il.
- Zauważyłem go, jak wskoczył oknem do budynku. Nie mógł wyjść na zewnątrz niedostrzeżony przeze mnie.
- Ponoć jest szybki.
- Nie aż tak – zanegował poważnie, nie zważając na drwinę Ila. - Zaatakował mnie wczoraj, uderzyłem go kilka razy...
- Pięścią?
- Metalowym świecznikiem.
- Mów dalej – Il uśmiechnął się litościwie.
- Weszliśmy potem z kilkoma ludźmi do tego mieszkania. Było puste, a drzwi zamknięte. Demon zamknął je za sobą – dodał dobitnie. - Poszedłem na korytarz i schodami w dół. Znalazłem zejście do podziemi. Demon zostawia ledwo widoczne zadrapania na ścianach i podłodze, od pazurów...
- Poszedłeś za nim?
- Nie znalazłem go.
- Pokaż mi ten dom i te podziemia - Il zwinnie zeskoczył z dachu.
- To niedaleko stąd.
„Uderzył go świecznikiem!...” – kpił w myślach drow, idąc za rudowłosym.
- To ten dom. Tamto okno.
Il wskoczył na brzeg okna, ku jego niezadowoleniu rudowłosy gapił się.
- To jego ślady – rudowłosy wskazał małe rysy przy drzwiach.
- Widzę – warknął zniecierpliwiony Il.
- Daruj mi.
- Uważaj, jak się do mnie odnosisz – ostrzegł. - Zostań tutaj.
- Pragnę...
- Dam sobie radę – fuknął.
- Nie wątpię – nie ustępował. – Ta bestia zabiła moją...
- Nie obchodzi mnie to! – Il podniósł głos. – Jeśli chcesz zemsty, poluj na nią, ale nie tu, nie teraz! Nie wchodź mi w drogę, rozumiesz? Walczę sam, tylko ja, moje ostrza, a wszystko co się wtedy znajduje w moim zasięgu jest celem.
Rudowłosy milczał chwilę, wyraz jego twarzy ani trochę nie zmienił się wobec tej groźby.
- Wybacz moją nachalność.
- Gdyby demon się pojawił, powitaj go należycie – uśmiechnął się drow.
„Skombinuj sobie tylko świecznik” – dodał z rozbawieniem w myślach.
Wskoczył przez okno i zszedł schodami na dół. W wąskim, ciemnym korytarzu znalazł bez trudu szczelinę prowadzącą do podziemi. Nie podobała mu się wąskość przejścia. Jeśli demon zaatakuje z przodu, nadzieje się na ostrza. Lecz jeśli zaatakuje z tyłu, ciężko będzie odwrócić się. Nie wiadomo, jak silna i sprytna jest ta bestia. Il westchnął gorzko, przywarł plecami do bocznej ściany i powoli schodził w dół, przesuwając nogę w bok i dostawiając do niej drugą. Sejmitar trzymał w prawej dłoni, sztychem tam dokąd schodził. Sufit był wysoko. Mógł zatoczyć mieczem półkole górą i sięgnąć wroga atakującego z tyłu.
Schodził długo. Wilgoć i ziąb rozdrażniły go. Pragnął ujrzeć już demona, rozpłatać go i wracać. Doszedł na samo dno. Wąską szczeliną wyszedł na szeroki i wysoki korytarz o półokrągłym stropie podpieranym grubymi kolumnami. Podłoga pokryta była na wpół zamarzniętą warstewką wody, cieniutkie płaty lodu krucho pękały pod butami drowa. Ściekające po kolumnach smużki wody również zamarzły, tworząc faliste sopelki, z których kapały pojedyncze krople. Il szedł powoli, pamiętając, że demon mógł się kryć za każdą z kolumn. Na suficie widział charakterystyczne, drobne rysy. Gdzieś w oddali rozległo się echo szmerów.
Podziemny tunel zakręcał w lewo. Tam zaczynała się sieć mniejszych korytarzy bez kolumn. Było tu sucho i dość ciepło. Na ścianach, w szczelinach między kamieniami, licznie usadowiły się drzemiące głęboko nietoperze. Il mignął wzrokiem po puchatych kulkach skupionych w większe grupy. Czy nietoperze spałyby tu, gdyby demon snuł się po okolicy? Podłoga była sucha, demon mógł iść po niej, zostawiając w spokoju nietoperze na ścianach i suficie. Drow ruszył prosto, co chwilę mijając rozwidlenia i odnogi. Raz po raz natrafiał na wielkie szczury, stroszące sierść i czmychające przed nim pospiesznie. Był zły – mogą zaalarmować demona.
Wywęszył coś podejrzanego. Skręcił w prawo i szedł środkiem tunelu, trzymając w pogotowiu ostrze. Jego oczy świeciły mocno w nieprzeniknionym mroku, widział doskonale najmniejsze nawet rysy na podłodze. Z tych śladów wynikało, że demon kroczył raz na czterech, raz na dwóch łapach. Il przystanął, schylił się ostrożnie i musnął ziemię palcami. Na opuszkach osadził się wilgotny brud i kilka krótkich, czarnych włosów. Włosy nie pochodziły z futerek nietoperzy, czy szczurów, nie pachniały bowiem zwierzęciem.
„Liniejący demon?” – pomyślał z zafrasowaniem Il.
Szedł dalej, z odrazą omijając odchody szczurów. Dostrzegł z daleka coś leżącego na podłodze w głębi tunelu. Zbliżał się powoli, nasłuchując pilnie i węsząc. Im bliżej znaleziska się znajdował, tym bardziej nabierał przekonania, iż nie napotkał żywej istoty, a przedmiot. Podarty sweter z długimi rękawami. Trącił szmatę ostrzem. Sweter był brzydki, wełniany.
Zaniepokoiły go żłobienia na podłodze w okolicy swetra, były bardzo liczne i wyjątkowo głębokie. Przyglądał się im dłuższą chwilę. W sieci krótkich kresek odnalazł rysy różniące się od dotychczasowych. Pięć jednakowych, równoległych żłobień. Il przesunął po nich palcami. Wstał, ruszył dalej. Znów rozległy się szmery. Kolejny szczur przebiegł Ilowi drogę na rozwidleniu korytarza. Po chwili drow dosłyszał jego pisk, a kiedy się obejrzał zauważył to samo zwierzę, uciekające z powrotem tam, skąd przybyło. Zawrócił, przyśpieszył kroku i skręcił. Szmery nasiliły się. Coś wiedziało, że Il był tutaj. Zatrzymał się.
Bicie serca. Zdumiony, rozejrzał się. Zaczynał czuć się nieswojo w sieci wąskich korytarzy. Tunele były tak krótkie, że niewiele widział przed sobą i za sobą. Bicie serca. Nerwowe, szybkie. Zrobił krok do przodu. Serce uderzyło mocniej, dwa razy. Il zwątpił. Żaden demon spośród tych jakie dotąd spotkał nie posiadał bijącego słyszalnie serca. Żaden nie gubił sierści, a jeśli już, zamieniała się ona w mgłę natychmiast po wypadnięciu.
„To nie jest demon – pomyślał niepewnie. – On jest opętany”.
Echo utrudniało mu wyczucie kierunku. Słyszał bicie serca, ale nie potrafił określić skąd dochodziło. Labirynt był zbyt obszerny. Il ruszył znów przed siebie. Coś przed nim uciekało, czuł to wyraźnie. Ulżyło mu nieco, iż demon nie próbował atakować, a czmychnąć.
Znów zauważył coś na podłodze. Gnijąca, poszarpana szmata. Obok szkielet małego zwierzęcia, wiewiórki, czy szczura. Kiedy przypatrywał się temu stojąc nieruchomo, coś poruszyło się w korytarzu obok, dosłyszał szmer i mógłby przysiąc, że wyczuł na skórze ruch powietrza. Czekał, przyczajony. Gdyby poruszyło się jeszcze raz... Gdyby mógł dokładniej określić położenie tej istoty, mógłby przebić ścianę na wylot swym ostrzem i nabić stworzenie chowające się przed nim.
Czekał. Tajemnicza istota za ścianą odgadła jego zamiary i trwała zupełnie cicho. Il czuł przyjemny dreszczyk podniecenia na skórze.
„Niech się tylko poruszy...”
Nie wytrzymało. Zerwało się z miejsca i rzuciło się do ucieczki. Il fuknął zaciekle i pomknął korytarzem, wzdłuż ściany. Biegło na czterech łapach, słyszał... Drow biegł szybciej od niego. Kiedy tylko dopadł pierwszego rozwidlenia, skręcił i skoczył w sąsiedni tunel. Mury zadrżały aż od wysokiego pisku pełnego zgrozy. Il stanął u wylotu korytarza, zamierzając się sejmitarem. Malutka istotka na jego widok wrzasnęła w niebogłosy, panicznie usiłując zatrzymać się. Zawróciła w miejscu, skoczyła. Il rzucił się na nią i zdołał chwycić ją za nogę. Zaskrzeczała rozpaczliwie, wierzgając, drapiąc gruby rękaw jego czarnej kamizelki. Przygwoździł ją, plecami do ziemi, dłonią zdusił gardło i nie mogła już piszczeć. Dyszała bardzo głośno, a całe jej malutkie ciałko pulsowało w rytm oddechów. Il czuł przez skórę mocne uderzenia jej oszalałego ze zgrozy serduszka. Wielkie, złote ślepka wpatrywały się w jego gniewną twarz, małe rączki bezskutecznie usiłowały odepchnąć silną dłoń.
Il przez chwilę przyglądał się swej ofierze. Tylko przez chwilę.
* * *

Yan; Złapałeś wielmożę jak wór kartofli i postanowiłeś ewakuować pana zgrywającego myśliwego.
- Jeżeli zamierzasz robić coś głupiego, pomyśl czy warto. Mogę ci wypalić tą twoją twarzyczkę, gdy tylko zaczniesz się wyrywać. Puszczę cię, jak wyjdziemy na zewnątrz.
Wielmoża wisiał jak klasyczny wór ziemniaków, wybałuszył oczy.
- Co za bezczelność! Wypalić twarzyczkę!!! - syknął. – Nie do wiary!
Nie wyrywał się, zszokowany tym, że go taszczyłeś. Chyba nigdy żaden patykowaty koleś nie niósł go na swoich barkach. Mężczyzna trzymał nadal strzelbę myśliwską, ale poza tym trwał bezruchu i pozwolił się taszczyć. Dom nie został naruszony, nie było żadnych śladów świadczących o tym, jakoby kiedykolwiek był tu wielki czarny kot. Udało ci się dotrzeć szczęśliwie do drzwi i wyjść do ogrodu. Nieopodal, na trawniku, czekał spokojnie twój jednorożec, jakby zupełnie nieświadomy obecności wielkiego kota w okolicy. Dym powoli wyłaził jednym z okien na zewnątrz.
- Hynes!!! – wydarł się wielmoża.
Postawiłeś go na ziemi i zauważyłeś w oddali chłopaczka z grabiami w reku, gapiącego się głupkowato na was.
- Spuść psy!!! – zaryczał władczo Patrick. – Chrońcie konie!!! W kuchni pożar, włamywacz w domu!!! Spuść te cholerne psy!!! Rusz się rzesz!!! Ludzi, wiader, wody, tylko ostrożnie ze studnią!!!
Chłopiec ocknął się wreszcie i zniknął za krzakami, mężczyzna szarpał się ze swoją strzelbą.
- Do stu piorunów!!! – odkrył, że nie przeładował, a naboje zostały w domu. – To nic, może go chociaż wystraszę! – zachował strzelbą i trzymał jakby była nabita.
Spojrzał na jednorożca.
- Ukryjmy to zwierzę nim je zobaczy!!! – zaproponował, wskazując grupę gęstych krzewów. – A gdzie pani elfka?! – przestraszył się. – Nie wyszła za nami?!
Mężczyzna bojowo w kierunku zamkniętych drzwi dworu.
- Pani?!
Nizzre jednak nie pojawiała się.
* * *

Barbak, Szamil, Kall`eh, Może;

Ork postanowił po raz kolejny, a tym razem jak się okazało ostatni, wziąć sprawy w swoje zielone łapki. Ork musiał trochę rozkopać jamę żeby wetknąć tam łapkę... ale skorpiona szybko odnalazł, co poznaliście po zmianach min i kolorów na jego twarzy. Nie było dobrze z biednym orkiem. Z wami zresztą również było średnio, ponieważ pojawiły się tradycyjne mdłości, zawroty głowy, a potem wszystko zalał jasny blask i nastąpiła teleportacja!
* * *
Barbak; Urwał ci się film. Miałeś przedziwny sen! W tym śnie trafiłeś do miejsca, gdzie było pełno chmurek, wszystko było białe, a wokół fruwały Thomasy z puzonami zamiast trąb! Spotkałeś tam białego smoka, który siedział przy stoliczku z różowym obrusem i odginając jeden palec przy trzymaniu filiżanki popijał melisę z Verionem.
- Oh my, widzisz, a mówiłem, że tu trafi! – mrugnął do smoka Verion.
- Zuch ork! – odrzekł z dumą smok. - Trafił, nawet to, że zakosiłeś mu nawigację nie pomogło!
- Zakosiłem mu nawigację, bo po tym ostatnim tankowaniu czułem się niewyraźnie! – jęknął smutnie Verion, tankując więcej melisy z filiżanki.
- Anyways – smok odłożył filiżankę i spojrzał na ciebie. – Barbaku synu Zerat`hula – nagle zauważałeś, że obok pojawił się znany ci rycerz, jednonogi, opierający się o laskę. - Ten oto pachołek sir Spychacz z Jurandowa wniósł przeciwko tobie pozew, oskarżając cię o zeżarcie mienia.
- O zeżarcie członka – poprawił Verion. – Znaczy członka ciała.
- Ale potem poprawiłem bo głupio brzmiało! – zarumienił się Spychacz.
- Wierz jak to mówią: pilnuj swojego interesu!;3 Zwłaszcza przy orkach!
- I rekinach.
- Stulcie dzioby, psujecie podniosły nastrój! –ryknął smok. – Więc, Barbaku. Na mocy załączonych dowodów... zaraz gdzie ja to mam... – smok wydłubał wykałaczką coś spomiędzy kłów, na stół między filiżanka spadła upieczona noga.
- Ym, będziesz to jeszcze jadł, czy mogę się poczęstować? – spytał Verion.
- Kurde. To nie ta sprawa, to noga Wiedźmy Geralty! – smok szybko schował dowód i wykaszlał podobny.
- Ta wygląda smakowiciej.
- Zamknij się. Więc, Barbaku. Na tej nodze biegli stwierdzili ślady twoich zębów...
- Zgubiłeś coś;3 – Verion zdrapał paznokciem plombę z upieczonej nogi i uprzejmie podrzucił w kierunku Barbaka.
- ...Niniejszym ogłaszam wyrok sił wyższych – kontynuował smok. – Biel zdecydowała, że za swoje przewinienia, oraz za nieobyczajne wybryki...
- Oh my, come on, on tylko nosił czerwone szpile! – bronił orka Verizon. – I to bez obcasów!!!
- No dobra. Sąd rozważy brak obcasów jako okoliczności łagodzące. Ale i tak, Barbaku, Biel zdecydowała, że zostaniesz ukarany za swoje niegodne czyny! – stwierdził smutnie smok. – Zostaniesz zdegradowany, nie będziesz od teraz Wojownikiem Światła! Zdecydowano, że zostaniesz przeniesiony do drogówki!!!
- Oszesz lipa ciężka! – przyznał ze współczuciem Verion. – A ja mam zaległy mandat!!!
Chciałeś protestować, ale wszystko nagle znikło. Dalej śnił ci się twój pierwszy dzień pracy w drogówce, oraz twoje pierwsze spotkanie z pijanym kierowcą!
YouTube - Drunken Kodo Riding

* * *

Kall`eh, Barbak, Może, Szamil;
Ocknęliście się na ulicy miasta. Byliście znowu w komplecie! Był Może, był i Barbak... śpiący i ssący kciuka. Ork zbudził się nagle z krzykiem zgrozy, po czym rozejrzał się i odetchnął głęboko.
- Witajcie ponownie w mieście! – odezwał się Kruk. – Rozejrzyjcie się, odpocznijcie. Jutro wyruszacie znowu.

Cóż. No to pora na trochę relaksu!
Poznajecie karczmę, jest tuż nieopodal! Przez okna widać że znowu panuje tam tłok!
Funny Tavern: Updated by *sicilianvalkyrie on deviantART
Oh, czy tam siedzi Satem?! Wiać gość długo siedział na ulicy i ktoś w końcu zlitował się i coś mu rzucił, bo koleś popija sobie i podjada. W knajpie dzieje się jakaś większa i nieźle zakrapiana impreza!

[media]http://www.youtube.com/watch?v=xlULgi92zK8[/media]

Problem polega na tym... że wejście do knajpy blokuje coś... dużego!
http://mythicmktg.fileburst.com/war/...2192006_12.jpg

Widzicie przez okna, że jakiś elf próbuje wyjść z gospody, ale otwierana na zewnątrz drzwi uderzają o bok gigantycznego hm nosorożca i uchylają się na jakieś 5 cm.
- Co jest?! – elf wściekle wyjrzał przez okno. – Czyje to?! Czyja bryka?! – darł się zagniewany elf. – Zabierać tę furę!
- To Stacha! – odkrzyknął ktoś zalany mocno.
- Ale Stachu od godziny w wychodku jest hehe! – dodał ktoś inny.
- Niedoczekanie! – warknął elf, z trudem przeciskając się przez otwierane do połowy okno.
Pod knajpę podjechał wóz załadowany beczkami.
- Ej, zabierajcie to! – wydarł się woźnica. – Na drugiej ulicy leją się, nie mogę podjechać po tylne wejście! Zabierajcie tego rogacza stąd!
- Ale Stachu jest w kiblu! – odkrzyknął ktoś z wewnątrz.
- Nie przecisnę tych beczek oknem!!!
- To nie ma problemu – odkrył zalany dwarf. – Skoro beczki nie przyjdą do nas, to my pójdziemy do beczek! – stwierdził radośnie, zatarł łapki, podszedł do drzwi i uderzył nimi o bok nosorożca, po czym wrzasnął wściekle – Co za idiota zaparkował tak brykę?!?! Zabierajcie to!!!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline