Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2010, 13:41   #751
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Kall'eh patrzył w jamę będącą kryjówką skorpiona. Górnik z niego żaden choć z pochodzenia Ślązak. Pod górami może był z kilka razy. Najwyżej tyle co palców na jednej ręce - 6, ale to nic nie dawało. Tą jamę trzeba było przekopać, czy coś innego. A on potrafił kopać ale żyć Taurenowksą. Pokręcił tylko głową w zadumie i odszedł krok w tył w sam raz by uchronić się od dymu. Mógł być to zwyczajny dym jak z pieca czy ogniska. Ale wolał nie ryzykować.

Odszedł i usłyszał kraczący głos króka. Trzecie zadania. Amulet za życie. Spojrzał na Compare i pokręcił głową.
- Egzorcysty jedne. Tera budziemy musieli we Schnick, Schnack, Schnuck zagrać.

Kall'eh zaśmiał się. Lecz nie było wiele radości w tym śmiechu. Nie widziało mu się umierać. Niech może zrobi to Szamil. On już tyle razy umierał. Może jako demon.... tffuu półdemon lubi takie rzeczy robić?

- Tako swjom drogom, tło niezły lot. - spojrzał na Szamila z uznaniem. Widać by dobrze latać może wystarczyć dobre wybicie. - To co my tera? We którom seite?
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 27-02-2010, 09:31   #752
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Barbak cisnął. Pewnie i celnie. Nie po raz pierwszy. Cisnął w przeciwnika. Cisną przyjacielem. Dlaczego jednak ten rzut sprawiał mu przyjemność? Dlatego iż była zasadnicza różnica pomiędzy ciskaniem demonem w skorpiona, a ciskanie ot choćby karłem w smoka. A Ci co znali lepiej orka, wiedzieli że i takie rzuty miał na swym koncie. Co prawda sytuacja była dość specyficzna. Smok okazał się być istotą honorową, a karzeł… czy może raczej ZABÓJCA pragnął znaleźć swą chwalebną zagładę… jednak z rzadka orkowi i tak to się jeszcze śniło (budził się wtedy zlany potem). Z rzadka.
Teraz jednak miał pewność, że ta sytuacja nie będzie go prześladować w nocnych koszmarach. Założył rączki na piersiach i przypatrywał się temu co się działo… A działo się sporo… Synek wraz z Emanuelem poszybowali naprzeciw skorpionowi.
YouTube - Marquess - Vayamos Companieros

Pchłą również nie szybowała po raz pierwszy. Nie raz przychodziło jej uciekać z karków swych żywicieli, nie raz też była wysyłana na misje specjalne przez swą obecną chodzącą i zieloną lodówkę. Tak więc szybowała sobie w najlepsze siedząc w czuprynie elfa. Trzymając się kurczowo dwóch kępek włosów próbowała nawet przez kilka chwil sterować, jednak wiele z tego nie wyszło. Elf nie był w stanie przyjąć poleceń od kogoś bardziej doświadczonego w lotach…. Wykonał co prawda popisowy przewrót i lądował z wyraźnie zaznaczonym telemarkiem… jednak Emanuel był przekonany, że uczynił by to lepiej.
Zaraz gdy elf wylądował i złapał równowagę, pchła wybiła się z jego główki i poszybowała na przeciwnika.
- Vayamos Companieros! Zaryczała młynkując swym rapierem.
Gdy wylądowała przed skorpionem, pewnie spojrzała w jego czarne jak noc oczy. Wykonała przepisowy salut bronią i ruszyła do ataku. Skorpion był wymagający przeciwnikiem. Posiadał parę kleszczy, żądło… słowem był w stanie zrobić krzywdę. Pchła mogła wystawić przeciw mu jedynie swój oręż, mężne serce i wdzięk osobisty. Starcie musiało skończyć się jednoznacznie.
Emanuel rzucił się do ataku. Rapier był bronią stworzoną głównie do pchnięć tak więc fechtowanie nim raczej nie wchodziło w grę, oczywiście było w pewnych sytuacjach niezbędne… i gdy wielkie szczypce próbowały zrobić z maluczkiego wojownika, miazgę ten zręcznie się zastawiał i odgryzał. Walkę jedna można było przesądzić tylko celnym pchnięciem pomiędzy płyty pancerza przeciwnika….
… I taka okazja nadeszła. Emanuel wyczuł moment gdy powiernik amuletu osłabił swą czujność… zaatakował z szybkością błyskawicy i wściekłością rozjuszonego byka. Rapier błyszcząc w poświacie płonącego wszędy ognia zmierzał do swego celu by ostatecznie zakończyć żywot przeciwnika, a swego właściciela okryć chwałą (raz jeszcze).
Pokurcz demona jednak wykonał sprytną sztuczkę. Celowo podpuścił pchłę… tylko po to by w ostatnim momencie obrócić się, i wykorzystując swój większy ciężar, siły fizyki… odepchnąć przeciwnika. Nie był w stanie pokonać go w uczciwej walce… tak więc po prostu go odepchnął… Siła jednak była dość znaczna… Emanuel, nie mogąc znaleźć oparcia dla stóp poszybował w dal klnąc głośno i wyzywając przeciwnika…
- Tchórz!!!!

Skorpion zniknął w jamie.

Synek najwyraźniej błysnął intelektem i starał się wykurzyć przeciwnika czarną duszą. Na całe szczęście niewiele z tego wyszło. Energia duszy w jakiś sposób została rozproszona… tak jakby pochłonęła ją ziemia. Zastanawiające.
Barbak zastanawiał się tym bardziej, iż wyczuł obecność kogoś jeszcze kogoś silnego… kogoś kto ….. Ork myślał intensywnie.
Demon, któremu przed kilkoma chwilami urwał kończynę skapiał. Cóż. Zdarzenie może i warte uwagi, może godne żalu i chęci poprawy… może nie godne Wojownika Świata? A czymże jest działanie Takiego jak On? Jeśli nie ciągłym podejmowaniem trudnych decyzji.. jeśli nie wybieraniem pomiędzy trudnymi wariantami… takimi z których nie raz jeden wcale nie jest lepszy od drugiego. W końcu sam Paladine również popełniał błędy. Czy błędem było uczynienie orka narzędziem światła? Czy błędem było danie mu tak dużej mocy… w tak zielone i brutalne ręce?
Barbak był świadom swych ułomności, świadom tego, że drzemie w nim chaos, że jest jego cząstką. Akceptował go. Czasem go tłumił innym razem pozwalał mu na odrobinę wolności. Słowem kontrolował go. Kontrolował samego siebie, a działania na ogół były ściśle obliczone na konkretny efekt. Czy był dobry? Za takiego się uważał? Czy pokładał wiarę w Świetle? Zdecydowanie tak? Czy dążył do celu własnymi metodami? Tak, bowiem uważał je za najskuteczniejsze.
Z tej chwili zadumy wyrwał go karzeł.
- Egzorcysty jedne. Tera budziemy musieli we Schnick, Schnack, Schnuck zagrać.
Zdanie tyczyło się skorpiona, który schował się w kryjówce, nie chciał z niej wyjść… i stwierdzenia kruka. Każdy kto zechce zakończyć to zadanie musi włożyć rękę w dziurę. Wyciągnąć skorpiona z amuletem… wygrać, jednak także okupić to własną śmiercią.
- Jedną z tradycji mego plemienia jest… ciągnięcie w takiej sytuacji zapałki… Ork rozejrzał się ostentacyjnie… Ale nie ma tu żadnej samicy. Roześmiał się szczerze nie wyjaśniając do końca zasad orkowskiej tradycji. W jej myśl bowiem i tak by wygrał. Elf i krasnolud po prostu nie mogli się z nim mierzyć w tej kwestii… był z nich największy a co za tym idzie musiał podjąć wyzwanie… Chciał nawet tego dokonać, bowiem ujrzał unoszącą się z jamy fioletową chmurkę. Nic tak nie działało na orka, jak możliwość zrobienia na złość siłą fioletu.
Barbak sięgnął do kieszeni, wydobył z niej skórzany mieszek, wyjął coś z niego… cisnął resztę Synkowi.
- Pilnuj!

Następnie uśmiechnął się sam do siebie.
- Czy przypadkiem nie tego ode mnie oczekiwano…? Zapytał sam siebie.
Zdjął medalion Paladinea i owinął go wokoło prawicy. Dawał on małą szansę na ochronę przed jadem małego robala, jednak ork miał nadzieję, że uchroni go przed działaniem fioletowej mgiełki…Łapa orka była na tyle duża, że mogła spokojnie pomieścić w sobie tak dwa amulety jak i skorpiona…
Włożył rękę do jamy…Szukał, grzebał, macał…w końcu namacał. Poczuł ukłucie i zwalczył w sobie chęć cofnięcia ręki. Miast tego wysunął ją bardziej by zacisnąć palce na małym stworku. Zacisnąć by złapać, by zmiażdżyć!
Cofnął dłoń trzymając w niej swą zdobycz…uniósł ją na wysokość twarzy i pokazał przyjaciołom.
Następnie uniósł amulet w kierunku nieba. Tak jakby chciał pokazać go komuś jeszcze. Pokazać, że jest jednak do tego zdolny. Pokazać, ze mimo iż jest zielony i że ma dość pokaźnych rozmiarów żołądek… zdolny jest do poświęcenia. Nawet tego największego!
Uśmiechnął się dumny z siebie… usiadł… pobladł… i skapiał, bowiem jad małego drania dotarł w końcu do zielonego serca.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 27-02-2010, 11:43   #753
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
- Może lepiej będzie jak będę go miał na oku, co?
- Tak. Tak, masz w zupełności rację, tylko...
- Tak, wiem. Robić to tak, by nie zauważył. Rozumiem.
- Dobrze. I jeszcze... Trzeba uważać, by inni adepci byli bezpieczni.
- Rozumiem, Wielki Mistrzu.

***

W kuchni nie było nikogo, kto mógł by wywołać ten nieszczęsny ogień. Yan nie zauważył także i ognia, ale wiedział, że gdzieś jest w pobliżu. "Nie ma dymu bez ognia". A ta smolista substancja coraz bardziej drażniła nozdrza. Mag zakrył nos kawałkiem rękawa, udając się w stronę wyjścia z kuchni, do pokoju, gdzie pozostała elfka i właściciel domu.
Jego wzrok przykuła jedna rzecz. Świeca. W nienaturalny sposób ustawiona. Czy to możliwe, by tak mały płomyk rozprzestrzenił się i spowodował rozprzestrzenianie się duszącego dymu?

"Jedna iskra może rozpalić ogień..."

Tak kiedyś mówił mu jego mentor. To może być jak domino. Każdy kolejny klocek popycha kolejny, aż wszystko padnie. Tylko że... to była raczej metafora. Czy rozsądnie jest myśleć, że tym razem to przysłowie sprawdziło się, i to dosłownie?

"... ale jedna kropla wody nie jest wstanie ugasić ognia."

"Samemu nie dam rady. Wątpię abym z pomocą Nizzre też dał. Zresztą... priorytetem jest wyjść stąd cało... Wszyscy."
Zostawił świecę i wkroczył do głównego pomieszczenia. Tam czekał go... dość dziwny widok. Mieli gościa.
Nizzre jednak szybko przegnała nieproszoną bestię. Dzierżyła w dłoni dość ciekawy miecz. Nie było czasu na podziwianie broni. Trza było uciekać.

- Nizzre, nie będę tracił czasu na rozglądaniu się, czy kogoś naokoło nie ma. Trzeba jak najszybciej wyjść z tego domu. Jeżeli ten, który to wszystko spowodował jeszcze tu jest wolę się z nim spotkać na ubitej ziemi. Tutaj... Jest za mało miejsca.

Chwycił wielbiciela koni w pasie i podniósł go.

- Jeżeli zamierzasz robić coś głupiego, pomyśl czy warto. Mogę ci wypalić tą twoją twarzyczkę, gdy tylko zaczniesz się wyrywać. Puszczę cię, jak wyjdziemy na zewnątrz.

To powiedziawszy udał się jak najszybyszm krokiem w kierunku drzwi.
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 27-02-2010, 16:06   #754
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Il uśmiechnął się litościwie. To przypominało mu dawne dzieje...

- Jest mniejszy ode mnie, ma z półtora metra wzrostu. Przypomina postać wampira, choć ma ramiona tej długości co nogi i nie stawał na dwóch kończynach, a jeśli nawet odrywał przednie kończyny od ziemi, nie prostował tułowia. Jest cały czarny....
- Płonął ogniem?
- Nie. To raczej czarna skóra albo krótkie futro. Głowę ma z kształtu wampirzą, tylko uszy mu sterczą jak u wilka i zdawał się mieć długą grzywę.
- Oczy?
- Z kształtu skośne, duże i wyraźne, świecą bielą. W białych wrzecionach pływają dwa złote sierpy złączone wierzchołkami. Poruszają się dziwnie; raz są ściśnięte, raz rozciągają się.
- Mówisz zatem, że jest z krwi i kości?
- Uderzyłem go kilka razy metalowym świecznikiem, zostawił ślady na śniegu i ścianach mego domu, sądzę, że gdyby mógł przyjąć postać niematerialną...
- Jak szybki jest?
- Był szybszy ode mnie, być może dlatego, że mnie zaskoczył. Widziałem Vinca. To nie on.
Zer pokiwał potakująco głową, rad że usłyszał to ostatnie zdanie. Podszedł blisko do Heiri i wysyczał przez zęby:
- Trzeba rozerwać go na strzępy.
- Z najczystszą przyjemnością – pokłonił się tamten, jego oczy lśniły żądzą zemsty.
- Oby inni dzielili ten godny pochwały zapał – westchnął Zer, odchodząc w kierunku okna. - Idź wraz z kilkoma innymi i rozgłoście, że zbrojownia stoi dla wszystkich otworem.
Odwrócił się do trzech drowów na baczność czekających przy drzwiach.
- Połowa strażników murów ma iść na ulice w celu znalezienia tego drania i uśmiercenia go. Gdyby chciał opuścić moje progi, nie będę go powstrzymywał.
Przyklęknęli i odeszli wszyscy trzej, w drzwiach minęli się z Firah, co zdawało się nie być zbiegiem okoliczności. Ponętna drowka, odziana w długą, falbaniastą suknię koloru beżu, szła ku Zerowi zgrabnie poruszając biodrami. Zer był zbyt rozdrażniony, aby skupić na niej całą swą uwagę, jak zwykł czynić. Zawiodło to jego damę, choć jej cierpliwość była nieskończona niczym jej spryt. Podeszła do drowa, odwróconego znów w stronę okna.
- Co się dzieje, najsłodszy? – powoli owinęła białe ramiona wokół szyi drowa, ucałowała go w kark i jednym palcem podrapała po brodzie.
- Mamy demona – burknął. - Nikt nie mógł go powstrzymać gdy przekraczał mury twierdz, gdyż on zwyczajnie ich nie sforsował. Nie przyszedł z zewnątrz. Pojawił się w twierdzy z nikąd. Teleportował się.
Firah słuchając uważnie i z niepokojem, przytuliła się mocniej do jego twardych pleców. Wyrwał się jej i odwrócił się energicznie na pięcie.
- Gdzie, na litość Mrocznych Bogów, podziewa się Illiamdril?! – jęknął histerycznie. - Gdzie nasz młody, przystojny psychopata z talentem do mordowania?! Potrzebuję go, Firah! Bez tego niezrównoważonego narwańca w moich twierdzach zalegnie się wszelkie plugastwo, jak myszy bez wściekłego kocura! I tak lepiej, że już minęły mi te dziwne sny o przyszłości! Oni tam mieli ozonowe dziury w niebie, Firah! W miastach powietrze zwało się smog i dusiło wszystko w swym zasięgu! A ludzie w sklepach sprzedawali wodę w butelkach, gdyż woda w rzekach i jeziorach była „brudna”! Wyobrażasz sobie brudną wodę i dziury w niebie?!
- Uspokój się, sexowny nerwusie.
- Jestem z siebie taki dumny, że nauczyłem cię tych słów – zamruczał przymilnie. – I zdejmij tę suknię, nie podoba mi się! Zdejmuj, już!
- Jak każesz – uśmiechnęła się ulegle.
* * *

Il patrolował ulice i ciasne uliczki na powierzchni, gdzie ponoć po raz ostatni demon objawił swą działalność. Stąpał jak zawsze dumnie i z gracją, trzymając się prosto, niemalże bezgłośnie gniotąc śnieg wysokimi czarnymi butami na lekkich obcasach. Zauważył różnicę w otoczeniu; wszyscy ludzie, jakie napotkał, odnosili się do niego z szacunkiem, kłaniali mu się, nie bali się patrzeć na jego kamienną twarz ani w lodowate oczy. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat było inaczej. Na jego widok wszyscy umykali w boczne uliczki, odwracali nerwowo wzrok, mijając go trzymali się jak najdalej od niego. Teraz ze skruchą błagali o pomoc, ukrywali lęk przed nim. Początkowo Il złośliwie drwił z ich hipokryzji. Lubił, kiedy się go bali. Stwierdził jednak, iż lubi również, kiedy go podziwiają i doceniają jego umiejętności. Zabije demona nie dla przyjemności i własnej satysfakcji, a dla nich.
- Znaleźliśmy nowe ślady pozostawione przez demona – odezwał się ktoś.
Il przystanął i przesunął wzrokiem po twarzach pełnych niepokoju, aż zatrzymał spojrzenie na obliczu młodego nastolatka. Speszony młodzieniec przyklęknął i powstał.
- Jeśli zechcesz je obejrzeć, chętnie wskażę ci drogę... – wydukał.
- Co to za ślady?
- Odciski jego łap na śniegu. Tędy.
Kiedy Il ruszył za podekscytowanym młodzieńcem, wszyscy na ulicy odetchnęli w duchu. Po Ilu należało podziewać się wszystkiego, od chęci do współpracy po nagły wybuch gniewu.
Szli większymi i mniejszymi ulicami pośród strzelistych budynków z wieżyczkami. Z niektórych dużych okien wyglądali ciekawscy i odprowadzali wzrokiem Ila i jego przewodnika aż ci znikali im z widoku.
- Tutaj! – ekscytował się młodzieniec.
Był bardzo niespokojny, obawiał się drowa i nie potrafił tego należycie ukryć. Cierpiał, że akurat jego starsi zmusili do powiadomienia mrocznego elfa o znalezisku.
W uliczce odbywało się zebranie ciekawskich. Większość z nich zaopatrzyła się w srebrne włócznie. Stali w okręgu, szemrając miedzy sobą. Na widok drowa usunęli się w rekordowym tempie. Il pochylił się i okiem znawcy zbadał ślady na śniegu. Odciski łap były niewielkie, o wiele mniejsze od jego własnej, rozłożonej dłoni. Tylne łapy nie różniły się od przednich rozmiarami. To coś nie miało rąk i nóg, miało raczej cztery ręce, a ślady wyglądały, jakby demon chodząc miał zaciśnięte pieści. Pięć pazurów, trzy środkowe większe.
- Nie lubi śniegu – mruknął Il, wszyscy wokół pilnie go słuchali. – Chodząc opiera się silniej na pazurach. Nie lubi śniegu, dlatego też mało jego śladów znaleźliście. Nie umie stać się niematerialnym, jest młody. Zapewne chodzi po ścianach i dachach – wdrapał się bez trudu po ścianie na dach najbliższego budynku.
Skośnie nachodzące na siebie, duże płyty z dachówek pokryte były cienką warstwą śniegu. Ślady ptaków. Il warknął pod nosem.
- Pod miastem są labirynty lochów, być może demon snuje się po nich.
- Widziano go ponoć skaczącego po ścianach od domu do domu – wtrącił ktoś z dołu.
- Ponoć?
- Porusza się bardzo szybko.
- Widziałem go dzisiaj – wtrącił rudowłosy, który dopiero co dotarł na miejsce. – Jeśli pozwolisz...
- Mów – bąknął Il.
- Zauważyłem go, jak wskoczył oknem do budynku. Nie mógł wyjść na zewnątrz niedostrzeżony przeze mnie.
- Ponoć jest szybki.
- Nie aż tak – zanegował poważnie, nie zważając na drwinę Ila. - Zaatakował mnie wczoraj, uderzyłem go kilka razy...
- Pięścią?
- Metalowym świecznikiem.
- Mów dalej – Il uśmiechnął się litościwie.
- Weszliśmy potem z kilkoma ludźmi do tego mieszkania. Było puste, a drzwi zamknięte. Demon zamknął je za sobą – dodał dobitnie. - Poszedłem na korytarz i schodami w dół. Znalazłem zejście do podziemi. Demon zostawia ledwo widoczne zadrapania na ścianach i podłodze, od pazurów...
- Poszedłeś za nim?
- Nie znalazłem go.
- Pokaż mi ten dom i te podziemia - Il zwinnie zeskoczył z dachu.
- To niedaleko stąd.
„Uderzył go świecznikiem!...” – kpił w myślach drow, idąc za rudowłosym.
- To ten dom. Tamto okno.
Il wskoczył na brzeg okna, ku jego niezadowoleniu rudowłosy gapił się.
- To jego ślady – rudowłosy wskazał małe rysy przy drzwiach.
- Widzę – warknął zniecierpliwiony Il.
- Daruj mi.
- Uważaj, jak się do mnie odnosisz – ostrzegł. - Zostań tutaj.
- Pragnę...
- Dam sobie radę – fuknął.
- Nie wątpię – nie ustępował. – Ta bestia zabiła moją...
- Nie obchodzi mnie to! – Il podniósł głos. – Jeśli chcesz zemsty, poluj na nią, ale nie tu, nie teraz! Nie wchodź mi w drogę, rozumiesz? Walczę sam, tylko ja, moje ostrza, a wszystko co się wtedy znajduje w moim zasięgu jest celem.
Rudowłosy milczał chwilę, wyraz jego twarzy ani trochę nie zmienił się wobec tej groźby.
- Wybacz moją nachalność.
- Gdyby demon się pojawił, powitaj go należycie – uśmiechnął się drow.
„Skombinuj sobie tylko świecznik” – dodał z rozbawieniem w myślach.
Wskoczył przez okno i zszedł schodami na dół. W wąskim, ciemnym korytarzu znalazł bez trudu szczelinę prowadzącą do podziemi. Nie podobała mu się wąskość przejścia. Jeśli demon zaatakuje z przodu, nadzieje się na ostrza. Lecz jeśli zaatakuje z tyłu, ciężko będzie odwrócić się. Nie wiadomo, jak silna i sprytna jest ta bestia. Il westchnął gorzko, przywarł plecami do bocznej ściany i powoli schodził w dół, przesuwając nogę w bok i dostawiając do niej drugą. Sejmitar trzymał w prawej dłoni, sztychem tam dokąd schodził. Sufit był wysoko. Mógł zatoczyć mieczem półkole górą i sięgnąć wroga atakującego z tyłu.
Schodził długo. Wilgoć i ziąb rozdrażniły go. Pragnął ujrzeć już demona, rozpłatać go i wracać. Doszedł na samo dno. Wąską szczeliną wyszedł na szeroki i wysoki korytarz o półokrągłym stropie podpieranym grubymi kolumnami. Podłoga pokryta była na wpół zamarzniętą warstewką wody, cieniutkie płaty lodu krucho pękały pod butami drowa. Ściekające po kolumnach smużki wody również zamarzły, tworząc faliste sopelki, z których kapały pojedyncze krople. Il szedł powoli, pamiętając, że demon mógł się kryć za każdą z kolumn. Na suficie widział charakterystyczne, drobne rysy. Gdzieś w oddali rozległo się echo szmerów.
Podziemny tunel zakręcał w lewo. Tam zaczynała się sieć mniejszych korytarzy bez kolumn. Było tu sucho i dość ciepło. Na ścianach, w szczelinach między kamieniami, licznie usadowiły się drzemiące głęboko nietoperze. Il mignął wzrokiem po puchatych kulkach skupionych w większe grupy. Czy nietoperze spałyby tu, gdyby demon snuł się po okolicy? Podłoga była sucha, demon mógł iść po niej, zostawiając w spokoju nietoperze na ścianach i suficie. Drow ruszył prosto, co chwilę mijając rozwidlenia i odnogi. Raz po raz natrafiał na wielkie szczury, stroszące sierść i czmychające przed nim pospiesznie. Był zły – mogą zaalarmować demona.
Wywęszył coś podejrzanego. Skręcił w prawo i szedł środkiem tunelu, trzymając w pogotowiu ostrze. Jego oczy świeciły mocno w nieprzeniknionym mroku, widział doskonale najmniejsze nawet rysy na podłodze. Z tych śladów wynikało, że demon kroczył raz na czterech, raz na dwóch łapach. Il przystanął, schylił się ostrożnie i musnął ziemię palcami. Na opuszkach osadził się wilgotny brud i kilka krótkich, czarnych włosów. Włosy nie pochodziły z futerek nietoperzy, czy szczurów, nie pachniały bowiem zwierzęciem.
„Liniejący demon?” – pomyślał z zafrasowaniem Il.
Szedł dalej, z odrazą omijając odchody szczurów. Dostrzegł z daleka coś leżącego na podłodze w głębi tunelu. Zbliżał się powoli, nasłuchując pilnie i węsząc. Im bliżej znaleziska się znajdował, tym bardziej nabierał przekonania, iż nie napotkał żywej istoty, a przedmiot. Podarty sweter z długimi rękawami. Trącił szmatę ostrzem. Sweter był brzydki, wełniany.
Zaniepokoiły go żłobienia na podłodze w okolicy swetra, były bardzo liczne i wyjątkowo głębokie. Przyglądał się im dłuższą chwilę. W sieci krótkich kresek odnalazł rysy różniące się od dotychczasowych. Pięć jednakowych, równoległych żłobień. Il przesunął po nich palcami. Wstał, ruszył dalej. Znów rozległy się szmery. Kolejny szczur przebiegł Ilowi drogę na rozwidleniu korytarza. Po chwili drow dosłyszał jego pisk, a kiedy się obejrzał zauważył to samo zwierzę, uciekające z powrotem tam, skąd przybyło. Zawrócił, przyśpieszył kroku i skręcił. Szmery nasiliły się. Coś wiedziało, że Il był tutaj. Zatrzymał się.
Bicie serca. Zdumiony, rozejrzał się. Zaczynał czuć się nieswojo w sieci wąskich korytarzy. Tunele były tak krótkie, że niewiele widział przed sobą i za sobą. Bicie serca. Nerwowe, szybkie. Zrobił krok do przodu. Serce uderzyło mocniej, dwa razy. Il zwątpił. Żaden demon spośród tych jakie dotąd spotkał nie posiadał bijącego słyszalnie serca. Żaden nie gubił sierści, a jeśli już, zamieniała się ona w mgłę natychmiast po wypadnięciu.
„To nie jest demon – pomyślał niepewnie. – On jest opętany”.
Echo utrudniało mu wyczucie kierunku. Słyszał bicie serca, ale nie potrafił określić skąd dochodziło. Labirynt był zbyt obszerny. Il ruszył znów przed siebie. Coś przed nim uciekało, czuł to wyraźnie. Ulżyło mu nieco, iż demon nie próbował atakować, a czmychnąć.
Znów zauważył coś na podłodze. Gnijąca, poszarpana szmata. Obok szkielet małego zwierzęcia, wiewiórki, czy szczura. Kiedy przypatrywał się temu stojąc nieruchomo, coś poruszyło się w korytarzu obok, dosłyszał szmer i mógłby przysiąc, że wyczuł na skórze ruch powietrza. Czekał, przyczajony. Gdyby poruszyło się jeszcze raz... Gdyby mógł dokładniej określić położenie tej istoty, mógłby przebić ścianę na wylot swym ostrzem i nabić stworzenie chowające się przed nim.
Czekał. Tajemnicza istota za ścianą odgadła jego zamiary i trwała zupełnie cicho. Il czuł przyjemny dreszczyk podniecenia na skórze.
„Niech się tylko poruszy...”
Nie wytrzymało. Zerwało się z miejsca i rzuciło się do ucieczki. Il fuknął zaciekle i pomknął korytarzem, wzdłuż ściany. Biegło na czterech łapach, słyszał... Drow biegł szybciej od niego. Kiedy tylko dopadł pierwszego rozwidlenia, skręcił i skoczył w sąsiedni tunel. Mury zadrżały aż od wysokiego pisku pełnego zgrozy. Il stanął u wylotu korytarza, zamierzając się sejmitarem. Malutka istotka na jego widok wrzasnęła w niebogłosy, panicznie usiłując zatrzymać się. Zawróciła w miejscu, skoczyła. Il rzucił się na nią i zdołał chwycić ją za nogę. Zaskrzeczała rozpaczliwie, wierzgając, drapiąc gruby rękaw jego czarnej kamizelki. Przygwoździł ją, plecami do ziemi, dłonią zdusił gardło i nie mogła już piszczeć. Dyszała bardzo głośno, a całe jej malutkie ciałko pulsowało w rytm oddechów. Il czuł przez skórę mocne uderzenia jej oszalałego ze zgrozy serduszka. Wielkie, złote ślepka wpatrywały się w jego gniewną twarz, małe rączki bezskutecznie usiłowały odepchnąć silną dłoń.
Il przez chwilę przyglądał się swej ofierze. Tylko przez chwilę.
* * *

Yan; Złapałeś wielmożę jak wór kartofli i postanowiłeś ewakuować pana zgrywającego myśliwego.
- Jeżeli zamierzasz robić coś głupiego, pomyśl czy warto. Mogę ci wypalić tą twoją twarzyczkę, gdy tylko zaczniesz się wyrywać. Puszczę cię, jak wyjdziemy na zewnątrz.
Wielmoża wisiał jak klasyczny wór ziemniaków, wybałuszył oczy.
- Co za bezczelność! Wypalić twarzyczkę!!! - syknął. – Nie do wiary!
Nie wyrywał się, zszokowany tym, że go taszczyłeś. Chyba nigdy żaden patykowaty koleś nie niósł go na swoich barkach. Mężczyzna trzymał nadal strzelbę myśliwską, ale poza tym trwał bezruchu i pozwolił się taszczyć. Dom nie został naruszony, nie było żadnych śladów świadczących o tym, jakoby kiedykolwiek był tu wielki czarny kot. Udało ci się dotrzeć szczęśliwie do drzwi i wyjść do ogrodu. Nieopodal, na trawniku, czekał spokojnie twój jednorożec, jakby zupełnie nieświadomy obecności wielkiego kota w okolicy. Dym powoli wyłaził jednym z okien na zewnątrz.
- Hynes!!! – wydarł się wielmoża.
Postawiłeś go na ziemi i zauważyłeś w oddali chłopaczka z grabiami w reku, gapiącego się głupkowato na was.
- Spuść psy!!! – zaryczał władczo Patrick. – Chrońcie konie!!! W kuchni pożar, włamywacz w domu!!! Spuść te cholerne psy!!! Rusz się rzesz!!! Ludzi, wiader, wody, tylko ostrożnie ze studnią!!!
Chłopiec ocknął się wreszcie i zniknął za krzakami, mężczyzna szarpał się ze swoją strzelbą.
- Do stu piorunów!!! – odkrył, że nie przeładował, a naboje zostały w domu. – To nic, może go chociaż wystraszę! – zachował strzelbą i trzymał jakby była nabita.
Spojrzał na jednorożca.
- Ukryjmy to zwierzę nim je zobaczy!!! – zaproponował, wskazując grupę gęstych krzewów. – A gdzie pani elfka?! – przestraszył się. – Nie wyszła za nami?!
Mężczyzna bojowo w kierunku zamkniętych drzwi dworu.
- Pani?!
Nizzre jednak nie pojawiała się.
* * *

Barbak, Szamil, Kall`eh, Może;

Ork postanowił po raz kolejny, a tym razem jak się okazało ostatni, wziąć sprawy w swoje zielone łapki. Ork musiał trochę rozkopać jamę żeby wetknąć tam łapkę... ale skorpiona szybko odnalazł, co poznaliście po zmianach min i kolorów na jego twarzy. Nie było dobrze z biednym orkiem. Z wami zresztą również było średnio, ponieważ pojawiły się tradycyjne mdłości, zawroty głowy, a potem wszystko zalał jasny blask i nastąpiła teleportacja!
* * *
Barbak; Urwał ci się film. Miałeś przedziwny sen! W tym śnie trafiłeś do miejsca, gdzie było pełno chmurek, wszystko było białe, a wokół fruwały Thomasy z puzonami zamiast trąb! Spotkałeś tam białego smoka, który siedział przy stoliczku z różowym obrusem i odginając jeden palec przy trzymaniu filiżanki popijał melisę z Verionem.
- Oh my, widzisz, a mówiłem, że tu trafi! – mrugnął do smoka Verion.
- Zuch ork! – odrzekł z dumą smok. - Trafił, nawet to, że zakosiłeś mu nawigację nie pomogło!
- Zakosiłem mu nawigację, bo po tym ostatnim tankowaniu czułem się niewyraźnie! – jęknął smutnie Verion, tankując więcej melisy z filiżanki.
- Anyways – smok odłożył filiżankę i spojrzał na ciebie. – Barbaku synu Zerat`hula – nagle zauważałeś, że obok pojawił się znany ci rycerz, jednonogi, opierający się o laskę. - Ten oto pachołek sir Spychacz z Jurandowa wniósł przeciwko tobie pozew, oskarżając cię o zeżarcie mienia.
- O zeżarcie członka – poprawił Verion. – Znaczy członka ciała.
- Ale potem poprawiłem bo głupio brzmiało! – zarumienił się Spychacz.
- Wierz jak to mówią: pilnuj swojego interesu!;3 Zwłaszcza przy orkach!
- I rekinach.
- Stulcie dzioby, psujecie podniosły nastrój! –ryknął smok. – Więc, Barbaku. Na mocy załączonych dowodów... zaraz gdzie ja to mam... – smok wydłubał wykałaczką coś spomiędzy kłów, na stół między filiżanka spadła upieczona noga.
- Ym, będziesz to jeszcze jadł, czy mogę się poczęstować? – spytał Verion.
- Kurde. To nie ta sprawa, to noga Wiedźmy Geralty! – smok szybko schował dowód i wykaszlał podobny.
- Ta wygląda smakowiciej.
- Zamknij się. Więc, Barbaku. Na tej nodze biegli stwierdzili ślady twoich zębów...
- Zgubiłeś coś;3 – Verion zdrapał paznokciem plombę z upieczonej nogi i uprzejmie podrzucił w kierunku Barbaka.
- ...Niniejszym ogłaszam wyrok sił wyższych – kontynuował smok. – Biel zdecydowała, że za swoje przewinienia, oraz za nieobyczajne wybryki...
- Oh my, come on, on tylko nosił czerwone szpile! – bronił orka Verizon. – I to bez obcasów!!!
- No dobra. Sąd rozważy brak obcasów jako okoliczności łagodzące. Ale i tak, Barbaku, Biel zdecydowała, że zostaniesz ukarany za swoje niegodne czyny! – stwierdził smutnie smok. – Zostaniesz zdegradowany, nie będziesz od teraz Wojownikiem Światła! Zdecydowano, że zostaniesz przeniesiony do drogówki!!!
- Oszesz lipa ciężka! – przyznał ze współczuciem Verion. – A ja mam zaległy mandat!!!
Chciałeś protestować, ale wszystko nagle znikło. Dalej śnił ci się twój pierwszy dzień pracy w drogówce, oraz twoje pierwsze spotkanie z pijanym kierowcą!
YouTube - Drunken Kodo Riding

* * *

Kall`eh, Barbak, Może, Szamil;
Ocknęliście się na ulicy miasta. Byliście znowu w komplecie! Był Może, był i Barbak... śpiący i ssący kciuka. Ork zbudził się nagle z krzykiem zgrozy, po czym rozejrzał się i odetchnął głęboko.
- Witajcie ponownie w mieście! – odezwał się Kruk. – Rozejrzyjcie się, odpocznijcie. Jutro wyruszacie znowu.

Cóż. No to pora na trochę relaksu!
Poznajecie karczmę, jest tuż nieopodal! Przez okna widać że znowu panuje tam tłok!
Funny Tavern: Updated by *sicilianvalkyrie on deviantART
Oh, czy tam siedzi Satem?! Wiać gość długo siedział na ulicy i ktoś w końcu zlitował się i coś mu rzucił, bo koleś popija sobie i podjada. W knajpie dzieje się jakaś większa i nieźle zakrapiana impreza!

[media]http://www.youtube.com/watch?v=xlULgi92zK8[/media]

Problem polega na tym... że wejście do knajpy blokuje coś... dużego!
http://mythicmktg.fileburst.com/war/...2192006_12.jpg

Widzicie przez okna, że jakiś elf próbuje wyjść z gospody, ale otwierana na zewnątrz drzwi uderzają o bok gigantycznego hm nosorożca i uchylają się na jakieś 5 cm.
- Co jest?! – elf wściekle wyjrzał przez okno. – Czyje to?! Czyja bryka?! – darł się zagniewany elf. – Zabierać tę furę!
- To Stacha! – odkrzyknął ktoś zalany mocno.
- Ale Stachu od godziny w wychodku jest hehe! – dodał ktoś inny.
- Niedoczekanie! – warknął elf, z trudem przeciskając się przez otwierane do połowy okno.
Pod knajpę podjechał wóz załadowany beczkami.
- Ej, zabierajcie to! – wydarł się woźnica. – Na drugiej ulicy leją się, nie mogę podjechać po tylne wejście! Zabierajcie tego rogacza stąd!
- Ale Stachu jest w kiblu! – odkrzyknął ktoś z wewnątrz.
- Nie przecisnę tych beczek oknem!!!
- To nie ma problemu – odkrył zalany dwarf. – Skoro beczki nie przyjdą do nas, to my pójdziemy do beczek! – stwierdził radośnie, zatarł łapki, podszedł do drzwi i uderzył nimi o bok nosorożca, po czym wrzasnął wściekle – Co za idiota zaparkował tak brykę?!?! Zabierajcie to!!!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 27-02-2010, 20:12   #755
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
<Ze względu na cenzurę pewien etap z życia Może został wycięty z posta. Do wiadomości czytających można podać jedynie, że miało to wiele wspólnego z fioletowymi mgłami i mackami istoty w nich mieszkającej, które znudzone małą aktywnością demona postanowiły przypomnieć mu w dyskretny sposób co do demonicznych obowiązków należy oraz czym płaci większość demonów jeśli chce być niezwyciężona; Może wrócił już na swoje miejsce w płonącym lesie dopiero wtedy, gdy Barbak zdecydował się na sięgnięcie to skorpioniej jamy>

Teleportacja, nieprzyjemna dla istot śmiertelnych dla demona nie była niczym niezwykłym - w końcu był to podstawowy środek lokomocji takich jak on. Jedyne, co było różnicą od tej teleportacji która była dla niego naturalna była taka, że na tą wymuszoną zmianę miejsc nie miała wpływu antymagiczna natura miejsca. Było to ze wszech miar korzystne, że wreszcie mógł wynieść się z miejsca gdzie nie mógł się swobodnie przemieszczać, jednak trochę żal było mu opuszczać tak dzielnego wierzchowca jakim był dzik. Tym bardziej się ucieszył gdy przed wejściem do karczmy, blokując wejście stało coś co mogło mu straconego dzika zastąpić

Na twarz demona wypełzł uśmiech, sięgający dosłownie od ucha do ucha. Miał szczerą ochotę zabawić się i przy okazji zasiać trochę pożywnego chaosu który miał mu posłużyć do zgromadzenia zapasów energii przed następnym miejscem. Wbrew pozorom dla Może istniały inne rozrywki niż walka lub prowokowanie do walki innych - jazda na dziku w płonącym lesie pokazała mu, że nietypowe wierzchowce są dużo lepsze od tych tradycyjnych, a na czymś tak dużym pędząc ulicami miasta połączy przyjemne z pożytecznym - wywoła chaos dobrze się bawiąc. Odwrócił się do Flafie i puścił oko. Nie musiał nic mówić - rozumiał się z nią wystarczająco dobrze, by bez słów zrozumiała jego plan.

Nie zwrócił zbyt wielkiej uwagi na to, że drużyna wreszcie była razem - co go to obchodziło? W tym towarzystwie nie mógł liczyć na dobrą zabawę, dlatego miał zamiar rozerwać się po swojemu, jednocześnie wyświadczając im przysługę - bo znając życie rozwiązanie problemu zagradzającego wejście do karczmy zwierzęcia zająłby im dłuższy czas. Teleportował się wraz z Flafie na grzbiet nosorożcopodobnego wierzchowca po czym uderzeniem nóg zmusił go do biegu. Miał zamiar wykonać popisową rundkę po mieście przy okazji robiąc tyle zniszczeń, ile się tylko da (ale oczywiście jeśli mu się uda to nie doprowadzając nikogo do śmierci ani poważnego uszczerbku na zdrowiu). Miał też plan awaryjny, na wypadek gdyby zwierze nie chciało go słuchać - wtedy zmuszeniem go do biegu miała się zająć Flafie (a demon był pewien, że osoba tak wszechstronna na pewno ma jakieś metody i na to)
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 28-02-2010, 19:22   #756
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Barbak męczennikiem! Barbak cierpiętnik! Barbak...ehmmm... masochista?!

Kall'eh
patrzył jak ten zaczął zmieniać kolory, jak z różowo-zielonej twarzy przechodził w fiołkowy. Karłowi od razu przyszło do głowy stan w czasie "syndromu dnia następnego", jak niektórzy określali zwyczajnego Kaca. Chyba po to by brzmiało to na tyle dystyngowanie i naukowo by nikt nie chciał się pytań ile zeszłego dnia wypili. A przecież to żadna ujma jeśli wypiję za dużo. Co innego jeśli to były komplikacje po smażonej kapuście ze skwarkami. Tak czy owak, Barbak nie był istotą, która miałaby mieć jakiekolwiek problemy z dniem następnym. Kall'eh pił już z nim i wiedział, że inni by się już utopoli dawno w sporzytej gorzale gdy ork dopiero nabierał rumienców. - Co czyniło go iście szlachetnym kompanem przy stole.

Twarz orka przybrała kolejny kolor. I wszystko się rozwiało. A raczej pierw błysło a później się rozwiało. Ciałem dwarfa znowu rzuciły torsje. Kolejny raz. Obraz jaki zobaczył w wyobraźni - krasnolud pastwiący się na czarnym ptaku, ów ptak jest na różowej smyczy - polepszył humor karła. Ale wcale nie zmniejszyło jego determinacji do urzeczywistnienia tej wizji.

Karczma, ciekawe czy należy do Grundiga? Dobrze by było. Bo miał ochotę na pogawędkę, michę pieczystego, gąsior miodu pitnego i drugi piffa. O tak na to wszystko miał taką ochotę jak na nic więcej. Nawet postanowił, że pierw załatwi swoje potrzeby (wcześniej wymienione), a dopiero potem załatwi sobie lewą rękę. Bo ta tutaj zwisa od jakiegoś czasu i tylko przeszkadza.


Jednak jak na nieszczęście jakiś wałach blokuje wejście do karczmy. To jakieś okropne zrządzenie losu! Teraz na pewno jakieś bóstwo siedzi i się śmieje patrząc jak Krasnolud nie może wejść do upragnionej knajpy. Kall'eh spojrzał na demona, na półdemona i na orka.
- Ze tyłu pewno jest drugie wyjście. - i jego słowa potwierdził przyjezdny woźnica. - No to ni ma na cło czekać. Chodźcie na jednego.... gąsiorka.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 01-03-2010, 10:20   #757
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Nie oczekiwał takiego obrotu sprawy. Nie przypuszczał iż Siły wyższe (i martwe zarazem) poprowadzą z nim taką dysputę. Początkowa duma rozsadzająca pierś pomalutku odchodziła i ustępowała podenerwowaniu…
Rycerzyk, demon… Jurand z skądś tam… wniósł przeciw niemy oskarżenie. Jakby ork w sposób niezgodny z tradycją dopuścił się czegoś zabronionego. Barbak początkowo spokojny, z każdą kolejną minutą, z każdym wypowiadanym słowem starał się coraz to bardziej poirytowany. Sławetne światełka wyskoczyły mu w oczach, spojrzał na rycerzyka, a na jego twarzy wypisane było „Zgadnij co Ci zaraz zjem?” Jako że w świecie w którym się znalazł i tak był martwy, jego ranna noga nie stanowiła już żadnego problemu… skoczył na swego oponenta z szeroko rozdziawioną paszczą i z okrzykiem zasłyszanym od swego starego druha
- DIE! DIE! DIE!

Obudził się. Otworzył oczka by stwierdzić, że nie jest już w świecie złożonym z chmurek i obrusów w parszywych kolorach. Był ponownie w mieście. Domyślił się tego. Zadanie było wykonane, a on był ponownie żyw. Ból w nodze wydatnie mu to przypomniał.
- Emanuelu.
- Tak zielony?
- Tu już twe umiejętności działają?
- Owszem.
- No to bądź tak dobry i zajmij się tą raną.
Ork wskazał kończynę.
- Niezwłocznie Pchła przystąpiła do ceremoniału.
Barbak odprężył się. Zadanie zostało zaliczone. Udało im się. Teraz czeka go miska ciepłej strawy, wiadro zimnej wódki w towarzystwie karła… może nawet się wykąpie i zmieni bieliznę?
Karzeł jakby czytał w jego myślach zaproponował udanie się do knajpy i spożycie odpowiedniej ilości szlachetnych trunków…
- Jasne przyjacielu…
Dostępu do wejścia broniła co prawda jakaś poczwara, bestia kodo zapewne, ale przeca były jeszcze wejścia boczne… Nie trzeba było robić od razu zadymy tak?

Nie!

W ich drużynie był oczywiście ktoś kto myślał inaczej. Początkowo Barbak nie zauważył tego co się święciło. Przekonany, iż każdy z jego współtowarzyszy podziela jego opinię, nie zwracał uwagi na otaczający go świat… dopiero gdy bestia zaczęła oddalać się od karczmy, ork zobaczył iż na jej grzbiecie siedzi Może wraz ze swą Panią…
- Kall’eh. Zamów piwo. Pilnuj by było zimne… zaraz wracam.

Barbak szybkim rzutem oka zlustrował okolice. Była tam jakaś klaczka, która swymi rozmiarami budziła jedynie przestrach… zapewne złamała by się gdyby tylko ork na nią wsiadł… a potrzebował wierzchowca… Rozglądał się… sprawdzał… i naraz zobaczył.
Monster Spider by ~GrendelGrack on deviantART
Pająk po pierwsze zdawał się być znajomy, po drugie był w odpowiednim rozmiarze… po trzecie posiadał odpowiedni moment obrotowy. Słowem był idealny!
- FUFI!!!!
O dziwo pająk zareagował i począł dreptać w kierunku Barbaka. Ork nie dreptał, a puścił się sprintem w kierunku stawonoga. Zaraz przed nim wybił się z obu nóg i wylądował na jego owłosionym głowo-tułowiu. Ten ugiął się nieznacznie wydając dźwięk niezadowolenia, jednak chwilę potem uspokoił się. Ork zajął miejsce kierowcy, zapiął szybko pas.
- Pomóż mi proszę!

Rozejrzał się. Nizzre była zdecydowanie fanką dobrego sprzętu. Fufi posiadał pełne wyposażenie. Obniżane zawieszenie a’la low rider, komplet ksenonów… a nawet trzy, no i oczywiście sportowy wydech. Słowem fura jak się patrzy. Barbak z pewnym zadowoleniem dostrzegł też sterowniki od „spider audio”. Włączył, podkręcił i już po chwili na ulicy zabrzmiało.
YouTube - Haddaway What Is Love Remix
Nie był to może hicior jakiego oczekiwał, jednak było to lepsze od niczego. Dał ostrogę pająkowi (której nie miał, ale potężnie spięcie ud na przedniej części Fufiego wystarczyło).
- Za tym nosorożcem!!!
- Co chcesz przepraszam zrobić jak go złapiesz?
- Aresztują go.
- Hę?
- Jestem teraz w drogówce!
- O Puck! Za co przepraszam?
- Za jazdę bez pasów, z lizakiem w ręku… poza tym na pewno nie ma prawa jazdy.
- Palladine!
- Tak, to on mnie przeniósł!
Barbak wykazywał oznaki wściekłości.

Ork pomknął na pająku za demonem. Starał się dostać go jak najszybciej. Zgrabnie pokonywał zakręty nie raz i nie dwa blokując pająkowi tylne odnóża i wchodząc zgrabnymi slide’ami w zakręty. Zamierzał dostać się przed demona, zajechać mu drogę. A następnie zatrzymać.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 01-03-2010, 17:38   #758
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
X
Verion zachłysnął się melisą, zakasłał i jęknął:
- Przeniosłeś go do drogówki?!
Zakłopotany smok wzruszył ramionami.
- Cholera, a ja mam zaległy mandat! - syknął Verion i szybko czmychnął teleportując się.
Załamany smok plasnął się "dłonią" w "czoło".
* * *

Może; Wsiadłeś na nosorożca. Zwierzę było spokojne i stało nieruchomo, pomrukując niskim głosem. Odniosłeś wrażenie, iż dynda mu, kto go dosiada, czy właściciel czy nie.
- No najwyższy czas! - machnął ręką woźnica wozu z beczkami zaparkowanego nieopodal, czekając aż ruszysz.
- Na pomoc! - dwarf we wnętrzu knajpy drapał paznokciami drzwi, zeskrobując z nich wióry. - Otwórzcie to! Tam jest piffo!!!
Siadłeś wygodnie w siodle. Nosorożec był szerokim modelem, ale za to miękkim i wygodnym. Zaraz, jak się tym kieruje? Nosorożec rozglądał się ospale i stał w miejscu. Nadstawił uszu i obrócił głowę, spoglądając na stojącą obok Flafie. Flafie spojrzała bestii w oczy, wyjęła lizaczek i demonstracyjnie przeciągnęła po nim jęzorem. Następnie odwróciła lizaczek i badawczo popykała z góry palcem w końcówkę patyczka i znacząco rzuciła spojrzenie na zad nosorożca, po czym znowu spojrzała mu w oczy. Nosorożec głośno przełknął ślinę i potrząsnął głową. Flafie uśmiechnęła się radośnie, poklepała nosorożca po głowie i wgramoliła się na jego grzbiet za Może, a gdy była już na górze wesoło pokazała mu łapkę i uniosła kciuk w górę.

Stoi przed karczmą nosorożcowa bryka,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa -
włochata grzywa, włochata grzywa,
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Buch - jak gorąco!
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie,
A jeszcze Flafie w niego lizaczek er wtyka [mało brakowało!].

-Zbawienie! - wydarł się krasnolud wypadając z karczmy przez odblokowane drzwi. Rozejrzał się speszony i zauważywszy oddalającego się nosorożca krzyknął;
- Ej Stachu, bryka ci odjeżdża!!!
Gdzieś na tyłach karczmy otworzył się wychodek z którego buchnęły toksyczne opary. Wyłonił sie z nich niemal zmutowany już, zmieniający intensywnie kolory dwarf.
- Zaraz go dorwę...! Agggggh!... - zwinął się w kłębek i z trudem wpełzł z powrotem do wychodka. - aaaaaaggggkpfffh! - okienkiem wychodka buchnęły zielone kłęby. - Zabiję żartownisia co dolał mi melisy do piwa!!!!

Nosorożec rusza i szybko nabiera tempa.

Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
Ruszyła
bestia
po ulicy
ospale.
Szarpnięta za ucho i dźgnięta lizaczkiem,
wlecze się szybciej, noga za nogą,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
I wrzask ludzi przed jej rogiem się wznosi
OMG a dokąd? A co to? A dokąd??!! Na wprost!!!
Po bruku, przez zakręt, przez rynek, przez most,
Przez stragany, przez tunel, przez tłumy, przez mur
I nie ucieknie spod stóp jej ni gęś ani kur,
Kopytami turkoce i puka, i stuka to:
łup łup, pierdut, łup łup, pierdut,
Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
Nie zatrzyma jej stragan, mur domu, wóz [jebs], ani stal! [pada dziś wojownikami w ciężkich zbrojach!],
I ciężka bestia zziajana, zdyszana,
Igraszka, zabawka demona to straszna!

A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha?
Że pędzi, że wali, tratuje buch-buch?
Lizaczek złowrogi wprawił to w ruch,
To para, co siedzi na grzbiecie bestyjki,
A nogi jeźdźca popędzają zwierzę z dwóch boków
I gnają, i pchają, i bestia się toczy,
I kopyta turkocą, i puka, i stuka to:
łup łup, pierdut, łup łup, pierdu!

Wielki i ciężki, z krwi i kości,
I pełno ludzi w każdej uliczce,
A w jednej uliczce kury i gęsi, a w drugim konie i powóz,
A w trzeciej siedzą same grubasy,
I już fruwają jak tłuste kiełbasy!
A czwartej uliczce stragan pełen bananów,
A w piątej stoi [pierdut – stało!] sześć fortepianów,
W szóstej armata, o! jaka wielka!
Plask – z armaty została żelazna belka!
W siódmej uliczce dębowe stoły i szafy,
Do ósmej ich resztki dolatują właśnie,
W dziewiątej - same tuczone świnie, rozbiegają się
W dziesiątą – a tam kufry, kosze plecione i skrzynie,
A tych uliczek jest ze czterdzieści,
Może jeden wiem, co się w nich jeszcze mieści!

Lecz choćby przyszło tysiąc atletów
I każdy zjadłby tysiąc kotletów,
I każdy nie wiem jak się natężał,
Nie zatrzymają szarżującego nosorożca - taki to ciężar!

[ogólnymi wrażeniami podzielą się z nami pasażerowie wozu który miał przyjemność znaleźć się na drodze nosorożca]> YouTube - Rhino Attacks Truck

Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Wtf?!

Nagle rozlega się głos rogu, imitujący niskimi tonami syrenę policyjną. Czujesz jak Flafie jadąca z tyłu puka cię palcem w ramię. Oglądasz się na nią, wskazuje łapką za siebie. Rzucasz okiem lusterko wsteczne, którym jest akurat stalowa, lśniąc bransoleta Flafie. A tam...!!!

[media]http://www.youtube.com/watch?v=E2-mvuqfRDE&feature=related]YouTube - Walker Texas Ranger WITH LYRICS ---CHUCK NORRIS---[/media]
[ogolić i pomalować na zielono i jak ulał!]
Jesteście ścigani przez stróża prawa na galopującym... pająku?!

Barbak;
Brak prawa jazdy, brak świateł stopu, brak gaśnicy [na wszelki Samael!], nieczytelna rejestracja, wóz chyba kradziony, niedziałające wycieraczki - można by wyliczać bez końca! [Nosorożec mrugnął] No dobra, wycieraczki działają, niech mu będzie...
X
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 02-03-2010, 10:11   #759
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wiatr we włosach, muchy w zębach… to było co orki cieniły najbardziej. Nie jakieś tam bzdurne latanie, nie grzebanie w kopalniach w poszukiwaniu minerałów, nie niekończące przyglądanie się listkom i gwiazdkom… Prędkość i poczucie, że się ją kontroluje. Zdradliwe poczucie co prawda, ale jednak.
Fufi był istotą wręcz stworzoną do wyścigów ulicznych. W przyszłości zapewne taki rodzaj lokomocji, taki system przeróbek zostanie określony mianem „street fighter”. Bo Fufi prawdziwie, był wojownikiem ulicy. Jego kończyny zgrabnie wybierały wyboje w nawierzchni, audio wydawało specyficzne „uts, uts, uts”… a wydech brzmiał złowrogo.
Emanuel oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wcisną swych trzech groszy. Siedząc w najlepsze na orkowej głowie, widząc wszystko z doskonałego ujęcia, nie przejmując się niczym, sterował poczynaniami zielonego.
- Trzydzieści, prawy dziewięćdziesiąt…. Lewy trzy, Do prawy nawrót jeden. Hopa. Sto dwadzieścia… Lewy trzy… PIESZY!!!

Barbak spiął pająka tak bardzo, że biedaczek zarył się w bruk prawie po szczękoczułki. Zwierzę jednaka zdawało się wyczuwać nastrój swego jeźdźca, poczuło nutkę rywalizacji…i zaraz wykaraskało się z poczynionego przez się dołka. Pognali dalej.
Muzyka dochodząca ich uszu stała się co najmniej irytująca. Ork zatem pokusił się o chwilę nieuwagi i sięgnął do sterownika audio… nie rozumiejąc oznaczeń na przyciskach wybrał „>>” i odczekał co się stanie….
YouTube - Mandaryna-Here I Go Again
- IHHHHHHHHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA……

Pomknęli.

Problem był w tym, że ni jak nie byli w stanie zbliżyć się do oponentów. Kodo, choć było bestią ociężałą… gdy już jednak wskoczyła na odpowiednie obroty… budziła respekt na drodze. Zielonemu zabłysła pod kopułką pewna myśl…


… Natenczas to Barbak chwycił na taśmie przypięty,
Swój róg Bawoli. Długi, cętkowany, kręty. Jak wąż boa.
Oburącz do ust go przycisnął,
wzdął policzki jak banie, w oczach krwią zabłysnął.
Zasunął wpół powieki, wciągnął wgłąb pół brzucha,
I to płuc wysłał z niego cały zapas ducha.
I zagrał.
Róg jak wicher nie przerwanym echem,
Poniósł w miasto muzykę, i podwoił echem.
Umilkli kmiotkowie, stali gapie zadziwieni,
Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni.

Zielony cały kunszt, którym niegdyś w Ditrojd słynął,
Jeszcze raz przed uszami maluczkich rozwinął.
Napełnił wnet, ożywił rynsztoki i ulice,
Jakby qr… tyzany w nie wpuścił, które mają…

Dmie znowu! Myśliłbyś, że róg kształty zmienia.
I że w ustach Barbaka to grubiał, to cieniał.
To raz w modrą szyję rozdarłszy się garło.
Krzykną…
Potem płakanie chłopca wiatr rozdarło.

Tu przerwał, lecz róg trzymał.
Wszystkim się zdawało, że Barbak wciąż gra jeszcze.
A to echo grało….

Efekt okazał się być zadawalający. Koncert spowodował, iż droga się oczyściła, iż było miejsce, aby zrównać się z przeciwnikiem.
Barbak spiął pięty, zredukował. Fufi wyskoczył do przodu niczym pocisk. Jego liczne odnóża poruszały się tak szybko, iż chwilami nie można było ich rozróżnić. Dopadli do dość ostrego zakrętu w którym to Może popełnił błąd. Wszedł w niego zdecydowanie za szeroko, otwierając drogę dla zielonego.
Barbak nie czekał. Raz jeszcze spiął nogi pająka, powodując uślizg zadu, wszedł bokiem w łuk, mijając kodo zaledwie o centymetry. Ta jednak już wystrzeliła. Zdolność do „zbierania się” tego potworka była imponująca. Ktoś zapewne włożył sporo pracy w to stworzenie.

Wyszli z zakrętu łeb w łeb.
Barbak wydarł się:
- Kontrola drogowa!!! Na pobocze proszę!!!
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 02-03-2010, 12:57   #760
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Szamil nie wpisał się w ogólny trend szaleństwa. Nie uganiał się z resztą po mieście. Odszedł od reszty rzucając tylko enigmatycznie do krasnoluda (jedynego rozsądnego):
-Idę do alchemika a potem na zakupy.
I tyle, poszedł do alchemika.
Nie lubił tego miasta. Dziwna zabudowa czyniła ze zwykłej kamieniczki dzieło sztuki niczym pałac księcia. Świątynie przypominały siedzibę samych bogów. Jednak to nie to było najgorsze... Najgorsi byli mieszkańcy i przybysze. Minotaury, elfy, krasnoludy, chochliki, drowy i Verion jeden wie co jeszcze... Większość z nich półdemon nie potrafił nawet nazwać. Stosunek ludzi do nieludzi wynosił jakiś 1:30 zamiast zdrowego 100:1.
W końcu dotarł do alchemika. Wszedł do środka, oparł się o golema i czekał aż dwóch niziołków (niemożliwe! dwóch przedstawicieli jednej rasy na jednym metrze kwadratowej!) skończy zakupy. Gdy drzwi się za nimi zamknęły podszedł do lady i dla odmiany oparł się o nią.
-Dobry.
-Witam szanownego klienta. W czym mogę pomóc?
-Mam dla Ciebie propozycje. Dam Ci sto monet właściwie za nic. Powieszę u Ciebie ogłoszenie a Ty za każdym razem jak ktoś ją zerwie powiesisz nową. Podczas każdego mego pobytu w mieście zajdę tu i sprawdzę czy wiadomość ciągle wisi, jeśli tak będzie dostaniesz sto monet. Wiem, że masz sporo pieniędzy ale mieć sto monet a nie mieć...
-Jasne, a co to za kartka jeśli mogę spytać?
-Lista osób które zabiłem i które będę zabijał. To tak by sami do mnie przyszli.
-Cóż. Pecunia non olet. Gdzie mam ją powiesić?
-To zaraz. Chciałbym jeszcze zrobić małe zakupy.

Pewna ilość gotówki zmieniła właściciela, podobnie jak pewien przedmiot.
-Wiesz może kto potrafiłby zidentyfikować mi trzy przedmioty?
-A co to za przedmioty? Sądzę, że jakiś mag albo kapłan.
-Magiczne - Samael zaśmiał się - Dzięki, przejdę się do świątyni. Jakbym mógł prosić o papier, inkaust i pióro.

Alchemik podał mu przybory do pisania a półdemon skreślił szybko ogłoszenie.

Polowanie rozpoczęte!
Śmierć półdemonom!
Już dwóch z Was zginęło, to dopiero początek. Zginiecie w bólu i przerażeniu wyeliminowani z rozgrywki. Nie mam zamiaru czekać aż Mgły wybiorą kto będzie Pierwszy, sam to zrobię. Nie ma dla Was ratunku, ulegniecie przed Trucizną Pana! Znajdę Was nim Wy znajdziecie mnie!
Samael syn diuka demonów, Posłaniec Śmierci, Trucizna Pana.

Szamil się zamyślił, ogłoszenie było pisane ewidentnie przez megalomana niezbyt zdrowego na umyśle. Musiał coś dodać. Podrapał się piórem za uchem i pokazał ogłoszenie.
-Czegoś tu brakuje... Jakieś pomysły.
-Maniakalnego śmiechu.
Głos alchemika aż dźwięczał od ironii. Szamil uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Dobre.
Szybko, chwiejnym pismem kontrastującym z wcześniejszymi równymi literami dopisał: "ha ha ha!"
-Wstaw pięć wykrzykników.
Szamil spojrzał sceptycznie na alchemika ale dopisał cztery wykrzykniki.
-Powieś to na widoku, jakby zniszczyli napisz nowe w podobnym stylu. Nie przekręć tylko mego imienia.
Zapłacił alchemikowi podwójną ratę.
-Dzięki. Jakby ktoś się o mnie pytał to mu mnie opisz.
Wyszedł.
"I jak? Zadowolony? Teraz każdy uzna mnie za szaleńca, którego trzeba wyeliminować. Transparent to był dobry pomysł."
Zmierzał w kierunku świątyni by zidentyfikować dziwne pióro, zapalarkę i teleskop. Wolał to zrobić u kapłana, oni zwykle nie żądali zapłat a jak już to chcieli mniej niż aroganccy magowie. Następnie uda się do zbrojmistrza i biblioteki. Dokładnie w takiej kolejności.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172