Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2010, 19:34   #5
Lotar
 
Lotar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwu
Wstęp
Opowiem wam historyjkę. Taką opowiastkę do podusi. Możecie zamknąć oczka, wsunąć się pod kocyk, do łóżeczka i nastroszyć uszy. Będzie to opowieść o trzech popieprzeńcach. Trójce przyjaciół… no może „przyjaciele” to za duże słowo. Wierni towarzysze? Nie! Zgrana Ekipa? Nie, w żadnym razie! Trójka ludzi, których połączył los! O, tak będzie nieźle.
Więc trójka ludzi, których los połączył ze sobą, scalił ich wspólną wojaczką przeciwko złemu wcielonemu – Molochowi. Nie zginęli na froncie. Nie było im to pisane. Jednak nie mieli gdzie wracać. Nie mieli domu, ani rodziny, ani przyjaciół. Byli sami. Mieli tylko siebie i mimo różnych celów, charakterów, motywacji i priorytetów ciągle trzymali się razem. I ja tam byłem. Widziałem co robili. Widziałem do czego są zdolni. Widziałem co potrafiła ta dwójka. Dlaczego tylko dwójka? Bo trzecim bohaterem byłem ja…


Dziennik Wyprawy
Data: 24.02.2010 Fall of Chelsea FC

Ehem, jedyne co pamiętam to to, że zasnąłem sobie smacznie przed Widmowym Miastem. Zasnąłem albo zemdlałem. Właściwie to i tego nie pamiętam. Pewne jest, że zamknąłem powieki, wygodnie usadowiłem się w jakimś rowie czy dołku i odleciałem w krainę snów.

Obudziłem się w jakimś pokoiku. Leżałem na sianie czy może słomianej karimacie? Nie wiem, nie zastanawiało mnie to. Chciałem za to dowidzieć się jak ja tu do cholery trafiłem. Szybkie ruchy rękami, jakby macanko żeby sprawdzić czy wszystko mam na swoim miejscu. Nie wycieli mi nic? Nic nie brakuje? Może jakie mutanty albo medyczne ścierwo żądne eksperymentowania na niewinnych ludziach? Ale nie, jednak nie ma nic. Eee znaczy się wszystko jest na swoim miejscu czyli wszystko OK. A teraz gdzie ja do cholery jestem ? Co to za cholerny pokój? Gdzie jest Śmierdziuch i Staruch? Te wszystkie pytania bombardują mój umysł, a ja nie mam się czym obronić. Nie znam odpowiedzi.

Ktoś nadchodzi! Przyjaciel cz wróg? – pytam się. Za chwilę zapyta mój Desert Angel – tak nazwałem mojego Orła Pustyni. Szybko ręka do kabury, zaciska się na kolbie przenośnej armatki. I już celujemy. Pewnie i spokojnie wcelowuje w stronę wejścia, w stronę drzwi. Spodziewam się najgorszego. Kanibali, mutantów, gangerów czy molochowego ścierwa… co z tego, że te wszystkie osoby najpewniej nie położyłyby mnie do łóżka i nie zostawiły z bronią przy boku, ale wiecie… adrenalina wspomaga działanie, nie myślenie.

Więc nadchodzi moja potwora. Idzie, wydaje się całą wieczność by w końcu wyjrzeć zza rogu by ukazać swoją parszywą, wstrętną, obrzydliwą, paskudną i wykrzywioną mordę należącą do…
Śmierdziela. Tak tego samego Śmierdziela z którym spałem w rowie. Tego samego popieprzonego Meksa, który lata z Pogromcą za bandami milusińskich mutków.

Rzucam mu się na szyje, obejmuje, całuje po policzkach i rozpłakuję się mówiąc jak bardzo mi było go brak.
BEZ JAJ!
Uwierzyliście w to? Ale z was frajerzy!!!

Wstaje z podłogi, podbiegam do Meksa i na dzień dobry sprzedaje mu prztyczka w nos. Zasypuje pytaniami, które zadawałem sam sobie. Okazało się, że ominęła mnie nie licha bitwa. Sam sobie odpoczywałem, a w Mieście Mgieł mutki zrobiły powstanie. Chłopaki się wykrwawiali, całą amunicje wystrzelali, a ja sobie odpoczywałem!? I za to kolejny prztyczek w nos dla naszego łowcy.

Ze Staruchem coś było nie tak. Ciągle spał. Nie wiem czy to była jego choroba, którą wyloso… znaczy się choroba, którą został naznaczony, jak to większość mieszkańców świata Postapo z wyjątkiem oczywiście Teksasu gdzie ludzie są zdrowi jak konie na których jeżdżą.

Staruch na sianku, które było moim leżem użyczonym jego starym kościom wyglądał jak bobas. Pięknie ssał kciuk, a i ta jego pielucha… Aż chciało się krzyknąć, kopnąć w dupsko żeby się obudził!
Ale nie na to była pora.
Czekało mnie spotkanie z mieszkańcami tego złomu. Była to jakaś sekta. Bardzo mili i do tego poczęstowali nas nie najgorszym jedzeniem co wcale w świecie Postapo nie jest takie powszednie. Pewnie za to, że chłopaczki dzielnie z mutkami walczyli, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy. Po prostu jadłem. Byłem głodny to jadłem. Podczas gdy wystąpił ich przywódca.

Józef – tak miał na imię. Uraczył mnie opowieścią o genezie swojej sekty. Chętnie zamieniłbym się w misjonarza i sprowadził te biedne, grzeszne owieczki na jedyną ścieżkę do wiecznie zielonych pastwisk. Zrobiłbym to albo humanitarnie, albo w stylu średniowiecznych krzyżowców. To całe chrzanienie o tym, że wierzą w Nowy Testament, a w Stary nie wydawało się protestantowi takiemu jak ja głupie. Jakby nie było ich prorokiem był Jesus. Gość bodajże z SLC (a jakże!) wyruszył w świat i zwerbował dwunastu chłopa. Osiedlili się tu, a najlepiej na tym wyszedł niejaki Jerry. Judasz – znaczy się Jerry nakapował Jesusa, psom z hegemonii, a ci ukrzyżowali go. Teraz trzeba Jerrego znaleźć! Ale gdzie on jest? No pytam się, gdzie?

Nie trzeba było długo czekać. Do sali wleciał jakiś gówniarz wykrzykując:
„Jerry ukrywa się wśród śmieci!!!”
Chodź tu dzieciaku! Przykładam lufe do skroni i pytam się skąd wie o takich rewelacjach?
„Od informatora”
Gdzie ten informator? – Pytam się
„Nie powiem! Strzelaj! Strzelaj jeśli masz jaja!”
Więc strzeliłem. Nie będzie mnie byle gówniarz testować. Jeden strzał, jedno ciało i jeden worek na śmieci. Tyle mi było potrzeba. Józek, Śmierdziel i jeszcze paru gości zaczęło się strzępić. Ale co oni mnie obchodzą? Ja chce odpowiedzi!

Odpowiedzi, których miał mi udzielić Józek, ale on mnie ignorował – a Howarda Flumera się nie ignoruje, nie testuje, nie zaczepia, nie prowokuje, nie rozkazuje się mu… Długa ta lista, ale wystarczy jedna rzecz żeby podpaść kowbojowi z Dallas. Wdałem się w bójkę z Józkiem.

Józek – chłop jak dąb, ja TROCHĘ mniejszy ale nie mniej bitny. Z nie małą motywacją dokopania temu ignorantowi i heretykowi doskoczyłem do tego dewianta. Raz, dwa, trzy i jeszcze kilka ciosów. Zasapałem się jak nigdy, a on stoi jakbym nic nie zrobił! Jemu wystarczył raz. Jeden, ale silny, wystarczająco żeby powalić mnie na ziemie. A ja zbyt pokiereszowany żeby się podnieść.

Nie mogłem się podnieść. Moja głowa… Chyba ktoś dołożył jej kilka kilogramów, bo nigdy tyle nie ważyła. A ja nigdy nie zapominam! Niech Józek to zapamięta…

P. S. Dzięki Śmierdziel za twoją wydatną pomoc i wspieranie mnie w każdym momencie jak przystało na ludzi złączonych razem przez los…
 
Lotar jest offline