Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2010, 17:47   #203
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II


"Ścieżki losu"










Lokacja nieznana

Sytuacja na bagnach, wraz z biegiem nowego dnia, uległa drobnym zmianom. Robiło się zdecydowanie coraz cieplej, a wraz z mijającymi godzinami wręcz nawet gorąco, same bagno z kolei "ożyło". Mgła mocno się przerzedziła, wciąż jednak ograniczała widoczność - tym razem do jakiś stu, czy też i dwustu kroków. Pojawiły się setki upierdliwych, brzęczących owadów, skrzeczały również żaby, coś małego przepływało od czasu do czasu tu i tam w smętnej wodzie. Noc była wyjątkowo chłodna, ogień smętny, a przemoczone buty, spodnie, i tym podobne, do najmilszych przeżyć nie należały. Może jednak nowy dzień w nieznanym zapowiadał się choć odrobinę pozytywniej od poprzedniego?.

Okaleczona Tiara, i towarzyszący jej Yon ruszyli w końcu przed siebie, licząc na szybkie odnalezienie zagubionej gdzieś Morgan. Małym problemem było jednak ustalenie dokładniejszego kierunku ich wcześniejszej drogi, wszak i poprzedniego dnia panowała mgła, a nikt z pewnością nie szedł (czy też raczej uciekał), przed Tyranozaurem prosto jak po sznurku. Niezrażeni jednak tą perspektywą ponownie brodzili po kolana w wodzie, rozglądając się z nadzieją na szybkie odnalezienie towarzyszki.

Zupełnie inną sprawą był fakt, czy nawoływać zgubę po imieniu, co bowiem, jeśli cholerne monstrum wciąż było gdzieś w pobliżu, lub trafi się jakaś równie niebezpieczna paskuda?. Na mozolnym przedzieraniu się przez bagna mijała więc godzina za godziną, nie zapowiadając zbyt obiecujących rezultatów. Tiara mogła w końcu z dosyć dużym prawdopodobieństwem określić północ, a według niej i wybrać drogę poszukiwań, jakie jednak były szanse na szybkie znalezienie w tym niekończącym się błocie Morgan?. O ile jeszcze żyła... .

Tropicielka posiadała na stanie dwa bukłaki z wodą, które jednak kończyły się w zastraszającym tempie, z kolei doskwierający upał wciąż się nieustannie wzmagał. Z deszczu pod rynnę, i to parokrotnie w tak krótkim czasie, co chyba tylko potwierdzało najwidoczniej nieprzychylne spojrzenie Beshaby. Póki co jednak oboje żyli, i jako tako się trzymali.

Krok za krokiem, godzina za godziną.


....


- Trzymaj się!!! - Usłyszeli oboje nagle gdzieś całkiem niedaleko młodzieńczy, i brzmiący wyjątkowo desperacko krzyk we mgle. Odpowiedzią dla niego był wyjątkowo przerażony, wręcz dziewczęcy pisk.

Tiara i Yon spojrzeli po sobie. Kie licho?. Iść czy nie iść, najwyraźniej ktoś był właśnie przez coś pożerany, lub działo się coś równie niezbyt miłego, podobnego w skutkach?. A może miało to jakiś związek z ową Luną?.

- Błagam trzymaj się!! - Rozbrzmiał kolejny krzyk - Na bogów!!.

Po chwili zastanowienia ruszyli jednak oboje w tamtym kierunku, człapiąc nieco pośpiesznie w niegościnnym terenie, i szykując przy okazji oręż. Wraz z pokonywanymi metrami, jakie oddzielały ich od miejsca wrzasków, te uległy sporej zmianie, przemieniając się już tylko w jedno słowo.
- Nieeeeeeeeeeeee!. Nieeeeeeeeee!!!.

Oczom Yona i Tiary ukazał się w końcu jakiś rudowłosy młodzian, ubrany dosyć mizernie, klęczący w dosyć płytkiej wodzie, i wyrywający sobie włosy. Na błocie przed nim leżała rzucona w przód na jakieś dwa metry lina, znikająca we wciąż bulgoczącej brei. Nie była ona jednak naprężona... . Ktoś właśnie utonął w bagnisku, a rudy chłopak odchodził od zmysłów.

A w miejscu tragedii wciąż leżał mały wiklinowy koszyczek wypełniony szarawymi kwiatkami.

Nieznajomy kompletnie nie zauważał stojącej ledwie dwa kroki od niego dwójki pojawiających się znikąd osób. Krzyczał, płakał, wył, miotał się i dosłownie wprost chyba oszalał z powodu zaistniałej sytuacji.


~


Morgan ocknęła się z kolejną falą bólu przechodzącą jej ciało. Tym razem dochodził on dla odmiany z lewej dłoni, gdzie... jakaś bliżej nieokreślona cholera urządziła sobie z jej palca śniadanie!. Na widok poruszającej się kobiety bezczelny owad ze sporymi żuwaczkami czmychnął jednak czym prędzej w siną dal, uciekając z wysepki w wodę. Z kolei z samym palcem nie było w sumie tak źle, jedynie dwa niewielkie ugryzienia i odrobina krwi.

Tylko który to już raz z kolei.

Przekręciła się niezdarnie w bok, zaciskając z bólu zęby, po czym zaczęła obmacywać własne ciało, poruszając również to nogą, ręką, czy palcami. Chyba miała wszystko na miejscu, zaczęła więc grzebać w swoich tobołach, wyciągając odrobinę drżącymi dłońmi fiolki z leczniczymi miksturami. Po wypiciu najsilniejszej z nich poczuła się nieco lepiej, zdecydowanie jednak jeszcze zbyt słabo, by porywać się na jakiekolwiek wielkie eskapady. Odkorkowała więc jeszcze jeden eliksir i wypiła przynoszący ulgę magiczny płyn... .

Nie wiedziała gdzie jest, nie wiedziała gdzie pozostali, i czy zobaczy kiedykolwiek jeszcze kogoś znajomego. Do tego wszystkiego ta cała wampirzyca Zora, czy jak jej tam było, również nieźle jej namieszała w głowie. Dlaczego ją uratowała??.

W końcu kobieta jakoś stanęła na chwiejnych nogach, rozglądając się wokół "swojej" wysepki.

....


Sama już nie wiedziała, czy brnęła w tym cholernym błocie godzinę, czy dwie, gdy usłyszała gdzieś z boku jakieś wyjątkowo bliskie, choć słabe warknięcie. W momencie, kiedy położyła dłoń na rękojeści miecza, o centymetry od jej głowy przeleciał nagle ze świstem oszczep.

Dusząc przekleństwo na ustach wyszarpnęła ostrze akurat w momencie, gdzie wokół niej wprost z wody poderwali się napastnicy.

Z tego co zauważyła, humanoidów było sześciu, i z całą stanowczością nie byli ludźmi. Wyglądali na jakiś rodzaj przerośniętych, chyba rozumnych jaszczurek, używali bowiem do walki różnorodnego oręża i tarcz. Jedno i drugie było co prawda dosyć prymitywne, jednak zarobienie w łepetynę toporkiem wykonanym z ociosanego kamienia do rewelacyjnych przeżyć z pewnością nie należało.










Okolice posiadłości Anglay'a Bruilla


Poranek w parszywym Melvaunt zapowiadał się nawet dobrze.

Pozory niestety jednak wyjątkowo często mylą. Wspólne śniadanie z gospodarzem, mające na celu wyjaśnienie zaistniałej w posiadłości sytuacji, oraz zaplanowanie jako takiej akcji ratunkowej, szybko zamieniło się w coś w rodzaju sprzeczki, wywołanej przez Nathana. Mag był wyjątkowo uszczypliwy względem Anglay'a, jego metod, sposobu działania, myślenia i tym podobnych, jednym słowem - zbeształ go za wszystko co było możliwe. Efekt takiego zachowania mógł być tylko jeden, i niestety ale miał miejsce.

Grupkę wyrzucono jak najszybciej z terenu posiadłości, pozwalając oczywiście zabrać ze sobą zostawione w izbach na noc rzeczy. Szlachcic z kolei najpewniej poszuka innych awanturników, mogących podjąć się zadania ratowania Luny i odpłacenia za napaść wampirom. No cóż, czasem tak bywa przez niewyparzony pysk tak zwanych poszukiwaczy przygód. Dobrze, że chociaż Anglay nie starał się nikogo z nich pojmać i oddać w ręce przedstawicieli miasta, i bez nowych wyczynów większość i tak miała już wystarczająco za uszami... .


~


Stojąc przed bramą posiadłości należało podjąć dalsze sposoby działania. W końcu w trakcie rozmowy z gospodarzem poznano zarówno cel, jak i nazwisko osoby, do której należało się zgłosić, w tej pokręconej sytuacji dobre więc chociaż to. Do Wodospadów Sztyletów można było podążyć zarówno drogą lądową, która potrwałaby i z tydzień, jak i wodą, co zajęłoby ledwie dwa, trzy dni. Zupełnie inną sprawą pozostawał jednak fakt, czy wszyscy mają ochotę wyruszyć w nieznane. Co prawda kilku towarzyszy zaginęło, złość na wampiry pozostała, ale prawdę mówiąc, każdy czuł pod nosem, że podążenie tą drogą wpakuje ich w kolejne kłopoty.

Nie na darmo jednak nazywają ich poszukiwaczami przygód?.

Do grupki podjechał w pewnym momencie rycerzyk niczym z bajki, uważnie się przyglądając. Nie miał jednak ani złotej zbroi, ani białego rumaka. Tutaj bardziej dominowała czerń, choć tarcza ze znakiem Tyra rozwiewała wątpliwości co do zamiarów (nawiasem mówiąc, co za nierozsądna osoba w tym chlewie - zdominowanym przez wyznawców Bane'a i tym podobnych - obnosiła się tak oficjalnie z symbolem swojego patrona?). Ogólnie wyglądało jednak na to, że chyba kogoś między nimi rozpoznał... .
















Info dziś lub jutro...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 07-03-2010 o 15:12.
Buka jest offline