Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2010, 22:08   #201
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
part 2 narady by wiadome osoby, jakieś cosie wrzucone ode mnie na początku

Po odprawieniu swoich zwyczajnych porannych rytuałów i uleczeniu swoich ran, o których wczoraj po prostu zapomniała, mając w pamięci, że inni też mogą potrzebować jej pomocy, Vaelle kręciła się niecierpliwie po pokoju. Ostatnie wydarzenia biegły torem tak zwariowanym, że czuła się jak gałązka wrzucona do potoku. Nurt niósł ją tak jak chciał, a nie tak jak ona by sobie tego życzyła. I wciąż miała to poczucie, że odkąd przekroczyła granice miasta prześladuje ją pech.

„Szczęście w nieszczęściu” pomyślała wspominając nocną rozmowę z Nathanem. Sama nie wiedziała, czy powinna się wstydzić swego wczorajszego zachowania, czy zrzucić to na swoją dotychczasową samotność, czy po prostu przyznać sama przed sobą, że nie było zbyt dojrzałe i przemyślane.

W sumie nie miało to już znaczenia, bo stało się i się nie odstanie. Jedyne tylko, co wiedziała to, to że nie żałuje. Vaelle nie miała w zwyczaju żałować czegokolwiek, co zrobiła.

***

Anglay wyraźnie stał się szorstki, co było z pewnością wywołane postawą Corvusa, wyglądało bowiem na to, że Mag w jakiś sposób chce się o wszystko targować?. Z drugiej strony, gospodarz mógł pokazać swoją naturę kupca, dbającego w końcu z całych sił o dobro swojego majątku... .
- Mnie wystarczy jakiś porządny kostur i kilka osikowych kołków i parę bukłaków wina...i może trochę złota. - odparł mnich zagłębiając się w jedzenie.- No i jeszcze jakiś wóz z woźnicą, coby ciało Gwen do kapłana zawieźć. I to chyba tyle.
Acaleem spojrzał na dziewczyny dziwiąc się ich milczeniu. Wolałby, żeby wszyscy się wypowiedzieli, albo za uczestnictwem, albo przeciw. O czym tak naprawdę mieli rozmawiać ? On musiał ruszać na ratunek Morgan i Tiarze, oraz... jak jej było? Lunie. I zrobi to, choćby sam.
Vaelle uniosła lekko brwi widząc zmianę w zachowaniu gospodarza, ale powstrzymała się od zjadliwego komentarza na temat przyzwoitego zachowania. Zastanawiało ją tylko czy wszyscy wysoko urodzeni są tak nerwowi i wszystko sprowadzają do pieniędzy. Jeśli tak to szczerze współczuła owej Lunie. Gdyby ona była na jej miejscu czym prędzej zmieniłaby postać i uciekła tam, gdzie pieprz rośnie dziko i gęsto.
- Oprócz tego potrzebujemy żywności - dodała Vaelle cicho. - I proszę się tak nie denerwować, nie każdemu z nas oręż dobrze leży w ręku.

Mag przez chwilę spoglądał z uniesionymi brwiami na szlachcica po czym powiedział wolnym i spokojnym głosem, w którym dało wyczuć się coś jak cień agresji i groźby.
- Wyjaśnijmy sobie coś Panie Jaśnie Wielmożny Inteligentny Szlachcic W Dupę Wysoko Urodzony - każde słowo mówił dosadnie i powoli - Gówno mnie interesuje Twoja nagroda, bowiem życia ludzkiego nie mierzy się w pieniądzach. Gówno mnie interesuje co uważasz za banalne, a co nie. Dla mnie bowiem banalne wydaje się to, że gdyby nie grupa przypadkowych ludzi, to z Twej szyi byłby posiłek dla krwiopijców, banalne jest to, że Twą pupę chroni jeden tylko człowiek, w mieście gdzie zombie łażą po ulicach dość często, patrząc po reakcjach okolicznej ludności. Powiedz mi jeszcze skąd ja mam wiedzieć, co trzymasz w swoim zamku co? Skąd mam wiedzieć jakie masz kontakty? To że jestem magiem, nie znaczy że Wróżka Semira z Waterdeep ze mnie i że wszystko wiem. Poza tym Wy o błękitnej krwi zawsze uważacie się za lepszych od innych, za takich co to wszystko załatwią. A tu się okazuje, że jak maga nie ma w zamku, to zwoje magiczne są już problemem. Nie potrafisz zdobyć zwojów magicznych, gdy są Ci potrzebne? To dupa, a nie pomoc, pieniędzmi bowiem grupy koboldów nie zniszczę, co dopiero wampira. Chyba, że śmiechem gdy będzie wbijał mi kły w gardło. Więc przestań grać tu w swoje szlacheckie gierki i albo bądź pomocny albo licz monety w swych sakwach. Nie chcesz mi pomóc, Twoja sprawa, ja nie pytałem o nagrodę tylko o środki, które mogą mi pomóc. Nie masz takowych, trudno. Szalony mag jak zwykle będzie musiał sobie radzić sam, ale powiem Ci w sekrecie, że konia i strawę to da mi byle wieśniak jeśli tylko będzie miał taki interes, więc pokaż może trochę inwencji o Wielki i Inteligentny.

Wściekły Anglay, z wyraźnie "chodzącą" szczęką, zacisnął tak mocno swoją dłoń na szklanym pucharze, że ten pękł, czego jednak mężczyzna zdawał się nie zauważać. Wstał gwałtownie od stołu, po czym nabrał powietrza... w paradę wszedł jemu jednak Acaleem. Po chwili odezwał się zaś kolejny ze śmiałków, i kolejny i kolejny... .

- Obaj zachowujecie się jak psy spuszczone z łańcucha.- burknął mnich, obrzucając ponurym spojrzeniem zarówno Anglay'a jak i Nathan. Wstał od stołu i krzyknął.- Nie wiem co takiego chcesz udowodnić magu! Że umiesz pyskować równie dobrze, jak szlachetnie urodzeni ?! To ci się udało! Bo chyba nic poza tym! Chcesz iść na ratunek, dobrze. Nie chcesz... to obejdzie się bez twej pomocy.
Spojrzał na Anglay'a i na Nathana z irytacją. - Spójrzcie na siebie. Tam nasi bliscy czekają na ratunek, a wy dwaj zachowujecie się jak wiejskie przekupki na rynku. To nie jest wyprawa do lochów po skarb, tylko by kogoś ocalić... Nie liczą się pieniądze, lecz czas. A wy go marnujecie na wzajemne dogryzanie.
Mnich spojrzał na moment na druidkę, potem na Nathana, potem znów na druidkę, wreszcie na Nathana mówiąc.- ...albo na udowadnianie swej męskości. Ale nie czas i miejsce na to.
Potarłszy czoło w irytacji dodał.- Może zamiast na głupich pyskówkach, skupmy się na konkretach. Co jest potrzebne i co możemy uzyskać.
- Ja już swoje powiedziałem...idę przeprać moje mnisie szaty, bo krwią nasiąkły.- rzekł na końcu ciszej i zaczął oddalać się od stołu bijąc na boki ogonem i przewracając nim krzesła na swej drodze. Nie miał ochoty dalej uczestniczyć, w tej nie prowadzącej do niczego rozmowie.

- Ech czy ja po smoczemu mówiłem, że mnie nikt nie rozumie - powiedział głośno Nathan przeczesując włosy i patrząc w niebo - Toć ja tylko o tym wciąż mówię, że chce wiedzieć co możemy uzyskać. - spojrzał na druidkę i zastanowił się - może ten mnich ma jakieś prorocze zdolności co? Z tym, że chyba biedak nie zdaje sobie sprawy, że mam lepsze sposoby na udowadnianie męskości niż zwykła dyskusja. - Czy Ty mnie rozumiesz, czy ja faktycznie mówię w innym języku? - spytał elfki teatralnym szeptem.
Mialee nie mogła nie parsknąć śmiechem na zachowanie i słowa Nathana, choć bardzo się starała. Spojrzała rozbawiona na Vaelle, starając się zachować poważną twarz, co wyszło dość komicznie.
- Rozumiem cię bardzo dobrze - odparła zapytana, odwracając głowę od odchodzącego diablęcia.W jej oczach wciąż gościło zaskoczenie wystąpieniem mnicha. Nie wiedziała czy ma czuć się przez niego obrażona czy po prostu rozbawiona zaistniałą sytuacją. Przecież starali się pomóc, a już wczoraj mówione było, że nie zrobią nic na łapu-capu. - Pośpiech jest ważny, ale nie możemy pojechać nieprzygotowani, bo inaczej ucierpimy nie tylko my, ale i osoby, które staramy się uratować.

- Proszę opuścić moją posiadłość - Syknął w końcu gospodarz - Natychmiast. Nie dam się obrażać, i nie pozwolę na takie wybryki, nawrzeszczeć od idiotów możesz sobie na swojego towarzysza, ale nie mnie - Tu zwrócił się bezpośrednio do Nathana, po czym kontynuował do wszystkich - Proszę zabrać swoje rzeczy i wyjść poza mój teren.

Kiwnął dłonią, a do tej pory stojąca w pobliżu straż ruszyła prosto do grupki, trzymając dłonie na rękojeściach mieczy przy pasach, czy też i place blisko spustów kusz. Sam Anglay z kolei odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę pałacyku. Dagal natomiast również wstał od stołu, po czym zaciskając pięści - tak, że wyraźnie było słychać strzelające kostki - Łypał wrogo na towarzystwo... .

Mialee pokręciła głową. Mag oczywiście musiał ich wszystkich wpakować w kłopoty. Ach, ta jego niewyparzona gęba. Półelfka nie bardzo wiedziała jakie stanowisko ma zająć. Acaleem uparł się na poszukiwania, Nathan urządził sobie pyskówki z szlachcicem… A ona pozostała bezstronna. Szczerze mówiąc, nie miała ochoty znowu walczyć, po niezbyt przyjemnej „imprezie” z wampirami miała dość. Niestety, mag rozwiał wszelkie ich szanse na wypoczynek i skorzystanie z zasobów szlachcica. Jaka szkoda…
- Hej, hej spokojnie. Wszystko można załatwić pokojowo, jeśli się tylko chce. - Spojrzała na szlachcica jak i maga, odzywając się po raz pierwszy w tej rozmowie. Odruchowo przyglądała się strażom, gdyby ktoś się miał na nich rzucić.

Sytuacja zmieniła się zanim Acaleem zdołał opuścić pomieszczenie... Mnich posłał wrogie spojrzenie Nathanowi. Jego słowa i jego postawa zaprzepaściły szanse ne przywrócenie Gwen życia. Nie rozumiał z czego śmiały się dziewczyny. Nie rozumiał ironicznego tonu Nathana. Mag co prawda po smoczemu nie mówił, ale poza drwinami jakimi obrzucił Anglay'a nic w nich nie było. Wiadomym było za to, że szlachcic ich nie ścierpi. Błękitnokrwiści i ich duma. Mnich potarł czoło zastanawiając się przez chwilę nim rzekł.- Nathan, zrób co mówi. Opuść posiadłość i czekaj na mnie przy bramie. Jeśli chcesz.
Spojrzał na Anglay'a dodając.- Czarodziej jest co prawda pyskaty i zakompleksiony... ale i nieustraszony. Można na nim polegać. Rozumiem, że czujesz się obrażony panie. Ale szkoda przez gniew marnować szansę na pomoc Lunie. Załatwmy może wszelkie sprawy związane z wyprawą jak najszybciej i wtedy znikniemy sprzed twego oblicza. I zobaczysz nas ponownie, dopiero jak wrócimy z uratowanymi osobami.

Czarodziej popatrzył na strażników, na Dagala, po chwili na jego Pana i na końcu na mnicha, który dość szybko znowu odezwał się do niego. Całe wystąpienie pana tych włości nie robiło na nim wrażenia, tak samo jak pół tuzina strażników. No bo jeśli ważniejsze dla niego było to, że został obrażony przez jednego z nich, niż uratowanie ludzkiego życia, to był tak naprawdę nie wiele lepszy, od tych co liczą tylko monety w swych skarbcach. Czarodziej niespiesznie podniósł się z krzesła, przeciągnął, przeczesał włosy po czym z uśmiechem na twarzy ruszył powolutku w kierunku najbliższej bramy nucąc sobie pod nosem jakąś radosną pieśń, już zastanawiając się nad następnymi krokami.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 23-02-2010, 22:10   #202
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Czarodziej obudził się rano strasznie zmęczony i niewyspany. Wydarzenia poprzedniego dnia mocno nadszarpnęły jego siły, a wygodne łoże, które musiał wykorzystać samemu, nie pomogło mu się podnieść, by znowu brać się za księgi. Księgi, które wcale nie łatwo było odnaleźć i ich poszukiwaniom towarzyszyło dość ciekawe zdarzenie. Mag przeciągnął się przypominając sobie jak znaleźli wraz z Vaelle wóz z martwym ciałem i dwoma ludźmi, którzy mimo iż poranieni żyli, z tym małym szczegółem, że byli związani i zakneblowani. Jak widać Tiara i Morgan nie nudziły się podczas warty pod murami. Znając ich charakterek to miast chować się, czy próbować dyplomacji bądź blefu, one same szukały kłopotów. Albo kłopoty znajdowały je. Rzecz miała się podobnie z Uną, to chyba dlatego Nathan tak szybko polubił obie dziewczyny, mimo iż od nich (zwłaszcza od Morgan), aż biło niechęcią. W każdym razie w tej chwili czarodziej i druidka mieli spory zgryz. No bo, nie dość że sami byli poszukiwani przez straż, a ta związana dwójka wyglądała na przedstawicieli prawa tego zawszonego miasta, to jeszcze teraz mieli wziąć rzeczy z tego wozu, co nieodzownie łączyło ich z Morgan i Tiarą, które taki ich urządzili. No i jak tu sobie poradzić z czymś takim? Szybko się naradzili i wymyślili plan, który choć na jakiś czas miał dać im trochę spokoju, choć oboje spodziewali się, że następnego dnia na ulicach Melvaunt pojawią się ich dokładniejsze rysopisy. Najpierw elfka zaleczyła ich rany, aby się nie wykrwawili przez przypadek, a następnie dzięki swej więzi z naturą i odpowiedniej magii przyzwała trzy konie do siebie. Nathan zaś powkładał trzy ciała – z czego dwa oddychające i wiercące się – na konie w taki sposób, że leżeli przewieszeni przez grzbiety zwierząt. Wtedy też druidka przemówiła do nich, by wynieśli tych ludzi z posiadłości i skierowali swe kroki w kierunku budynku straży – który to kierunek pokazała. Gdy konie już zaczęły swą podróż, Nathan krzyknął jeszcze, by pamiętali, że teraz mają u nich dług. Mero nazwał by go hipokrytą.

Corvus w końcu zebrał się w sobie i wziął się za czytanie swoich ukochanych ksiąg. Najpierw zaczął od przypomnienia sobie podstawowych formułek i prawideł, następnie zagłębił się w teorię czarów, których nie do końca rozumiał, próbując ugryźć problem od nowej strony. Tak naprawdę każda nowa osoba, każde zdarzenie, dawało mu nowe spojrzenie na problemy związane z magią. Tak to jest jak się jest do pewnego stopnia samoukiem. Uczysz się metodą prób i błędów. Wsiadasz na konia tak długo, aż się nie nauczysz jeździć...bądź nie skręcisz sobie karku. Czytał więc długo, często kartkując karty swej księgi, czuł się jednak nieswojo i wiedział nawet dlaczego. Brakowało mu jego chowańca. Mero przez cały czas był praktycznie z nim, to dzięki niemu, Nathan nie zatracił chyba aparatu mowy, bo przez długi czas rozmawiał tylko i wyłącznie z nim. Był jego jedynym, pewnym przyjacielem. No a teraz go nie było. Trzeba było coś z tym zrobić.

Po jakimś czasie Archeolog wyszedł ze swojego pokoju, by udać się na urocze śniadanie w towarzystwie szlachty. Przeczuwał kłopoty, bowiem nie dzierżył błękitnokrwistych, a jego język był często niewyparzony. Już miał się zacząć zastanawiać, jaką postawę powinien przyjąć gdy zobaczył druidkę i jego myśli poszły innym torem – zaczął przypominać sobie jak potoczyła się rozmowa z nią wczorajszego wieczoru...

***

Odetchnęła głębiej i uśmiechnęła się.
- Trudno zniknąć będąc w potrzasku tak miłego towarzysza - przekrzywiła lekko głowę w bok. Po chwili grobowego milczenia wypaliła z rozbrajającą szczerością: Pocałujesz mnie wreszcie? Lepszej okazji chyba nie znajdziesz.

Mężczyzna otworzył oczy, przekrzywił lekko głowę w bok i uśmiechnął się szeroko.
- Nie, chyba tego nie zrobię - powiedział - Tak szybko?! Pierwsza randka? Co by na to matula powiedziała - uśmiechnął się - Poza tym Ty wspominałaś że masz tyyyyle energii...
Elfka puściła go lekko zaskoczona i zarumieniła się jak piwonia.
- Właściwie to masz rację - odsunęła się od niego na odległość wyciągniętego ramienia. - Poniosło mnie trochę, wybacz. Choć nie wiem co ma do tego moja energia... - wargi jej drgnęły jakby chciała się uśmiechnąć, ale na siłę chciała zostać poważna.
- Ej wiewióreczko - pogłaskał ją po policzku i przysunął się do niej w pobliżu - Już nie jest Ci miły mój dotyk? - zapytał - I wierz to mnie teraz nosi moja wyobraźnia... - uśmiechnął się i westchnął teatralnie jakby się rozmarzył.
- Niech cię ta wyobraźnia nie poniesie za daleko, bo jak i ciebie będziemy musieli szukać to marnie skończy się nasza przygoda.

Spojrzał na nią i zmrużył oczy zastanawiając się, czy specjalnie nie odpowiedziała na jego pytanie oraz jak bardzo ją uraził. Kobiety. To było takie typowe. Jak one odmawiały czegokolwiek, to było że są powściągliwe i potrafią nad sobą panować. Jak facet tak robił to od razu uznawany był za...
- Masz mnie teraz za eunucha? - spytał wprost znowu ją lekko przyciągając do siebie.
- Nie... Dlaczego miałabym tak myśleć...? - spytała najwyraźniej zdziwiona pytaniem. Odchyliła się lekko, by spojrzeć magowi w oczy. - Co ci znów przyszło do głowy?
- No wiesz, odmówiłem pocałunku tak pięknej, zmysłowej, ponętnej, delikatnej, mądrej, kruchej i kuszącej kobiety, zrobiłem coś totalnie przeciw męskiej naturze, coś za co większość facetów wyśmiałoby mnie albo przestraszyło się, że wolę ich niż kobiety. To mi przyszło do głowy, moja Wiewióreczko. Mogę mówić, że moja? - zapytał nagle.

Przez chwilę analizowała jego słowa jak gdyby ten słowotok sprawił jej jakąś trudność.
- To, że odmówiłeś to twoja sprawa... - odpowiedziała uważnie dobierając słowa. - Mogę ci się nie podobać albo coś w tym stylu... Równie dobrze możesz mnie uważać za swoją siostrę, różnie to przecież z ludźmi bywa. I tak chyba możesz tak do mnie mówić... Nie widzę przeszkód.

Mężczyzna postukał ją delikatnie po skroni, potem po czole.
- Czułaś to? Jest to realne. Tak samo jak realnie mi się podobasz. Podobasz - pacnął się w głowę - To jest mało powiedziane! Łatwiej byłoby mi określić teorię magii strukturalnej na piątym kręgu piekieł, niż opowiedzieć jak bardzo muszę się powstrzymywać, by nie rzucić się na Ciebie jak zwierze - powiedział i mocno ją do siebie przytulił.
- Hmm... - mruknęła, zaskoczona niecodziennym i szczerym wyznaniem. - Ty też jesteś... pociągający. Zwłaszcza, że ściskasz mnie tak jakbym miała ci zaraz uciec z wrzaskiem.
Mężczyzna postukał ją delikatnie po skroni, potem po czole.

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile razy w życiu miałem takie sytuacje - zachichotał głaszcząc jej włosy
- Może zamieniasz się w potwora, co? - spytała podejrzliwie. - Dlatego uciekły. Albo Mero je wystraszył...
- Nie no myślę, że to ma związek z tym, że w tej sakwie - wskazał sakwę która wisiała przy jego pasie - noszę najrozmaitsze kości, czy pył cmentarny, ewentualnie może chodzić o mój sposób bycia. No jak Mero wyzywa czasem od pań lekkich obyczajów, tylko dosadniej to też nie są zadowolone. Jednak na ogól chodzi o mnie, o moje oczy. Widzę, że jak mi w nie patrzą to czują zimno i mrok. Wtedy dopada je strach... - tu westchnął.

Ściągnęła brwi i znów posłała mu podejrzliwe spojrzenie.
- Po co ci te rzeczy? Dlaczego zabrałeś je z miejsc, gdzie powinny pozostać?

No i się zaczyna - pomyślał czarodziej, ale nie zamierzał uchylać się od odpowiedzi mimo iż podejrzewał jak to się skończy.
- Jestem nekromantą, takie mam zainteresowania. - powiedział spokojnie, tym samym tonem co zawsze w takich sytuacjach i spodziewał się tej samej reakcji co zawsze.
- Nekromanci siedzą w swoich norach i przywracają do życia istoty, które powinny zostać martwe - stwierdziła ostrożnie. - To dziwne zainteresowanie, Nathan. Ale z drugiej strony twierdzisz, że polujesz na istoty, które zagrażają ludziom. Ja już nic nie rozumiem.
- Jestem nekromantą pełną parą, z tym że nie wzywam zmarłych do życia. Raz to zrobiłem i nigdy więcej, tego nie powtórzę. Poza tym to nie do końca mój wybór, że jestem kim jestem.
- Rozumiem - stwierdziła po długim milczeniu, podczas którego wpatrywała się w ścianę gdzieś nad jego ramieniem. Odwróciła głowę w jego stronę. - Czasem nie mamy wpływu na swoje życie. Niesie nas jak potok w czasie roztopów. No i nie mam w sumie powodów by ci nie zaufać.

To była nowość i szczerze zaskoczyła maga dlatego spojrzał w jej oczy.
- Przed chwilą chciałaś mnie całować, teraz nie masz powodów "w sumie" by mi nie ufać. A i tak jest to więcej niż mogłem sobie wymyślić. Ludzie się mnie boją i zawsze tak zostanie, taka widocznie ma natura. - powiedział i puścił w końcu elfkę i lekko się odsunął.
- Czasami uczucia po prostu biorą górę - wzruszyła ramionami i zaplotła dłonie za swoimi plecami. - A ten dzień aż kipiał emocjami. Czy jesteś zdziwiony, że nie uciekłam? Przerażenia nie czuję, gdyż jesteś mi towarzyszem. Towarzyszy nie można się bać, bo strach budzi agresję.
- Wiem, że strach budzi agresję. Dlatego nie raz nie dwa musiałem zabijać by bronić swego życia. Życia, które jako nekromanta cenię bardziej niż inni. Wiem, bowiem jak jest kruche. Rozumiem, że czar już prysł?
- Czym innym jest zabijanie dla przyjemności, a czym innym z konieczności - wydęła wargi, jakby się zastanawiała nad jego pytaniem. - Nawet gdybym nie była druidką to zastanowiłabym się nad tym, co powiedziałeś. Ale nie wiem czy prysł. Wciąż jestem tutaj, prawda? Nie uciekłam, nie odeszłam.
- Jesteś wyjątkowa - szepnął patrząc w jej oczy - pod każdym względem. Póki co największym osiągnięciem było dla mnie znalezienie towarzyszki. Z tym, że ją zgubiłem. A Ty....jest szansa, że mnie jeszcze lubisz. Nadzwyczajne.
- Czemu miałabym cię nie lubić? - zaśmiała się. - To co nazywasz swoim zainteresowaniem kłóci się z moim widzeniem świata, lecz sam powiedziałeś, że to nie był twój wybór i, tak mi się zdaje, szanujesz życie jako takie. Nie jesteś bezmyślny w swoim postępowaniu z Naturą, takie odniosłam wrażenie. Myślę, że to powinno mi wystarczyć by nie oceniać cię źle.
- Zazdroszczę Ci wiesz? Tego jak bardzo jesteś pewna swego, jak dużo wiesz o sobie, jak wiele ufności pokładasz w swych przekonaniach. Ja jestem pełen sprzeczności, jestem niczym hydra, gdzie każda głowa chce podążać w innym kierunku.
- Myślę... myślę, że to dlatego, że zawsze tak żyłam - znów wzruszyła ramionami, ale na policzki znów wstąpiła zdradliwa czerwień. - Ale wiem, że to trudne.
- Dla mnie wręcz niemożliwe. Niestety. - mag umilkł na dłuższą chwilę zamykając oczy by po chwili powiedzieć - Masz u mnie dług moja Wiewióreczko.
- Za co znowu? - spytała zdziwiona.
- Że wciąż tu jesteś - uśmiechnął się tym razem po czym klepnął się w głowę - Kurcze, zapominam że uśmiechanie mi nie wychodzi, tak jakbym chciał - zaśmiał się i przeczesał włosy.

- Cóż, chociaż tyle mogę zrobić za uratowanie nas od więzienia - uśmiechnęła się.
- Mogłabyś więcej, ale nie namawiam - puścił do niej oko i pogłaskał po policzku.
- Pewnie, że bym mogła - wywróciła oczyma jakby powiedział najoczywistszą rzecz na świecie.
- No to teraz albo się ze mną droczysz, albo czekasz na mój ruch, albo nie masz ochoty albo chcesz iść spać - zaczął wyliczać mag na palcach.
- Podpuszczam cię - podpowiedziała uczynnie.
- I oczywiście myślisz, że ja nie wytrzymam i zaraz będę myślał tylko o tym jak Cię pocałować, tak? - spytał przekrzywiając głowę.
- Od tego się zaczęło - stwierdziła rozbawiona. - Nie, wcale tak nie myślę. Jesteś nieprzewidywalny.
- Zaczęło się od tego, że chciałem Cię pocałować? - zapytał rozbawiony.
- No mniej więcej.
- No patrz, a ja myślałem, że to Ty miałaś na to ochotę. - stwierdził z przekonaniem.
- Coś mnie się zdaje, że oboje zbyt długo byliśmy sami - stwierdziła unosząc lekko brwi. - Więc może skończmy te potyczki słowne zanim zanudzimy się na śmierć. Możemy się rozejść.
- No to pocałujesz mnie wreszcie czy nie, lepszej okazji możesz już nie mieć - powiedział spokojnie mag, znowu kładąc swe ręce na jej biodrach.

Cmoknęła go krótko w usta uśmiechając się nieco złośliwie.
- Na dobranoc.
- I to ma być pocałunek i ta Twoja energia tak? - zapytał z uśmiechem mag masując delikatnie jej biodra.
- Połowę tej energii straciłam na naszej rozmowie - uśmieszek nie chciał zejść z jej ust.
- I niestety, ale czar już prysł, a ja znowu jestem tylko bladolicym brzydalem. - uśmiechnął się smutno i mrugnął do niej oczami.
- To był cios poniżej pasa dla mojego sumienia - stwierdziła i po chwili zastanowienia obdarzyła go pocałunkiem. Dłuższym i chętnym. - Tak lepiej? - spytała cicho.
- Wybacz mi Wiewióreczko za ten okropny cios - powiedział powoli przybliżając się do niej - Przyjmij moje przeprosiny - tym razem on ją pocałował jeszcze dłużej, drapiąc ją jednocześnie po plecach a drugą ręką gładząc jej szyje..
Przytuliła się do niego i zarzuciła ręce na szyję maga. Odwzajemniła pocałunek z przyjemnością poddając się masowaniu karku.
- Przyjęte - wykrztusiła, łapiąc kurczowo powietrze.

Oj jak bardzo mu się to podobało i jak bardzo miał ochotę na jeszcze okazało się po chwili, gdy jego ręka złapała ją za udo i długim, powolnym masowaniem założył jej nogę na swoje biodro a ją przycisnął do ściany wciąż całując tym razem jej szyję
- Powstrzymaj mnie bo nie ma tu Mero, by mógł to zrobić - powiedział szybko na chwilę przerywając pieszczotę jej szyi.
Po chwili zawahania zdecydowanym ruchem odsunęła od siebie maga, zdjęła też rękę ze swojego uda i spojrzała mu poważnie w oczy.
- Nie wiem już czego ode mnie oczekujesz. Ale skoro tak...
Mag chwile spoglądał w jej oczy po czym powiedział wprost.
- Po prostu nie wiem, czy chcesz tego tak szybko - musnął ją dłonią - Poza tym boje się że to tylko sen. Pragnę Cię.
- Więc chyba powinniśmy poczekać - uśmiechnęła się ciepło. - Ja sama nie wiem czy to właściwe. Trochę na łapu-capu... - pogłaskała go po policzku. - A jak ty uważasz?
- Uważam tak samo, jeśli dane nam będzie być razem, to jeszcze raz będzie na to okazja - powiedział i pocałował ją delikatnie i bez pośpiechu w usta po czym mocno przytulił. - To na dobranoc.
Odpowiedziała silnym uściskiem i szerokim uśmiechem.
- Dobranoc. Śpij spokojnie.
- Nekromanci rzadko śnią spokojnie, ale może dzięki Tobie ta noc nie będzie tak bardzo nie miła. - uśmiechnął się i jeszcze pogładził jej policzek.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 28-02-2010, 17:47   #203
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II


"Ścieżki losu"










Lokacja nieznana

Sytuacja na bagnach, wraz z biegiem nowego dnia, uległa drobnym zmianom. Robiło się zdecydowanie coraz cieplej, a wraz z mijającymi godzinami wręcz nawet gorąco, same bagno z kolei "ożyło". Mgła mocno się przerzedziła, wciąż jednak ograniczała widoczność - tym razem do jakiś stu, czy też i dwustu kroków. Pojawiły się setki upierdliwych, brzęczących owadów, skrzeczały również żaby, coś małego przepływało od czasu do czasu tu i tam w smętnej wodzie. Noc była wyjątkowo chłodna, ogień smętny, a przemoczone buty, spodnie, i tym podobne, do najmilszych przeżyć nie należały. Może jednak nowy dzień w nieznanym zapowiadał się choć odrobinę pozytywniej od poprzedniego?.

Okaleczona Tiara, i towarzyszący jej Yon ruszyli w końcu przed siebie, licząc na szybkie odnalezienie zagubionej gdzieś Morgan. Małym problemem było jednak ustalenie dokładniejszego kierunku ich wcześniejszej drogi, wszak i poprzedniego dnia panowała mgła, a nikt z pewnością nie szedł (czy też raczej uciekał), przed Tyranozaurem prosto jak po sznurku. Niezrażeni jednak tą perspektywą ponownie brodzili po kolana w wodzie, rozglądając się z nadzieją na szybkie odnalezienie towarzyszki.

Zupełnie inną sprawą był fakt, czy nawoływać zgubę po imieniu, co bowiem, jeśli cholerne monstrum wciąż było gdzieś w pobliżu, lub trafi się jakaś równie niebezpieczna paskuda?. Na mozolnym przedzieraniu się przez bagna mijała więc godzina za godziną, nie zapowiadając zbyt obiecujących rezultatów. Tiara mogła w końcu z dosyć dużym prawdopodobieństwem określić północ, a według niej i wybrać drogę poszukiwań, jakie jednak były szanse na szybkie znalezienie w tym niekończącym się błocie Morgan?. O ile jeszcze żyła... .

Tropicielka posiadała na stanie dwa bukłaki z wodą, które jednak kończyły się w zastraszającym tempie, z kolei doskwierający upał wciąż się nieustannie wzmagał. Z deszczu pod rynnę, i to parokrotnie w tak krótkim czasie, co chyba tylko potwierdzało najwidoczniej nieprzychylne spojrzenie Beshaby. Póki co jednak oboje żyli, i jako tako się trzymali.

Krok za krokiem, godzina za godziną.


....


- Trzymaj się!!! - Usłyszeli oboje nagle gdzieś całkiem niedaleko młodzieńczy, i brzmiący wyjątkowo desperacko krzyk we mgle. Odpowiedzią dla niego był wyjątkowo przerażony, wręcz dziewczęcy pisk.

Tiara i Yon spojrzeli po sobie. Kie licho?. Iść czy nie iść, najwyraźniej ktoś był właśnie przez coś pożerany, lub działo się coś równie niezbyt miłego, podobnego w skutkach?. A może miało to jakiś związek z ową Luną?.

- Błagam trzymaj się!! - Rozbrzmiał kolejny krzyk - Na bogów!!.

Po chwili zastanowienia ruszyli jednak oboje w tamtym kierunku, człapiąc nieco pośpiesznie w niegościnnym terenie, i szykując przy okazji oręż. Wraz z pokonywanymi metrami, jakie oddzielały ich od miejsca wrzasków, te uległy sporej zmianie, przemieniając się już tylko w jedno słowo.
- Nieeeeeeeeeeeee!. Nieeeeeeeeee!!!.

Oczom Yona i Tiary ukazał się w końcu jakiś rudowłosy młodzian, ubrany dosyć mizernie, klęczący w dosyć płytkiej wodzie, i wyrywający sobie włosy. Na błocie przed nim leżała rzucona w przód na jakieś dwa metry lina, znikająca we wciąż bulgoczącej brei. Nie była ona jednak naprężona... . Ktoś właśnie utonął w bagnisku, a rudy chłopak odchodził od zmysłów.

A w miejscu tragedii wciąż leżał mały wiklinowy koszyczek wypełniony szarawymi kwiatkami.

Nieznajomy kompletnie nie zauważał stojącej ledwie dwa kroki od niego dwójki pojawiających się znikąd osób. Krzyczał, płakał, wył, miotał się i dosłownie wprost chyba oszalał z powodu zaistniałej sytuacji.


~


Morgan ocknęła się z kolejną falą bólu przechodzącą jej ciało. Tym razem dochodził on dla odmiany z lewej dłoni, gdzie... jakaś bliżej nieokreślona cholera urządziła sobie z jej palca śniadanie!. Na widok poruszającej się kobiety bezczelny owad ze sporymi żuwaczkami czmychnął jednak czym prędzej w siną dal, uciekając z wysepki w wodę. Z kolei z samym palcem nie było w sumie tak źle, jedynie dwa niewielkie ugryzienia i odrobina krwi.

Tylko który to już raz z kolei.

Przekręciła się niezdarnie w bok, zaciskając z bólu zęby, po czym zaczęła obmacywać własne ciało, poruszając również to nogą, ręką, czy palcami. Chyba miała wszystko na miejscu, zaczęła więc grzebać w swoich tobołach, wyciągając odrobinę drżącymi dłońmi fiolki z leczniczymi miksturami. Po wypiciu najsilniejszej z nich poczuła się nieco lepiej, zdecydowanie jednak jeszcze zbyt słabo, by porywać się na jakiekolwiek wielkie eskapady. Odkorkowała więc jeszcze jeden eliksir i wypiła przynoszący ulgę magiczny płyn... .

Nie wiedziała gdzie jest, nie wiedziała gdzie pozostali, i czy zobaczy kiedykolwiek jeszcze kogoś znajomego. Do tego wszystkiego ta cała wampirzyca Zora, czy jak jej tam było, również nieźle jej namieszała w głowie. Dlaczego ją uratowała??.

W końcu kobieta jakoś stanęła na chwiejnych nogach, rozglądając się wokół "swojej" wysepki.

....


Sama już nie wiedziała, czy brnęła w tym cholernym błocie godzinę, czy dwie, gdy usłyszała gdzieś z boku jakieś wyjątkowo bliskie, choć słabe warknięcie. W momencie, kiedy położyła dłoń na rękojeści miecza, o centymetry od jej głowy przeleciał nagle ze świstem oszczep.

Dusząc przekleństwo na ustach wyszarpnęła ostrze akurat w momencie, gdzie wokół niej wprost z wody poderwali się napastnicy.

Z tego co zauważyła, humanoidów było sześciu, i z całą stanowczością nie byli ludźmi. Wyglądali na jakiś rodzaj przerośniętych, chyba rozumnych jaszczurek, używali bowiem do walki różnorodnego oręża i tarcz. Jedno i drugie było co prawda dosyć prymitywne, jednak zarobienie w łepetynę toporkiem wykonanym z ociosanego kamienia do rewelacyjnych przeżyć z pewnością nie należało.










Okolice posiadłości Anglay'a Bruilla


Poranek w parszywym Melvaunt zapowiadał się nawet dobrze.

Pozory niestety jednak wyjątkowo często mylą. Wspólne śniadanie z gospodarzem, mające na celu wyjaśnienie zaistniałej w posiadłości sytuacji, oraz zaplanowanie jako takiej akcji ratunkowej, szybko zamieniło się w coś w rodzaju sprzeczki, wywołanej przez Nathana. Mag był wyjątkowo uszczypliwy względem Anglay'a, jego metod, sposobu działania, myślenia i tym podobnych, jednym słowem - zbeształ go za wszystko co było możliwe. Efekt takiego zachowania mógł być tylko jeden, i niestety ale miał miejsce.

Grupkę wyrzucono jak najszybciej z terenu posiadłości, pozwalając oczywiście zabrać ze sobą zostawione w izbach na noc rzeczy. Szlachcic z kolei najpewniej poszuka innych awanturników, mogących podjąć się zadania ratowania Luny i odpłacenia za napaść wampirom. No cóż, czasem tak bywa przez niewyparzony pysk tak zwanych poszukiwaczy przygód. Dobrze, że chociaż Anglay nie starał się nikogo z nich pojmać i oddać w ręce przedstawicieli miasta, i bez nowych wyczynów większość i tak miała już wystarczająco za uszami... .


~


Stojąc przed bramą posiadłości należało podjąć dalsze sposoby działania. W końcu w trakcie rozmowy z gospodarzem poznano zarówno cel, jak i nazwisko osoby, do której należało się zgłosić, w tej pokręconej sytuacji dobre więc chociaż to. Do Wodospadów Sztyletów można było podążyć zarówno drogą lądową, która potrwałaby i z tydzień, jak i wodą, co zajęłoby ledwie dwa, trzy dni. Zupełnie inną sprawą pozostawał jednak fakt, czy wszyscy mają ochotę wyruszyć w nieznane. Co prawda kilku towarzyszy zaginęło, złość na wampiry pozostała, ale prawdę mówiąc, każdy czuł pod nosem, że podążenie tą drogą wpakuje ich w kolejne kłopoty.

Nie na darmo jednak nazywają ich poszukiwaczami przygód?.

Do grupki podjechał w pewnym momencie rycerzyk niczym z bajki, uważnie się przyglądając. Nie miał jednak ani złotej zbroi, ani białego rumaka. Tutaj bardziej dominowała czerń, choć tarcza ze znakiem Tyra rozwiewała wątpliwości co do zamiarów (nawiasem mówiąc, co za nierozsądna osoba w tym chlewie - zdominowanym przez wyznawców Bane'a i tym podobnych - obnosiła się tak oficjalnie z symbolem swojego patrona?). Ogólnie wyglądało jednak na to, że chyba kogoś między nimi rozpoznał... .
















Info dziś lub jutro...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 07-03-2010 o 15:12.
Buka jest offline  
Stary 28-02-2010, 22:14   #204
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
"krótka rozmowa" mnicha z magiem by Abishai & TD ;)

Acaleem rzadko był widoczny w takim stanie. Oczy zwężone, ogon bijący na boki jak u rozwścieczonego tygrysa, zaciśnięte zęby. Dłonie zwinięte w pięści.
Spojrzał na Nathana i ryknął niemal.- I widzisz coś narobił?! Jesteś z siebie zadowolony?! I pomyśleć, że ci ufałem choć przez chwilkę!
Nigdy dotąd mag nie widział mnicha w takim stanie. Tym razem Acaleem rzeczywiście przypominał swego diabelskiego przodka.
- No co żem narobił takiego? - powiedział spokojnie Nathan nie bardzo wzruszony postawą mnicha, w końcu spodziewał się jej tak po prawdzie.
-Zabiłeś Morgan, Tiarę i innych nieszczęśników, zabiłeś Gwen.- syknął gniewnie mnich.- i tylko po to by się popisywać... samolubny, zadufany w sobie magiku.
- Czekaj bo chyba jestem głupcem i nie rozumiem co mówisz - powiedział spokojnie czarodziej marszcząc brwi i drapiąc się po skroni - W jakim sensie zabiłem Gwen i nasze dwie wojowniczki, hm?
- Żeś głupiec, to już ładnie dowiodłeś.- burknął Acaleem, uderzając ogonem na boki.- Dzięki tobie straciliśmy realną szansę by je uratować.
- To chyba Ty jesteś głupcem, ponieważ ja nie planuje tracić szans na cokolwiek, ja tylko sprawdzałem jego intencje. - powiedział mag i wskazał ręką rezydencję szlachcica - No bo pomyślmy, że czy jakby był taki czysty i nieskazitelny jak Ci się wydaje, to by zachował się tak jak się zachował. Oczywiście, że go obraziłem a że szlachcic to w gorącej wodzie kąpany, ale to tak naprawdę nie był powód by odmawiać pomocy Wam czy jej - wskazał na Gwen - Zobacz jak ją potraktował! No zobacz! Czy Ty byś tak się zachował? Czy ktokolwiek, kto ma choć trochę przyzwoitości by tak się zachował? - zatoczył ręką po towarzyszach - Raczej wątpię. A dla niego jak się okazuje ważniejsza jest duma i własne nadmuchane ego niż prawdziwa i realna pomoc nam! Pomyśl co on zaoferował oprócz pieniędzy? Poza tym co to za pieniądze? Na jeden porządny zwój by mi nie wystarczyło, a wierz mi mam zamiar wykorzystać do ratowania dziewczyn i Gwen całą swą moc i arsenał. Tak jak mówiłem złotem nie zabije wampira. Poza tym bądź co bądź wiemy wszystko, co powinniśmy by je uratować. Znamy cel naszej misji. Teraz myślmy o rozwiązaniu nie o problemie.
- Ty zarozumiały zadufany w sobie arogancki palancie.!- ryknął niemal Acaleem.- Ty bigocie ! Przy tej całej swojej wiedzy nie potrafisz spojrzeć dalej niż na czubek swojego nosa. No i co z tego, że jest skąpym i zadufanym w sobie szlachcicem?!- mnich splótł ramiona razem.- Na gorejące słońce...połowa szlachty taka jest! Ale ten skąpy i zadufany w sobie szlachcic chciał nam pomóc!- czubek ogona diablęcia tknął piersi czarodziej.- Ale ty... ty musiałeś mu okazać pogardę. Ty musiałeś mu udowodnić, że jesteś od niego lepszy. Gówno prawda. Jesteś dokładnie taki sam. –spojrzał na wózek z ciałem Gwen.- Oooo tak, wiemy jak tam trafić. I co z tego? Myślisz że ów kapłan nie ma nic lepszego by wskrzeszać kompanów, byle przybłęd jakie do niego przylezą? Na tym świecie codziennie giną ludzie i wierz mi. Niewielu dostępuje łaski wskrzeszenia. Mając list polecający od tego zadufanego szlachcica mieliśmy szansę na to, że nam kapłan pomoże. A tak będziemy się musieli liczyć, że go przekonam.- po czym dodał pogardliwie.- Bo efekty twojej elokwencji już znamy. Pies trącał intencje Anglay’a magu, każda pomoc, nawet kilka zastruganych kołków by się przydało. Ale nie...ty musiałeś wybrzydzać i oto są tego efekty!
- Rzucasz się jak rozjuszone zwierze mój przyjacielu - mówił czarodziej wzdychając - - Efektem mojej elokwencji jest to, iż wiemy, ze poza gadka nic nie ma do zaoferowania. Jaką masz pewność, ze jego list cokolwiek by dał?!? Żadnej. Nas jednak związałby z tym palantem więzami układu i zobowiązał do wywiązania się z niego. Mało masz własnych problemów?!? I wcale nie uważam się za lepszego, wręcz przeciwnie. Jestem kupą gnojowiska, które niestety chodzi po tym świecie i brudzi takich wspaniałych błękitnokrwistych ludzi jak on - podbródkiem wskazał posiadłość - oraz takich jaśniejących światłem jak Ty, mnichu gdyż we mnie jest mrok. Sama Shar pewnie narąbała mi we łbie, a Beshaba swym uśmiechem zadrwiła ze mnie sprawiając iż stałem się tym kim jestem. Ja jednak nie boję się prawdy. Jestem nekromantą i nie raz, nie dwa robiłem rzeczy o których Ci się nie śniło, byłem ścigany przez wieśniaków z pochodniami. Ale wiesz co? Wolę ich niż dumnych bogaczy, gdyż oni są w swym strachu i złości szczerzy do bólu. A on? Zero szczerości, co właśnie potwierdził. Poza tym, jako nekromanta umiem cenić życie bardziej chyba niż Ty, gdyż wiem jak bardzo jest kruche. Zawsze myślałem, że słudzy Pana Poranku służą każdemu w potrzebie? Od kiedy to pieniądz jest ważniejszy od ludzkiego życia?! No pytam od kiedy?! List od szlachcica jest niczym więcej jak zapewnieniem, że ów kapłan, będzie miał dostęp do pieniędzy. A gdzie chęć pomocy? Gdzie dobra wola, którą Wy tak się podobno wsławiacie? - przeczesał włosy i odetchnął - Poza tym skąd pewność, że wskrzeszenie byłoby dla Gwen łaską? Ja nie jestem tego pewien... - spuścił głowę - Poza tym zastrugane kołki to mogę wystrugać Ci w lesie.
- Ale ty oczywiście masz pewność, że by się nie wywiązał.- ironizował Acaleem nie wyglądając szczególnie ukontentowanego ze słów Nathana. Zdecydowanie nie był w nastroju na filozofowanie.- I pieprzysz magu. Mroku w tobie nie ma, ni szczerości. Jest pycha, arogancja i samozadowolenie. Co do gnoju...- syknął gniewnie.- to akurat jest prawdą. Nie wiem komu składasz pokłony, ale z tego co ja wiem bogowie to nie dżiny spełniające życzenia, ich słudzy też nie. Trzeba mieć dobry powód, by uprosić zmianę naturalnego biegu rzeczy...ale co ty o tym możesz wiedzieć.
Potarł róg w irytacji.- Po co ja w ogóle z tobą rozmawiam? Skoro twa arogancja sprawia, że nie widzisz własnych błędów, to co ja mogę zrobić.
- Kto tu nie widzi błędów. - uśmiechnął się mag i dodał - Jeśli ja jestem ślepy, to Ty jesteś głuchy, bo ja nigdy nie powiedziałem, że Shar jest moją patronką, nigdy nie powiedziałem, że komukolwiek składam pokłony. A Shar się na mnie mści, bo korzystam z jej mocy, ale ją samą mam w dupie, tak naprawdę. Poza tym posłuchaj co mówię. Jestem nekromantą i dość sporo wiem o tym, co ludzie nazywają życiem i nieżyciem, dość sporo wiem o tym kogo wskrzeszać można, a kogo nie, kto wskrzeszony być chce a kto nie, choć sam nigdy się w to nie bawiłem. Kompletnie mnie nie słuchasz. Chcesz mi tylko utrzeć nosa, pokazać że się mylę i że jestem niczym. Skąd Ty masz tą pewność, że nie ma we mnie szczerości i mroku? - na te słowa jego oczy zrobiły się mimowolnie ciemniejsze - Pycha we mnie jest, arogancja także. Prawda to. Nie przeczę. Poza tym to nie ja nie widzę błędów. Oczywiście, że dałem się ponieść, ale teraz Ty robisz to samo tylko z nastawianiem że jesteś nieomylny w swych sądach i "och jaki ja kurwa jestem wielce mądry, bo wychowałem się w świątyni". Tak samo jak ten palant w bogatej szacie udaje mądrego, lecz też nie słuchał, bo gdy ja go pytałem jak konkretnie może nam pomóc, on palnął że ja myślę tylko o nagrodzie i że chce się targować. Uszy się myje, nie wietrzy. I słucha się co mówi druga osoba.
- Morgan miała rację... Z was magów nie ma pożytku, ino kłopoty.- burknął mnich, a jego ogon wił się jak wąż.- Nie interesuje mnie udowadnianie ci czegokolwiek. Nie obchodzą ani twe, ani Anglay’a motywy. On chciał pomóc, a ty to zaprzepaściłeś... taka jest prawda.
On mógł rozwiązać część naszych kłopotów, a ty ich dołożyłeś. – machnął dłonią z rezygnacja dłonią odwracając się i idąc do wózka. Jego słowa pobrzmiewały gorzką ironią. - Z takim przyjacielem jak ty, nie potrzebuję wrogów.
- Przede wszystkim to Morgan ma rację, bo ona jeszcze żyje - powiedział spokojnie mag mrużąc oczy, gdy spojrzał w niebo - Poza tym, prawda że pewną pomoc zaprzepaściłem, ale jeśli tak bardzo wierzysz w jego umiejętności nie moje, to idź, skrusz się a na pewno się dogadacie - wzruszył ramionami - Choć uważam, że mamy wspólny cel i tego powinniśmy się trzymać. Później możesz mnie zbić na kwaśne jabłko, jednak chyba teraz ważniejsze są inne sprawy, prawda?
- No to pokaż te swoje umiejętności.- odparł mnich z irytacją. Bynajmniej słowa maga nie zrobiły na nim wrażenia.- Dwa dni dotarcia drogą morską, tydzień drogą lądową. Brak wiedzy o tym gdzie jest Morgan. Skoro możesz na to coś zaradzić... no to udowodnij, że poza pyskowaniem szlachetnie urodzonym, coś jeszcze potrafisz.
- Nie jestem cudotwórcą, ale zrobię co w mej mocy i myślę, że nie będę w tym osamotniony - powiedział mag spoglądając na druidkę - Na chwilę obecną musimy dowiedzieć się jak dostać się na najbliższą łajbę i popłynąć do owego kapłana. Zacznijmy od pierwszego kroku. I postaraj się zrozumieć, że mimo wszystko masz we mnie sojusznika.
I wyszło szydło z worka...mnich westchnął smętnie siadając na wózku.- Oooo... nawet nie wiesz jak mnie to cieszy. Zastanawiam się, czy nie poszłoby mi lepiej, gdybym nie miał ciebie za sojusznika.
Usiadł na wozie dodając szyderczo.- Więcej gadasz o swej mocy i potędze, niż jej masz. Jednym słowem, Angaly może by mógł nam załatwić transport, może nie. Ale ty na pewno tego nie zrobisz i przez te gładkie słówka próbujesz rzec, że nie masz pojęcia jak się do tego zabrać. Brawo sojuszniku. Dobijesz mnie jeszcze w jakiś sposób?
- Nie ufasz mi, to idź do Anglaya albo poproś swoich sojuszników w wierze - wzruszył ramionami mag - Ja wcale nie powiedziałem, że nie mam pomysłów co zrobić. Nie szastam tylko mocą na lewo i prawo, bo wiem że to nie jest rozwiązanie.
- Poza tym ja robię coś z własnej inicjatywy - dodał mag - Ty zaś liczyłeś, że wszystko zrobi za Ciebie pan szlachcic. Aż tak nisko upadłeś? - spytał i powoli ruszył w bliżej (jeszcze) nie określonym kierunku.
- Poprosiłbym Anglay’a, gdyby to coś dało.- rzekł mnich, spojrzał na trupa.- Poszukałbym pomocy sojuszników w wierze, gdyby jacyś byli w tym mieście. A na twoją ...-westchnął smętnie Acaleem.- ...Na twoją pomoc nie liczę.
Po czym rzekł patrząc Nathanowi prosto w oczy.- Nie ma we mnie dumy czarodzieju. Jeśli trzeba potrafię milczeć, jeśli trzeba potrafię być posłuszny. Tego uczą w klasztorze. Upadek to nie zawierzenie komuś, upadek to czynienie krzywdy innym... ale ty tego nie zrozumiesz.
Ogon mnicha uderzył o drewno wózeczka, gdy ten syknął gniewnie.- Jeśli za inicjatywę uważasz odrzucanie pomocy, to wiesz co... będę naprawdę wdzięczny, jeśli przestaniesz wykazywać się inicjatywą.
- Dobrze Mnichu, ale sam teraz robisz mój błąd. Odrzucasz moją pomoc. Twoja sprawa, na pewno zaś nie Morgan i Tiary, bo ja chcę im pomóc...
- Mimo wszystko wolałbym, wolę mieć pieczę nad twoimi pomysłami. Niż gdybyś mi pomagał bez mojej wiedzy.- burknął Acaleem.
- Dobrze mój drogi diabełku, od teraz każdy pomysł będę konsultował z Tobą. Czy sterroryzowanie portu by nas zawieźli gdzie chcemy wchodzi w grę?-
- Nie jestem w nastroju na dowcipy, filozofowanie, ani na inne tego typu duperelki, więc sobie odpuść.- rzekł ponuro Acaleem.
- Po każdej nocy przychodzi dzień - powiedział Nathan wiedząc, że takie słowa do sługi Pana Poranku powinny trafić.
Trudno ocenić czy trafiły...mnich zatopił się bowiem w rozmyślania dotyczące ich nienajlepszej sytuacji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-02-2010 o 22:16.
abishai jest offline  
Stary 02-03-2010, 11:24   #205
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
"Nudziii mi się.... gorącooo... muchyyy...", marudziła w myślach Tiara. Ponura mina Yona nie zachęcała do marudzenia na głos; zresztą szkoda było marnować siły na wydawanie z siebie głosu innego niż wołanie przyjaciółki. Woda się kończyła, a garnka, żeby przegotować bagienną lurę i tak nie mieli. Zresztą na samą myśl o tym, że miałaby siedzieć przy ognisku w taki upał Tiarze robiło się słabo. Odgryziona ręka rwała jak głupia, a do tego różnica w długości dziwnie przeszkadzała w chodzeniu. I oczywiście nigdzie nie było widać Morgan. Pełnia szczęścia!
"I po grzyb ja się na północ wybrałam... trzeba było w Cormyrze albo Thetyrze się do wojska nająć, tam zawsze jest robota. Albo do Amn pojechać - nigdy tam nie byłam. Choć do Amn lepiej nie - ukropu mi starczy", pomyślała, ocierając pot z czoła i starając się szukać śladów na błotnistych wysepkach. "Gdzie ta cholerna Morgan...?"

Humor Yona daleki był od idealnego.
Zdecydowanie bardziej wolałby teraz spacerować ulicami Melvaunt. I, przy okazji, poszukiwać tych, którym mógłby odpłacić za nieszczęścia, jakie spotkały ich wszystkich w Rath. Ale oczywiście jakiś dowcipniś musiał utworzyć portal, który przerzucił go na jakieś upiorne bagniska. W dodatku w towarzystwie dwóch kobiet, które - zadawać by się mogło - należały do nieszczęsnej grupki osób lubiących najpierw działać, a dopiero potem myśleć. Biedna Zora im przeszkadzała, toteż przepędziły gdzie pieprz rośnie jedyną istotę, która mogła im udzielić jakichś informacji o ich miejscu pobytu. Uśmiechnął się krzywo.
W tym miejscu nie wyrosłaby nawet odrobina pieprzu. Natomiast można było umrzeć z pragnienia, bowiem już na pierwszy rzut oka widać było, że sięgająca im po kolana woda niezbyt nadaje się do picia. Może po przegotowaniu... Gdyby było w czym.
- Masz jakiś garneczek? - spytał Tiarę.
- Nie... - mruknęła. - Nie wybierałam się na piknik. - wstyd przyznać, ale w bagażu miała tyle co nic. Dobrze że choć żarcie było.

Czemu nie był zbyt zdziwiony brakiem podstawowego wyposażenia? Może zaczął bardziej pesymistycznie patrzeć na świat. Albo - jak mawiali niektórzy - bardziej realistycznie...
- To tak jak ja - odparł. - Może zaczniemy lepić garnki z gliny... Albo upolujmy jakiegoś żółwia - dodał z wisielczym humorem.
"Jeszcze troszkę tak pójdziemy i chyba trzeba będzie zawrócić, jeśli mamy znaleźć naszą zgubę. Może zaczniemy krążyć po okręgu..."

Wrzask, jaki usłyszeli po kilku godzinach (?!) wędrówki wcale do Morgan nie należał. Zresztą na pewno tak daleko od miejsca walki nie uciekli - Tiara już pogodziła się z tym, że zapewne poszli w złym kierunku lub, co gorsza, kręcili się w kółko. Nie mieli jednak żadnego punktu orientacyjnego, więc wracanie się było tak samo złym pomysłem, jak dalsza wędrówka. Rozpaczliwe krzyki natchnęły ją jedynie nadzieją, że skoro są tu inni ludzie, to może i Morgan ich znalazła. O ile nie jest to jakaś hodowla wampirów - muchami i potworami się przecież nie żywią.

Oczywiście nie było Morgan, tylko obłąkany z rozpaczy chłopak, który pewnie przez własną głupotę stracił przed chwilą siostrę czy kochankę. Na bagna iść kwiatki zbierać - wolne żarty.

- Jak się zaraz nie zamknie to go w rzyć kopnę i za laseczką do bagna poślę - mruknęła półelfka do Yona. Zdrowszą metodą przywrócenia dzieciakowi zmysłów byłby pewnie solidny policzek, ale Tiara nie miała wolnej ręki, żeby go porządnie wymierzyć.

Na wydzierającego się chłopaka w zasadzie szkoda było ręki. Kopnięcie go w zadek, pomysł Tiary, to było coś, co wart było wprowadzić w życie. Kopnąć go, żeby powędrował w ślad za swoją towarzyszką, której pozwolił się utopić w bagnie... Ale to by oznaczało stratę kolejnego potencjalnego źródła informacji... A utopić idiotę zawsze można było...
- Przywiążmy go do tej liny i hop... - Yon gestem zasugerował, jaką czynność zrealizować by wykorzystać jedyną szansę ocalenia tego kogoś, kto bulgotał w najlepsze w głębinie. Szansa minimalna, ale zawsze... A nuż głębina nie była taka bezdenna, a tamta topielica miała niezłe płuca...

Szarpnął chłopaka, chcąc z kolan przenieść go do pozycji siedzącej.
- Opanuj się - krzyknął, przymierzając się do zastosowania najbardziej znanego sposobu radzenia sobie z histerykami.

Tiara tymczasem szarpnęła linę sprawdzając, czy aby na pewno nikt na niej jeszcze nie wisi. Lekko koszmarny pomysł Yona całkiem jej się spodobał. Może jednak nie był taki najgorszy ten Yon - ostatecznie nikt w podobnym położeniu nie byłby na jego miejscu w najlepszym humorze. Upewniwszy się, że nikt się liny nie trzyma, zaczęła wyciągać ją z bagna.

Gdy Tiara zwinęła już linę, a Yon wciąż obchodził wokół młodziana, zastanawiając się tak dla całkowitej pewności, co by z nim uczynić, wydarzyło się coś dziwnego. W miejscu domniemanego utonięcia rozległ się nagle głośny ni to bulgot, ni chlupnięcie, a bagno... wypuściło ze swych objęć młode ciało, w naprawdę dziwaczny sposób wypychając je na swoją powierzchnię. Oczom zebranych ukazała się więc blada dziewczynka, mająca może z 13 wiosen. Cała umorusana błotem, w prostej szarawej sukience, blada, i z całą pewnością już martwa. Jej rudawe włosy wydały się jednak dziwnie znajome... .

- Tiaraaaaaaaa!!!!! - Wrzasnął wtedy młodzian, podrywając się z miejsca, co doprowadziło zarówno Yona, jak i... Tiarę do sporego szoku. Zanim ktokolwiek z nich coś zrobił, chłopak rzucił się prosto do martwej dziewczyny, wpadając w bagno po pas. Pochwycił ją na ręce, po czym przytulił bezwładne ciało do swego torsu. - Nie opuszczę cię siostrzyczko, nie opuszczę, nie opuszczę, nie opuszczę... - Mamrotał niczym opętany pod nosem, podczas gdy bagno zaczynało tym razem wciągać oboje.

Yon nie zdołał chwycić za kołnierz skaczącego w bagno głupca. Miał wrażenie, jakby jego ręką rozminęła się z celem. Na drugą próbę nie było już czasu. Nie miał zamiaru pchać się w topiel i stać się kolejną ofiarą bagniska.
- Wracaj, głupcze! - krzyknął. Młodzian okazał się głuchy na te słowa i nie zrezygnował ze swego zamiaru.
- Złap go na lasso - zawołała Tiara, rzucając Yonowi trzymaną w ręku linę. Sama zaś zaczęła się zastanawiać, czy znajdzie siłę by pomóc wyciągnąć tego durnia z bagna... i po co w zasadzie ma się wysilać, skoro dzieciak życzy sobie umrzeć.

Zrobienie pętli, rzut... Chyba nikt nigdy nie zrobił tego w tak krótkim czasie... Lina trafiła i zacisnęła się... Niestety para była zbyt ciężka jak na możliwości Yona. Albo bagno było zbyt zachłanne... Tiara co prawda nie dysponowała parą rąk, ale nawet jedna wystarczyła, by zwycięstwo przechyliło się na stronę ciągnących. Para przestała się pogrążać. Wprost przeciwnie - wyglądało na to, że za parę chwil znajdą się na powierzchni. I w tym momencie młodzian wyciągnął z bagna rękę. Uniósł ję w górę. Ostrze sztyletu, choć nieco zabłocone, zalśniło w słońcu.
- Poczekaj, możemy ją ocalić, ty idioto! - krzyknął Yon. Nawet jeśli to było kłamstwo, to wypowiedziane zostało w szlachetnej sprawie i Yon nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Zresztą... I tak nigdy nie miewał wyrzutów sumienia z powodu wypowiadanych tu czy tam kłamstw. Młodzian nie posłuchał. Lina pękła pod naciskiem ostrza. Tiara i Yon wylądowali na tyłkach.
- Dla nas już za późno... - powiedział młodzian smętnym tonem. Jego wzrok cały czas spoczywał na Tiarze. Tej aktualnie siedzącej obok Yona.

Yon niedowierzającym wzrokiem wpatrywał się w miejsce, gdzie właśnie szedł na dno oszalały z rozpaczy chłopak. Potem przeniósł wzrok na Tiarę.
- Czy widziałaś to samo, co ja? - spytał. Tiara wzruszyła ramionami. Od wysiłku kikut zaczął wściekle pulsować bólem i dziewczyna aktualnie walczyła z mroczkami przez oczyma.
- Odbiło mu z rozpaczy. Zdarza się. Zresztą i tak nie był za mądry, skoro przyprowadził swoją siostrę w takie miejsce na kwiatki - wskazała stojący w błocie koszyk. - Poza tym... czy to na pewno byli ludzie? W takim miejscu? Lepiej stąd chodźmy, zanim bagno znów wypluje ciała. Nie mam ochoty oglądać takich widoków, a pogrzebać i tak ich nie pogrzebiemy. Możemy co najwyżej poszukać śladów skąd przyszli.
- Chyba faktycznie był ciut nienormalny... Nie słuchał głosu rozsądku...
- Yon pokręcił głową. - Naprawdę sądzisz, że bagno znów ich wypluje?
- Chcesz poczekać i się przekonać? Bo ja niespecjalnie.
- nie wiadomo czemu Tiara wyobraziła sobie wampiryzujące bagno. To miejsce zdecydowanie źle działało na jej wyobraźnię.
 
Sayane jest offline  
Stary 07-03-2010, 10:54   #206
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Morgan rozejrzała się ze zdziwieniem dookoła. Pusty zamkowy podwórzec, był jej tak boleśnie znajomy. Choć opuściła go ponad dziesięć lat temu, każdy kamień, każdy otwór okienny, każdy stopień prowadzący do centralnego stołpu, wrył się w jej serce. Szła wolno, a wokół panowała tak nienaturalna cisza, że słychać było chrzęst żwiru pod jej stopami.
Martwy dom.
Czuła jak wołał do niej z tęsknotą. Jemu także brakowało odgłosów walczących na dziedzińcu rycerzy, porykiwania gospodarskich zwierząt, rżenia koni, wesołego śmiechu kobiet i dzieci. Tyle lat już minęło, a ona nie zbliżyła się w swych poszukiwaniach nawet o krok. Złodziejska wiedźma, ciągle wymykała jej się z rąk, a Morgan coraz bardziej wątpiła, że kiedykolwiek uda jej się do niej dotrzeć. Zresztą nawet gdyby się udało? Jakie miała szanse pokonać potężną czarodziejkę? Była tylko zwykłą dziewczyną, wojowniczką zupełnie nieodporną na potężną magię...
Jej wyczulone na ciszę ucho wychwyciło delikatny odgłos lekkich kroków, wyraźnie zbliżających się w jej kierunku od strony kuchennych zabudowań. Ostrożnie wyjęła broń i stanęła czekając na pojawienie się źródła tego dźwięku w jej polu widzenia.
Po chwili jej oczom ukazał się wychudły, stary pies. Ze zdziwieniem rozpoznała tę rudawą sierść i białe plamy na przednich łapach:
- Romulus – Zawołała radośnie, chowając broń i podchodząc wolno do nieufnie patrzącego na nią zwierzęcia. Nie uciekał, ale cichy warkot wydobywający się z jego gardzieli, ewidentnie świadczył o niezbyt towarzyskim nastawieniu.
Dziewczyna wyciągnęła do przodu otwartą dłoń i podsunęła ją pod psi nos:
- To ja, Morgan! Nie poznajesz mnie przyjacielu? - powiedziała ciepłym tonem. Widok kogoś z przeszłości dziwnie rozgrzał jej serce. Pies obwąchał ją ostrożnie patrząc prosto w oczy. Rudowłosa uśmiechnęła się i w tym momencie rozwarł paszczę i zatopił zęby w jej palcach...

...zerwała się gwałtownie, ze zdziwieniem rozglądając po otoczeniu. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że obraz domu był tylko snem, ona sama znajduje się w jakimś zabagnionym świecie za sprawą głupiego magicznego portalu. Zaś gryzący ją pies tak naprawdę to paskudny tubylec żerujący na jej palcu. Nie zdążyła mu odpłacić pięknym za nadobne, bo w zawrotnym tempie dokonał odwrotu w głąb, otaczającej wysepkę na której leżała, wody. Na szczęście nie zdążył nic odgryźć, a zważywszy na inne rany i ogólny stan w jakim się znajdowała jego kąsanie miało niewielkie znaczenie.
Z trudem wyjęła kolejne mikstury i przełknęła ich ożywczą zawartość.

Fizycznie poczuła się znacznie lepiej, ale o psychice nie dało się tego raczej powiedzieć. Samotność ponownie przybiła ją swym ciężarem. Po policzkach Morgan spłynęły słone łzy. Chciała tylko wrócić do domu. Czy to naprawdę aż tak wielkie pragnienie? Dlaczego spotykało ją to wszystko? Nie chciała być bohaterem, nie miała ochoty zbawiać świata ani pętać się bez sensu po jakichś ostępach. Wszystko przez ten idiotyczny pomysł udania się do Melvaunt. Czemu nie posłuchała Danyella i nie poczekała na jego powrót?
- Głupia popędliwa dziewczyno, masz dokładnie takie piwo jakiego sobie naważyłaś! - Powiedziała do siebie by choć na chwile usłyszeć ludzki głos – Nigdy nie byłaś dobrym piwowarem, więc po co się pchałaś do tej roboty?

Z drugiej strony, gdyby nie ta wyprawa nie poznałaby Tiary i Acaleema. No ale wtedy może Tiara nie straciłaby ręki. Gdyby nie znajomość z nią, Morgan, nie wskoczyłaby do portalu. Zrobiła to dla niej i rudowłosa wojowniczka czuła się odpowiedzialna za stratę przyjaciółki. Musiała ją odnaleźć i pomóc.
Przypomniała sobie, że przyjaciółka do której udał się Danyell jest kapłanką Lathandera, może ma wystarczające umiejętności by pomóc półelfce? Z tego co elf o niej opowiadał, była wystarczająco bezinteresowną osobą, by zrobić to, jeśli tylko będzie w jej mocy.
Nie było co dalej użalać się nad sobą inni mieli gorzej, też błąkali się po tych bagnach i do tego nie mieli wszystkich kończyn. Musiała wstać, ruszyć przed siebie i spróbować odnaleźć Tiarę i Yona, a potem razem muszą jakoś wydostać się z tego miejsca.
Był plan. Prosty i jasny. Można było przystąpić do jego realizacji.

Najtrudniej było ustawić się w pionie, potem już jakoś poszło. Noga za noga powlokła się w kierunku, który uznała za właściwy. Nie była tego jednak całkowicie pewna, bo kilka razy traciła przytomność gdy Zora ciągnęła ją przez to parszywe miejsce. Swoją drogą dziwna wampirzyca.
~Ciekawe czemu nic mi nie zrobiła? Co chciała tym udowodnić?~ pomyślała przez chwilę, ale nie zawracała sobie tym specjalnie głowy. Poszła sobie. Bogowie z nią, jakich tam wyznaje. Nie miała pojęcia w kogo mogły wierzyć wampiry. Może jakiś bóg opiekował się nimi specjalnie? Nie studiowała panteonów z wielka dokładnością i nikt taki jakoś nie przychodził jej do głowy.

Szła, szła, szła, a cholerny świat nie zmieniał się nawet odrobinę. Pluskanie, bulgotanie i chlupotanie były jedynymi odgłosami od kilku godzin dobiegającymi jej uszu, pewnie dlatego warknięcie zaniepokoiło ją w jednej chwili.
Sięgnęła po broń i tylko szczęściu mogła przypisać to, że lecący w jej kierunku oszczep nie skontaktował się z jej czaszką. Nie zaklęła, bo szkoda było energii na takie działanie, w jednej chwili wyszarpnęła miecz. Tę umiejętność ćwiczyła godzinami i nieraz uratowała jej życie.
Sześć humanoidalnych istot, przypominających kolejne przerośnięte jaszczurki, tym razem już na szczęście nie do monstrualnych gabarytów, i uzbrojonych w prymitywna broń, stało na wprost niej najwyraźniej szykując się do ataku.
- Pewnie nie macie ochoty na pokojowe pertraktacje? - Powiedziała spokojnie Morgan, której jakoś nie bardzo uśmiechała się kolejna walka.
Przeciwnicy zdecydowanie nie wyglądali na skłonnych do dyskusji. Zresztą prawdę mówiąc dyplomatyczne zdolności wojowniczki były gorzej niż żenujące. Dziewczyna westchnęła i z dzikim okrzykiem na ustach ruszyła naprzód, wprost na tego, który sądząc po bardziej pstrokatych ozdobach mógł być przywódcą.
Chyba nie spodziewał się szalonego ataku samotnej dziewczyny. Zdezorientowany zrobił krok do tyłu i na chwilę całkowicie odsłonił z boku. Rudowłosa wykorzystała to skrzętnie. Mocny zamach jej miecza prawie odrąbał mu nogę na wysokości uda. Krew trysnęła, a śmiertelnie ranny przeciwnik upadł na plecy, pogrążając się w odmętach. Dziewczyna nie dała przeciwnikom szansy na otrząśnięcie się z szoku i ruszył na kolejnego stojącego nieco z boku. Szybkie, oszczędne pchnięcie posłało go śladem kolegi w zamuloną wodę.
To chyba otrzeźwiło resztę.
Jeden z jaszczurów z głośnym sykiem skoczył od boku na Morgan, biorąc zamach kamiennym toporem, który jednak został sprawnie zatrzymany przez tarczę kobiety. Za jego przykładem ruszyło jednak do boju jeszcze trzech pobratymców... . Mizerne pchnięcie oszczepem w prawe udo Morgan doprowadziło ją bardziej do wściekłości niż do poważniejszej rany, z kolei dwa ciosy morgenszternów okazały się wyjątkowo kiepskie, jeśli chodziło o celność.
Wojowniczka odpowiedziała na to wyjątkowo zabójczą kontrą, tnąc właścicielowi oszczepu po łapie, odcinając ją wśród jego ryku, kolejnego zaś pchnęła mieczem w bok, wykluczając zdecydowanie z walki, nawet jeśli jaszczurka jeszcze żyła. Pozostało więc już tylko dwóch żywych i jeden ranny.

Wtedy też sytuacja uległa wyjątkowo niespodziewanej zmianie:
Tarzający się w wodzie, i trzymający się za ugodzony bok jaszczuroludź, nie miał wpływu na zaistniałą sytuację, dwaj pozostali zdziwili jednak mocno Morgan swoim zachowaniem. Zamiast dalszej walki uklękli obaj na jedno kolano, spuszczając głowy (podobnie jak oręż) w dół.
- Khuiedr ziehuhuunyhu mybaiehu onmy! - Warknął pierwszy z nich.
- Zii myonhuhuiratyihu! - Dodał drugi, łypiąc na kobietę.

Cokolwiek to znaczyło, obu chyba nagle odeszła ochota do walki. ~Lepiej późno niż później~ pomyślała sentencjonalnie Morgan. Najwyraźniej w końcu dotarła do nich jej dyplomatyczna propozycja. Odsunęła się tyłem, zwiększając dystans i także opuszczając miecz.
- Dobra. Nic nie rozumiem z waszego syczenia, ale chyba mogę założyć, że mam wolną drogę?
Lekkim łukiem zaczęła ich ostrożnie obchodzić, nie spuszczając wzroku.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 09-03-2010, 20:47   #207
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Część pierwsza autorstwa: Abishai, Callisto, TD, andramil, Grytek1 i ja.

Zatopiony w swych rozmyślaniach Acaleem, w ogóle się nie odzywał. Pochylił głowę w dół, by ukryć spływające po policzkach łzy. Nie miał pomysłu co dalej, nie potrafił w tej chwili skupić się na wymyśleniu czegokolwiek. Czuł się tak samo jak wtedy, gdy umierała Gwen, a portal się zamykał...słaby i bezsilny. Rozładowanie swe żalu na winnym utraty szansy magu, niewiele mu pomogło. Nie miał już w sobie sił, energia jaka go zwykle cechowała, gdzieś wyparowała. Nathan zniszczył ich szanse, wszelkie szanse... i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Przecież nawet wydostanie się z miasta będzie problemem, bez pomocy Anglay'a. A Nathan zaprzepaścił i tą szansę, nie dając nic w zamian... NIC... Poza demagogią i filozofowaniem. Ale to obecnie nie pomoże. Także rozmyślanie nad obecną sytuacją przerastało mnicha. Zwykle miał wiele pomysłów... obecnie jedną wielką pustkę w głowie. Dlatego się nie odzywał, wpatrując we własne stopy i smętnie leżący ogon. Mialee nie miała zamiaru jakkolwiek reagować na kłótnię mężczyzn, jej całym podsumowaniem było syknięcie "mężczyźni" i pokręcenie głową. Niziołek jej zawtórował mrucząc "duzi ludzie". Z oddali nieświadomą niczego grupę obserwowała zakapturzona sylwetka, starająca się ocenić zagrożenie i zrozumieć czego obcy chcą od zaprzyjaźnionego niziołka. Aasimar o zniekształconym ciele lecz nadal prawym sercu skrupulatnie rejestrował każdy gest. Gdyby Milo znalazł się w tarapatach to był gotów przelać krew obcych broniąc towarzysza. Widział kłótnię pomiędzy nieznajomymi a to dawało szansę na ewentualną odsiecz i ucieczkę nim ktokolwiek się zorientuje.

Planów Acaleema względem Gwen Vaelle nie miała zamiaru komentować (a właściwie krytykować) czując, że i tak byłoby to niczym ciskanie grochu o ścianę i przysporzyłoby jeszcze więcej nerwów niż cała sytuacja była warta. Mimo iż słowa krytyki cisnęły się druidce na usta nie wypowiedziała ich przez wzgląd na uczucia towarzysza oraz obecność osoby zainteresowanej, czyli Gwen. Takie kłótnie nad jej ciałem po prostu nie wchodziły w grę.
Kłótni czarodzieja i mnicha nie śledziła ze zbytnim zaangażowaniem pozwalając myślom odpłynąć na leśne ścieżki, wychodząc z założenia, że samce muszą czasem sobie skoczyć do oczu by był spokój. A gdy ten został już osiągnięty powróciła do śmierdzącego miasta skupiając się na tym, co tu i teraz. Potrzebowali naprawdę dobrego planu by wydostać się z miasta.

Najbardziej pewnym, ale też niezbyt miłym i przyjemnym, sposobem na opuszczenie miasta wydawał się jej sposób, w jaki dostała się tutaj w towarzystwie Mialee. Jednak czas ich naglił niczym zima nagli mrówki do wzmożonej pracy w mrowisku. Sterroryzowanie portu było kuszącą perspektywą, lecz niewykonalną z jej punktu widzenia. Szkoda, że nie mogli rozwinąć skrzydeł i po prostu polecieć. W każdym razie oni nie mogli.
- Potrzebujemy statku i kapitana, który w nosie ma prawo i listy gończe - powiedziała jakby chcąc podsumować ostateczne konkluzje sporu. Mówiła też tonem jakby kłótni w ogóle nie było. - Myślicie, że moglibyśmy zaciągnąć się jako ochrona jakiegoś małego statku kupieckiego?
- Przy tej masie marynarskich przesądów dotyczących, między innymi, pecha jakie przynosi kobieta na pokładzie statku?- Acaleem pokręcił ze zniechęceniem głową.- Dwie kobiety, rogacz i bladolicy mag. I jeszcze Gwen. Małe szanse mamy na to...chyba, że pojawi się na naszej drodze jakiś desperat.
Spojrzał na Nathana z wyraźną niechęcią w spojrzeniu.- Może gdybyśmy jeszcze zapłacili, to może...ale tak? Nie mamy pieniędzy, ani zbyt wielu atutów w ręku.

Vaelle skinęła głową w zamyśleniu. Marynarskie przesądy były jej dość dobrze znane z opowiadań starszych od niej druidów, których napotkała w swoich podróżach.
- Wprawdzie nie specjalizuję się w pogodzie, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć - stwierdziła. - Niektórzy druidzi potrafią uspokoić rozszalałe wiatry i przyzwać te pomocne. To mogłoby być dobrym argumentem dla mojej obecności na pokładzie, ale z Mialee byłby problem... Chyba, że udawałaby mężczyznę. W końcu dwa dni to nie tak wiele... Prawda? Wiem, że to ekstremalny pomysł, ale nie mam innych. W końcu nie obrośniecie w piórka i nie odlecicie.
- To lepiej, jeśli ty będziesz negocjować.- Acaleem starał się wykrzesać ze swego głosu entuzjazm, ale właśnie czuł jakby oberwał obuchem w głowę. I potrzebował czasu by się pozbierać... ponownie.- Ja co najwyżej mogę odstraszać pijanych admiratorów twej urody. Marynarskie speluny to nie miejsce dla kobiet. Chyba, że są naprawdę twarde lub zarabiają w specyficzny sposób, nie licząc wiele za swe usługi.
Na morzu co prawda mnich nie był nigdy, ale marynarskie tawerny odwiedzał dość często.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 09-03-2010, 20:50   #208
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Druga część wspólnego posta

- O mnie się nie bój, Vaelle. Jeśli chcę potrafię być twarda. A na udawanie mężczyzny.... Raczej się nie nadaję. - Powiedziała Mialee, zupełnie ignorując fakt, że jej towarzyszka dała jej w pewnym sensie do zrozumienia, że jest zbędna. - Musielibyście mnie naprawdę mocno związać bandażami, albo znaleźć naprawdę luźne ubrania. Do tego moje włosy też stanowiły by problem, są za długie jak na męskie.
Mnich uśmiechnął się smętnie... Dziewczyny już się widziały na statku. Mialee była jednak niewielkim problemem w porównaniu z Gwen. Któryż to okręt zgodzi się przewieźć zwłoki? Spojrzał na wózek z ciałem "Błazenka"...zostawić je tu, to pogodzić się z własną słabością. Z tym, że był współwinny jej śmierci i że nie zrobił nic. Znów spojrzenie mnicha przesunęło się na Nathana. Jeśli nie dostarczą zwłok do owego kapłana, to będzie to tylko jego wina. Kapłan może i nie zechce wskrzesić, ale przynajmniej pochowa godnie. Spojrzał na zwłoki owinięte całunem. Na samą myśl by oddać ciało Gwen pod opiekę, któregokolwiek z tutejszych kultów, w mnichu wzbierała odraza. Bladolicy mag zdołał sobie zaskarbić w sercu Acaleema tyle niechęci, co potwór, który zabił "Błazenka".
- Mi odpowiada. Jak już mówiłam, potrafię być twarda. A co do Gwen.... Można ich zawsze nakarmić jakąś historyjką. Tylko musimy wszyscy uzgodnić jedną wersję, a nie każdy mówi, co innego. - Rzekła Mia.
- No dobra, dobra - druidka rozbawiona przewróciła oczyma. - Więc bądź tak twarda jak dąb. Muszą wiedzieć, że nie mają do czynienia z miękką gliną - elfka podążyła za spojrzeniem mnicha. - Powiemy im, że potrzebujemy transportu by jak najszybciej przewieźć Gwen, naszą długoletnią przyjaciółkę, w rodzinne strony i tam pochować. Co ty na to?
- Każą zapłacić, to pewne... i to słono zapłacić.- westchnął Acaleem, po czym skinął głową.- Plan jednak dobry... Tylko... trzeba trafić na desperata, który się zgodzi nas zawieźć, tylko w zamian za ochronę. A takich, nie ma zbyt wielu, a z uczciwych... chyba żadnego.
- Mój tato zwykł mawiać, że co jest przeznaczone to na drodze rozkraczone - Vaelle uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie człowieka, który był dla niej ojcem. - Nie ma co martwić się na zapas - spojrzała na milczących dotąd Nathana i niziołka Milo. - A wy co o tym myślicie? Jakieś sugestie?
 
Callisto jest offline  
Stary 09-03-2010, 21:01   #209
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sayane i Kerm

Yon nie bardzo wiedział, czy chce tu zostać dłużej by przekonać się, jak zareaguje bagienko.
- Proponowałbym posiedzieć pięć minut i zastanowić się, czy szukamy śladów tej pary, czy też zaczynamy wracać i szukać Morgan, zmieniając przy okazji metodę poszukiwań.
Popatrzył na koszyk, unoszący się na powierzchni wody.
- Jeśli będziesz kiedyś miała wnuczkę, to lepiej ostrzeż ją przed chodzeniem na bagna. Nawet z bratem - stwierdził.
- Jakoś wątpię czy doczekam rozmnożenia - westchnęła Tiara, opierając się o jakieś rachityczne drzewko i masując obolałą rękę. - Możemy poczekać jak chcesz zwłaszcza, że chyba sama straciłam już poczucie czasu i kierunku. A żeby szukać Morgan musielibyśmy wrócić się po własnych śladach - stwierdziła ze smutkiem. - Choć kto wie, którędy ona poszła.
- Czy, jak to obrazowo określiłaś, doczekasz rozmnożenia się - Yon uśmiechnął się lekko - to się jeszcze okaże. I tak powinniśmy nieco odpocząć, a tu jest w miarę sucho. Jeśli znajdziemy ślady tej dwójki, to zaczniemy się zastanawiać, co robić dalej. Jeśli nie znajdziemy - wracamy po własnych śladach, zmieniając technikę poszukiwań... Trzeba będzie zacząć chodzić zygzakiem, by móc przejrzeć większy teren.
Co prawa sądził, że mogliby chodzić po tych bagnach do końca życia, a i tak mogliby nie znaleźć nawet ślady Morgan, ale nie zamierzał jej tego mówić.
- Może powinniśmy jakoś oznaczać te wysepki, koło których przechodzimy - zaproponował.
- O, dobry pomysł! - ucieszyła się Tiara - Tylko czym? Nacięć na tych drzewkach pewnie nie będzie nawet widać... Ale można spróbować. Albo ściąć po kilka gałązek i wbić je w ziemię. Może Morgan je znajdzie - zaczęła zastanawiać się jaki znak mogłaby rozpoznać jej przyjaciółka. W końcu znały się zaledwie dwie doby, nie było czasu poznać swoich przyzwyczajeń.
- Ściąć kilka gałązek i utworzyć literę M - zaproponował Yon. - Do tego dorobić strzałkę, żeby wiedziała, w którą stronę idziemy. Ze stojącą literą T mógłby być większy kłopot... Za to możemy ją ułożyć obok strzałki.
- Posiedź chwilkę - dodał - a ja się rozejrzę, czy można znaleźć jakieś ślady tamtej pary...

Śladów nie było.
Widocznie tamta para ominęła malutki skrawek suchego terenu, na którym aktualnie przycupnęła Tiara, zaś pozostały teren... Trzeba być chyba jasnowidzem by stwierdzić, skąd przyszła młodsza wersja Tiary ze swym rudowłosym braciszkiem. Bagniste dno natychmiast likwidowało nawet cień odcisku stopy, ślady na wodzie zachować się nie chciały, zaś rodzeństwo chyba szerokim łukiem omijało rosnące tu czy tam trzciny, bo żadna roślinka nie nosiła nawet śladu złamania.
Po kilkunastu minutach bezskutecznych poszukiwań Yon wrócił do Tiary.
- Nic nie znalazłem - powiedział. - Chyba powinniśmy ruszyć.
- No to hop... - Tiara oderwała się od "swojego" drzewka. W czasie nieobecności Yona zdążyła naciąć trochę patyków i właśnie skończyła układać znaki dla Morgan. Szansa, że przyjaciółka je znajdzie była nikła... ale lepsze to niż nic. - Wracamy?
- Wracamy, - Yon skinął głową.

Ruszyli w drogę powrotną, zostawiając na napotkanych, nader nielicznych, wysepkach wskazówki dla Morgan. Z każdym krokiem Tiara traciła nadzieję na znalezienie żywej przyjaciółki (w końcu ten worek leków musiał jej się kiedyś skończyć), a i ją siły opuszczały coraz szybciej. Jednak dzielnie sekundowała mężczyźnie w zostawianiu znaków - im też się przydadzą, jeśli zaczną krążyć w kółko. Krajobraz nie nadawał się jednak do podziwiania, a wędrówka była tak monotonna, że dziewczynie różne myśli same przychodziły do głowy. Jak nie o Morgan, to o uciętej ręce... jak nie o ręce, to o Morgan... i o tym wrednym potworze... i wampirzycy... może gdyby jej nie przegnali.... Lepiej jednak nie mieć ręki czy być wampirem i robić taką masakrę jak ta w pałacu melvaunckiego szlachciury? Chyba jednak ręki... Ciekawe czy jako wampirowi by jej odrosła? Może i tak - ale na pewno bez miecza.

Od czasu do czasu Yon chwytał czubek bardziej okazałej kępki trzcin i zawiązywał na nim widoczny z daleka supeł.
- Może na kokardkę? - zaproponowała nieco zgryźliwie Tiara.
Przeniesienie do innego świata, strata ręki, zgubienie Morgan, bagna, chlupocąca w butach woda... To wszystko z pewnością nie wpływało zbyt dobrze na humor Tiary, zatem Yon zlekceważył złośliwy docinek.
W porównaniu z Rosą Tiara i tak była ideałem...
- Chyba nieco pobłądziliśmy - powiedział zatrzymując się.
To, co rozciągało się przed nimi wyglądało jak piaszczysta grobla, którą ktoś z wielkim nakładem pracy usypał wśród bagien. Grobla na tyle szeroka, że prawdę mówiąc przypominała nieco gościniec. Nie sądził, aby zdołał zapomnieć coś takiego...
- Chwila na odpoczynek. - Usiadł i wylał z butów dobry litr wody. Zastanawiał się, jak długo obuwie wytrzyma takie traktowanie. W końcu nawet magia mogła mieć dosyć tej ciągłej wilgoci. - Zdałby się nam latający dywan... Albo chociaż wierzchowiec...
- Może smok od razu - burknęła Tiara, klapiąc obok. Wygrzebała z torby kawałek suszonego mięsa i zaczęła go rzuć.
- To co robimy? - spytał Yon, dołączając się do posiłku. - Idziemy wzdłuż drogi, czy też wracamy i kontynuujemy poszukiwania?
Tiara wzruszyła ramionami.
- Chyba gościniec będzie lepszym pomysłem. Gdzieś nim pewnie dotrzemy - a wypoczęci, z wodą i jedzeniem możemy zacząć szukać od nowa. Jak padniemy tu trupem z wycieńczenia to Morgan na pewno nie pomoże.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-03-2010, 21:07   #210
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gdzieś z oddali dobiegł, nieco stłumiony przez mgłę i odległość, dźwięk rogu. Yon spojrzał na Tiarę. Na twarzy wojowniczki malowało się wahanie. Całkiem dla Yona zrozumiałe. Co prawda dźwięk rogu nie był dla nikogo z nich dźwiękiem obcym, ale oboje wiedzieli, że sygnał ten może oznaczać wiele różnych rzeczy. Z bardzo nieprzyjemnymi włącznie.
- Gdzie się podziało to głupie ptaszydło? - powiedział Yon. - Gdyby raczył się nas trzymać, to moglibyśmy go wysłać na zwiady...
- Wiesz, bez Nathana to pewnie tylko głupi kruk jest i tyle
- odparła Tiara wstając. - A co do rogu... chyba nie mamy wielkiego wyboru; nie możemy się plątać bo tych bagnach przez wieczność, a sygnał może oznaczać wieś, z której pochodziła ta utopiona parka. Albo oczywiście jadące na polowanie wampiry, zwierzoludzi, albo potwora wabiącego samicę... - zaczęła wyliczać, po czym wzruszyła ramionami. - A może to tylko wieś czy miasto i Morgan już tam dotarła. Sami zresztą bez wody nie pociągniemy długo.
Bez wątpienia włóczyć się po bagnach mogli do śmierci. A mogli zdać się na uśmiech Tymory... Wybór tak zwanego mniejszego zła?

Na wszelki wypadek Tiara uważnie przyjrzała się niby-traktowi. Czy i przez kogo był używany mogło im pomóc rozwiązać dylemat "iść czy nie iść?". Choć... pewnie pójdą i tak. Zawsze to trochę mniej wody w butach. Buty... Na ziemi widniały ślady butów! Niestety dość stare i - co najgorsze - męskie. Ktosik tędy łaził... jeździł nawet jakimś prymitywnym wozem, ale na pewno nie była to Morgan. Niemniej ślady jakiejś względnie ludzkiej obecności były. Tyle że nie tamtej utopionej dwójki... co trochę niepokoiło tropicielkę, jako że trakt póki co był najdogodniejszym sposobem dostania się na bagna. Ale cóż - był on chyba ich jedyną szansą na dach nad głową i świeżą wodę... oczywiście - "chyba".

Po zbadaniu śladów ruszyli w stronę, skąd słyszeli zew rogu. Po piaszczystej drodze szło się znacznie lepiej, chociaż piasek lepiący się do butów nie był zbyt przyjemnym dodatkiem do wędrówki. Za to nie chlupotało w butach, a bagienne błocko nie usiłowało ściągnąć człowiekowi butów. No i się nie kurzyło.

Wędrowali niezbyt długo. Nie zdążyli się znudzić luksusowym traktem, gdy w oddali pojawiło się coś, co w niczym nie przypominało kępy trzciny czy samotnego drzewka otoczonego paroma krzaczkami... Wysoka palisada, a przed nią, na kształt jeża, powbijane w ziemię ostre pale, dodatkowo broniące dostępu do palisady.
- Coś jakby cywilizacja - powiedział Yon. - Ale raczej nie wygląda na to, by czuli się zbyt bezpiecznie - dodał. Niegościnnie zamknięta brama, nieprzyjemnie wyglądające szpice palików... - Zastukamy, czy zawołamy? - spytał. Przy bramie, jak i w wieżyczce nad nią, nie było żadnych wartowników. Odpowiedź na pytanie była w zasadzie prosta - jeśli kto nieproszony podejdzie zbyt blisko, to mu może coś ciężkiego spaść na głowę zanim zdąży słowo powiedzieć. Ale Tiara mogła mieć inne zdanie... Więcej zaufania do ludzi...
- Ja tam wole wołać. Zresztą czym chcesz stukać w te bale, żeby nas usłyszano? Taranem? - Tiara... no cóż, ucieszyła się, że zamiast leża zwierzoludzi czy jaskini ogrów spotkali coś na kształt osady... No i że ta osada ma palisadę, która wyglądała na zdolną powstrzymać atak smokowydry - przynajmniej przez jakaś czas. Nie mogła się jednak opędzić od złych przeczuć.

- Halo! - zawołał więc Yon. Wołanie nie pozostało bez echa. nad bramą pojawiły się trzy głowy. Zawinięte w chusty uniemożliwiające rozpoznanie nie tylko płci, ale nawet i rasy. Yon cofnął się o krok. Nie bardzo rozumiał, jaki cel mógł mieć ktokolwiek, by kryć twarz za chustą. To nie była pustynia, by trzeba było chronić się przed unoszonym przez wiatr piaskiem.
- Ezoku iuza sccegt - padło z ust jednego z tamtych. Odźwiernych być może... A może wartowników. Powiedziane było to dosyć ostrym tonem, ale słyszało się, jakby padło z ust ludzkich. Yonowi nie przypominało to żadnego ze znanych lub choćby słyszanych języków.
- Na zaproszenie to raczej nie wygląda - powiedział cicho.
- Jesteśmy biednymi, nadgryzionymi przez potwory wędrowcami, potrzebujemy schronienia - zawołała przyjaźnie Tiara, pokazując równocześnie oderwaną (brrr) rękę i to, że są (chwilowo oczywiście) nieuzbrojeni, oraz wskazując, że chce im się jeść i pić. Miała nadzieję, że nie powita ich grad strzał. - Jak nie otworzą, to rozpalimy ognisko i urządzimy tu obóz - szepnęła cicho do Yona. - Nogi mnie bolą i nie mam siły już chodzić.
- Jest nawet co spalić
- odparł szeptem Yon, wskazując na gęsto sterczące, ostre pale.

- Coście za jedni?
- padło nagle pytanie od strony bramy, tonem pełnym niedowierzania. W - o dziwo - całkiem zrozumiałym języku.
- Mów ty - Tiara szturchnęła Yona. Nadal miała złe przeczucia... pewnie coś pójdzie nie tak nawet jeśli dostaną się do środka tej osady. Bo kto tam wie jacy ludzie mieszkają na skraju tych przeklętych bagien?
- Wędrowcy, których los rzucił w te strony - odpowiedział tymczasem Yon. Dużo głośniej. Głowy widoczne nad palisadą zniknęły. Po chwili wrota otworzyły się z wyjątkowo denerwującym skrzypnięciem. Nie mając zbyt wiele do stracenia ruszyli w stronę gościnnie otwartej bramy. Ramię przy ramieniu. Wejście było dosyć szerokie...
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172