Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2010, 21:05   #79
kabasz
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Az'khas.

Az'khas na samą myśl o bandzie ślamazarnych 'wybrańców' z którymi prawie przyszło mu podróżować, miał ochotę skruszyć kilka skał. Co ci salartus właściwie myśleli ? Opiekunki zdecydowanie nie miały żadnego pojęcia o tym, gdzie powinni się udać. A skoro one nie wiedziały i musiały posłużyć się rytuałem – który jeszcze na domiar złego został przerwany przez durnego Puryfika – to nie było sensu przebywać w takiej gromadzie ani chwili dużej.

Tych kilka dni które spędził w ”gromadzie wybranych”, dały mu poczucie, iż sam będzie w stanie bezproblemowo znaleźć Lustro Amandy. Tym bardziej, że posiada taką samą wiedzę, jak pozostali. No właśnie, to co dowiedział się podczas rytuału trochę go zaniepokoiło. Słyszał kilka historii mówiących o tym, że można wykorzystywać roślinny rosnące dookoła w inny sposób niż jako pożywienie czy wychodek, jednak nie podchodził do nich z wiarą. Więcej o możliwościach znikania w roślinności oraz powodów takich działań znała rasa Antów. I to właśnie do nich Az'khas postanowił udać się jako pierwszy. Miał nadzieję, że ćwierćinteligenci nie zauważą tego związku i nie odnajdą przedstawiciela tej rasy.

Nie było to jednak zadanie łatwe. Z tego co wiedział Az'khas Anty mieszkały na terenach już dawno przejętych przez ludzi. Oznaczało to wejście na teren wroga samemu ! A to dopiero powód do dumy, jak mu się uda odnaleźć Lustro będzie w stanie pokazać trójcy swoją mężność. Długą trzydniową wędrówkę na górzyste tereny zajęte przez człowieka przerywały mu chwile krótkiego odpoczynku. Drugiego dnia minął nawet zbiorowisko dziwnych metalowych belek, jednak nie sprawdził ich zawartości. Im bliżej nich się znajdował, tym bardziej chciało mu się spać. Swą przezorność wychwalał później cały czas jako że od kiedy minął metalowe belki czuł się jakby Lykaryn nadepnął mu na stopę, co uniemożliwiło już mu tak szybkie poruszanie się.

Świat jaki ujrzał wyjrzawszy trzeciego dnia na powierzchnię nie przypominał nic co do tej pory widziały jego oczy. Słońce zachodziło, nadchodziła noc. Wszystko dookoła niego było puste. Dosłownie puste. Wygramolił się z trudem z czarnej mazi wyrastającej z ziemi, przypominała wylaną zabrudzoną wodę na ziemię. Z trudem podniósł się. Dookoła niego nie było nic szczególnego ot wielka podłużna czarna plama ubrudzona odchodami jakiegoś zwierzęcia, które szło przed siebie i pozostawiało niestrawione resztki jakiegoś białego owocu. Śmierdział on niemiłosiernie, a konsystencją przypominał odchody czarnych kruków. Az'khas zrobił parę kroków do przodu, jednak nie był w stanie przystosować się do światła jakie dochodziło do jego oczu. Co więcej słońce, które wydawało mu się, że zaszło za horyzontem, zbliżało się teraz do niego coraz to szybciej i szybciej, aż w końcu uderzyło w Salartusa z ogromną siłą. Przyjaciel Argo odleciał na bok, poważnie raniony. Aerdanid nie rozumiał co się działo dookoła niego.

Ze słońca, które zgasło wyszło dwoje dziwnych istot, przypominających anioły Rosso. Śmierdziały bardzo i ich obecność uniemożliwiała Aerdanidowi trzeźwe myślenie.

Ludzie.

Pojawiło się dwóch opancerzonych w bardzo długie dziwaczne łuski ludzi. Człowiek płci męskiej ukląkł przy Az'khasie, dotknął go po zranionym pancerzyku z którego sączyła się krew Salartusa. Miejsce to zapiekło niemiłosiernie, dotyk człowieka był morderczy. Drugi człowiek wydał z siebie piskliwy donośny dźwięk. Słuch salartusa przycichł, nie był w stanie zrozumieć co się z nim dzieje, zupełnie tak jakby sam ton dźwięków człowieka zagłuszał wszystko dookoła. W duszy pożałował, że wyruszył samemu, może gdyby trzymał się grupy udałoby mu się przeżyć dłużej niż trzy dni. Coś skapnęło na pancerz Salartusa, jakaś lepka maź wywołała w nim jeszcze większe zawroty głowy. Obolały Salartus stracił przytomność.

Legion.

Az'khas obudził się zlękniony w jaskini. Czuł zapach powietrza przesiąkniętego ludzkim odorem. Nigdy już chyba nie zapomni tego zapachu. Zauważył koło siebie dziwną istotę, nie podobną do żadnego znanego mu Salartus. Ten ktoś uśmiechał się do Aeranida przyjaźnie.

- Jak się czujesz ? - Zapytał nieznajomy.
- Dobrze, choć nadal czuje smród człowieka. Powiesz mi, gdzie ja jestem ?
- W jaskini z dala od ludzi. Ludzie, chcieli cię zdeptać, ale im nie pozwoliłem. Mnie też chcieli zdeptać, ale im nie pozwoliłem. Ludzie bardzo często lubią nas deptać.

Najwidoczniej istota stojąca nieopodal, nie należała do rozgarniętych, ale wydawała się niegroźna.

- Nikt mi nie mówił, o tym, że tu tak mocno capi człowiekiem. Jak ty to wytrzymujesz ?
- Wytrzymuje co ?
- Ten smród, ten zapach, zapach człowieka ?
- Nie, nic nie czuje. A ty ? Czym on ci pachnie ?
- Przez to nie da się oddychać, to zapach jaki nie mogę z niczym przyrównać, wydaje mi się, że tak pachnie śmierć. Jeśli uda mi się przeżyć nikt mi nie uwierzy, a na pewno nie kruki śmierci.
- Kruki jakie ? Co to ?
- Moi bracia. - zdziwił się Az'khas na wypowiedziane przed chwilą słowa. - A właściwie, dalecy kuzyni. Jestem Salartus. Gatunkiem, który schronił się przed ludźmi. I teraz już wiem, że mieliśmy ku temu dobre powody.
- To czemu wyszedłeś ?
- Moi bracia umierają, muszę im pomóc. - Salartus próbował wstać, bezskutecznie. Bezwładnie osunął się na ziemię.
- Na szlachetną matkę Idvę, miej trochę rozumu i odpocznij chwilę, jesteś przecież strasznie zmęczony.
Salartus nabrał powietrza w płuca. Wziął kilka głębszych oddechów.
- Idvę ? To twoja rasa ? Kim właściwie jesteś ?

- Jestem Legion. A przynajmniej tak zwała mnie Idva. Matka, moja matka, byłem w Thagorcie, ale już nie jestem. Jestem teraz wszędzie, jest nas sporo, rozeszliśmy się po całej ziemi, ale cały czas biegamy. Tak jak wczoraj, jak cię znalazłem. Biegłem cały dzień przed siebie, przebiegłem sporo. Nie, nie było to trudne, bo biec potrafię szybko. Czemu biegłem ? Bo ludzie mnie gonili ! Ale czemu mnie gonili, tego już nie wiem. Całe szczęście, że oni nie są w stanie mnie dogonić bo zapewniam na Idvę, że jak by mnie dogonili zbyt dużo by po mnie nie pozostało. Trzymałem się lasów a wczoraj z ciekawości pobiegłem nad mroczną rzeką no i zobaczyłem ciebie. Nie jesteś nami, ale jesteś podobny. Zaciekawiłeś. To cię uratowałem.
- Skoro uważasz mnie za podobnego sobie, to czemu ty nie reagujesz tak na człowieka jak ja ?

Salartus.

Opiekunki z trudem przyjęły do wiadomości fakt, iż Flyx nie ma zamiaru siedzieć wraz z nimi, tylko również zapłoną żarliwą chęcią dołączenia do poszukiwań Lustra. (Jedna z nich podejrzewała, iż mężczyzna błędnie łudził się, iż prawdą jest jedna z legend o Lustrze jakoby wpływało ono na potencję Grudronów). Zgodziły się na podróż wszystkich trzech obudzonych Salartus tylko dlatego, że każdy z nich pozwolił pobrać im próbki swojego ciała. I lepiej nie pytajcie, co zaoferował Grudron.

Poruszali się powoli, oszczędzając siły w kierunku wyznaczonym im przez Argo. Minęły długie dwa dni, zanim zdołali dojść do niezabezpieczonych części jaskiń. Grupie podróżowało się przez te tunele, łatwiej o tyle że były większe niż dolne partie podziemi, lecz co jakiś czas Salartus natrafiali na zbiory najprzeróżniejszych resztek, które jak podejrzewali wydzielał z siebie człowiek. Raz minęli coś co przypominało stos brudnych, zgniłych owoców i warzyw zamkniętych w metalowych połaciach beczek. Innym razem kruchy materiał, bez żadnego wyraźnego zapachu wrzynał im się w stopy. Najgorzej ten odcinek podróży znosił Puryfik, który co trochę narzekał na warunki w jakich przyszło im poznawać Silesię, która z opowieści miała być ”miejscem na skraju gór i nizinnych dolin. Pośród bagien, przez które przepływała potężna rzeka. ”. Oby powierzchnia tego miejsca choć trochę przypominała ten opis.

Trzeciego dnia podróży, dotarli do miejsca w którym miały przebywać Nimfy. Każdy czuł ulgę jako że wyjście na powierzchnię było nie daleko a każdy z wędrujących Salartus domyślał się, że już są blisko celu. Czemu ? Wszyscy czuli niepokój, nawet Flyx zachowywał powagę sytuacji. Wyglądało na to, że udało im się wyjść na teren zalesiony. Możliwe że już nie długo uda im się odnaleźć błotniste Nimfy.

- Ujrzyjcie to co ja ?! - Krzyknął podniecony Feniks. - Tam ! W oddali ! To Az'khas !
- Ktoś biegnie koło niego. Myślicie, że nas zauważyli ? - Odpowiedział Grugon.
- Boli mnie umysł i dusza, zapach nieznośny rozchodzi się dookoła, czy nikt go nie czuje ? - Powiedział rozdrażniony Uni. - Tylko Gatti była w stanie również potwierdzić tą informację, dookoła nich roznosił się gorszy odór niż wewnątrz jaskiń.
- Myślicie, że powinni... HUK !
Stojący na samym końcu grupy Puryfik nie dokończył zdania. Tuż za nim osunął się z góry stalaktyt, roztrzaskując na drobny mak. Puryfikanin nie myśląc wiele rozszerzył swe macki tak aby objąć nimi wszystkich dookoła niego i ruszył z impetem przed siebie. Cała grupa przeturlała się po trawie kilka metrów w dół. Nie obyło się jednak bez ran.

Rozległ się krzyk rozpaczy Legionu oraz Az'khas. Ich jedyna droga ucieczki została właśnie zablokowana.
Zwalone głazy odcięły możliwość wejścia do bezpiecznej jaskini.

Ludzie.


- Mike do cholery, miałeś upewnić się, że nikt żaden pieprzony turysta nie będzie wałęsał się dzisiaj w tej grocie. Popatrz skurwielu na radar, przecież właśnie wyłazi z jaskini jakieś piętnaście osób.

- Szefie, ale ja nie zawaliłem, wszystko było dogadane z władzami. Wszyscy myślą, że grasuje w tych rejonach puma, nikt o zdrowych zmysłach by się tutaj nie pałętał.

Jeden z mężczyzn wystawił energicznym ruchem ręki zaciśniętą pięść. Dając znak swym kompanom do zachowania ciszy. Serdecznym palcem lewej dłoni wskazał na wejście do jaskini. Wychodziło z niego właśnie nie mniej jak tuzin maszkar gorszych od tych jakie zwiały z placówki. Maszkar nieporównywalnych wcale do tych co właśnie gonili.

- Odpalcie zapalnik ! Mike do cholery odpalaj ładunek !
- Pułkowniku, ale przecież dwa pozostałe paskudztwa są oddalone od jaskini zbyt daleko.

Mężczyzna zabrał od podwładnego zapalnik i nacisnął czerwony przycisk. Nastąpił wybuch, przez chwilę wydawało się, że potwory zostaną przygniecione przez walące się z góry głazy, nic bardziej mylnego jeden z nich uratował resztę, był bardzo szybki. Na całe szczęście ogień dosięgnął najwyższe z istot. Jaszczuroczłeka, dwa podobne do siebie stwory różniące się jedynie kolorem skóry, ale anatomicznie podobne. Jeden z nich wydał z siebie drażniący pisk, jakby milion malutkich głosów. O zgrozo rozpadł się na tysiące owadów.



* Aniołki oparzenia 1 stopnia dłoni i twarzy.
* Asco, zaskoczenie sytuacją + czynnik na który jesteś wrażliwy = aby przeżyć musiałeś rozproszyć się.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 02-03-2010 o 11:28.
kabasz jest offline