Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2010, 00:43   #142
Miriander
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
-------- -------- -------- -------- --------

Pchnął drzwi przed siebie, wpadając na



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzinę 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej



-uch...och, huh... - rozległo się między nieoświetlonymi niczym innym prócz światłami ulicznych latarni ścianami mieszkania Adriana. On sam wymacał światło na ścianie po prawej, trochę poniżej jego ramienia i zaraz zmrużył powieki, czy to przed bezwzględnymi fotonami, czy przed bezlitośnie bolesnym widokiem nędzy i rozpaczy, jaki rozciągał się poprzez jego kawalerkę. A raczej kilka obrazów.
Zachnięta krew na odłamkach szyby różnego kształtu rozsypanych po biurku i jego okolicach.
Zasłona, nadszarpnięta i z kilkoma brudnymi kropkami, powiewa żałośnie.
Wiatr wpadający przez otwarte okno porozrzucał papiery, a nawet przewrócił śmieci stojące w worku na korytarzu.Wyziębił mieszkanie.
Przewrócił figurkę major Motoko, która teraz zwisała w połowie na krawędzi półki.
Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme. zgięte w przedśmiertnych konwulsjach na podłodze, zaraz przy nodze krzesła.

Bajzel, jednym słowem.

Nie zdejmował butów. Adrian Hasse jest jednak gdzieś indziej, daleko od bałaganu, w jaki przemieniło się jego życie, dlategoż ten opis aplikuje tylko do tego, co za 41 minut zobaczy Cornčlie, zaniepokojona sąsiadka/wspólokatorka z góry, wydział filologii, prywatnie saksofon w małym big bandzie oraz typowy mieszczański rave.
Zobaczy chorobliwą postać kiedyś w miarę miłego nerda pochyloną przed lapkiem.
Wróć. Teraz:
Chłopak stoi przed pakowanym papierem położonym/rzuconym na jego biurko. W środku znajduje się przezajebisty sprzęt, nawet design notebooka jest fajniutki i bardzo nowoczesny. Zero oznak, kto jest producentem. Wszystkie oznaki jednak wskazują, że darczyńcą jest Legion, tzn. Thomas lub




Niedziela, 20 lipca 2008 r. godzina 21:32

Czerwień sukni.
-Autorów fascynuje tajemnica bytu-
Czerwień ust.
Dążenie do nieskończoności i perfekcji, zjawisk nieosiągalnych-
Złoto pośród czerwieni.
nieoderwaną całość, tak jakby jedna linia nie mogła istnieć bez drugiej.
Czerwień faluje, rozciąga się. płynie::krew. Czerpie powietrze. Życie.
Gdyż każdy z nas może odczuwać osobiste pragnienia lub skrycie na cos lub kogoś oczekiwać…
Huk. Nie, hałas. Nie, brzdęk. Nie, zakłócenie. Szum.
Koniec snu. Pojawia się postać.
Diabeł.

- Raise. – dyndas wyciągnął z kieszeni talię kart i przetasował lepiej niż zawodowi krupierzy – Pamiętaj… Sky is the limit…
- Jak możesz deprawować młodego człowieka hazardem?!? – Kobieta w czerwieni pojawiła się przy ławce – Nasz pociąg odjeżdża za dwie minuty. Chodź…

Kroki.






O ZAWIŁOŚCI I NUDZIE

Istnieje taki etap nauki gry na fortepianie, gdy uczeń jest w stanie tylko grać takie wprawki, które nie są warte słuchania.Proste wprawki są nudne, a ciekawe zbyt trudne. Kłopot ten pojawia się w wielu przedmiotach. Jest on bardzo widoczny w algebrze tradycyjnej. Trzeba spędzić wiele czasu na raczej sztucznych i nie rozwijających inicjatywy zagadnieniach, zanim zdobędzie się wiedzę algebraiczną, wystarczającą do rozwiązania jakiegoś ciekawego problemu. To samo oczywiście występuje w algebrze nowoczesnej. Pisząc rodział pierwszy i drugi czułem, że są one podobne do pierwszego aktu sztuki. Wprowadzono już postacie, ale nie uwikłano ich jeszcze w dostateczną ilość spraw, aby były naprawdę emocjonujące. Każdy, kto ma takie wrażenie, powinien przeczytać te rozdziały raczej szybko. Korzyści płynące z zawartych w tych rozdziałach wniosków będą coraz bardziej widoczne w miarę czytania tej książki.
Warto chyba wspomnieć o roli odsyłaczy. Niektóre z nich mają cel oczywisty - dostarczają informacji o przytoczonych cytatach albo o źródle historycznym dla danej idei. Inne wiążą się ze sprawą trudności ścisłego przedstawienia wyników. Przy pisaniu książki popularnonaukowej zawsze powstaje zagadnienie stopnia ścisłości, z jakim należy przedstawić dany materiał. Głównym celem książki popularnonaukowej jest naszkicowanie podstawowych idei danego przedmiotu. Dlatego też autor rozpoczynając pisanie książki wyjaśnia daną ideę za pomocą prostych i dość ogólnych terminów. Następnie spogląda na to, co napisał, i stwierdza, że nie jest to prawdziwe, gdyż pewnych raczej specjalnych okolicznościach, może zdarzyć się coś zupełnie przeciwnego. Jeżeli autor nie jest zbyt staranny, to dodaje pewną ilość warunków uzupełniających, aż tekst staje się tak mało przejrzysty, jak dokument prawny czy formularz dotyczący podatku dochodowego. W ten sposób pierwotny cel - proste przedstawienie pewnej ogólnej reguły - został całkowicie chybiony. Ja jako sposobu wybrnięcia z tej sytuacji użyłem odsyłaczy. W tekście podaję proste stwierdzenie. O przypadkach wyjątkowych i zastrzeżeniach, które mogłyby niepokoić szczególnie dobrze poinformowanego albo krytycznego czytelnika, wspominam w odsyłaczu. Niektóre odsyłacze w rodzdziale czwartym pełnią raczej funkcję dodatku. Podane w nich są rachunki, które nie są niezbędne dla śledzenia toku rozumowania i którymi wielu czytelników nie chciałoby zawracać sobie głowy.
- W.W.Sayer we Wstępie do "Drogi do matematyki współczesnej" w tłumaczeniu Lecha Kubika, Państwowe Wydawnictwo "Wiedza Powszechna", Warszawa 1974








-uch...och, huh... - rozległo się między nieoświetlonymi niczym innym prócz światłami ulicznych latarni ścianami mieszkania Adriana. On sam wymacał światło na ścianie po prawej, trochę poniżej jego ramienia i zaraz zmrużył powieki, czy to przed bezwzględnymi fotonami, czy przed bezlitośnie bolesnym widokiem nędzy i rozpaczy, jaki rozciągał się poprzez jego kawalerkę. A raczej kilka obrazów.
Zachnięta krew na odłamkach szyby różnego kształtu rozsypanych po biuru i jego okolicach.
Zasłona, nadszarpnięta i z kilkoma brudnymi kropkami, powiewa żałośnie.
Wiatr wpadający przez otwarte okno porozrzucał papiery, a nawet przewrócił śmieci stojące w worku na korytarzu.Wyziębił mieszkanie.
Przewrócił figurkę major Motoko, która teraz zwisała w połowie na krawędzi półki.
Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme. zgięte w przedśmiertnych konwulsjach na podłodze, zaraz przy nodze krzesła.
Bajzel, jednym słowem.
Nie zdejmował butów. Adrian Hasse jest jednak gdzieś indziej, daleko od bałaganu, w jaki przemieniło się jego życie, dlategoż ten opis aplikuje tylko do tego, co za 41 minut zobaczy Cornčlie, zaniepokojona sąsiadka/wspólokatorka z góry, wydział filologii, prywatnie saksofon w małym big bandzie oraz typowy mieszczański rave. Zobaczy chorobliwą postać kiedyś w miarę miłego nerda pochyloną przed lapkiem.
Wróć. Teraz:
Chłopak stoi przed pakowanym papierem położonym/rzuconym na jego biurko. W środku znajduje się przezajebisty sprzęt, nawet design notebooka jest fajniutki i bardzo nowoczesny. Zero oznak, kto jest producentem. Wszystkie oznaki jednak wskazują, że darczyńcą jest Legion, tzn. Thomas lub
lub
lublublublublublublublublublublublublublublub
Zawiesiłeś się.
Wstrząsnął nerwowo głową. Lub...ktoś.
Obczaił jeszcze raz ten zajebisty look. Było prawie pewne, że po włączeniu ten sprzęt go zabije, a przynajmniej zabierze mu sporo godzin z życia. Szybki rewind: jest



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzina 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej

]

- Oh...mein Gott - spojrzał znad iskrzącego tysiącami pikseli ekranu na resztę ciemnego pokoju.


%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%



-uch...och, huh... - rozległo się między nieoświetlonymi niczym innym prócz światłami ulicznych latarni ścianami mieszkania Adriana. On sam wymacał światło na ścianie po prawej, trochę poniżej jego ramienia i zaraz zmrużył powieki, czy to przed bezwzględnymi fotonami, czy przed bezlitośnie bolesnym widokiem nędzy i rozpaczy, jaki rozciągał się poprzez jego kawalerkę. A raczej kilka obrazów.
Zachnięta krew na odłamkach szyby różnego kształtu rozsypanych po biuru i jego okolicach.
Zasłona, nadszarpnięta i z kilkoma brudnymi kropkami, powiewa żałośnie.
Wiatr wpadający przez otwarte okno porozrzucał papiery, a nawet przewrócił śmieci stojące w worku na korytarzu.Wyziębił mieszkanie.
Przewrócił figurkę major Motoko, która teraz zwisała w połowie na krawędzi półki.
Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme. zgięte w przedśmiertnych konwulsjach na podłodze, zaraz przy nodze krzesła.
Bajzel, jednym słowem.
Nie zdejmował butów. Adrian Hasse jest jednak gdzieś indziej, daleko od bałaganu, w jaki przemieniło się jego życie, dlategoż ten opis aplikuje tylko do tego, co za 41 minut zobaczy Cornčlie, zaniepokojona sąsiadka/wspólokatorka z góry, wydział filologii, prywatnie saksofon w małym big bandzie oraz typowy mieszczański rave. Zobaczy chorobliwą postać kiedyś w miarę miłego nerda pochyloną przed lapkiem.
Wróć. Teraz:
Chłopak stoi przed pakowanym papierem położonym/rzuconym na jego biurko. W środku znajduje się przezajebisty sprzęt, nawet design notebooka jest fajniutki i bardzo nowoczesny. Zero oznak, kto jest producentem. Wszystkie oznaki jednak wskazują, że darczyńcą jest Legion, tzn. Thomas lub
lub
lublublublublublublublublublublublublublublub
Zawiesiłeś się.
Wstrząsnął nerwowo głową. Lub...ktoś.
Obczaił jeszcze raz ten zajebisty look. Było prawie pewne, że po włączeniu ten sprzęt go zabije, a przynajmniej zabierze mu sporo godzin z życia. Szybki rewind: jest



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzina 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej


- Oh...mein Gott - spojrzał znad iskrzącego tysiącami pikseli ekranu na resztę ciemnego pokoju. Heh, to głupie.
Ale spójrz jeszcze raz.
Cisza w pokoju.
- Hallo? - spytał.
Coś na pewno się tam poruszyło. Wstał.
Krok, jeden drugi.
Wpółuchylone drzwi na zewnątrz, jasna klatka schodowa. Rzucił okiem w dół, w górę i po półpiętrze. Zatrzask głuchy i przekręcany zamek.
Lekko wytrącony z równowagi wrócił do poprzednich założeń:





O ZAWIŁOŚCI I NUDZIE

Istnieje taki etap nauki gry na fortepianie, gdy uczeń jest w stanie tylko grać takie wprawki, które nie są warte słuchania.Proste wprawki są nudne, a ciekawe zbyt trudne. Kłopot ten pojawia się w wielu przedmiotach. Jest on bardzo widoczny w algebrze tradycyjnej. Trzeba spędzić wiele czasu na raczej sztucznych i nie rozwijających inicjatywy zagadnieniach, zanim zdobędzie się wiedzę algebraiczną, wystarczającą do rozwiązania jakiegoś ciekawego problemu. To samo oczywiście występuje w algebrze nowoczesnej. Pisząc rodział pierwszy i drugi czułem, że są one podobne do pierwszego aktu sztuki. Wprowadzono już postacie, ale nie uwikłano ich jeszcze w dostateczną ilość spraw, aby były naprawdę emocjonujące. Każdy, kto ma takie wrażenie, powinien przeczytać te rozdziały raczej szybko. Korzyści płynące z zawartych w tych rozdziałach wniosków będą coraz bardziej widoczne w miarę czytania tej książki.
Warto chyba wspomnieć o roli odsyłaczy. Niektóre z nich mają cel oczywisty - dostarczają informacji o przytoczonych cytatach albo o źródle historycznym dla danej idei. Inne wiążą się ze sprawą trudności ścisłego przedstawienia wyników. Przy pisaniu książki popularnonaukowej zawsze powstaje zagadnienie stopnia ścisłości, z jakim należy przedstawić dany materiał. Głównym celem książki popularnonaukowej jest naszkicowanie podstawowych idei danego przedmiotu. Dlatego też autor rozpoczynając pisanie książki wyjaśnia daną ideę za pomocą prostych i dość ogólnych terminów. Następnie spogląda na to, co napisał, i stwierdza, że nie jest to prawdziwe, gdyż pewnych raczej specjalnych okolicznościach, może zdarzyć się coś zupełnie przeciwnego. Jeżeli autor nie jest zbyt staranny, to dodaje pewną ilość warunków uzupełniających, aż tekst staje się tak mało przejrzysty, jak dokument prawny czy formularz dotyczący podatku dochodowego. W ten sposób pierwotny cel - proste przedstawienie pewnej ogólnej reguły - został całkowicie chybiony. Ja jako sposobu wybrnięcia z tej sytuacji użyłem odsyłaczy. W tekście podaję proste stwierdzenie. O przypadkach wyjątkowych i zastrzeżeniach, które mogłyby niepokoić szczególnie dobrze poinformowanego albo krytycznego czytelnika, wspominam w odsyłaczu. Niektóre odsyłacze w rodzdziale czwartym pełnią raczej funkcję dodatku. Podane w nich są rchunki, które nie są niezbędne dla śledzenia toku rozumowania i którymi wielu czytelników nie chciałoby zawracać sobie głowy.
- W.W.Sayer we Wstępie do "Drogi do matematyki współczesnej" w tłumaczeniu Lecha Kubika, Państwowe Wydawnictwo "Wiedza Powszechna", Warszawa 1974



%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%
On mówi jest kurwa źle, kurwa, kurwa, kurwa chcę wyjechać, pogrzebać się w ziemii i już nie być taki sam każdego dnia, ja pierdolę, patrzeć tak w lustro wiszące na ścianie i widzieć się takiego samego zamkniętego w ramie, spuchniętego, niewyraźnego, zamazanego.
Jeden naciska przycisk i gaz w żarówce jarzy się ale to już nie bo odbicie to nie odbicie a aproksymacja jego świata.
Cuchnie wewnątrz, mdłe powietrze wdziera się przez nos do gardła, wzbudzając na wymioty. Przełknął, nie, będzie jeszcze bardziej, przełknął jeszcze raz, kurwa ten zapach pomimo wybitej szyby-
reklamówka na łóżko, szeroko otwiera drzwi do kibla, wspina się na wannę, otwiera okienko, wraca, wdepnie w szkło, popatrzy skrzywiony i niedobry, zasłona-odrzucona na bok, wieje chłodem z jeszcze jednego otwartego okna.
Idzie do aneksu,chlust, woda napłenia czajnik, na podstawkę, włączyć.
Oparte ciało o blat.
Głowa spuszczona.
Zimno-neuron-impuls-mięśnie kurczą się - włosy stają na ręce, dreszcz przebiega ciało, plecy, uda, bark,plecy. Zimno, a jeszcze czuje ten zapach.



Piątek, 18 lipca 2008 r. godzinę 01:41

Siedzę za kierownicą, moje oczy bolą od długotrwałego wysiłku, szczypiąc i buzując czymś nieokreślonym na powierzchni gałki ocznej, zupełnie jak oranżada którą zwykło się kupować za 20 fenigów w kiosku obok szkoły.
Trę te oczy, ale oczywiście to nie pomaga. Muzykę wyłączyłem minutę temu, za minutę włączę ją z powrotem znów zapalając się adrenaliną, jednak między jedną minutą a drugą jest 4116,67 metra i linie światła świata kurczącego się w linię ciągnącą ku znikającemu punktowi. Byłem przez chwilę bohaterem jak z filmu, chciałem być bohaterem jak z filmu. Teraz po raz pierwszy uderza do mnie uczucie zupełnego oderwania się od świata. Jestem poza nurtem życia, zawieszony w momencie, który dziwnie nie przemija. Ciągnę ku znikającemu mi przed oczyma punktowi jak Barry Newman w filmie którego nie oglądałem i nie oglądnę już. Dociskam gazu, by szybciej

-białe obłoki kotłują się na dziubkiem, ciepło aż parzy, linie w obłokach, krzywe, opiszesz nigdy, a jeśli przecież to równaniem i kłamstwem
to musi być kłamstwem
mój język, boli, skażony szumem, toksycznością miasta, ciągle kurwa, kurwa, ja pierdolę to się kurwa nie kurwa kurwa. O Boże, jak jest kurwa źle, jak bardzo źle, sam się plączę choć nie wymawiam, a mimo kurwa pierodolona jebana twarz się kurczy i marszczy i
Uderzy jeden w blat drewniany, by usłyszeć coś prócz fal depresji swych i obłędnych wniosków schorowanego, zniewolonego umysłu. Bólu poczuć nie zdoła.
Zaburzenie, zaburzenie, zaburzenie zaburzenie, zaburzenie, zaburzenie.

Przełknie znów ślinę której w ustach brak, ręce na kubku położy, sam o szafkę oparty przykucając i do siadu przechodząc. To nieludzkie, pomyśli, nie myląc się ni nie eksklamując tego w przypływie złości czy rozpaczy, a stwierdzając to nie z przymusu umysłu, ale zimnej i samonapędzającej kolejne wnioski logiki zdań złożonej przez onego i pielęgnowanej przez lata.
Ktoś pomyśli, dlaczego snów swoich nie pamięta. Odrzuci pytanie, wnioskując, że ku obłędzie będzie onego prowadził.

Zauważył pakowany papier na biurku pokrytego Laplacem, syntetycznym (krzemowym) Herzogiem, rozsypanym szkłem i zaschniętą krwią.
Znalazł się przy nim.
Zostało otworzone.



NEW ITEM!

Komputer_laptop_superwypaśny_niespodzianka + 50 zum Torheit


Więc jeden wspomniał* i wiedział, co zrobił.

***


- W co grasz?
- Lemmingi, ostatnio ściągnąłem
- Nie za stare?
- Trochę stare, wciąż grywalne.
- Tetryk z Ciebie się zrobił. I awanturnik.
Odwrócił się ku niej.
- Entschuldigung fur-
- Das ist ok.
- Nie no, narobiłem trochę hałasu ostatnio. Policja pewnie przyjechała?
- Tak, dzielnicowy, szukał Ciebie. Nikt nie spał w kamienicy przez pół nocy.
- A...
- Tak, ja też. No, cholera, na ostatnim mieszkaniu nie miałam sąsiada, który wyrzucał komputer przez okno i darł się po nocy.
- Sorry, naprawdę.
- Byłeś na komendzie?
- Tak, wcześniej też mnie spisali za zakłócanie porządku. Chyba dostałem mandat czy coś.
- Nie orientowałeś się?
- Nie, szczerze - działo się ostatnio tyle, że nie miałem jak.
- A teraz wszystko ok?
- Tak, tak, wszystko ok.
- No to nie siedź po ciemku, przynajmniej zapal sobie lampkę. I zamknij drzwi do mieszkania, dobra? - powiedziała, odsuwając się.
- Mhm
- Hej!
- Co?
- Lepsze nastawienie, nie dziwię się, że wariujesz. Wakacje są, a Ty coś siedzisz, dłubiesz w tych wzorach - przerzucała wzrokiem kartkę podniesioną z ziemi - weź się zgadaj z kimś, gdzieś zadzwoń, dobra?
- Dzięki, postaram się nie wrzeszczeć po nocy, a jak już, to śpiewając What Shall We Do with a Drunken Sailor?
Parsknęła, ale później jeszcze próbowała odszukać w jego wzroku czegoś, co mogło wskazywać, że niekoniecznie jest ok.
- Jakby coś, wpadnij na górę do nas kiedyś.
- O, dzięki, z chęcią. Pewnie, może, jakoś jutro, dobra? Dziś lekko jestem zmęczony i wiesz
- Tak, rozumiem.
- No...
- No nic, to idź spać, wyśpij się leniu. I jakby coś było nie tak, to wiesz - wpadaj do nas, znajdziemy jakieś rozwiązanie - Cornčlie klepnęła dwa razy palcami w szyję i wyszła, a przymykając jeszcze drzwi uśmiechając się lekko. Po odprowadzeniu jej, raz i drugi obrócił zamkiem, spojrzał przez judasza i z westchnieniem potoczył się znów ku stacji.


Niepokoiła go ta dewiacja. Dla każdego gatunku priorytetem jest przeżycie, wzrost i bezpieczeństwo populacji. Tymczasem lemingi, małe zwierzątka przypominające wyglądem chomiki (właściwie, to będące takimi) zbierają się czasem, w zupełnie przypadkowe dni i tysiącami ciągną nad skarpy i urwiska, rzucając się ku płynącemu w dole wartkiemu nurtowi rzeki, przy których często żyją.
Co jest przyczyną tego masowego obłędu?
Czy to obłęd?

Słonie. Odłączają się od stada, kładą się na boku i czekają na śmierć.
Konie potrafią również położyć się i nie przyjmować pożywienia.
Łabędzie po stracie partnera wzbijają się w górę i pikują w dół, roztrzaskując się.
Orki w oceanariach uderzają z całej siły głowami w ściany basenu.

Forum internetowe, wpis:

Moja rybka popełniła samobójstwo. Wyskakiwała z akwarium tak długo, aż jej nie zdążyłam uratować :P
Teraz już nie mam rybek...


Tak,samobojstwa popelniaja gesi tuczone sztucznie na przerost watroby. Po kilku tygodniach tuczenia(nieruchomo) i zwiazanych z tym okrutnych meczarniach gesi tluka glowa o twardy przedmiot az do utraty tchu!Wg.badan konczy tak z soba od 5 do 10 % tuczonych gesi.

(...)Forelius pusillus. Zwierzęta te popełniają samobójstwo dla dobra mrowiska.

O zachodzie słońca część mrówek pozostaje poza mrowiskiem po to, by zapieczętować otwór prowadzący do jego wnętrza. Zabezpieczają w ten sposób mrowisko przed intruzami, ale same nie dożywają poranka.

Samobójstwa wśród zwierząt - pszczół, os czy mrówek - obserwowano już wcześniej, ale dochodziło do nich tylko wówczas, gdy zwierzęta były atakowane.


Nadal pozostaje pytanie - dlaczego?



[/center]




* ([WoD: Mortals] TBL - Cieńka Czarna Linia)
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%p%r%z%e%z%n%a%c%z%e%n%i%e%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%l%o%s%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%w%k%u%r%w%a%%%%%%%%%%%%%%% 5
%%l%o%g%i%k%a%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%
%%%%%%%%%%r%e%s%t%%a%r%t%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%s%z%u%m%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%h%a%r%m%o%n%i%a%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%555
%%%%%%%%i%n%f%o%r%m%a%c%j%a%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%5
%%%z%ł%o%ś%ć%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%w%o% l%n%o%ś%ć%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%w%n%i%o%s%k%i%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% 555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%o%s%o% b%l%i%w%o%ś%ć%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%555
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%5
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%
%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%% %%%%




Opuszki palców biją w blat w zniecierpliwieniu, gdy na ekranie długa kolejka ściągania po kolei ukazuje przesuwające się paski-niebieskie-paski postępu zasyssania kolejnych .mp3 . Szybko spiracił Matlaba, Mathematicę, zdążył już zapchać pulpit dublującymi się plikami, ich archiwami i kopiami zapasowymi.
Dubstep sączył się przez słuchawki, kilka kanałów irc żyło na zakładkach w przeglądarce a on obczajał już pewnie od kilku dobrych godzin to maila, to ruch na forum, zmęczonymi białkami błyskając na piksele. Ostatnie pół godziny spędził, zmieniając tapety.
Herbata.
Nowy thread.
Nowy bit. Nowy refleks światła. Kolejne kliknięcie. Click, click. click click.
Dzieje się, ktoś postuje zdjęcia zrobione na nocnej zmianie w szpitalu, sfotografował EKG, można powiększyć, przyjrzeć się. Ktoś inny wyżywa się w paincie na nieśmiesznym macro. Jest ich więcej, 500 wariacji jednego bohomaza. Kolejny zasyp penisów. Magia internetu. Problemy: nowe, źle artykułowane. I te stare, przedyskutowane milion razy. Kolejne wpół poważne, wpół żałosne, wpół śmiesznie powstające wymysły konspiracyjne.
Nuda, ciągła nuda i tysiące myśli i wyobrażeń.
Zmęczone oczy bolące od spoglądania w ekran.
Kolejne westchnienie, kolejna przerwa, by strzelić z kręgosłupa i popatrzeć niewyraźnie za okno.
Nic tam nie ma.
Gdzie ja jestem? We wspomnieniach nadal przy głosie Izabeli Vallentine, która w hipnotycznej .mp3 kontrolowała mój wytrysk słownymi komendami. Ale jestem też pełen obaw, rozmawiając z Ottem. I próbując pozostać przytomnym w zimnym metrze. I śmiejąc się w ten dzień lata. I jestem tam i jestem gdzie marzę i gdzie chciałbym być. Jestem splątany w tych chwilach/przestrzeniach, ściślej, matematycznie, patrz -> wymiar. Zbiór, graf, określony przez funkcję czy funkcjonał, może i przez inny formalizm. Jestem taki sam.
Najprostsza analogia, gdzie jestem, czym jestem: Sieć. Nie internet. Sieć.
Wśród innych, marzących. Anonimowy. Wyjątkowy. Przeciętny. Prawdziwy.





...Śniłeś kiedyś sen tak wyraźny, że zdawał Ci się rzeczywistością?






Ja tak zacząłem. Ja tak się zapętliłem. Taki był start.



Loop
Rewind.


To ja: Adrian.

Adrian to Adrian.
Nie Adrian.
Ale i Adrian.

Rozumiecie?

Ja/My/On też nie rozumie/rozumuje/rozumowali/rozumieli/rozumiało/rozumiału.

To nie nielogiczność. To nie błąd. To nie sen. To nie szaleństwo.To nie to. Tonie to. Tonieto.


Budzę się. To kolejny dzień.
Spocony jestem w piżamie.

N I E.

J E D Y N A R Z E C Z Y W I S T O Ś Ć T O


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szINFORMACJAzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs


szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
szzzzzs sz szzzz szzzzz szz szzzzzzzzzzzzs szzsz szzzzzzzzzs szzzzz szsz zszs
 
Miriander jest offline