Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2010, 02:03   #495
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Wt, 16 X 2007, hotel Hilton NY 19:20

Vivianne pewnie przekroczyła próg królestwa Richarda. Na uwagę o smokach i zwabianiu dziewic zareagowała szelmowskim uśmiechem, ale nie odpowiedziała. Bez oporu dała się poprowadzić na zadziwiająco miękką kanapę i uśmiechem podziękowała za kieliszek szampana. Upiła łyk, trunek miał ten niezwykły, słodkawy smak. Nie było to tanie wino musujące, a prawdziwy szampan prosto ze słonecznej Szampanii. Rarytas.


Richard zniknął na dłuższą chwilę w poszukiwaniu notesu swego ojca. Vi tymczasem rozgościła się na dobre, wypiła jeden kieliszek i nalała sobie następny. Właściwie to zawartość notesu słabo ją interesowała. Alchemia nigdy jakoś jej nie kręciła. Ale skoro już dała się zaciągnąć do „jaskini smoka”, to należało iść za ciosem.

Mężczyzna wrócił wreszcie niosąc stary, zakurzony notatnik. Położył go na stole i usiadł blisko niej, tak bardzo blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Do nozdrzy kobiety uderzył przyjemny zapach męskich perfum. W jednej chwili cały jej spokój szlag jasny trafił, ale jakoś nie bardzo się tym przejmowała. Znów miała to dziwne uczucie, coś jakby stado motyli podrywające się do lotu gdzieś w środku. Tak dawno tego nie czuła. Uśmiechnęła się do swych myśli „Raz kozie śmierć, jak to mawia Carmen”.

Vi od niechcenia przeglądała zapiski starego Watkinsa. Przerzuciła kilka kartek, wodziła oczami po koślawych zapiskach udając, że coś czyta, potem znowu przerzuciła kilka stron, tak dla niepoznaki.

- Nie sądziłem, że pociągają cię takie sprawy jak kryptologia. Jesteś kobietą pełną niespodzianek, fascynującą.
- A żebyś wiedział – odparła kobieta z dziwnym błyskiem w oczach.

Richard odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów, niby przypadkiem zbliżając przy tym swoją twarz do jej. Nie trzeba było być jasnowidzem ani nawet psychologiem, żeby odgadnąć jego intencje.

Przyjemnie miękkie, wilgotne usta mężczyzny dotknęły jej ust subtelnie, tak jakby bał się, że ona zniknie jak sen, przyjemny, realistyczny, ale tylko sen. Ale Vivianne nie miała zamiaru nigdzie znikać, wręcz przeciwnie. Miała coraz większą ochotę zostać na dłużej.

Nawet nie zauważyła kiedy znaleźli się w sypialni. Pamiętała tylko, że gdzieś po drodze został jeden jej pantofel, jego marynarka, a potem krawat. Drugiego buta zostawiła na progu, tuż przed tym jak Richard niemal siłą wciągnął ją do pokoju. Nie opierała się, jakoś nie widziała najmniejszego nawet powodu, by chcieć mu się oprzeć.

Richard nagle odepchnął ją od siebie delikatnie. Chyba chciał się upewnić, że wie, co robi i że jest tego pewna. O to, czy wiedziała, co robi, można by się kłócić. Nie ulegało jednak wątpliwości, że była pewna, cholernie pewna. Uśmiechnęła się widząc coś jakby skruchę w jego oczach. Nie mogła w to uwierzyć, a więc jednak prawdziwi gentlemani nie byli gatunkiem wymarłym.

Pogładziła go wierzchem dłoni po policzku i znów się uśmiechnęła. I wtedy coś ją podkusiło. Zerknęła na stojącą tuż przy łóżku szafkę nocną i ku swemu jeszcze większemu zaskoczeniu dostrzegła leżącą na niej samotną i bezbronną nowiuśką paczkę prezerwatyw. A więc jednak gentleman okazał się zwykłym facetem, a już zaczynała się o niego niepokoić.

- Twoje? – zagadnęła sięgając po pudełeczko. – Czyżby przede mną jaskinię smoka odwiedziło już wiele pięknych dziewcząt?
- To… z wieczoru kawalerskiego – odparł mężczyzna mało przekonywująco.
-Z wieczoru kawalerskiego, powiadasz? – powtórzyła Vivianne powstrzymując śmiech.
-Zostały po wieczorze kawalerskim… mojego kuzyna.
-Mhm – mruknęła odkładając kartonik z powrotem na szafkę.

Richard wyglądała na bardzo skrępowanego całą sytuacją, Vi natomiast świetnie się bawiła. Kobieta nie musiała używać swych niezwykłych zdolności, by wiedzieć, że mężczyzna mijał się z prawdą i to dość mocno. Podpowiadała jej to jego mina małego chłopca, który coś przeskrobał i wie, że rodzice już się o tym dowiedzieli. Chłopiec czekał teraz na manto i gorączkowo myślał, jak udobruchać rodziców.

Vivianne nie trzeba było udobruchać. Wręcz przeciwnie, zachowanie mężczyzny przyjemnie łechtało jej kobiece ego. Zanim Richard zdążył cokolwiek odpowiedzieć jeszcze bardziej się pogrążając, zamknęła mu usta pocałunkiem, zarzuciła ręce na szyję i z całkowicie jednoznacznymi intencjami pociągnęła go za sobą na łóżko.


To, co działo się potem, ktoś mądry określił jako najważniejszy z dziewięciu argumentów za reinkarnacją. Pozostałych osiem podobno można było pominąć. Vivianne była skłonna zgodzić się z tym człowiekiem, to znaczy jak już była w stanie na spokojnie o tym myśleć.

Śr, 17 X 2007, hotel Hilton NY 7:00

Vivianne przeciągnęła się z zadowoleniem. Pomacała materac tuż obok siebie, a kiedy nie odnalazła tam kochanego ciała, poderwała się. Richarda nie było. Gdyby nie spędzili nocy u niego, pewnie pomyślałaby, że nikczemnik zwiał cichaczem, kiedy ona spała, ale w obecnej sytuacji byłaby to z jego strony głupota.

Kobieta wygramoliła się z łóżka. Narzuciła na gołe ciało koszulę, którą mężczyzna najprawdopodobniej specjalnie zostawił powieszoną na krześle i bosymi stopami poczłapała do jadalni przy okazji zbierając porozrzucane części swojej garderoby.


Gdy dotarła do pokoju, jej oczom ukazał się widok stołu suto zastawionego śniadaniem, przy którym siedział Richard wyraźnie na coś czekając. Gdy ujrzał wchodzącą do pomieszczenia kobietę, uśmiechnął się i zacmokał z podziwem.

-Do twarzy ci w tej koszuli – stwierdził z przekonaniem.
-Wiedziałam, że ci się spodoba – odparła z zadowoleniem siadając tuż obok niego.

Śniadanie zjedli we wspaniałych nastrojach. Żartowali, śmiali się, gawędzili o niczym. Aż nagle Vi przypomniała sobie, że jest środek tygodnia i trzeba iść do pracy, tym bardziej, że na 12:00 miała umówione przesłuchanie von Stauffa.

Kobieta w biegu dokończyła śniadanie i ubrała się. Richard podwiózł ją do jej mieszkania i wrócił do swoich spraw. Zanim jednak Vivianne zdążyła wysiąść z jego samochodu, pocałował ją i na odchodne zaproponował wspólny lunch. Zgodziła się, ale szczegóły mieli dogadać później.

Śr, 17 X 2007, mieszkanie Henderson, 8:15

Vi wpadła do mieszkania jak burza. W pośpiechu zrzuciła z siebie wczorajsze ciuchy, potem szybki prysznic, mała kawa, ubranie się w codzienne ciuchy i już była gotowa, w rekordowo niskim, jak na siebie czasie. Makijaż postanowiła dokończyć stojąc w korku, i tak było to nieuniknione, więc niby czemu miałaby z tego nie skorzystać?

Śr, 17 X 2007, wydział 13, 8:55

Była spóźniona, dość mocno spóźniona, ale zdarzało się to nawet najlepszym, więc liczyła, że nikt nie zauważy, a przynajmniej nie zwróci na to uwagi.

Gdy tylko zasiadła przed swoim biurkiem, zabrała się do pracy. Na pierwszy ogień poszły oczywiście przygotowania do przesłuchania Leo Snake’a. Należało wszystko dobrze przemyśleć, pozapisywać kluczowe pytania, zebrać dowody, przygotować linię ataku, zapiąć wszystko na ostatni guzik. Miała sporo czasu, więc powinno się udać.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 01-03-2010 o 02:07.
echidna jest offline