Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2010, 15:50   #142
Lance
 
Lance's Avatar
 
Reputacja: 1 Lance nie jest za bardzo znany
Góry nie co dzień spadają na głowę. Dlatego nawet w łepetynie Morgluma przez chwilę zagościło zwątpienie. Gdy patrzył na swoją żałosną bandę, jego nastrój jakby się pogarszał. Cóż bowiem można zdziałać z taką bandą tłumoków?
Z drugiej jednak strony Morglum też się inteligencją nie wyróżniał.

Zwątpienie jednak wkrótce ustąpiło. Jeśli Karkołamacz zdoła osiągnąć cel, który sprowadził go w te strony*, to czekać go będzie kraina mlekiem i miodem płynąca… gdzie czas spędzać będzie można błogo na mordowaniu, paleniu i wysysaniu szpiku z kości.

W pewnym momencie z kanionu (od strony faktorii) dobiegły dziwne odgłosy.

- Szedłaaaaaa…. DZIWECZKA… do oreczka… do ZIELONEEEEGO!!! Hehehe… - chrapliwy głos wyraźnie pijanego zielonoskórego mieszał się z dziwnym grzechotem.

Chwilę później z kanionu wyłonił się ork, trzymający solidny kufel, z którego wylewało się piwo. Kilka kroków za nim dwa snotlingi z trudem toczyły potężną beczkę, ani chybi z piwem zrabowanym z „Czwartej mili”.
Gdy ork dostrzegł Morgluma i resztkę bandy, stanął jak wryty. Również Karkołamacz bardzo długo myślał i kombinował, próbując zrozumieć to, co widzi. Proces myślowy był tak bardzo intensywny, że gdyby trwało to dłużej, ork mógłby tego nie przeżyć (w międzyczasie bowiem zapomniał oddychać).
W końcu jednak pysk Morgluma wykrzywiło zrozumienie…
- DESER..............…TER… - warknął.
Pijany ork pisnął i rzucił się do ucieczki. Uciekał zataczając się, potykając i przewracając, nie miał zatem za bardzo szans. Morglum, pędząc jak wściekły byk, dopadł go i stuknął - nie inaczej - „na byka” w plecy, wyrzucając „desertera” w powietrze. Potem naskoczył na niego… i jeszcze raz… i jeszcze… i tak dłuższą chwilę.
Gdy skończył, przez chwilę sapał zdyszany, po czym warknął do zmartwiałych snotlingów:
– Dawajta pifsko!
A do podwładnych:
- A wy najedzta się na zapas – wskazał na miazgę pod stopami – bo zimom nic nie upolujem!



***
Zmrok nie przeszkadzał zielonoskórym. Podobnie zresztą jak zimno i ponura okolica. Było prawie jak w domu… Za to brzucholce były pełne mięsa i piwa, co czyniło je bardzo szczęśliwymi.
Góry nadal się trzęsły i dziwnie huśtały, a wiatr (huragan właściwie) szumiał niesamowicie. Zataczające się orki zostawiły pustą już beczkę po piwie i powoli zaczęły wdrapywać się na skały. Powolutku, niespiesznie, rozpoczął się pościg za białoskórcami.

* cel jest umyślnie ukrywany przed bladoskórymi czytelnikami, co by tajemnicę zachować
 
Lance jest offline