Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2010, 19:16   #177
Glyph
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Anzelm
Latien zareagował na atak błyskawicznie. Odgrodził ich od niebezpieczeństwa, jak również uniemożliwił bezpośrednią walkę. Anzelm choć nie wiele mógł zrobić nie przeszkadzał. W perspektywie walki z choć z jednym z większych demonów miał marne szanse, co dopiero z chmarą.

Rozejrzał się. Phaere jasno dawała do zrozumienia, że nie potrzebuje niczego więcej, jak świętego spokoju. Liliel zaś w dosadny sposób wyrażała swe niezadowolenie. Rozsądek podpowiadał Anzelmowi, że tylko bardziej drażni napierające piekielne pomioty. Powstrzymał się jednakże od pouczeń. Rozsądek podpowiadał także, że gniew łatwo obrócić w inną stronę. Sukkub zaś był niestety wewnątrz ich bariery. Pozostało mu więc dzierżyć miecz w pogotowiu i rozglądać się czujnie.

Postawa ta okazała się pomocna, gdyż w porę zdołał zauważyć dwa średniej wielkości demony atakujące z prawej strony. Bestie okazały się inteligentniejsze niż można było przypuszczać. Zamiast napierać bezpośrednio od wieży zdecydowały się na atak od chronionej słabszym wiatrem flanki.

-Z boku! - zakrzyknął kapłan i z wyciągniętym mieczem podbiegł we wskazanym kierunku zamierzając dźgnąć wszystko, co przebędzie barierę. Spieszył się, cios chciał zadać jak najwcześniej zanim zranione i oślepione ziemią i piaskiem stworzenia otrząsną się. Miał wtedy największe, jeśli nie jedyne szanse.

Szarża okazała się przedwczesna. Latien zważywszy co się szykuje skupił się i pierwszy z przedzierających się padł w agonii, rozdarty przez szalejący wiatr.
Drugi zaś odstraszony porażką kompana zatrzymał się. Jego niepokój i wahanie wykorzystał Anzelm.

- W imię Nerulla
Zakrywam twe oczy
całunem ciemniejszym
niż najczarniejsza z nocy
Twój wzrok nic już nie znaczy.


Modlitwa została wysłuchana, a oślepiony nagle stwór począł ryczeć, wierzgać łapami i szamotać się na wszystkie strony. Wpadł w końcu w powietrzną barierę i dopełnił swój los wzorem pobratymca. Dwa martwe, świeże ciała leżały na skraju bariery. Ich ciała były pocięte, rozdarte, ale sam szkielet nienaruszony.

Kapłan nie zważając na bezpieczeństwo parł w stronę bariery. Poczuł wołanie nie mniej silne niż zew Liliel. Czuł obecność w tym świecie boga śmierci i jego gniew go prowadził. Im bardziej się przybliżał, tym wiatr ciął mocniej. Anzelm naciągnął kaptur płaszcza i ręką zasłonił twarz. Noszony płaszcz tein'er postrzępił się i porozrywał. Wkrótce także i trzymająca za kaptur dłoń mężczyzny pokryła się rankami, z początku drobnymi, by przemienić się w głębsze i bardziej rozległe.

Anzlem przystanął, z wysiłku przyklęknął na jedno kolano. Był bardzo blisko swego celu, ale kolejne kroki znaczyły już tylko śmierć. Na to natomiast czas jeszcze nie nadszedł. Czując wzbierającą w nim moc kapłan wbił miecz w ziemię. Stróżki krwi sączyły się z ran spływając po ostrzu miecza do ziemi. Kolejny raz mężczyzna pieczętował boski pakt swą własną krwią.
-Z ostatnim oddechem,
Ciało do Śmierci należy.
Przez wieczność, przez wieki,
Twoja jest władza absolutna.
Niech na znak twój Panie,
Ziemia ich nie wstrzyma.
Niech zbudzą się. Powstaną!


Powietrze wokół zadrżało. Nie od wichury jedynie, lecz od wyzwolonej mocy. Dwa potężne cielska piekielnych bestii podniosły się. Wiatr wciąż smagał ich ciała, rwał kawałki mięsa i unosił w przestrzeń, lecz teraz nie znały już bólu, ani nie lękały się śmierci. Przedarły się z powrotem na zewnątrz bariery i ruszyły zmierzyć się z resztą swego rodzaju. W marszu towarzyszyli im inni.
W pobliżu krawędzi burzy ziemia stała się goła. Wiatr wyrwał najmniejsze kępki trawy. Napierający żywioł tworzył w ziemi bruzdy, odsłaniał dawno zapomniane kości. Wezwanie kapłana usłyszało wielu, wielu też odpowiedziało. W ziemi tworzyły się coraz większe pęknięcia. Powoli martwe czaszki wynurzały się na powierzchnię, by znów ujrzeć światło dzienne. Na świat wyszły echa dawnej bitwy. Żołnierze, których nie szczątek nie zdołano zabrać z pola bitwy wracali, by znów zmierzyć się ze swym znienawidzonym wrogiem. Ramię w ramię towarzyszyli im obrońcy, demony złączone paktem oddały życie za swego pana. Teraz przybywały odpłacić mu, śmierć bowiem przekreśla dawne życie i dawne umowy.

Kapłan cofnął się resztkami sił. Zrobił co było mu przeznaczone i dalsze narażanie zdrowia było bezcelowe. Wichura jakby osłabła w tamtym miejscu. Być może lilend zorientował się w sytuacji kapłana, a może przeraził się tym co ten wywołał. Sługa Nerulla wrócił w dobrej chwili, gdy drowka okrzyknęła zwycięstwo.

Kapłan podszedł do szczątków filakterium. Uniósł skórę w powietrze i wykrzyknął w piekielnym dialekcie.
- To Wasz than! Tyle ostało się z potęgi, która was więziła i zaraz nawet ona przeminie.

Rozłożył zapisany płat na kamieniu. Pozostało im już tak niewiele do zrobienia. Spod szaty wyciągnął swój ceremonialny nóż. Bezgłośnie poruszał ustami w modlitwie. Wreszcie sięgnął po krwisty pergamin i powolutku runa za runą zdrapywał wiążące lisza zaklęcie. Krew zaś wbrew podejrzeniom nie kruszyła się, lecz topiła się i spływała po kamieniu. Stawała się pierwszą ofiarą, jaka przyobiecana została mrocznemu bogu.

"Za wolność i niewolę. Basta i nas wszystkich, których tu ściągnięto.
Za śmierć, Nathiela i wszystkich tych, którzy nie doczekali tej chwili.
W imię poświęcenia i przyjaźni, za Fosth'kę.
Przez pychę, gdyż żaden człowiek nie jest równy bogom.
Za Maureen... Przez ból i oczyszczającą z niego pomstę."
 
Glyph jest offline