Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2010, 21:48   #496
carn
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Wtorek, 16 X 2007, trzewia NY, godz. 13:25


Niekoniecznie tego oczekiwała. Krew tak. Nawet kawałek którejś nieszczęśniczki albo zardzewiałe narzędzie kuchenne będące powodem tego całego bałaganu. Ale jarzące się bohomazy bez konkretnej daty ważności? To stanowczo przerastało jej tolerancję na natężenie freakowatości w powietrzu. Na ziemi też. Niespokojnie rozejrzała się po okolicy szukając śladów obecności kogokolwiek, czy czegokolwiek poza świetlistą mozaiką zupełnie nie wpisującą się w stylowe wykończenie większości nadających się do zamalowania sprayem powierzchni.
Rzeczywistość jednak uparcie nie starała się jej wyjść naprzeciw oczekiwaniom. Puste i ponure miejsce...idealne na zasadzkę, a nuż jakiś amator rytualnych mordów czeka w ukryciu? Nagle oczy Amandy zauważyły trampka! Wreszcie znalazła coś co było racjonalne... tylko co dalej?
Ha. Miała więc koło siedmiu minut przed zjawieniem się Bull'a na roztrząsanie tej niestosownej sytuacji. Trampek nie zając nie ucieknie. Poza tym do triumfu nad towarzyszem lepiej nadawała się w swym naturalnym środowisku. Poza tym zamierzała zbadać co innego. Dobyła swój służbowy notatnik i zabrała się za kopiowanie bohomazów bacząc jednak by w oczywistych miejscach nie dorysować figury tak całkiem do końca. Tak na wszelki wypadek. Następnie naniosła powiązania, smugi i insze dodatki widoczne w Ciemności, a towarzyszące magicznej figurze. Co jakiś czas kontrolowała siebie, czy aby nie wdepnęła w rysowniczym amoku w kopiowaną figurę, jak i otoczenie w formie potencjalnych zagrożeń, czy ciężkiego oddechu Bull'a który mógłby zobaczyć za wiele. Bo i Amanda nie zamierzała podzielić się z współpracownikami swoimi notatkami. O co to to nie. Niewolnicy Pavlicek z tymi wszystkimi aparatami i skanerami odkryją znacznie więcej opiszą bardziej fachowo. Niewinne rysunki miały być tylko swoistym zabezpieczeniem gdyby cała sprawa postanowiła się do Amy przylepić.
Pierwsze co zwróciło uwagę Amy to centralny krąg. Spodziewała się pentagramu, heksagramu albo chociaż kozy.
To wyglądało całkiem inaczej.



Duży okrąg...jakieś literki i bazgrołki w środku... stanowił on epicentrum do którego odnosiły się inne znaki pokrywające ściany i podłogę.
Drugim nieprzyjemnym faktem były nietypowe cienie...




Ni to koty, ni psy...cieniste stworzenia wielkości owczarka. Każde z płonącymi czerwienią oczami, wydawały się być materialne i niematerialne. Stwory widziały Amy, obserwowały ją. Detektyw Walter zdawała sobie sprawę, że jest poza ich zasięgiem... i miała nadzieję, że one też o tym wiedziały.
Tak. Mmm. Kotki. Duże kotki. Zapewne krwiożercze. Ale kotki. I to chwilowo szczęśliwie, siedzące w miarę grzecznie po drugiej stronie Lustra.
Oczywiście kręgi na podłodze można było zapewne traktować jako umowną bramę do "czegoś", więc pozostawało mieć nadzieję iż akurat nie do Cienistych Prawie Futrzaków. W każdym razie kotki chyba były ważne. Przewróciła szybko stronę w notatniku i naniosła kotka koncentrując się na przeniesieniu na papier całego czworonożnego mroku.




Zakończywszy pospieszne marnowanie długopisowego wkładu schowała swe zapiski i pozwoliła myślą na kolejną iterację.
Kotki mogły być niebezpieczne. Nawet dla niej. Wprawdzie obecnie były za szybką ale nie należało chyba nadmiernie ufać dość niematerialnym sierściuchom, iż grzecznie postanowią stosować się do powszechnie panujących praw fizyki mówiącym takiemu procederowi stanowcze nie.
Przeładowała dodatkową broń przezbrajając się na "Specjalność szefa kuchni Mike'a:Kule Które Istoty Eteryczne Na Pewno Poczują". Czy jakoś tak. W drugą łapkę na powrót złapała służbową pukawkę której wnętrze sponsorował kolor bananowy. Tak. No więc ponownie była uzbrojona niczym pewna przerysowana tu i tam bohaterka gier komputerowych i mogła rozpocząć powolne podchody w stronę buta uważając na widziane koto-cienio-psy jak i nie widziane wszystko-inne. W końcu Bull musiał być już niedaleko i jego świetlista prezencja na pewno rozjaśni sytuację, przegoni stworzonka i być może pozwoli na jakiś intratny zakładzik.

Sapanie dochodzące coraz bliżej świadczyło, że Bull rzeczywiście się zbliżał do niej. Krok po po kroku był coraz bliżej.
"Kotki" też...zachodziły ją ze wszystkich stron, jak zwierzynę. Ale nie próbowały je atakować... a może nie mogły?
Tak czy siak były w pobliżu i czekały...Zaś znaleziony przez nią but, cóż... szklany pantofelek to to nie był. I na szczęście Amy nie będzie robiła za księcia szukającego właścicielki owego obuwia.Smugi z buta były słabe...bardzo słabe, co oczywiście nie ułatwiało pracy Amy. Nie mogła na 100 stwierdzić czy ów przedmiot należał do ofiary.
- Dziewczyno nie machaj tymi spluwami, jeszcze kogoś postrzelisz.- rzekł Bullit na powitanie. I zadał bardzo niewygodne pytanie.- Na kogo tak się zbroisz. Spotkałaś tu kogoś?
No tak..on ich nie widział. Ba, one widziały jego i jakoś spory policjant nie zrobił na nich odpowiedniego wrażenia..bo nie uciekły.
Wyglądało na to, że czas na finezję się skończył.
-Stój tam i nie waż się ruszyć! Zatrzesz resztki dowodów. Przygotuj woreczek na fanta. -
Spróbowała zakrzyczeć procesy myślowe słusznej postury policjanta. Wcisnęła pospiesznie "broń na ludzi" pozostawiając na wierzchu jedynie tą do zadań specjalnych i zabrała się za mocowanie z niedawno otrzymanym wyrywnym urządzeniem z którego dzwonienie było zaledwie funkcją dodatkową. Po udanym zdjęciu z fleszem wrzuciła telefon do kieszeni by uwolnioną dłoń, uzbroić po drodze w wielofunkcyjny długopis. Szybkie nadzianie buta na zaimprowizowany patyk i już mogła nadmiernie pospiesznie przemieszczać się w stronę Bull'a gestykulując bronią by zaczął się wycofywać.
-Założę się o paczkę tych z galaretką, że to tu miał miejsce twój rytuał. -
Wrzuciła buta do worka na dowody.
-A teraz z powrotem. Kobieca intuicja podpowiada, ze jest tu bardzo niebezpiecznie i jeśli nie ruszysz pupska postrzelę cię by to udowodnić. -
- Kobieca intuicja? Jakiś psychik jesteś? Baba do kwadratu, czy coś w tym rodzaju? Żona i teściowa w jednym?- żartował Bullit spoglądając dookoła. Po czym już poważniejszym tonem rzekł.-Jakie znów niebezpieczeństwa? Cokolwiek to jest, ja cię obronię... Nie wiesz nawet, ilu demonom skopałem tyłki...czy co tam mają pomiędzy nogami a plecami.
- Mój bohater. -
Wysiliła się na cały dostępną w sobie jadowitość.
- Zapewne wszystkie były niematerialne, niewidzialne i lubiły rozszarpywać dusze. -
Zakpiła.
- A teraz podchwytliwe pytanie: ile z nich widzisz teraz? -
Nadal starała się choćby nieskutecznie wypchnąć opornego samca z pomieszczenia.
- Zostawmy to freakom. I tak sami nic tu nie zdziałamy a freaki badawcze Rock może przysłać z freakami gryzącymi. -

Bullit był chyba "jadoodporny", bo zignorował aluzję mówiąc.- Nie pytałem co lubiły tylko wywalałem w nie całe magazynki, a potem walił z piąchy.
Po czym chwycił Amy za dłoń w której nie trzymała spluwę. -No to chodźmy, na posterunku było by przesrane, gdybym cię tu zgubił kruszynko

- Byle szybko i bez marnowania oddechu. -
Ponagliła go do szybszego taktycznego przegrupowania na tyłach jednocześnie z niepokojem zerkając co chwila przez ramię.

Na szczęście i o dziwo "kotki" nie były zainteresowane gonieniem za nimi... I udało się oddalić bez konfrontacji.

Wtorek, 16 X 2007, Wydział 13, godz. 16:30

Niemalże z sentymentem przyjęła powrót do tego miejsca niemal że tygodniowej udręki. Jak złe by nie było to wewnątrz tych murów, w przeciwieństwie do świata zewnętrznego, jeszcze nic nie próbowało jej rozszarpać. No może Willhellmina, ale to nie liczyło się do końca. W końcu była istotą spaczoną zwaną doktorem. W każdym razie zmycie z siebie aromatów dolnego NY zajęło młodej detektyw całkiem sporo czasu, jak i lwi kawałek ciepłej wody w wydziałowych łazienkach. Kolejnym wyzwaniem było wysuszenie i ułożenie fryzury przy użyciu wilgotnego ręcznika, toteż nim skończyła wydziałowe korytarze były już od strony obsady mocno przerzedzone. Tym lepiej. W końcu musiała jeszcze załatwić bardzo ważną sprawę przy minimalnej ilości świadków. Preparowanie tekstu. Odnalezienie odpowiedniego biurka. Przełamanie oporów.

Cytat:
Do Detektywa Dawkinsa

Bardzo proszę o spotkanie się ze mną w cztery oczy 17 X o godzinie 20 na rogu
6th Avenue i Macdougal Street. Konieczna jest dyskrecja, gdyż waży się bezpieczeństwo Wydziału. Wszystko wyjaśnię na miejscu.

Detektyw Walter
Tak więc liścik tej treści wylądował w koszyku na pocztę Christopher'a stawiając go przed dylematem zawierzenia tej osobliwej korespondencji.

Środa, 17 X 2007, Wydział 13, godz. 9:00

Powrót do domu i wieczór upłynął tradycyjnie. Jedzenie, spowiadanie się współlokatorkom. Jedzenie. Tresowanie runicznego zeszytu połączone z chowanie, wyciąganiem i ponownym chowaniem wszystkiego co popadnie łącznie z rzeczami niebezpiecznymi. I spaniu. Amy była mocno zdziwiona, choć daleka od niezadowolenia, iż po tym wszystkim jest jeszcze w stanie zmrużyć oko. Ot wychodziło na to, że koszmary dzienne rekompensowały brakujące nocne perturbacje i mogła snem sprawiedliwego przeturlać się po łóżku całą noc. W końcu sen mocny wcale nie musiał oznaczać snu spokojnego więc poranna pościel przypominała ofiarę zacietrzewionego mini huraganu. W każdym razie dospana, dokarmiona i odciążona od balastu który zniknął i nie wrócił mogła spokojnie doturlać się swą czerwoną rakietą do pracy i zaszyć w czeluściach Wydziału.
Tak więc poranną herbatkę popijała na Mike'owym zapleczu czytając do tego raport pewnej cywilnej konsultant. Oczywiście nie przypominało jej to nawet beletrystyki, bardziej książkę telefoniczną. Chińską. Ale cóż było począć. Należało przebrnąć przez szlaczki i krzaczki raz jeden i drugi by nie stać się po raz kolejny ofiarą werbalnych gwałtów co poniektórych istnień równoległych. No i zbrojmistrz na razie nie miał dla niej czasu walcząc z porannym wydawaniem sprzętu i gromadzeniem stosów formularzy więc i tak musiała się czymś zająć nim gospodarz znajdzie chwilę na pobajdurzenie o panteonie nordyckich bogów i związanych z nimi krzaczkach. Do tego w zbrojowni nie było bardzo niewygodnego przez samo swe istnienie telefonu na biurku Esme i inszych inszości mających na celu popsuć jej przewegetowanie środy aż to wieczora.
 
carn jest offline