Wiatr we włosach, muchy w zębach… to było co orki cieniły najbardziej. Nie jakieś tam bzdurne latanie, nie grzebanie w kopalniach w poszukiwaniu minerałów, nie niekończące przyglądanie się listkom i gwiazdkom… Prędkość i poczucie, że się ją kontroluje. Zdradliwe poczucie co prawda, ale jednak.
Fufi był istotą wręcz stworzoną do wyścigów ulicznych. W przyszłości zapewne taki rodzaj lokomocji, taki system przeróbek zostanie określony mianem „street fighter”. Bo Fufi prawdziwie, był wojownikiem ulicy. Jego kończyny zgrabnie wybierały wyboje w nawierzchni, audio wydawało specyficzne „uts, uts, uts”… a wydech brzmiał złowrogo.
Emanuel oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wcisną swych trzech groszy. Siedząc w najlepsze na orkowej głowie, widząc wszystko z doskonałego ujęcia, nie przejmując się niczym, sterował poczynaniami zielonego.
- Trzydzieści, prawy dziewięćdziesiąt…. Lewy trzy, Do prawy nawrót jeden. Hopa. Sto dwadzieścia… Lewy trzy… PIESZY!!!
Barbak spiął pająka tak bardzo, że biedaczek zarył się w bruk prawie po szczękoczułki. Zwierzę jednaka zdawało się wyczuwać nastrój swego jeźdźca, poczuło nutkę rywalizacji…i zaraz wykaraskało się z poczynionego przez się dołka. Pognali dalej.
Muzyka dochodząca ich uszu stała się co najmniej irytująca. Ork zatem pokusił się o chwilę nieuwagi i sięgnął do sterownika audio… nie rozumiejąc oznaczeń na przyciskach wybrał „>>” i odczekał co się stanie….
YouTube - Mandaryna-Here I Go Again - IHHHHHHHHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA……
Pomknęli.
Problem był w tym, że ni jak nie byli w stanie zbliżyć się do oponentów. Kodo, choć było bestią ociężałą… gdy już jednak wskoczyła na odpowiednie obroty… budziła respekt na drodze. Zielonemu zabłysła pod kopułką pewna myśl…
… Natenczas to Barbak chwycił na taśmie przypięty,
Swój róg Bawoli. Długi, cętkowany, kręty. Jak wąż boa.
Oburącz do ust go przycisnął,
wzdął policzki jak banie, w oczach krwią zabłysnął.
Zasunął wpół powieki, wciągnął wgłąb pół brzucha,
I to płuc wysłał z niego cały zapas ducha.
I zagrał.
Róg jak wicher nie przerwanym echem,
Poniósł w miasto muzykę, i podwoił echem.
Umilkli kmiotkowie, stali gapie zadziwieni,
Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni.
Zielony cały kunszt, którym niegdyś w Ditrojd słynął,
Jeszcze raz przed uszami maluczkich rozwinął.
Napełnił wnet, ożywił rynsztoki i ulice,
Jakby qr… tyzany w nie wpuścił, które mają…
Dmie znowu! Myśliłbyś, że róg kształty zmienia.
I że w ustach Barbaka to grubiał, to cieniał.
To raz w modrą szyję rozdarłszy się garło.
Krzykną…
Potem płakanie chłopca wiatr rozdarło.
Tu przerwał, lecz róg trzymał.
Wszystkim się zdawało, że Barbak wciąż gra jeszcze.
A to echo grało….
Efekt okazał się być zadawalający. Koncert spowodował, iż droga się oczyściła, iż było miejsce, aby zrównać się z przeciwnikiem.
Barbak spiął pięty, zredukował. Fufi wyskoczył do przodu niczym pocisk. Jego liczne odnóża poruszały się tak szybko, iż chwilami nie można było ich rozróżnić. Dopadli do dość ostrego zakrętu w którym to Może popełnił błąd. Wszedł w niego zdecydowanie za szeroko, otwierając drogę dla zielonego.
Barbak nie czekał. Raz jeszcze spiął nogi pająka, powodując uślizg zadu, wszedł bokiem w łuk, mijając kodo zaledwie o centymetry. Ta jednak już wystrzeliła. Zdolność do „zbierania się” tego potworka była imponująca. Ktoś zapewne włożył sporo pracy w to stworzenie.
Wyszli z zakrętu łeb w łeb.
Barbak wydarł się:
- Kontrola drogowa!!! Na pobocze proszę!!!