Ciepłą ciszę przedsnu przerwał zimny zgrzyt słownych utarczek między Gromosławem i Tyberiuszem, po raz kolejny tego dnia, zęby Wiedźmiarza zacisnęły się mocno. W myślach dotąd mglista konieczność nabierała coraz realniejszego kształtu. Nim wjadą w cień latarni, czeka ich rozmowa, ale jeszcze nie w tej chwili, nie w deszczu, nie pośród śpiących ciał. Sen. Myśli. Słowa Juli i rytm uderzeń kropel o napięty brezent, niepozwalające zasnąć. Niepokojące.
Ktoś się zbliżał. Wróg lub przyjaciel, zagubiony podróżnik, czy szpieg. Kimkolwiek był musieli go przyjąć. Bez entuzjazmu i z lekkim ociąganiem powstał z posłania. Założył szatę. Błogosławił chłód maski, który przywracał świadomość i skrywał przed zebranymi szarość zmęczonej twarzy. Tylko dotąd chaotycznie nakreślone na niej symbole gasły i rozpływały się przybierając formę ostrych promieni rozchodzących się promieniście po metalu.
-
Coś się dzieje? - zaspanym głosem wymruczał leżący obok Jakub.
-
Tak. Ta noc nie będzie jedną z wielu. Powstań synu Abrahama, gdyż nie jesteśmy już sami. - odpowiedział bratu.
-
Ale kto idzie? Wróg czy przyjaciel. - chłopak nie ociągał się, tylko jednym susem zerwał z posłania, energicznie wdziewając ekwipunek.
-
Tego niestety długo nie będziemy pewni. - metaliczny głos zabrzmiał bardziej ponuro niż zwykle.
Uriel zbliżył się do wejścia namiotu i wpatrywał w noc tak ciemną, że niewiele widział. Próbował wsłuchać się w dźwięki, ale słyszał tylko szum deszczu. Musiał wierzyć w umiejętności i przeczucia przepatrywaczki oraz żercy.
Wyłonili się nagle zaskakując go, odsunął się od wejścia by nie mokli. Trzech wojowników, jeden Starszy. Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widział ludzi ubranych w luźne tuniki i turbany, używających szerokich szabel. Ubiór przybyszów był niepodobny do niczego co znał, śniade twarze obce. Najstarszy spośród gości - wysoki mężczyzna o surowim obliczu ubrany w krwistoczerwoną tunikę ozdobioną piórami czarnego ptaka przemówił:
-
Pokój wam. - przywitał się kładąc przy tym rękę na sercu i skłaniając się lekko. Na drugiej ręce oparty miał tobołek przypominający niemowlę.
-
Jestem Abdul Hadi z Bractwa Czerwonego Sierpa, w czasie podróży na święto dona Lorenzo Antionazzi ujrzałem na horyzoncie światła obozu i przybyłem by prosić o gościnę. Razem wszak bezpieczniej na niespokojnym stepie. - bardziej stwierdził niż zapytał przybysz.
-
Przyszłość pokaże czy dla każdego bezpieczniej. - odpowiedział nieufnie Azrael, nie próbował ukryć podejrzliwości wobec niespodziewanego gościa.
-
Jam jest Uriel Azrael z klanu Elizjum i także zmierzam w stronę Latarni, a drogę mą wyznaczają słowa Tradycji i wola Przodków. Imię twego klanu otacza noc tajemnicy, rozjaśnij ją światłem słów. - nie spuszczał spojrzenia z tajemniczego gościa.