Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2010, 16:03   #3
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wczorajszy wieczór pamiętam mgliście. Ostatni dzień współpracy z Rodolphem był dla mnie ciężki. Nie fizycznie, musieliśmy tylko napisać zaległe raporty i przesłuchać jednego kolesia na prośbę komendanta. Ale mentalnie byłem rozbity. Nigdy nie podejrzewałem, że tak bardzo przywiążę się do czyjejś obecności, a już na pewno nie podejrzewałem, że tym kimś będzie facet. Ale tak właśnie było. Kilka lat, podczas których nauczyłem się wszystkiego o fachu detektywa, podczas których wzajemnie osłanialiśmy i ratowaliśmy sobie tyłki zbliżył nas do siebie. Polubiłem kolesia, muszę przyznać, a i on nie gnoił mnie tak bardzo, jak mógł. Tego wieczora postanowiliśmy zapić tę ostatnią noc. Pamiętam, że najpierw byliśmy w okolicznym barze, obejrzeliśmy tam mecz stołecznego Paris Saint-Germain z Olympique Marsylia, przegrany przez naszych 0:1. Potem wybraliśmy się do jakiegoś klubu nocnego, nawet nie zwróciłem uwagi na nazwę. Tam już było nieco ciężej, w końcu Jack Daniels to nie byle co. Pamiętam też jakieś panienki, długonogą blondynę i niższą brunetkę o znacznie bardziej kobiecych kształtach. Dobrze mi się rozmawiało z tą drugą, sporo też wypiliśmy, więc nie byłem zdziwiony, gdy następnego ranka leżała ze mną w łóżku, wtulona w moje ramię.


Budzik ustawiony na za dziesięć piąta zapikał bezlitośnie, powodując niemiłosierne kłucie w skroni. Leżąca obok dziewczyna poczuła chyba to samo, bo zacisnęła powieki i wykrzywiła twarz w grymasie bólu. Machnąłem ręką na oślep, budzik zamilkł. Dziewczyna miała niewiele powyżej 20 lat, jeśli nie mniej. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie, uśmiechając się łobuzersko.

- Dzień dobry, tygrysie.
- Cześć, kotku
- zgrabnie zakamuflowałem fakt, że nie pamiętałem nawet jej imienia.- Dobrze się spało? - Nie odpowiedziała, zamruczała tylko, uśmiechając się jeszcze bardziej figlarnie.
- Szkoda tylko, że tak krótko... Ale cóż, musimy się zbierać.- Dopiero użycie przez nią liczby mnogiej przypomniało mi co nieco o niej. Studiuje ekonomię i musi zdążyć do domu przed rodzicami, czyli przed 6. Może to nie było nic ważnego, ale przynajmniej mogłem swobodnie udawać, że pamiętam wczorajszą noc.
Wstałem z łóżka i przewróciłem stojącą na podłodze szklankę z wodą. Rozlała się na dywan, na którym stało wygodne, włoskie dwuosobowe łoże. Obok szklanki leżał podstawek, a na nim dość mocny środek przeciwbólowy.

- Oj, uważaj na szklankę. Wczoraj ją tam zostawiłeś, ale chyba zbyt blisko nóg. Mówiłam, żebyś położył ją na stoliku, ale nie słuchałeś.- Młoda robiła się coraz to bardziej pyskata. Spojrzałem w jej kierunku, na stoliku przy jej połowie łóżka stałą identyczna szklanka, tyle że już pusta.
- Idę się odświeżyć, zrób coś do jedzenia.
- Jasne- odpowiedziała z uśmiechem, co całkowicie zbiło mnie z tropu. Albo ma genu kury domowej, albo jest sadomasochistką, albo jest po prostu uprzejmą, niewinną dziewczynką. Nie miałem ochoty tego roztrząsać.

Po zimnym prysznicu zrobiło mi się nieco lepiej, chociaż nadal szumiało mi w głowie a powieki opadały bezsilnie. Nie wiem, ile mogłem spać, ale nie więcej niż 5 godzin. Umyłem zęby, co zneutralizowało zapach alkoholu. Pomyślałem też, że dobrze byłoby ogolić się, w końcu to pierwszy dzień w nowym zespole, ale po chwili te głupie myśli wyleciały mi z głowy tak szybko, jak się tam znalazły. Nie mam zamiaru zmieniać się tylko po to, żeby dobrze wypaść, jestem jaki jestem, i tyle. Nikt nie musi na mnie patrzeć. Po kolejnych 10 minutach wyszedłem z łazienki. W salonie grał Robbie Williams, singiel "Bodies" ze swojej najnowszej płyty. W kuchni zaś wtórowała mu młoda brunetka w czarnej koronkowej bieliźnie. Miała dobry, mocny głos. Stała tyłem do mnie, mieszając jakąś sałatkę z serem feta, pomidorem i innymi warzywnymi dodatkami. Powoli zakradłem się do niej i zaśpiewałem jej do ucha lecący akurat refren.

All we’ve ever wanted
Is to look good naked
Hope that someone can take it

Nie była wystraszona, zupełnie jakby się tego spodziewała, jakby na to czekała. Z uśmiechem dokończyła piosenkę.

God save me rejection
From my reflection,
I want perfection

Wspięła się na palcach i pocałowała mnie. Odwzajemniłem pocałunek, chociaż miałem dziwne przeczucie, że to za dużo, że może źle to zrozumieć.

- Masz, zapomniałeś wziąć- powiedziała, podając mi tabletkę, która wcześniej leżała na podstawku obok łóżka, i szklankę z wodą. Łyknąłem i rozstawiłem talerze na stole. Po chwili jedliśmy już pyszną warzywną sałatkę i bułki z masłem czekoladowym popijane gorącą herbatą ziołową, siedząc w kuchni w samej bieliźnie przy muzyce Robbiego Williamsa. Jak widać, mamy podobnie spaczony smak.

- Masz areszt domowy? Mówiłaś wczoraj, że musisz być w domu zanim rodzice wrócą.- Sam nie wiem, czemu wtedy ją zagadałem. Chyba po prostu zaintrygowała mnie jej dobroduszność i szczęście malujące się na jej twarzy, nawet gdy się nie uśmiechała. Chciałem wiedzieć o niej więcej. Chciałem znać powód.
- Nie, oni są po prostu strasznie surowi i konserwatywni. Nie chcą przyjąć do wiadomości że w obecnych czasach 20sto letnia kobieta chce czasem wyjść na miasto i się zabawić. Według nich powinnam wychodzić tylko na zajęcia, a w czasie wolnym siedzieć w domu i uczyć się, zamiast spotykać z przyjaciółmi. Ale na szczęście, uważają mnie za grzeczną dziewczynkę i często zostawiają samą. Ojciec jest pilotem, więc rzadko bywa w domu, a matka pracuje w fabryce na trzy zmiany, więc też często nie ma jej w domu.
- I co, udaje Ci się utrzymać ich w przekonaniu, że pilnie się uczysz i nie chodzisz na imprezy? Jak długo?
- Już od wielu lat, to nie jest takie trudne. Jestem zdolna, więc nie muszę się wiele uczyć, a większość czasu w domu spędzam sama więc...
- A co, jak kiedyś Twoja matka wróci wcześniej z pracy, a Ciebie nie będzie?
- Jest ryzyko, jest zabawa.
- Zaśmiała się szczerze, a ja po chwili dołączyłem do niej. Sprytna dziewczyna, poradzi sobie w życiu. Rodzice chcieli ją skrzywdzić, a tu proszę, dzięki nim nauczyła się kombinować i wychodzić na swoje.
- Tylko wiesz, nie myśl sobie że ja z każdym idę do łóżka.
- No co Ty, nawet mi to przez myśl nie przeszło
- to kłamstwo zabrzmiało bardziej jak sarkazm i, niestety, ona to wyczuła.
- Naprawdę, to nie tak. Po prostu...- Zamilkła i spojrzała na zegarek- No, musimy się zbierać, już jest za dwadzieścia.- Wstała i zabrała talerze i kubki do zmywarki, resztkę sałatki wstawiła do lodówki. Początkowo wydawało mi się, że widzę na jej policzkach rumieniec, ale później nie było po nim ani śladu.

Szybko przebraliśmy się w sypialni. Ona w rajstopy i dopasowaną czarną sukienkę, ja w jeansy Wranglera, granatowe, lekko wytarte na kolanach i z tyłu nogawek, czarny podkoszulek z podobizną Jokera z Batmana, granego przez Heatha Ledgera, szelki z kaburą, z Glockiem 17stką wewnątrz, oraz czarną markową sportową marynarkę.

- Aha, ktoś chyba dzwonił jak brałeś prysznic.

Podniosłem Motorolę V8 leżącą przy łóżku. Faktycznie, Rodolphe próbował się do mnie dodzwonić i to trzy razy, pewnie chciał sprawdzić, czy żyję.
Założyłem skórzane buty i płaszcz, gotów do wyjścia gdy brunetka z niewinnym uśmieszkiem podała mi małą karteczkę. Zdziwiony przeczytałem napisane ładnym, pochyłym kobiecym pismem:

Alice 877-069-069

- Może... Jak byś się chciał spotkać, pogadać choćby czy coś, to zadzwoń- wyraźnie sprawiało jej to kłopoty, widać niezbyt często miała okazję dawać komuś numer swojej komórki.
Przytaknąłem tylko, chowając karteczkę do wewnętrznej kieszeni sięgającego kolan płaszcza. Wyszliśmy, zamknąłem drzwi i stanęliśmy przed windą. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Rodolphe'a. Trzy sygnały...

-Tak?- odebrał ochrypły, ale dziwnie rześki głos.
- Dzwoniłeś?
- Ah, tak, chciałem Cię obudzić, na wypadek gdybyś spał. Ale chyba nie pomogło, co? Pierwszy dzień, a Ty się spóźnisz.
- No niezupełnie, jak dzwoniłeś brałem akurat prysznic. Właśnie wyszedłem z mieszkania.
- Usłyszałem krótkie "dzyń" i drzwi windy otwarły się. Weszliśmy do środka, wcisnąłem guzik z zerem.
- No, popatrz, popatrz, nie doceniłem Cię. Sam wstałeś, czy ktoś Ci pomógł?- mężczyzna po drugiej stronie słuchawki zaśmiał się mało dyskretnie.
- Ty lepiej powiedz, czemu Ty taki rześki jesteś.
- A, przewalone. Wróciłem do domu o północy, a o 4 dzwoni do mnie komendant. Była jakaś strzelanina, jeden trup dwóch kolesi rannych... Wychodzi na to, że to był zwykły napad rabunkowy, tyle że koleś nie wytrzymał presji i pociągnął za spust. A potem jeszcze jakieś 14 razy, aż mu się magazynek skończył i zwiał. No i zdążyłem już wypić litr kawy, patrzę że jest po piątej, to zadzwoniłem do Ciebie.

- Czekaj chwilę.
Zjechaliśmy na parter. Przechodząc przez hol przycisnąłem słuchawkę do ramienia i spytałem Alice gdzie mieszka.
- Niedaleko, jakieś 10 minut spacerkiem, w stronę Luwru.
- Podwiozę Cię, mam po drodze
- uśmiechnęła się tylko i postawiła kołnierz płaszcza przed wyjściem na dwór. Ja zaś wróciłem do rozmowy, prowadząc dziewczynę w stronę garaży.
- No, to ładnie Cię wrobili, nawet wyspać Ci się nie dali.
- Dobrze, że nie wypiłem tyle, co Ty. Jak tam samochód? Cały?
- Nie wiem, zaraz zobaczę.
- Haha, tylko nie płacz, jak nie będzie miał zderzaka z przodu. A poza tym, już dzisiaj mają przysłać do mnie jakiegoś świeżaka, prosto z akademii. Kurwa, Ty miałeś przynajmniej jakieś doświadczenie w drogówce i patrolach, a tu gówniarz jakiś w pieluchach przylezie...

Nacisnąłem odpowiedni guzik w pilocie i brama garażowa zaczęła zwijać się do góry. Tył Nissana 350Z był w porządku. Obszedłem go dookoła i z ulgą stwierdziłem, że nigdzie nie ma nawet ryski.


- Wózek cały- stwierdziłem spokojnie do słuchawki.
- Eh, farciarz... No dobra, dzieciak, nie zawracam Ci gitary, masz niewiele czasu. Trzymaj się, i odezwij się czasem do staruszka, co?
- Jasne, jak jak mi kasy na fajki zabraknie...
- A to Ty palisz?
- Nie.
- Haha, Ty mały wredny... Powodzenia.
- Nawzajem, nie zabij podopiecznego od razu.


Zamknąłem klapkę telefonu i otworzyłem drzwi, dziewczyna z uśmiechem na twarzy również wsiadła.

- Dobrze się dogadujecie, jesteście partnerami, tak? Policjantami?
- Tak. To znaczy, już nie jesteśmy partnerami, od dzisiaj pracuję w nowej jednostce.
- Wyjechałem na ulicę, kierując się w stronę "starej" centrali, musiałem załatwić kilka formalności.
- Mów, jak mam jechać.
- Na razie prosto. Ale chyba będziecie się widywać, w końcu będziesz pracował nadal w tym samym mieście, co on, no nie?
- Nie wiem, może.
- Jej gadanie zaczynało mi działać na nerwy. Chyba to wyczuła, bo do końca podróży odzywała się tylko w sprawie drogi. Podjechałem pod jej blok. Zwykły, przeciętny ośmiopiętrowy blok mieszkalny dla klasy średniej. Przed wyjściem nachyliła się i cmoknęła mnie w policzek. Tym razem nie liczyła na to, że go odwzajemnię, mimo to nadal wyglądała na szczęśliwą.

- Powodzenia w nowej pracy, tygrysie. Dasz sobie radę.
- Na razie.
- Na te słowa rozpromieniła się jeszcze bardziej, chociaż starała się to zatuszować. Większość słuchaczy odbiera wyrażenie "na razie" jako zapowiedź ponownego spotkania, tymczasem większość mówiących to, chce po prostu szybko zakończyć rozmowę. Odjechałem w stronę posterunku, dowiedzieć się szczegółów nowej posady i poznać przyszłych współpracowników.

***

Okazało się, że moich "compadre" spotkam w innym miejscu. Po kilku godzinach obijania się przy kawie i wodzie w byłym miejscu pracy i przejrzeniu umowy dotyczącej mojego obecnego stanowiska, którą podpisałem wczorajszego dnia bez czytania, udałem się pod wskazany adres.

Wyglądało to jak w filmie. Niczym nie wyróżniający się budynek, parter również w normie. A dalej... Coś jak ledwo co zamieszkany budynek. Ściany bez żadnej tapety czy kolorowej farby, która dodałaby estetyki wnętrzu, żadnych zbędnych ozdób czy nawet mebli. Wszystko miało swoje praktyczne przeznaczenie i było w pełni wykorzystywane. Miła sekretarka zaprosiła mnie do pokoju numer 10, znajdującego się za jej plecami. Spojrzałem na zegarek. 11:58 Nikt mi nie zarzuci, że się spóźniłem, mieliśmy się zebrać o 12.
Byli tu już moi dwaj towarzysze, jeden starszy, drugi młodszy. Siedzieli na jednej z kanap, przed stolikiem na którym leżał laptop, trzy komórki, talerz z ciastkami oraz dwie filiżanki kawy. Mebli i tu było niewiele. Dwie kanapy i stolik, niezbędne minimum żeby nie pobrudzić sobie spodni podczas siadania na ziemi oraz żeby nie musieć się schylać po ciastka leżące na podłodze... No ale za ścianą była pracownia informatyczna, pewnie bardziej skupili się na sprzęcie niż na wygodzie. Może i to dobrze. Skinąłem głową rzucając krótkie "Witam" do obecnych. Zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na wolną kanapę, po czym usiadłem obok, gdy do pokoju weszła sekretarka niosąc mi filiżankę kawy. Po kilku minutach ciszy, którą, nieskromnie dodam, zakłóciłem cichym siorbaniem i odgłosem miażdżonych przez szczęki ciastek, komputer zabrał głos. Oczywiście, nie sam komputer, tylko osoba kryjąca się po drugiej stronie łącza internetowego. Najpierw przedstawił nas sobie, a potem przedstawił sam siebie. Miał być naszym... koordynatorem? Niańką? Sam nie wiem, jak to nazwać, ale miał nam pomagać, w nieco subtelny sposób. Puścił nam nagrane zeznania podejrzanych. Nie było to nic nadzwyczajnego, czego w sumie powinienem się spodziewać. Tak jak siwego, zainteresowały mnie bardziej zdjęcia oraz wynik autopsji. Sądząc po ranach, napastnik był praworęczny, co nieznacznie ułatwia śledztwo. Z tego, co dowiedziałem się o sprawie jeszcze w centrali, denata zabito w toalecie. Warto by tam zajrzeć, może uda się ustalić płeć mordercy...

- Zdjęliście odciski z tego tasaka? Nie tylko z rękojeści, ale i z ostrza?- Wątpiłem, żeby jakieś zostawił, ale może nieopatrznie dotknął grubej klingi noża. Poza tym, to nie scyzoryk, nie da się go tak łatwo przetransportować. Jedyna opcja dla kobiety to przywiązanie go sobie do uda, sądząc po tym, że była to oficjalna i dość sztywna impreza i kobiety chodziły w sukniach.
- Ten tasak pochodził z tamtejszej kuchni? Na takich przyjęciach goście zazwyczaj nie wchodzą do kuchni, trzeba przepytać kucharzy i kelnerów, może widzieli któregoś z podejrzanych w kuchni lub jak się kręcił w okolicy...

Liroy przyglądał się zdjęciom i chyba coś zauważył. Krzyknął, że jest patologiem i że musi obejrzeć ciało denata. Zachowywał się tak, jakby zobaczył coś ważnego, co mogło w każdej chwili zniknąć...

- Dobra, ojciec, bierz trupa jak chcesz. Ja w takim razie jadę przyjrzeć się miejscu zbrodni. Gdzie to jest i czy jest na miejscu ekipa techników? Mogą się przydać.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 02-03-2010 o 16:26.
Baczy jest offline