Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2010, 18:02   #94
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Gdy tylko pomarańczowy dysk zachodzącego słońca dotknął linii pobliskiej puszczy, na korytarzu rozbrzmiały tłumione grubym dywanem kroki. Drzwi do wszystkich komnat rozwarły się jednocześnie, wpuszczając szczodrze wystrojonych, zamaskowanych służących. Sztuczne, gipsowe oblicza wykrzywione były w wyrazie przesadnego bólu i smutku. Przybyli skłonili się dwornie i gestem ręki zaprosili do wspólnej podróży wgłąb przepastnych korytarzy rezprezentacyjnej części twierdzy. Goście, opuszczając komnaty, tylko kątem oka dostrzegli potężne czarne chmury, formujące się powoli nad zamkiem.

Dopiero po paru pokonanych zakrętach do prowadzonych dotarło, iż do tej pory nie natknęli się na żadną z grup strażników, które jeszcze godzinę temu dość tłumnie wypełniały tę część twierdzy. Czwórka niezrażonych tym faktem służących brnęła jednak dalej przed siebie, zachęcając teatralnymi gestami do dalszej podróży wgłąb zamkowego labiryntu.

Tymczasem, gdzieś na zewnątrz twierdzy uderzyła pierwsza błyskawica. Wytłumiony grubymi ścianami grom rozniósł się po korytarzach niskim, dudniącym pomrukiem, jakby samo zamczysko budziło się powoli do życia. Jednocześnie, rozbrzmiała dziwna, wszechobecna muzyka. Niepokojące, nierównomierne tony składały się w dźwięczną, porywającą melodię. Ciała zamaskowanych służących zaczęły podrygiwać, niczym tańczące na sznurkach kukiełki. Na zewnątrz, za oknem walnęła następna błyskawica, zalewając przez moment wszystko oślepiającym blaskiem. Gdy światło zniknęło, oczom gości ukazał się makabryczny widok. Smutne do tej pory maski, przekształciły się w wyszczerzone bluźnierczo, okrwawione facjaty. W przepastnych rękawach służących błysnęła stal. Pokryte rubinową cieczą sztylety o falowanych ostrzach wystrzeliły do przodu, celując w ciała zaskoczonych gości.

Dziwna melodia mamiła zmysły i mąciła w głowach. Cały świat zdawał się pulsować, jakby wszyscy znajdowali się w trzewiach jakiejś olbrzymiej żyjącej istoty. Ich ciała, mimo choroby umysłu, odruchowo broniły się przed zdradzieckim atakiem. W czyjejś ręce zabłysła przemycona pod szatami broń, ktoś inny z rykiem rzucił się na zamaskowanego napastnika, wyrzucając go z impetem przez okno. Po chwili gdzieś w środku z wizgiem przeleciała nawet zamkowa ława, powalając dwóch zdradzieckich służących. W końcu zaległa dziwna, przeciągła cisza. Buzująca w żyłach, rozgrzana walką krew na chwilę oczyściła błądzące zmysły. Pozwoliła dojrzeć leżące pod ścianą, strzaskane trupy i resztki zbitej szyby, chrzęszczącej teraz dziwnie melodyjnie pod nogami. Półświadomie ruszyli przed siebie, poszukując wyjścia.

Mimo desperackiego zakrywania i zapychania uszu, muzyka znów ich odnalazła, zadrwiła z ich usilnych starań, wdzierając się z chichotem do szeroko otwartych umysłów. Pierwsze otwarte w poszukiwaniu wyjścia drzwi odsłoniły miejsce kaźni. Miejscowy łowca czarownic i jego trzech rozwłóczonych pomocników tkwiło nabitych na niskie, kolczaste pale. Wokół nich ucztowały ich psy. Potężne rotwailery wyrywały ociekające posoką kawały mięsa z nadal drgających w spazmach zwłok. Zajęte makabrycznym posiłkiem nawet nie zauważyły przybyszy.

Drugie drzwi ukazały brakujących strażników. Stopieni w jedno, wijące się po dywanie ciało, podrygiwali bezsilnie dziesiątkami splątanych odnóży. Paręnaście wykrzywionych w agonii ust modliło się i przeklinało na zmianę, wypełniając pomieszczenie nieznośnym, raniącym umysł jazgotem.

W końcu muzyka doprowadziła ich do źródła szaleństwa. Podłoga wielkiej sali jadalnej zapełniona była wijącymi się w ekstazie, nagimi ciałami. Gdzieniegdzie dało dostrzec się oficerskie mundury, porozrzucane chaotycznie po pulsującej w orgii gromadzie. W centrum zbiorowiska, na samym jadalnym stole szczytująca markiza dosiadała byłego pana twierdzy - hrabiego. Z jego potężnego niegdyś ciała pozostał tylko pusty, żylasty wór, podrygujący makabrycznie pod nacierającymi nań udami zamkowej piękności.

Dopiero pod dłuższej chwili udało się oderwać wzrok od tego niepokojąco hipnotyzującego widoku i dostrzec dziwną rzeźbę, spoczywającą na podwyższeniu po przeciwległej stronie komnaty. Samo spojrzenie na nią wywoływało zawroty głowy i mimowolną reakcję podbrzusza. Zdawała się żyć własnym życiem, pulsując i wijąc się w rytm granej melodii.



W końcu markiza dojrzała przybyszy. Zręcznym ruchem zsiadła z truchła i uśmiechnęła się szeroko.
- Mon kawaleur... - zamruczała cicho, dotykając z zainteresowaniem mleczno-różowawej cieczy, spływającej jej obficie po udach.
- Chodź do mnie... mon kawaleur... chodź...

Ciało Blaise'a mimowolnie poruszyło się do przodu. W głowie zaszumiała nienaturalna, bluźniercza chuć. W tym momencie istoty zalegające dotąd na podłodze uniosły się. Chmara opętanych żądzą gości powoli acz stanowczo ruszyła w stronę przybyszy. Dopiero teraz dało dostrzec się liczne makabryczne mutacje, zdobiące ich podrygujące w ekstazie ciała.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 04-03-2010 o 19:37.
Tadeus jest offline