Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2010, 17:17   #87
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir


Po jakimś czasie Zabrak poczuł zmęczenie. Spacer z przyjemności zmienił się w lekką niedogodność, więc Jedi postanowił wrócić do łóżka, tym bardziej, że zrobiło się już późno. Dookoła panował mały rozgardiasz, gdyż przybywały kolejne transporty z rannymi klonami. Lepiej było nie plątać się pod nogami jeśli nie można było pomóc. W drodze powrotnej chłopak zauważył jeszcze Shiviego, wychodzącego na przechadzkę. Elomianin ruszył jednak w zupełnie innym kierunku i Tamir zrezygnował z zamiaru zagadania, coraz bardziej odczuwając efekty braku snu.

Wreszcie położył się wygodnie i zamknął oczy. Przez chwilę widział tylko czerń, ale już chwilę potem śnił o najróżniejszych zdarzeniach, przez które przewijali się Yalare, K'Kruhk, Kota, a nawet mistrz Yoda.

* * * * *

Nagle obraz znacznie się wyostrzył. Wszystko stało się bardziej realne, zapadało w pamięć i nie było tu miejsca na chaos, jakiego w zwykłym śnie nie brakuje. Zabrak doznał uczucia jakby oglądał jakiś film. Znajdował się w lesie, w którym rosły, nieco większe, niż normalnie, drzewa. Daleko im było do ich ogromnych odpowiedników na Kashyyyk i nawet można było nie zauważyć ich nadnaturalnego rozmiaru.

Gdzieś w oddali Jedi zauważył jakiś ruch. Przypatrzył się uważniej i dojrzał, że ktoś zbliża się w jego kierunku. Z jakiegoś powodu odczuł dziwną radość i doznał znajomego uczucia, którego jednak nie kojarzył. Chciał ruszyć w stronę zbliżających się osób, gdyż teraz dostrzegał, że jest ich kilka, ale nie mógł się poruszyć. Nagle, jakby jasność umysłu uświadomiła go w przekonaniu, że to wszystko dzieje się w jego głowie, a on sam może być tylko świadkiem zdarzeń, które tu nastąpią. Pozostało zatem czekać.

Po kilku minutach grupka wyłoniła się z większej gęstwiny i Tamir był w stanie dojrzeć kto do niej należy. Ucieszył się całym sercem, gdy zobaczył, że na czele podąża Era. Za nią szedł klon-kapitan, a dalej trójka szeregowców. Wszyscy byli odziani w brązowe płaszcze, skutkiem czego chłopak nie mógł dojrzeć ich białych zbroi z daleka. Mieli je jednak na sobie.

Zanim zdążył nacieszyć oczy widokiem młodej Jedi, jego wzrok przykuł ruch po lewej stronie. Zza drzewa wyszła jakaś zakapturzona postać, której twarzy Zabrak nie mógł dostrzec. Ciemny płaszcz spływał do samej ziemi, a wzrok zdawał się padać na grupkę klonów i ich przywódczynię.

Dziwnym trafem Era wcale nie zmartwiła się pojawieniem nieznajomego. Co więcej wyglądała na szczęśliwą z tego spotkania. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w stronę przybysza, zostawiając swoich żołnierzy kilka metrów za sobą. Podeszła do niego na tyle blisko, by mogli uścisnąć sobie dłonie. Powiedziała coś do niego, ale Tamir nie dosłyszał co to było.

Wszystko co zdarzyło się potem było przerażającym widokiem. W jednej chwili D'an z uśmiechem witała zakapturzoną postać, a w następnej zastygł jej na twarzy wyraz przerażenia, gdy pomarańczowe ostrze miecza świetlnego wysunęło się z jej pleców. Jedi powoli osunęła się na ziemię, a z jej ust popłynęła strużka krwi. Upadając chwyciła napastnika za płaszcz, skutkiem czego odsłoniła jego oblicze. To był Jared Codd.

* * * * *

Tamir obudził się cały mokry, ciężko oddychając. Za oknem wciąż panowała ciemność...


Era

Jedi operowała jednego klona za drugim. Nigdy w życiu nie czuła się chyba tak zmęczona. Dobrze, że miała do dyspozycji piątkę innych chirurgów, bo inaczej chyba nie dałaby rady. Większość zabiegów nie była skomplikowana i nie trwała dłużej niż trzy kwadranse, ale było kilka poważnych, które wymagały od operującego pełnego skupienia i maksymalnego zaangażowania. Erze pomagała też Moc, której używała nie dla lepszych efektów, ale krótszego czasu całej pracy.

Niestety gdy chirurdzy uporali się z jedną grupą rannych, nadleciała druga, a potem jeszcze trzecia. Gdy dziewczyna wyszła, by odetchnąć świeżym powietrzem było już ciemno. Usłyszała od Dura, że czwarta grupa jest w drodze i nie będą mieli zbyt wiele wolnego czasu, więc postanowiła wykorzystać tę chwilę przynajmniej na przewietrzenie się, skoro na sen nie było szansy, a jego brak od ponad doby dawał się już we znaki. Okoliczności sprawiły, że była świadkiem interesującej rozmowy.

- Nie, to zły pomysł - twierdził Jafer Torles. - Ona nie jest gotowa. Żadne z nich nie jest gotowe. Spójrz co spotkało tego Zabraka, albo tamtego młodego pilota.

- A Jared Codd? Przecież Rahm zabrał go ze sobą - stwierdził Dass Jennir. - Musiał więc uznać, że chłopak doskonale sobie poradzi - Era postanowiła na razie nie ujawniać swojej obecności. Obaj Jedi dyskutowali w bardzo niefortunnym miejscu, skutkiem czego nie wychodząc na zewnątrz można było spokojnie podsłuchać ich rozmowę.

- On był szkolony przez samego mistrza Windu. Zresztą to nie ma znaczenia. Brak im doświadczenia, nie są przygotowani na to co ich czeka. Musimy dać im więcej czasu.

- Nie mamy czasu. Są nam potrzebni tu i teraz. Sami nie damy sobie rady. Ty sobie nie poradzisz.

- Może i masz słuszność, ale nie mogę ryzykować ich życia. Po prostu nie mogę. Zresztą nie chodzi tylko o ich życie. Dooku rośnie w siłę. Przybywa mu sojuszników, również wśród Jedi. A co jeśli ci młodzi i niedoświadczeni ludzie, będąc świadkami okropności wojny, postanowią do niego dołączyć?

- Myślę, że ich nie doceniasz. Zresztą jak już wspomniałem, nie mamy wyboru. Ja niedługo ruszę na południe. Tam jest stosunkowo łatwo, ale tobie na północy przyda się wsparcie. Poza tym ona zna tych żołnierzy, oni też zdążyli się do niej przyzwyczaić. Zaufaj mi, tak będzie lepiej.

- Nie, nie podejmę takiej decyzji. Nie mogę - starszy Jedi wahał się.

- Może więc zapytajmy o to ją? - stwierdził w dziwny sposób Jennir. - Ero, może do nas dołączysz skoro już tu jesteś? - powiedział nieco głośniej. - Domyślam się, że słyszałaś dużą część naszej rozmowy. A więc powiedz, chciałabyś wyruszyć na front?


Jared & Kastar


Kolejne dwa droidy zostały sprawnie przecięte przez klingę miecza świetlnego. Jared wykonał powierzone mu zadanie. Wyjrzał więc na zewnątrz by zobaczyć jak radzą sobie inni. Pierwszy czołg już dymił. Jego wieżyczka leżała nieopodal. Jedi nie dojrzał by jakikolwiek droid się z niego wydostał. W jego pobliżu, kolejne droidy, przecinał mistrz Kota. Jego szybkie ruchy były przeszkodą nie do pokonania przez blaszaki. Kolejne padały w kawałkach na ziemię. Z drugiej strony sztukę walki mieczem pokazywał mistrz K'Kruhk. Jego ruchy diametralnie różniły się od sposobu walki Koty. Whiphid stawiał na siłę, kosztem szybkości, ale mimo to droidy i tak nie były w stanie za nim nadążyć. Ostatni padł w momencie, gdy Jared wygramolił się z czołgu. Jedi przez cały czas byli osłaniani przez klony, jednak okazało się to zupełnie bezcelowe. Mimo to niedługo po walce zaczęły się przechwałki kto trafił więcej puszek.

- Dobra robota – podsumował efekt pracy Codda Rahm Kota. - Szkoda, że musiałeś go trochę uszkodzić, ale takie cięcie, z daleka, powinno pozostać niezauważone. Niech Smoke spróbuje uruchomić tego rzęcha. Plan jest taki, że spróbujemy w trójkę dostać się do bazy droidów wewnątrz tego AAT. Pojadę ja, Smoke jako kierowca i Jared. Ty K'Kruhk i reszta drużyny czekacie w pogotowiu. W trakcie ucieczki z pewnością będziemy potrzebowali pomocy. Plan nieco szalony, ale lepszego nie mamy – skończył.

Wyznaczony komandos zajął miejsce na pozycji kierowcy i już wkrótce czołg był gotowy do drogi. Młody Codd również zasiadł wewnątrz, a mistrz Kota, widocznie lubiący przestrzenie, usiadł na wieżyczce, trzymając jednocześnie nogi wewnątrz pojazdu. Pozostali musieli zadowolić się miejscem na pancerzu, którego starczyło idealnie. Pięć minut później byli już w pobliżu horyzontu.

Dzień minął im na przejażdżce. Na szczęście nie natrafili na żaden wrogi patrol, lub większą kolumnę. Najwidoczniej w lesie nie ma tylu blaszaków, czemu ciężko się dziwić, gdyż najważniejszy w tej chwili jest front. Rahm Kota wpatrywał się w ekranik małego urządzenia. „Jeszcze jakiś kilometr” oznajmił. Wszystkim wydało się dziwne, by puszki zbudowały bazę w takim miejscu. Dawno minęli, ładnie wyglądającą, część lasu. Teraz wjechali w jakieś bagna, przez które prowadziła wąska ścieżynka, ale gdyby nie fakt, że AAT nie ma gąsienic czy innych kół, prawdopodobnie dawno by ugrzęźli. Po co komu baza wojskowa w takim miejscu?

Niedługo zagadka miała się sama wyjaśnić. Gdy do celu pozostało 500 metrów K'Kruhk wraz z trójką klonów, zeskoczyli z pancerza i skryli się w krzakach. Kota wsunął się do środka czołgu i zatrzasnął właz. Jednak zamiast setek droidów i ton sprzętu wojskowego, wszystkim ukazała się maleńka, drewniana chatka. Sygnał najwyraźniej dochodził właśnie z niej.

- [i]Jared, chodź ze mną[i] – powiedział Kota, wychodząc na zewnątrz. Następnie skierował się wprost do drzwi. Pokazał na gesty młodemu Jedi, by zachował czujność, a następnie pociągnął za dziurę po sęku, w jednej z desek, która miała zastąpić klamkę. Obaj wbiegli do środka.

Wewnątrz zamiast oddziału klonów, którego się spodziewali, natrafili jedynie na trójkę Elomianek. Momentalnie poznali cechy szczególne tego gatunku, które zapamiętali u Shiviego, uwolnionego wraz z Tamirem. Dwójka dorosłych kobiet i mała dziewczynka wystraszyły się, gdy zauważyły wbiegających obcych. Jedna krzyknęła, a druga chciała czymś rzucić w przybyszów, ale obie nagle się rozmyśliły. Mała dziewczynka, która najwidoczniej nie do końca zdawała sobie sprawę co się dzieje, rzuciła się na mistrza Kotę, który lekko zaskoczony wziął ją na ręce. Dorosłe Elomianki pozostawały nieufne, ale korzystając z braku zamieszania Kota starał się wyjaśnić im powody najścia, korzystając z podstaw ich języka. Nie było to łatwe, ale chyba zrozumiały. W tym czasie Jared pokazał K'Kruhkowi i reszcie, że wszystko jest w porządku. Wszyscy prócz Hawkeye'a, który został na warcie, weszli do środka. Jednocześnie jedna z gospodyń wyszła przez zasłonę do innego pokoju, a po chwili wróciła, ale nie sama. Towarzyszył jej mężczyzna z bandażem na głowie i temblakiem na ręku.

- Kastar! - prawie krzyknął Kota. - Ty żyjesz.

Kastara całkowicie zaskoczyło, pojawienie się w tym miejscu rycerzy Jedi. Był przekonany, że był jedynym członkiem Zakonu na tej planecie. Co prawda minęło trochę czasu odkąd przyleciał na Kashyyyk, ale chyba nie aż tyle, by ktoś mógł zacząć się o niego martwić. Nie było jednak czasu, by się nad tym zastanawiać.

- Generale - odezwał się komunikator mistrza Koty. To był Hawkeye - W naszą stronę zbliża się kolumna blaszaków. Cokolwiek tam robicie, lepiej kończcie to szybko i... - kontakt został przerwany.

Serge błyskawicznie zatrzasnął drzwi. Pozostali zajęli się okiennicami. Zostawiono je tylko lekko uchylone, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Rahm Kota postawił dziewczynkę na ziemi i sam zakradł się do jednego z okien, ostrożnie wyglądając na zewnątrz. Elomianki skryły się w jakimś kącie.

W stronę domu zbliżała się kolumna złożona z pięciu czołgów AAT i sporej liczby piechoty. Można też było dostrzec droidy B-2, a nawet kilka droidek. Robiło się bardzo nieciekawie...


Shalulira


Gurlthon po parunastu metrach zatrzymał się. Następnie schylił i, nie bez trudu, dźwignął pokrywę studzienki kanalizacyjnej. - Teraz tutaj - oznajmił wchodząc do środka. Dalsza droga wiodła przez śmierdzące i ciasne korytarzyki, przy których podstawie płynęła strużka nieczystości, wyprodukowanych przez miasto i jego mieszkańców. Marsz w takich warunkach zdawał się wiecznością i rzeczywiście musieli przejść ładny kawałek drogi. Wreszcie przewodnik złapał za drabinę i ruszył ku powierzchni. Gdy Jedi wyszła na zewnątrz zdziwiła się. Wyjście nie prowadziło bowiem z powrotem na ulicę, a do wnętrza jakiegoś budynku. Pomieszczenie było ciemne, nie było w nim żadnych okien, ani świateł. Jedynie lampa Gurlthona oświetlała gołe ściany. Rodianin poprowadził dziewczynę po schodach na górę. Na drugim piętrze zastukał w jakieś drzwi, a po usłyszeniu pozwolenia, wszedł do środka. Wewnątrz, w wygodnym fotelu, siedział inny Rodianin. Miał zieloną skórę, a ubranie bogate, choć w szarych barwach. Odłożył na stół jakieś dokumenty, po czym wstał i podszedł do przybyłych.


- Ach, wysłannik Republiki. Jakże się cieszę. Bardzo mi przykro z okoliczności w jakich się spotykamy, ale nastały ciężkie czasy dla mojej planety. Proszę pozwolić, że się przedstawię. Nazywam się Dongo Ralim. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa, iż nie witałem pani osobiście. Niestety nie mogę pokazywać się publicznie. Wysłałem do portu moich dwóch ludzi, niestety wasz statek nie przybył. To był ich ostatni meldunek. Znaleziono ich martwych w jakimś zaułku. Może mi pani wyjaśnić co się stało? - spytał grzecznie.


Nejl


Rycerz został sam. Dostał butelczynę, podejrzanie wyglądającego, napoju i blaster, ale nie odegnało to ponurych myśli o opuszczeniu przez wszystkich. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli znajdzie go choćby pojedynczy droid, może wrócić z powrotem do celi. Całą nadzieję pokładał w umiejętnościach dyplomatycznych Liry, która mogłaby przekonać przywódcę grupki Rodian, do zmiany jego decyzji. To wręcz zabawne jakie role przypadły obu Jedi. Ricon musiał walczyć, ryzykując życie, podczas gdy Shalulira przejęła obowiązki negocjatora.

Chłopak, chcąc przynajmniej zobaczyć, w jakim kierunku udała się jego towarzyszka, podczołgał się do rogu, za którym zniknęła, w towarzystwie Rodian, ale uliczka rozgałęziała się na wiele odnóg.
 
Col Frost jest offline