Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2010, 11:06   #32
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cygan już w swojej prawdziwej postaci ostrożnie stawiał kroki. W krwi naprawdę było coś pięknego i urzekającego, przynajmniej dopóki nie mieszała się na ulicy z błotem, gównem i płynami, które na zawsze powinny zostać wewnątrz ciała. Walki w porcie były tylko przedsmakiem prawdziwych walk. Książę weźmie się za pysk z Brujahami a z tego co mówił Włoch Giovanni i książę wezmą za pysk Rabie. Saban nie wierzył, że zabójcy Kapadocjusza są tu bez wiedzy księcia. Trzeba jednak sprawdzić. No i oczywiście przywitać się, zasady dobrego wychowania przede wszystkim.
Saban ciągle omijając nieliczne trupy i liczne pozostałości po nich podszedł do statku weneckiego. Na razie Zeloci go obchodzili tyle co rozlana krew.
Pogwizdując wesoło, z miną pana i władcy wszedł na trap czy jak tam nazywa się deska prowadząca na statek. Jeden z marynarzy zastąpił mu drogę. Mina zacięta i głupia, jak to u marynarza. Kto dobrowolnie spędziłby całe swoje życie na wiecznie chwiejącej się desce na środku morza?
Momentalnie na twarzy cygana uśmiech został zastąpiony iści kamiennym wyrazem. Spojrzał ostro w oczy żeglarza.
-Odejdź. Idę do Twego pana.
Marynarz obrzucił Sabana wzrokiem od stóp do głów, a potem, z pietyzmem cudzoziemca wymawiając każde słowo, wycedził:
-Nie sądzę.
Twarz cygana pozostawała jeszcze przez chwilę bez wyrazu. Powoli się zmieniała, pojawiał się na niej wystudiowany, drapieżny uśmiech.
-Nie Tobie sądzić. Idź mnie zakomenderować.
-Poszedł won, włóczęgo.
Saban zamrugał, dwa razy i... wybuchł śmiechem. Przez dobrą chwilę śmiał się w najlepsze.
-Chłopcze... Bo zaraz każę nakarmić Tobą rybki... Idź zaanonsuj mnie Giovanniemu... Ups. Panu Giovanniemu.
-Jak ci zaraz... - marynarz wyciągnął ręce w stronę Sabana... i padł jak podcięty. Za nim stał niski, szczupły mężczyzna z nahajką w ręce. Podkręcił cienkiego wąsika nad italsko wydatnymi wargami, kopnął marynarza w brzuch i warknął do niego coś po włosku.
-Słucham? - spojrzał na Sabana i uniósł pytająco brew.
Grubas w zielonym w końcu zaszczycił całe zajście spojrzeniem.
Saban uśmiechnął się i skinął mężczyźnie głową. Gdy się odezwał zniknął ton pełen wyższości, słowa zlewały się w jedno wypowiadane z dziwnym akcentem.
-Otóż to. Otóż to. Psy powinno się trzymać krótko - skinął Włochowi głową - Cenię to u innych. Przyszedłem powitać gości w naszym pięknym mieście. Złożyć wyrazy sympatii u pana Giovanniego.
Niski mężczyzna przełożył nahajkę do lewej dłoni i uśmiechnął się z wdziękiem, który musiał robić duże wrażenie na włoskich matronach.
-Jestem Fabrizio Giovanni, dziękuję za zacne słowa i powitanie. Już się rozgościłem.
-I tak powinno być. tak powinno być. A nie ktoś przybywa do miasta i przechadza się jak jakiś szczur. To jest nie eleganckie. Trzeba pokazać swoją całą klasę. Pokazać się innym co jest się wartemu. To w Was włochach lubie, znacie własne poczucie wartości i nie okazujecie fałszywej skromności. Swoją drogą nazywają mnie Saban. Chciałbym zaoferować swoją pomoc. Wiadomo przyjazna dusza przyda się w nieznanym mieście. Poleci odpowiednie miejsca i osoby a nikt tak nie poleca jak ja.
Fabrizio oparł się z gracją o burtę.
-Ciekawe, ciekawe...
-Może gdzieś usiądziemy? Podyskutujemy.
-Tamta tawerna wygląda gościnnie.
Wskazał na Czerwoną Passionario. Ciekawe czy to przypadek, że wybrał Elizjum? Cygan skinął głową.
-Dobry wybór. Dobra tawerna, dobre trunki i dobre towarzystwo.

***

Ravnos wprowadził swego gościa do części wprowadził dla ludzi. Ludzie zapijali swoje smutki w dość głośny sposób i tym samym zapewniali cyganowi chodź minimum dyskrecji. Oczywiście tylko głupiec mógł liczyć, że chodź słowo z tej rozmowy umknie staremu Nosferatu. Zamówił wino i najlepsze co mają do jedzenia. Usiadł z Giovannim i przyjrzał się krytycznie najlepszemu jedzeniu w Passionario. Ryba wyglądała jaka ryba. Ani najlepsza ani najgorsza.

-Coś sobie życzysz? Zapłacę.
Giovanni nie czekając na zachętę zamówił piwo. Klepnął dziewkę w pośladki i upił piwa. Saban zaś ciągle perorował.
-Macie pecha... Naprawdę współczuje. Zawinęliście do portu akurat gdy go zamknęli. Jednak w takiej sytuacji potrzebna jest wiedza. Gdzie jeść a gdzie lepiej nie. Kogo lepiej nie zaczepiać a kogo wręcz przeciwnie. A tak z ciekawości w jakim humorze dziś jest książę? Wolę samemu tego nie sprawdzać.
Cygan roześmiał się lekko. Włoch nachylił się w jego stronę.
-Książę? Jestem przekonany, że szlachetny Manuel Maria Andrade nosi tytuł granda... sam miałem zaszczyt zamienić z nim słówko na królewskim dworze...
Jego zdziwienie, swobodna gracja i uprzejme zainteresowanie było dziełem sztuki, wartym tego, by je oprawić w złote ramy. Fabrizio Giovanni, obecnie zapewne ghul, niegdyś dochrapie się znacznych zaszczytów w rodzinie... i pocałunku przeznaczonego tylko dla niego. O ile dożyje... Co było raczej mało prawdopodobne. Został rzucony na zbyt głębokie wody. Ferrol właśnie stał się grą w wykonaniu Ventrue, Tremere, Nosferatu jak i stryja młodego Włocha. No i oczywiście Sabana jednak póki co o tym mógł wiedzieć tylko Trędowaty.
Zrobił minę jakby usiłował sobie coś przypomnieć. W skupieniu upił wina.
-Może... Może...
Po tym powolnym powtórzeniu Saban znów nabrał pędu.
-Wybacz hiszpański nie jest moim ojczystym językiem. Czasem mi się nie które słowa, w tym tytuły mylą. Król czy książę jest wyżej. A może grand...
I znowu słowotok został przerwany chwilą ciszy.
-A jeśli można wiedzieć przybyliście tu na handel? Może chcecie zakupić posiadłość w naszym pięknym Ferlorze? Innych usług poszukują handlarze bawełny a innej potężne rody. Jestem wstanie dostarczyć Wam je wszystkie w najlepszej jakości. Jakość nad cenę...
Dyskretnym gestem Fabrizio otarł piwną pianę z ust.
-Handel? Mości Cyganie… Gdy handel prowadzą wielkie rody, to nie kupczenie, a polityka – uśmiechnął się pobłażliwie. – Niemniej jednak… jest coś, w czym mógłbyś mi być niezwykle pomocny. Stryj mój pasjami czyta. Jego biblioteka jest jedną z najbardziej imponujących w Wenecji. Męczy go ta podróż, tedy radość bym mu chciał sprawić. Słyszałem, że była tu niegdyś biblioteka, słynna na cały półwysep z rzadkich woluminów, spłonęła pół wieku temu podczas rewolty morysków. Jednakże z każdego pożaru łaskawy Bóg pozwala coś ocalić. Gdybyś dostarczył mi jakiekolwiek księgi ocalone z tej biblioteki, mógłbym ucieszyć nimi oczy mego stryja. I moja wdzięczność nie miałaby granic.
Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Znał sprawę buntu przeciwko poprzedniemu księciu, wiedział, co się wydarzyło w Niebla del Valle, które miejscowi nazywali teraz Castro los Mauros, i omijali szerokim łukiem. Wiedział o pożarze biblioteki jak i okolicznościach mu towarzyszących.
-Wybacz ale hiszpański jak wspominałem nie jest moim ojczystym językiem i stąd mogę niewłaściwie określić jakąś działalność. Kupczenie pomylić z polityką a politykę ze złodziejstwem.
Saban roześmiał się dźwięcznie.
-Tak się składa, że wiem kto może coś wiedzieć o woluminach jakie ocalały z biblioteki. Na dniach dostanie ona dostarczona dla Twego dziada.
Ravnos ledwo się powstrzymywał by nie zaklaskać z radości, ghul właśnie dał mu straszliwą broń do ręki. Teraz jeszcze wystarczy by ktoś ich razem zobaczył a cygan nie wierzył by Jokantaan nie obserwował ich bądź wręcz nie podsłuchiwał. Wygląda na to, że Rabia nie będzie osamotniona w walce z Giovanni, będzie mogła liczyć na pomoc Zwierząt. A wszystko przez nieuważne słowa ghula.
Dopił wino.
-Pozwolisz, że odprowadzę Ciebie na statek? Ulice są dość niebezpieczne a zawsze to raźniej we dwójkę. A i pogwarzyć można spokojniej.
Włoch dopił jednym haustem piwo i skierował się do wyjścia. Saban wyszedł jako drugi zamykając od razu za sobą drzwi tak by ktoś niewidoczny nie mógł wyjść. Po drodze również rozglądał się czy jakiś pijany marynarz zupełnie przypadkiem nie idzie w tym samym kierunku co oni. Zarówno cygan jak i Włoch gwarzyli w zasadzie o wszystkim i niczym. Giovanni zapytał gdzie można spotkać piękne, a niezbyt przywiązane do cnoty damy. Saban zaśmiał się i bez chwili namysłu skierował go do przybytku Sary.
Przy statku Ravnos został poproszony o poczekanie, zgodził się. Giovanni po chwili wrócił z bransoletą z giętego złotego drutu, na który nanizano drobne kamienie i przedziwne, kolorowe i błyszczące muszelki.
-Nie wierze, iż tak postawny i elokwentny młodzieniec sypia samotnie i nie ma do kogo wracać, a ta błyskotka choć w części wynagrodzi tej, z pewnością pięknej i wyrozumiałej osobie, że musiała czekać, gdyż jej wybranka zatrzymał obcy w mieście cudzoziemiec.
Saban przyjął błyskotkę z uśmiechem.
-Dziękuje.
Włoch wrócił na statek a cygan zastanawiał się co zrobić z bransoletą. Mógł ją podarować Salome ale błyskotka mogła okazać się przeklęta a nie chciał w ten sposób krzywdzić Trędowatej. Mógł ją po prostu wyrzucić ale to byłoby nieeleganckie. Zawsze też mógł ją podarować Doroles ale błyskotka nie wydawała się odpowiednia w takiej chwili a do tego nie chciał tracić ghulicy w tak bezsensowny sposób. Pozostawała ostatnia opcja. Zawinął bransoletę w szmaty i złapał jakiegoś podrostka, wciskając mu w dłoń monetę.
-Wiesz gdzie jest zamtuz? Zaniesiesz ten prezent do właścicielki z słowami, że jej ulubiony klient ma nadzieję, że ten prezent zapewni bezpieczeństwo jego klejnotom. Jeśli przywłaszczysz sobie tę błyskotkę to znajdę Ciebie i zabije, jeśli zaniesiesz to i w zamtuzie powinieneś dostać jakąś nagrodę.

***

Co Saban robił przez resztę nocy? Polował. Jednak co tu jest do opisywania? Co jest pięknego w ranieniu kogoś w sposób fizyczny? Byle pijany marynarz to potrafi. Cygan nie znosił tego aktu. Czuł wtedy do siebie zarówno nienawiść za to, że musi ulegać słabostkom jak i niewyobrażalną przyjemność jaką odczuwa każdy kainita przy piciu krwi. Czy też vitae jak dumnie mówiły pociotki Kaina.
Na koniec pozostawała najważniejsza kwestia schronienia. Powrót do Taboru był kłopotliwy więc należało spróbować znaleźć inne wyjście. Odszukał w Passionario Jokantaana.
-Witaj przyjacielu! Przykro mi jednakże jestem zmuszony prosić o pomoc. Książę zamknął bramy i zostałem odcięty od mego schronienia. Czy mógłbyś udzielić mi i moim... - Saban szukał przez chwilę słowa - ...sługom schronienia? Niestety nie mam jak się odwdzięczyć po za zabawieniem rozmową i wieściami. Dajmy na to nic nie wartą plotką, że przybysze z Wenecji mogą się niedługo wziąć za łby z naszymi zwierzęcymi przyjaciółmi. Ciekawe po czyjej stronie stanie książę nieprawdaż?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline