************************
Wyszedł z klatki Travisa z satysfakcją wymalowaną na twarzy, z poczuciem, że "dobrze poszło" tam, na górze. Karty rozdane. Solos szybko szedł do auta, miał pół godziny a szef urwałby mu łeby gdyby się spóźnił.
************************
Siedziba firmy mieściła się na 23 Saint Barbara St. w Old Chicago w dzielnicy New Hudges, gdzie psiarnia co prawda nie bała się przyjeżdżać do licznych interwencji, ale nie robiła tego zbyt chętnie za każdym razem licząc się z ofiarami takiego wypadu. W dużym hangarze po niegdysiejszej remizie strażackiej mieściły się garaże, a na piętrze biura pracowników niższego szczebla. Z zewnątrz tylko podświetlany szyld informował, że w kamienicy świadczy się jakieś usługi. Zresztą zainteresowani nigdy nie przychodzili do siedziby. Załatwiali wszystko przez telefon więc lokalizacja biura nie była zmartwieniem dla szefostwa, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyli na reklamę w innych częściach miasta. Wynajęci do ochrony osiłkowie otworzyli mu drzwi do garażu w którym zgasił silnik limuzyny, a z tamtąd windą na górę, do biura szefa.
-Wolter! No wkońcu dotarłeś do biura firmy, myślałem, że potrzebujesz tylko tylko pełnego baku i fury...- powietrze przedarł skrzekliwy głos zza biurka za którym siedział grubawy mężczyzna w średnik wieku.
-Mazursky.. cieszy mnie pana entuzjazm, szefie.
-Pfhah.. haha.. entuzjazm, dobre sobie- ten autentycznie uznał to za dowcip, ale radość nie trwała zbyt długo. Do momentu kiedy zaczął przerzucać kolejne papiery przed Michaela.- Podpisz kurwa te pokwitowania wkońcu, żebym mógł to wysłać do księgowej. To jakiś pieprzony cud, że jeszcze tu pracujesz młody, kryję cię przed dyrekcją i przed księgowymi jednocześnie. Normalnie zjadają takich leserów jak ty na śniadanie...
-Co nowego?
-Nie cwaniakuj Wolter, nie cwaniakuj. Bo się przejedziesz na tym kiedyś. Właśnie... -odpalił cygaretkę i zaciągnął kilkakrotnie- jak kurs Pana Yoshimitsu.. czy jak mu tam..
"Nie, napewno nie jest w to zamieszany. Nie mógł wiedzieć i niech tak zostanie"- Voltaire spojrzał na zdjęcie na biurku.
-Nic ciekawego, nawet typowo. W domu wszystko wporządku?- Mike jakby wcale tego nie powiedział, podpisywał kolejne kopie formularzy IS839482 "Przewóz osób i mienia środkami transportu prywatnego..."
-Heh.. Dobrze, wszystko dobrze.- Mazursky spojrzał na zdjęcie synka stojące w rogu biurka i uśmiechnął się- Wiesz, że będę ci wdzięczny za to do końca życia Mike... Ale wkońcu to mnie wyjebią z tej roboty, a wtedy kto będzie cię krył,haa...? Zastanów się młody. - schował podpisane potwierdzenia kursów do szuflady, a na biurku została jedna kartką, którą podał kierowcy.
- Mam dla ciebie zadanie specjalne, to bardzo delikatna sprawa. Więc nie spierdol! Zrozumiano? - podniósł nieco głos. - Moja żona... nie, nie Lisa, ta druga żona... mówiła, że ostatnio ktoś się za nią kręci i grozi. Masz mieć na nią oko i dopilnować, by nawet włos nie spadł jej z głowy. Na ten czas zawieszam cię z innymi kursami. Nie wiem, jak to załatwisz, ale ma się czuć bezpiecznie i nie wiedzieć o twojej obecności. Chyba, że będzie to niezbędne - mruknął. - Jakieś pytania?
Zadał kilka, tych niezbędnych, po czym wyszedł z biura Mazurskiego.